Niewiele było rzeczy zdolnych oderwać brata Bonaventurę od zachwycania się wartością lub ilością dóbr doczesnych, w posiadanie których wchodził sposobami różnymi, ale o jednej cesze wspólnej, efektywności mianowicie.
Martwi szczuroludzie nie byli skorzy do kontestowania zaboru ich dobytku. Monsignore nie lękał się również o moralną stronę procederu, najwyżej sam sobie da później rozgrzeszenie.
Odgłosy awantur, czy też tumultów nocnych, należały wszelako do tej kategorii, więc, rad nie rad, frater uchylił lekko drzwi i zapuścił żurawia na zewnątrz.
Nic nie zobaczywszy, zaklął bardzo nie po bożemu i opuścił bezpieczne cztery ściany, dołączając do towarzyszy na galerii. - A cóż to znowu za grzeszne harce tu czynicie, moi bracia? - zagadnął, ale niezbyt głośno, by nie przyciągać zbyt wielkiej uwagi do swej osoby.
Gdy pokrótce wyjaśniono mu, co i jak i kto jest odpowiedzialny za bezbożny harmider, Monsignore pokręcił ze smutkiem głową. - Oby bogowie wybaczyli wam niecne wasze uczynki. - rzucił w przestrzeń.
W pierwszym odruchu miał zamiar wrócić do pokoju, po chwili namysłu wycofał się tylko i skulił pod ścianą, celem przeczekania całej sprawy.
Miał bowiem przeczucie, niechybnie zesłane przez Morra!, iż po całej hecy znajdą się chętni na jego usługi.
A brat Bonaventura był bardzo chętny przyjęcia wymiernych wyrazów ich wdzięczności.
__________________ Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |