Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2014, 23:50   #42
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Aż dziw, że to Eryk, jak mu się zdawało, uratował sytuację. Mimo iż tłumnie zgromadzeni mieszkańcy miasteczka poparli słowa Berta, okrzykując nawet niesfornego Schlussela swym obrońcą, szlachcica to nie przekonało. Już chciał do bitki stawać, już o czempiona wypytywał, ale coś go przekonało. Czy w Eryku autorytet prawości upatrzył, czy publicznego wspomnienia o morderstwie się zląkł, a może uznał, że te kilka godzin strachu, z mieczem nad głową wiszącym, należy się kartografowi w ramach kary? Ciężko było po nim poznać, a słowom nie sposób było zawierzyć, niemniej jednak osiągnięcie celu miło połechtało ego łowcy.

Co mogli znaleźć w lesie, co by można strasznej Bestii z Reiku przypisać? Bauer nie liczył na nic, może poza potencjalną tępotą towarzyszącego im Kleinlicha, ten jednak nie wydawał się być nadzwyczaj głupi, ślady zwierząt czy spekulacje Berta nie robiły na nim wrażenia. Przekona go, jak i pewnie samego szlachcica, tylko namacalny dowód, ale jak tu taki znaleźć, skoro nie wiadomo nawet, czego szukać? Łowca zwracał uwagę na wszystko, starając się przypisać temu jakiś związek z Bestią, jednak z mizernym efektem.

Ich los, a raczej los kartografa-podglądacza, odmienił się szczęśliwie dopiero po kilku godzinach nużących poszukiwań. Po zbadaniu terenu byłego obozowiska, Eryka naszły nieprzyjemne myśli. Mieli uciekać przed szlachtą, przed mutantami, a tym czasem napotykają i jednych, i drugich, na szczęście mniej "inwazyjnie", niż poprzednio. Widok ogromnej łuski przywiódł świeże, i zdecydowanie nieprzyjemne, wspomnienie Gerti i tajemnicy, którą mu powierzyła. Obiecał jej, że dzięki temu dowiedzie jej niewinności, ale tego nie zrobił. Może nawet nie obiecał, ale tak się czuł, jakby złamał dane słowo. I teraz ta łuska... Tylko czemuż taka duża? Gdy dowiedział się o rybim ramieniu Jakuba Crutzenbacha, wyobrażał sobie raczej drobne łuski, jak u małej ryby, tymczasem to wyglądało niczym fragmenty zbroi. Oczywiście, nie powiedziane, że u wszystkich spaczenie tak samo się objawia i postępuje, ale jednak znalezisko budziło niepokój, nawet jeśli obozowisko opuszczono przed tygodniem.

Oczywiście musiał zadać sobie to pytanie: czy postąpił słusznie? Nawet, jeśli Lord Jakub był mutantem, to jak to się objawia? Łuski, jasne, ale, co dalej? Był szlachetnie urodzony, przyszły spadkobierca ponoć dużych ziem. Wydawał się być rozsądny, w każdym stadium śledztwa. Na ile to była tylko maska? Czy czerń spaczenia w sercu jego się zagnieździła, język fałszem powlekając? Jedni są rudzi, inni znamiona na ciele noszą od dnia narodzin, a ten łuski na ramieniu nosi, czymże innym się spaczenie u niego objawiało? Teraz, gdy znaleźli ślady prowadzące jakoby równolegle do szlacheckich karawan, Eryk nie był tak pewien szlachetnych intensji Crutzenbacha. Bo czy to może być przypadek, że tak liczna grupa spaczonych podróżuje tam, gdzie się udać miał człek który rzekomo armię mutantów szykuje? Najpierw zwykłe oszczerstwa, kłamstwa, żeby upokorzyć, nosa utrzeć, ale teraz, gdy taki pozornie bez znaczenia szczegół przychodzi, i już gotów uwierzyć Dutchfeltom, już by palcem wytknął Jakuba, bo czy taki przypadek może być przypadkiem?
Ale co teraz może zrobić? Tylko humor sobie popsuć jeszcze bardziej, zamęczyć się psychicznie drążąc zagadkę, której rozwiązania nigdy nie będzie im dane poznać. Zapomnieć, zostawić za sobą, patrzeć w przód. Skupić się na kartografie.

Jost zwrócił uwagę na potencjalne niebezpieczeństwo, ma rację. Popytać nie zaszkodzi, kiedy już wrócą i sprawę kartografa dociągną do końca. A z tym szybko poszło, łuska takich rozmiarów zmusiła szlachcica do przeprosin, a miasteczko całe uświadczyła w istnieniu Bestii, i to w bezpośredniej okolicy. Eryk ponownie miał pewne wątpliwości, czy aby prawda nie byłaby lepsza, czy kłamstwo nie urośnie i większych szkód nie narobi. Nic to jednak, sprawy ułożyły się dla kartografa tak pomyślnie, że nie miał serca teraz odwracać jego losu, tylko po to, aby przykrą prawdę ukazać.

Zanim udali się na obiad, Eryk i Jost podpytali stołeczną straż o ewentualne zajęcia, przebąkując coś o swoim doświadczeniu w tropieniu i zwalczaniu mutantów, licząc, że tym wydobędą jakieś informacje. I wydobyli, tyle że mało pomocne. Mutantów w okolicy od dawien dawna nie było, żadnych też tajemniczych zniknięć ludzi czy choćby trzody, nic co by spaczonym można przypisać. A to znaczyło, że licząca dwa tuziny grupa nie błąkała się po okolicy, szukając łatwych zdobyczy, tylko miała konkretny cel. Eryk nadal nie mógł wyrzucić z głowy ponurych scenariuszy, gdzie też mogła ta banda zmierzać i w jakim celu. Nie skupiał się na drwinach strażników dotyczących nieistniejącej według nich Bestii, na podziękowania za bezkrwawe rozwiązanie sporu przytaknął tylko głową. Musiał się napić, po prostu musiał, niestety jego zapasy się skończyły, pozostało czekać do fundowanego przez Schlussela obiadu.

Dołączyli do Berta i Arno, którzy w wierzy kartografa podziwiali jego teleskop, a następnie razem udali się do tawerny "Pod rybitwą". Nazwa była bardzo dosłowna, sąsiedztwo rzeki sprawiało, że pełno tych ptaków krążyło nad okolicznymi budynkami. Wewnątrz było przytulnie, jak na gust Bauera zbyt przytulnie. Zajęli stół z dala od kuchni, coby zapachy nie nęciły ich jeszcze bardziej, i zamówili mięsiwo, głównie mięsiwo. Bert zdążył nawet przygruchać sobie urodziwą młódkę, a Eryk w tym czasie napełnił pustą piersiówkę najtańszą gorzałką, znaczy jedyną jaka była, na koszt zapraszającego, rzecz jasna. Może i kartograf powiedziałby co, ale gdy tylko spotkał spojrzenie Bauera, uśmiechnął się tylko przymilnie i wszelkie ewentualne słowa zachował dla siebie. Gdy zaś wreszcie piwo w drewnianych kuflach podano, czy też herbatę w metalowych, a wieprzek trafił na stół i rozdzielać między obecnych go zaczęli, kartograf zaczął opowiadać historię, która to miała tak ogromny wpływ na jego życie.

- Dwadzieścia lat temu podróżowałem rzeką do Nuln, kiedy statek dotarł o zmierzchu do dziwnego przesmyku. Okręt powoli sunął po tafli spokojnej rzeki pomiędzy imponującymi w górze po obu stronach Reiku skałami. Razem z załoga obserwowaliśmy wychylni przez burty liczne jaskinie czarnymi otworami wyzierające ze stromych urwisk tuż nad linią wody. Płaskorzeźby i wyryte rysunki przedstawiały straszne monstra, widok których słał ciarki po plecach wzdłuż kręgosłupa... Ponad szybko zbierającym się cieniom, jakie ogarniać zaczęły pokład, wydawało mi się jakoby skalne formacje i groty miały niemal bestialskie rysy. Gotowe do ożywienia, potężne, masywne twarze wyglądające na załogę z każdej strony... – Opowieść snuł powoli, jakby z namaszczeniem, oddając nastój tonem i barwą głosu. – Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, sztormowe chmury przetoczyły się po niebie i ciemność zasnuła pokład. Słyszałem odległy grzmot i błysk na niebie. Załoga nerwowo rozglądała się na boki. Wielu czyniło znaki Maanana. Niektórzy nawet zdążyli szeptać imię Stromfelsa, do gdy czasu pierwszy oficer zdzielił po twarzy jednego z nich...
Kartograł zrobił pauzę i upił herbaty.
- Pomimo mocnego wiatru, niepisany smród wypełnił przesmyk. I wtedy, gdy błyskawica rozświetliła niebo, zobaczyłem purpurowo-niebieskie macki wystrzeliwujące spod fal! Zgarnęły kilkunastu ludzi na raz i wciągnęło krzyczących i wierzgających nogami do rzeki! Dobyliśmy broni a kapitan Haken próbował zorganizować panikujących ludzi do stawienia desperackiej obrany. Siekali po odnóżach potwora, doprowadzając je do krwawienia a nawet jedną zdołali urąbać, lecz wciąż i bez końca Bestia atakowała…
Schlussel otarł pot z czoła.
- Płynęliśmy z Marienburga i załoga miała jednego Kapłana-Nawigatora Mannana z Zakonu Albatrosa. Nawigator zebrał ludzi wokół siebie na dziobie. Krzyczał na wiatr słowa modlitwy Mannana. Ja, rzuciłem się do jego stóp i ściskając go za nogę, modliłem najżarliwiej jak tylko mogłem... jak nigdy dotąd w mym trzydziestoletnim wówczas życiu... W jakoby proteście, wściekły wicher huczał szaleńczo w jaskiniach po obu stronach Reiku, a macki wciąż wciągały załogę pod wodę... – ciągnął smutno. – Wliczając kapitana... W ostatnim geście desperackiej próby kapłan cisnął w Reik amulet Mannana, a rzeka zaczęła gotować się i syczeć złowrogo! Lecz nagle... – Zrobił pauzę. –... macki odpuściły znikając pod taflą uspokajającej się wody... Wkrótce sztormowe chmury rozproszyły się, a Reik zdawał się być takim zwyczajnym jak zawsze, jak gdyby nigdy nic się nie stało. – westchnął. – Od tamtej pory prowadzę badania rzeki, robię pomiary linii brzegu, wiernie kreślę jej mapę. Z nadzieją odnalezienia Bestii i tego Upiornego Przesmyku podróżuję wzdłuż Reiku, w górę i w dół biegu rzeki. Już dwadzieścia desperackich lat…

Macki i łuski? To jakoś Jostowi nie pasowało. Nijak nie pasowało. Stworzenie z mackami... Jak to się zwało? Coś z inkaustem jakoś... A raczej z pojemnikiem, co się w nim inkaust trzyma. Jak to prawił ten marynarz, co to w karczmie swymi przygodami się chwalił? Kałamar, czy jakoś tak. Ale mówił, że gładkie to było niczym tyłek gładkiej dziewuchy. I o żadnych łuskach nie było mowy.
Co prawda wtedy ni za grosz Jost w macki, co kogoś z pokładu ściągną, nie wierzył.

- Macki, powiadacie? - Jost upił łyk piwa. - Gładkie były?
- Gładkie? - Schlussel zrobił się czerwony. - No ja wiem, że Steinhopper od zboczeńców mnie zwymyślał, że szkiełkiem macałem, ale żebyście ze mnie drwili, gdym ja poważnym jest i wcale zbereźnym? - powiedział obrażonym tonem zawiedziony.
- Nie o ich urodę mi chodzi - sprostował szybko Jost - jeno o to, czy miały jakieś łuski, jak ryba, czy też skóra taka była, jak węża na przykład. Albo wnętrza dłoni. - Nie bardzo wiedział, jak wyjaśnić to kartografowi, któremu każde słowo z babami się kojarzyło.- No, bez chropowatości - dodał.
- Oh... - Wiktor pokiwał głową. - Wybacz. Skórę raczej niż łuski, na mackach przynajmniej, bo tyle tylkom widział.
- Jak to jest, że przez 20 lat pływałeś po rzece i tak trudnego do przegapienia dla oka przesmyku znaleźć nie mogłeś? - zdziwił się Eryk.
- I to jest zagadka sama w sobie - westchnął kartograf. - Kto wie, czy nie ze Stromfelsem związana. - Szybko zrobił znak Mannana.

Czy było o co więcej pytać? Brzmiało to nieprawdopodobnie, i choć kartograf nie potrafił ani trochę kłamać, to przecie nie oznaczało to, że prawdę mówił. Bo że coś się stało tego dnia, to wielce prawdopodobne, ale Eryk bardziej stawiał na uderzenie w głowę podczas sztormu i sen wielce realistyczny... Bo żeby na rzece, na konkretnym odcinku, przez 20 lat nie móc tak charakterystycznego miejsca znaleźć? Toć to nawet umiejętności kartografowych nie trzeba, płyniesz i obserwujesz, wszak przesmyk ci się nie ukryje, nawet jak woda wzbierze, to nie zaleje, to przeca nie płycizna zwykła... Niemniej jednak, Schlussel w to wierzył...

Po sytym objedzie, nadal w towarzystwie kartografa i pięknej nieznajomej, udali się do zarządcy portu, dopytać o transport. Tęgawy mężczyzna nie miał dla nich dobrych wieści. Na chwilę obecną żadnych statków płynących w stronę Altdorfu nie było, a sytuacja mogłaby się zmienić dopiero jutro, jeśli przybyłaby jakaś nowa łajba, więc najprędzej wyruszyliby kolejnego wieczora. Rozważali też wynajęcie przewoźnika, ten jednak wołał sobie za taki kurs 7,5 korony od osoby, łaskawie zgodził się opuścić 1ZK po interwencji Winkela, jednak nadal było to dużo, a statkiem, choćby handlowym, i szybciej, i bezpieczniej.
Kartograf mówił, że nieco dalej była kolejna wioska portowa, Eryk miał jednak dość chodzenia na dziś, i najchętniej oddałby się niezobowiązującemu odpoczynkowi. Wypite do obiadu piwa również robiły swoje.

- Herr Schlussel, nie znalazłbyś dla nas jakiego posłania, cobyśmy mogli przespać się do jutra? - spytał, obejmując go przyjacielsko ramieniem. Skoro już ochrzczono go obrońcą Diesdorfu, to może uda mu się załatwić im kawałek dachu nad głową i siennik wygodny? A jeśli nie, to wynajmą pokój, choćby "Pod rybitwą". A jutro... Cóż, jutro poczekają na jakąś łódź zmierzającą do stolicy. Wszak nigdzie im się nie spieszy.
Taka jest zaleta włóczęgostwa...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline