Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2014, 22:12   #41
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Wychodząc z wieży Bert wyglądał na pewnego siebie. Jego oczy były pełne spokoju, jego wyraz twarzy mówił, że znał prawdę. Każdy jego ruch i gest twierdził z całą pewnością, że kartograf był niewinny. Tak naprawdę póki nie zaczął mówić ludzie nie wiedzieli o nim niemal nic. Był przybyszem w bardzo dobrej jakości podróżnym stroju. Człowiekiem znikąd - podobnie jak jego towarzysze - na tyle dobrym i zmartwionym o cudzy los, że zdecydował się pomóc Wiktorowi Schlusselowi, którego nie znał.

Bert zaczął swoją grę. Mówił, gestykulował i jedynie ślepy nie zobaczyłby, że był w swoim żywiole. Był dobrym mówcą. Charyzmatycznym, młodym, pełnym werwy. Winkel tak lawirował słowami, że jedynie nieliczni potrafiliby mu zarzucić kłamstwo. Tłum uwierzył popierając gawędziarza licznymi okrzykami. Steinhopper widząc, że chłopak zjednał sobie ludzi cofnął się ze złością za ochroniarza. Przemówił żądając dowodów i będąc zwyczajnie głupim obracając żywot Bestii z Reiku przeciw chłopcom z Biberhof. Przecież ona mogła wyjść w rzeki i pójść do lasu... Co za ignorant bez krzty rozumu.

Osiłek i szlachcic już by chcieli walki, ale nie tędy droga. Nie słuchali Josta i gdyby nie Eryk... Wystarczyłoby kilka celnie wycelowanych w tłum zdań, a zarówno szlachcic jak i jego ochroniarz zapewne uciekaliby jak pobite dzieci z wiejskiego podwórza. Pan arystokrata nie wiedział co potrafi wzburzony tłum zrobić nawet z kamiennym posągiem nie mówiąc o kimś tak delikatnym jak nie tknięty ciężką pracą byt szlachcica...

Na szczęście łowca uratował całą sytuację. Bauer wytargował dla nich kilka godzin - o ile tylko szlachcic tyle wytrzyma i nie zrobi kartografowi krzywdy. Winkel sprawdził czy ma na sobie swój czarodziejski, szczęśliwy amulet w postaci psiej łapki. Była na swoim miejscu co oznaczało, że to mogło się udać. Szanse co prawda się zmniejszyły kiedy do wyprawy dołączył osiłek, ale... przecież po to są szczęśliwe amulety aby przynosić szczęście!

***


Straganiarza i osiłka szło zwodzić nawet długie godziny, ale po trzech godzinach w lesie Bert zdał sobie sprawę, że szlachcic jest o wiele mniej cierpliwy. Może zwyczajnie nie czekać na wynik eskapady i zrobić coś głupiego pod ich nieobecność. Winkel był naprawdę dobrej myśli, ale nie oszukując się nawet on nie liczył, że trafią na najmniejszy ślad Bestii. To by musiał być cud.

I wtedy natrafił na ślad jelenia. Liczył, że to może być coś innego, ale opinie Eryka i Josta nie dawały na to cienia szans. Oczywistym było, że musi powiedzieć, że zwierzę uciekało przed bestią, ale skoro nie natrafili na jej ślad dotychczas czy to się w ogóle uda? Wolał nie myśleć nawet, że jego drogocenny amulet z psiej łapki może nie działać. Musieli coś znaleźć. Dla dobra kartografa, jego ukochanej i świętego spokoju musieli...

***

Polanka była zwyczajna. Mała, okrągła, ogrodzona naturalnym płotem z krzewów, drzew i starych pni. Jost z Erykiem znaleźli na niej coś co nie było śladem jelenia. Nie było śladem nieznaczącym, bo znaleziskiem była łuska. Bert zanim nawet ją zobaczył podłapał, że to może być ostatnia nadzieja i zawołał, że to łuska potwora. I wtedy ją zobaczył...


W wielkich niczym bochny chleba łapach ochroniarza wyglądała jak porządnie wypieczona cebulowa buła. Była duża, okrągła i chyba świeża, bo nadal posiadała blask - zachowało się też nieco śluzu. Nie tylko on, ale i ochroniarz po sprawdzeniu jej wytrzymałości był zdumiony. Straganiarz też załapał nagląc resztę do powrotu.

To było możliwe dopiero kiedy Jost i Eryk wymienili na boku kilka zdań. Nie wyglądali jakby chodziło o ciepły posiłek. Byli czymś zmartwieni, może lekko zszokowani. Bert znał się na ludziach i wiedział, że to co tam wytropili to nie było zwykłe znalezisko. To było coś znacznie więcej...

***

Szlachcic miał minę którą nawet gawędziarzowi było ciężko określić. Mieszanina zaskoczenia, szoku, z lekkim niedowierzaniem. Arystokrata gdyby nie słowa ochroniarza zapewne nie uwierzyłby, że przedmiot został znaleziony w lesie, a kupiony u jakiegoś fałszerza. Przybity siłą takiego dowodu mężczyzna przeprosił kartografa. Ten nie mógł usiedzieć z podniecenia. Nie wiadomo co cieszyło go bardziej - znalezisko czy oczyszczenie z słusznie stawianych zarzutów. Teraz będzie musiał się bardziej kryć co też Winkelowi obiecał zanim grupa podróżników w ogóle się tą sprawą zajęła...

Uczony był drużynie niezwykle wdzięczny i - zgodnie ze swoimi wcześniejszymi słowami - zaprosił ich na uroczysty obiad. Do tego czasu Winkel odwiedził miejsce, które sobie wyobrażał przed spotkaniem szlachcica. Tawerna jak w jego pamięci była mała, przytulna i bez wątpienia z najlepszą kuchnią w okolicy. Bert nie narzekał też na piękne widoki z uśmiechem po jakimś czasie podejmując się plotek z bardzo zacną niewiastą niewiele od niego młodszą. Dziewczyna była córką piekarza, ale jak na osobę ze wsi miała dość wiele do powiedzenia. Winkel widział w niej potencjał. Rozmawiało mu się z nią tak dobrze, że zdecydował się zaprosić ją na obiad z kartografem. Nie było mowy o osobach towarzyszących, ale... raczej uczony nie będzie miał mu za złe.

 
Lechu jest offline  
Stary 21-03-2014, 23:50   #42
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Aż dziw, że to Eryk, jak mu się zdawało, uratował sytuację. Mimo iż tłumnie zgromadzeni mieszkańcy miasteczka poparli słowa Berta, okrzykując nawet niesfornego Schlussela swym obrońcą, szlachcica to nie przekonało. Już chciał do bitki stawać, już o czempiona wypytywał, ale coś go przekonało. Czy w Eryku autorytet prawości upatrzył, czy publicznego wspomnienia o morderstwie się zląkł, a może uznał, że te kilka godzin strachu, z mieczem nad głową wiszącym, należy się kartografowi w ramach kary? Ciężko było po nim poznać, a słowom nie sposób było zawierzyć, niemniej jednak osiągnięcie celu miło połechtało ego łowcy.

Co mogli znaleźć w lesie, co by można strasznej Bestii z Reiku przypisać? Bauer nie liczył na nic, może poza potencjalną tępotą towarzyszącego im Kleinlicha, ten jednak nie wydawał się być nadzwyczaj głupi, ślady zwierząt czy spekulacje Berta nie robiły na nim wrażenia. Przekona go, jak i pewnie samego szlachcica, tylko namacalny dowód, ale jak tu taki znaleźć, skoro nie wiadomo nawet, czego szukać? Łowca zwracał uwagę na wszystko, starając się przypisać temu jakiś związek z Bestią, jednak z mizernym efektem.

Ich los, a raczej los kartografa-podglądacza, odmienił się szczęśliwie dopiero po kilku godzinach nużących poszukiwań. Po zbadaniu terenu byłego obozowiska, Eryka naszły nieprzyjemne myśli. Mieli uciekać przed szlachtą, przed mutantami, a tym czasem napotykają i jednych, i drugich, na szczęście mniej "inwazyjnie", niż poprzednio. Widok ogromnej łuski przywiódł świeże, i zdecydowanie nieprzyjemne, wspomnienie Gerti i tajemnicy, którą mu powierzyła. Obiecał jej, że dzięki temu dowiedzie jej niewinności, ale tego nie zrobił. Może nawet nie obiecał, ale tak się czuł, jakby złamał dane słowo. I teraz ta łuska... Tylko czemuż taka duża? Gdy dowiedział się o rybim ramieniu Jakuba Crutzenbacha, wyobrażał sobie raczej drobne łuski, jak u małej ryby, tymczasem to wyglądało niczym fragmenty zbroi. Oczywiście, nie powiedziane, że u wszystkich spaczenie tak samo się objawia i postępuje, ale jednak znalezisko budziło niepokój, nawet jeśli obozowisko opuszczono przed tygodniem.

Oczywiście musiał zadać sobie to pytanie: czy postąpił słusznie? Nawet, jeśli Lord Jakub był mutantem, to jak to się objawia? Łuski, jasne, ale, co dalej? Był szlachetnie urodzony, przyszły spadkobierca ponoć dużych ziem. Wydawał się być rozsądny, w każdym stadium śledztwa. Na ile to była tylko maska? Czy czerń spaczenia w sercu jego się zagnieździła, język fałszem powlekając? Jedni są rudzi, inni znamiona na ciele noszą od dnia narodzin, a ten łuski na ramieniu nosi, czymże innym się spaczenie u niego objawiało? Teraz, gdy znaleźli ślady prowadzące jakoby równolegle do szlacheckich karawan, Eryk nie był tak pewien szlachetnych intensji Crutzenbacha. Bo czy to może być przypadek, że tak liczna grupa spaczonych podróżuje tam, gdzie się udać miał człek który rzekomo armię mutantów szykuje? Najpierw zwykłe oszczerstwa, kłamstwa, żeby upokorzyć, nosa utrzeć, ale teraz, gdy taki pozornie bez znaczenia szczegół przychodzi, i już gotów uwierzyć Dutchfeltom, już by palcem wytknął Jakuba, bo czy taki przypadek może być przypadkiem?
Ale co teraz może zrobić? Tylko humor sobie popsuć jeszcze bardziej, zamęczyć się psychicznie drążąc zagadkę, której rozwiązania nigdy nie będzie im dane poznać. Zapomnieć, zostawić za sobą, patrzeć w przód. Skupić się na kartografie.

Jost zwrócił uwagę na potencjalne niebezpieczeństwo, ma rację. Popytać nie zaszkodzi, kiedy już wrócą i sprawę kartografa dociągną do końca. A z tym szybko poszło, łuska takich rozmiarów zmusiła szlachcica do przeprosin, a miasteczko całe uświadczyła w istnieniu Bestii, i to w bezpośredniej okolicy. Eryk ponownie miał pewne wątpliwości, czy aby prawda nie byłaby lepsza, czy kłamstwo nie urośnie i większych szkód nie narobi. Nic to jednak, sprawy ułożyły się dla kartografa tak pomyślnie, że nie miał serca teraz odwracać jego losu, tylko po to, aby przykrą prawdę ukazać.

Zanim udali się na obiad, Eryk i Jost podpytali stołeczną straż o ewentualne zajęcia, przebąkując coś o swoim doświadczeniu w tropieniu i zwalczaniu mutantów, licząc, że tym wydobędą jakieś informacje. I wydobyli, tyle że mało pomocne. Mutantów w okolicy od dawien dawna nie było, żadnych też tajemniczych zniknięć ludzi czy choćby trzody, nic co by spaczonym można przypisać. A to znaczyło, że licząca dwa tuziny grupa nie błąkała się po okolicy, szukając łatwych zdobyczy, tylko miała konkretny cel. Eryk nadal nie mógł wyrzucić z głowy ponurych scenariuszy, gdzie też mogła ta banda zmierzać i w jakim celu. Nie skupiał się na drwinach strażników dotyczących nieistniejącej według nich Bestii, na podziękowania za bezkrwawe rozwiązanie sporu przytaknął tylko głową. Musiał się napić, po prostu musiał, niestety jego zapasy się skończyły, pozostało czekać do fundowanego przez Schlussela obiadu.

Dołączyli do Berta i Arno, którzy w wierzy kartografa podziwiali jego teleskop, a następnie razem udali się do tawerny "Pod rybitwą". Nazwa była bardzo dosłowna, sąsiedztwo rzeki sprawiało, że pełno tych ptaków krążyło nad okolicznymi budynkami. Wewnątrz było przytulnie, jak na gust Bauera zbyt przytulnie. Zajęli stół z dala od kuchni, coby zapachy nie nęciły ich jeszcze bardziej, i zamówili mięsiwo, głównie mięsiwo. Bert zdążył nawet przygruchać sobie urodziwą młódkę, a Eryk w tym czasie napełnił pustą piersiówkę najtańszą gorzałką, znaczy jedyną jaka była, na koszt zapraszającego, rzecz jasna. Może i kartograf powiedziałby co, ale gdy tylko spotkał spojrzenie Bauera, uśmiechnął się tylko przymilnie i wszelkie ewentualne słowa zachował dla siebie. Gdy zaś wreszcie piwo w drewnianych kuflach podano, czy też herbatę w metalowych, a wieprzek trafił na stół i rozdzielać między obecnych go zaczęli, kartograf zaczął opowiadać historię, która to miała tak ogromny wpływ na jego życie.

- Dwadzieścia lat temu podróżowałem rzeką do Nuln, kiedy statek dotarł o zmierzchu do dziwnego przesmyku. Okręt powoli sunął po tafli spokojnej rzeki pomiędzy imponującymi w górze po obu stronach Reiku skałami. Razem z załoga obserwowaliśmy wychylni przez burty liczne jaskinie czarnymi otworami wyzierające ze stromych urwisk tuż nad linią wody. Płaskorzeźby i wyryte rysunki przedstawiały straszne monstra, widok których słał ciarki po plecach wzdłuż kręgosłupa... Ponad szybko zbierającym się cieniom, jakie ogarniać zaczęły pokład, wydawało mi się jakoby skalne formacje i groty miały niemal bestialskie rysy. Gotowe do ożywienia, potężne, masywne twarze wyglądające na załogę z każdej strony... – Opowieść snuł powoli, jakby z namaszczeniem, oddając nastój tonem i barwą głosu. – Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, sztormowe chmury przetoczyły się po niebie i ciemność zasnuła pokład. Słyszałem odległy grzmot i błysk na niebie. Załoga nerwowo rozglądała się na boki. Wielu czyniło znaki Maanana. Niektórzy nawet zdążyli szeptać imię Stromfelsa, do gdy czasu pierwszy oficer zdzielił po twarzy jednego z nich...
Kartograł zrobił pauzę i upił herbaty.
- Pomimo mocnego wiatru, niepisany smród wypełnił przesmyk. I wtedy, gdy błyskawica rozświetliła niebo, zobaczyłem purpurowo-niebieskie macki wystrzeliwujące spod fal! Zgarnęły kilkunastu ludzi na raz i wciągnęło krzyczących i wierzgających nogami do rzeki! Dobyliśmy broni a kapitan Haken próbował zorganizować panikujących ludzi do stawienia desperackiej obrany. Siekali po odnóżach potwora, doprowadzając je do krwawienia a nawet jedną zdołali urąbać, lecz wciąż i bez końca Bestia atakowała…
Schlussel otarł pot z czoła.
- Płynęliśmy z Marienburga i załoga miała jednego Kapłana-Nawigatora Mannana z Zakonu Albatrosa. Nawigator zebrał ludzi wokół siebie na dziobie. Krzyczał na wiatr słowa modlitwy Mannana. Ja, rzuciłem się do jego stóp i ściskając go za nogę, modliłem najżarliwiej jak tylko mogłem... jak nigdy dotąd w mym trzydziestoletnim wówczas życiu... W jakoby proteście, wściekły wicher huczał szaleńczo w jaskiniach po obu stronach Reiku, a macki wciąż wciągały załogę pod wodę... – ciągnął smutno. – Wliczając kapitana... W ostatnim geście desperackiej próby kapłan cisnął w Reik amulet Mannana, a rzeka zaczęła gotować się i syczeć złowrogo! Lecz nagle... – Zrobił pauzę. –... macki odpuściły znikając pod taflą uspokajającej się wody... Wkrótce sztormowe chmury rozproszyły się, a Reik zdawał się być takim zwyczajnym jak zawsze, jak gdyby nigdy nic się nie stało. – westchnął. – Od tamtej pory prowadzę badania rzeki, robię pomiary linii brzegu, wiernie kreślę jej mapę. Z nadzieją odnalezienia Bestii i tego Upiornego Przesmyku podróżuję wzdłuż Reiku, w górę i w dół biegu rzeki. Już dwadzieścia desperackich lat…

Macki i łuski? To jakoś Jostowi nie pasowało. Nijak nie pasowało. Stworzenie z mackami... Jak to się zwało? Coś z inkaustem jakoś... A raczej z pojemnikiem, co się w nim inkaust trzyma. Jak to prawił ten marynarz, co to w karczmie swymi przygodami się chwalił? Kałamar, czy jakoś tak. Ale mówił, że gładkie to było niczym tyłek gładkiej dziewuchy. I o żadnych łuskach nie było mowy.
Co prawda wtedy ni za grosz Jost w macki, co kogoś z pokładu ściągną, nie wierzył.

- Macki, powiadacie? - Jost upił łyk piwa. - Gładkie były?
- Gładkie? - Schlussel zrobił się czerwony. - No ja wiem, że Steinhopper od zboczeńców mnie zwymyślał, że szkiełkiem macałem, ale żebyście ze mnie drwili, gdym ja poważnym jest i wcale zbereźnym? - powiedział obrażonym tonem zawiedziony.
- Nie o ich urodę mi chodzi - sprostował szybko Jost - jeno o to, czy miały jakieś łuski, jak ryba, czy też skóra taka była, jak węża na przykład. Albo wnętrza dłoni. - Nie bardzo wiedział, jak wyjaśnić to kartografowi, któremu każde słowo z babami się kojarzyło.- No, bez chropowatości - dodał.
- Oh... - Wiktor pokiwał głową. - Wybacz. Skórę raczej niż łuski, na mackach przynajmniej, bo tyle tylkom widział.
- Jak to jest, że przez 20 lat pływałeś po rzece i tak trudnego do przegapienia dla oka przesmyku znaleźć nie mogłeś? - zdziwił się Eryk.
- I to jest zagadka sama w sobie - westchnął kartograf. - Kto wie, czy nie ze Stromfelsem związana. - Szybko zrobił znak Mannana.

Czy było o co więcej pytać? Brzmiało to nieprawdopodobnie, i choć kartograf nie potrafił ani trochę kłamać, to przecie nie oznaczało to, że prawdę mówił. Bo że coś się stało tego dnia, to wielce prawdopodobne, ale Eryk bardziej stawiał na uderzenie w głowę podczas sztormu i sen wielce realistyczny... Bo żeby na rzece, na konkretnym odcinku, przez 20 lat nie móc tak charakterystycznego miejsca znaleźć? Toć to nawet umiejętności kartografowych nie trzeba, płyniesz i obserwujesz, wszak przesmyk ci się nie ukryje, nawet jak woda wzbierze, to nie zaleje, to przeca nie płycizna zwykła... Niemniej jednak, Schlussel w to wierzył...

Po sytym objedzie, nadal w towarzystwie kartografa i pięknej nieznajomej, udali się do zarządcy portu, dopytać o transport. Tęgawy mężczyzna nie miał dla nich dobrych wieści. Na chwilę obecną żadnych statków płynących w stronę Altdorfu nie było, a sytuacja mogłaby się zmienić dopiero jutro, jeśli przybyłaby jakaś nowa łajba, więc najprędzej wyruszyliby kolejnego wieczora. Rozważali też wynajęcie przewoźnika, ten jednak wołał sobie za taki kurs 7,5 korony od osoby, łaskawie zgodził się opuścić 1ZK po interwencji Winkela, jednak nadal było to dużo, a statkiem, choćby handlowym, i szybciej, i bezpieczniej.
Kartograf mówił, że nieco dalej była kolejna wioska portowa, Eryk miał jednak dość chodzenia na dziś, i najchętniej oddałby się niezobowiązującemu odpoczynkowi. Wypite do obiadu piwa również robiły swoje.

- Herr Schlussel, nie znalazłbyś dla nas jakiego posłania, cobyśmy mogli przespać się do jutra? - spytał, obejmując go przyjacielsko ramieniem. Skoro już ochrzczono go obrońcą Diesdorfu, to może uda mu się załatwić im kawałek dachu nad głową i siennik wygodny? A jeśli nie, to wynajmą pokój, choćby "Pod rybitwą". A jutro... Cóż, jutro poczekają na jakąś łódź zmierzającą do stolicy. Wszak nigdzie im się nie spieszy.
Taka jest zaleta włóczęgostwa...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 23-03-2014, 23:33   #43
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Bert szybko przekonał się, że Ingrid córka piekarza okazała sie nie tylko źródłem wszelkich lokalnych nowinek lecz również panną na wydaniu, która lgnęła do młodego gawędziarza jak pszczoła do nektaru.

- Schlussel kocha się w Steinhopperównie. Rodzina to szlachecka, acz raczej biedna. Stary Steinhopper majątek roztrwonił już za młodu. Teraz córkę planuje wydać co namniej za bogatego jeśli żaden herbowy jej wziąć nie zechce. A szlachetnie urodzonych konkurentów tutaj nie ma, choć posyłał dziewczynę i do Kemperbadu do szkół niby, lecz do pomocy w domach szlacheckich magnatów po prawdzie. Zestarzała się biedaczka i teraz to już stara panna z więdnącą urodą, którą i tak nigdy wielce nie grzeszyła. – Ingrid trajkotała jak najęta.- Schlussel to podobno gołodupiec, mój ojciec mówił, no i bez herbu, ale Steinhopperówna życzliwym okiem na niego spoziera, choć na moje, to ona od rodzica bardziej wyrwać się chce klatki. Herr Wiktor podróżnikiem jest wszak znakomitym, bo i nawet w Nuln i samym Altdorfie podobno bywał! – egzaltowała się z podziwem. – Bo bycie żoną podróżnika musi wspaniałym być, nieprawdaż mój panie? – zgladała zalotnie spod rzęs na Winkela.










Kartograł z wylewną serdecznością prawdziwie zdawał się być wdzięcznym Chłopcom z Biberhof. Nie chciał słyszeć o jego wybawicielach nocowaniu w Diesdorfie pod dachem innym niźli jego kwatery, którą było piętro mieszczańskiej kamienicy z oknami dwóch sypialni na Reik wychodzącymi. Schlussel otrzymał od Rady Miejskiej apartament do dyspozycji wraz z udostępnioną do badań dzwonnicą, w zamian za pomiary dieseldorfskich gruntów, dróg, lasu i rzeki oprócz nowej mapy miasta sporządzenie, zakontraktowanie której kartograf zawdzięczał ogłoszeniu w Kemperbadzie i braku konkurentów do tego zadania.

Wiktor oprowadził Chłopców po schludnym i czystym mieszkaniu, całkiem modnie jak na prowincję urządzonym. Cztery przestronne sypialnie z kominkami, pokój gościnny ze stołem do kart i kuchnią z jadalnią składały się na przytulną kwaterę Schlussela. Usługiwała krągłych kształtów młodziutka gosposia, która miłość do gotowania musiała łączyć z pasją do jedzenia. Aniela mieszkała w pokoju przy kuchni na stałe, gdy tylko piętro oddane ważnym gościom było jak na przykład samemu Asystentowi Zastępcy Wicehrabiego Stewarda Namiestnika oddelegowanego przez Radę z Zamku Reikguard, która pilnowała interesów i wpływów tytularnych domen roku cesarskiej rodziny Franzów. Urzędnik zaglądał raz na rok jeśli raporty Rady Miejskiej pod przewodnictwem Steinhoppera wymagały wnikliwszego wglądu i kontroli. Zazwyczaj jednak elegancki apartament nad siedzibą Gildii Kupieckiej najmowany był przejezdnym szlachcicom lub wyjątkowo bogatym przedsiębiorcom, którym miejsca lub luksusu brakowało „Pod Rybitwą”.

Gosposia małomówna była lecz dużym kuprem wymownie kręciła niczym młyńskim kołem, wolno przechadzając się po korytarzach z tacą zastawioną ciemnym cukrem, herbatą, mlekiem i zbożowymi ciasteczkami z bakaliami. A pachniała świeżym rumiankiem gdy bawiła się niewinnie długim, grubym warkoczem wciąż wilgotnym po wieczornej kąpieli, gdy uśmiechała się białymi ząbkami w oczekiwaniu na ostatnie polecenia młodych Biberhofian stojąc w progu ich pokoi w krochmalonej nocnej koszuli luźno sznurowanej.










Po śniadaniu Chłopcy z Biberhof pożegnawszy się ze Schlusselem zaokrętowali się na typowo rzecznej łodzi żaglowej, jakie kursowały regularnie po Reiku między Nuln i Altdorfem, a nawet Marienburgiem. Nie był to prawda pełnomorski statek, które również pływały po Reiku, ale na ich potrzeby nadawał się doskonale.

Jeszcze w porcie dowiedzieli się dzięki Berotwi i jego naturalnej smykałce do zagadywania każdego wszędzie i o każdej porze, że nowe porządku na Reiku zostały wprowadzone.

- Nadzieję mam, że nie planujecie na pokładzie nocować cumując w portach na Reiku. – mówił ustawiony w kolejce na trap averlandzki mężczyzna w wędrownym ubraniu. - Cesarska Rada z Zamku Reikguard razem z Miejską z Kemperbadzką dekret wydały, który gada, że spać na łodziach nie wolno. W miastach trza. Brudne wydrwigrosze... Nie dbają o ludzi prostych jak ja i wy. – pokiwa głową z przekąsem.

Stateczek na burcie wymalowane miał biała farbą dużymi literami w reikspielu “SZCZĘŚLIWY PODRÓŻNIK”. Kapitan Spuler mężczyzna w dojrzałym wieku był i wiele pogodnym i nader cierpliwym, osobiście witając na pokładzie wszystkich okrętujących się podróżnych. Wysłuchiwał ich życzeń oraz szczególnych poleceń z niewzruszonym uśmiechem nawet jeśli odmówić czegoś musiał lub kazać wyrzucić za burtę toboły próbujących przemycić się żaglowiec pasażerów na gapę lub żarliwie obiecujących uiścić zapłatę w porcie docelowym.










Porankiem drugiego dnia skądinąd monotonnej podróży wodami szerokiego i leniwego Reiku, której wciąż tym samym krajobrazem były zalesione brzegi, tudzież mijane łodzie i barki lub kroczący w oddali lądem na szlaku pielgrzymi i domokrążcy z wozami, oczom znudzonych Chłopców z Biberhof ukazała się dryfująca z przechyłem na bok przy zamglonym brzegu podobna rozmiarem ich fajby rzeczna łódź z postawionymi żaglami.

- Kara boska. – powiedział Jost mrużąc oczy.

- Że co? – Arno przysunął bliżej relingu skrzynkę na której stanął wyglądając również przez burtę na rzekę.

- „Kara Boska”. – powtórzył Bauer. - Tak się wrak zowie. – wyjaśnił pociągając z flaszki Eryk, który też już dojrzał napis na wystających wysoko nad spokojną wodą, bo przechylonych na drugi bok, drewnianych deskach burty statku.

Zaraz wszyscy mieli okazję zobaczyć nazwę, bo „Szczęśliwy Podróżnik” zrównywał się wysokością z tonącą fajbą. Pokład zalany był był licznymi plamami krwi, w której wschodzące czerwoną łuną słońce odbijało promienie od złocących się, rozsypanych tam, przyklejonych do desek, monet. Nie było widać śladu żywej duszy. Zza beczek przy skrzyniach częściowo wystawał jakby schowany tam, korpus trupa pozbawiony głowy. Kruki i mewy w czarno-białej ciszy piór, dziobały nie spiesząc się znieruchomiałe ciało jak i kończyny, które teraz dojrzeli w kałużach juchy rozsiane po statku jak po polu bitwy. Przez uchylne okno z kajuty na rufie dochodził z cicha powtarzający się jęk człowieka w wielkim cierpieniu. Odgłos niósł się po zaspanym Reiku w akompaniamencie chlupoczącej o burty wody...





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 28-03-2014, 20:09   #44
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wrak dryfował sobie blisko brzegu i zachęcał do przeszukania. No i ten ktoś żywy, co pozostał na pokładzie...
- Kiedy to się mogło stać? - zastanawiał się na głos Jost.
- Pewnikiem wieczorem - odparł jeden z przypatrujących się "Karze boskiej" matrosów. - Straż Reiku widać jeszcze o niczym nie wie. Chyba że rankiem, bo nocą nikt nie podróżuje rzeką.
Mogli zostać nocą napadnięci, podczas noclegu, i odepchnięci od brzegu, pomyślał Jost.
- Czy są jakieś nagrody za wzięcie na hol takiej “porzuconej” łodzi? - Jost zwrócił się do kapitana.
Ten przez moment pocierał brodę i przyglądał się barce. "Kara" wyglądała na dość porządną łajbę. Gorsze pływały po Rieku. Zaholować do portu i zgarnąć nagrodę? Ładnych kilka koron by wpadło do kieszeni.
- Nie. To znaczy i nagroda by była, ale się nie opłaci brać ich na hol - odparł. - Dla mnie godzina i na dno pójdzie, wiec szkoda fatygi.
- Ale gdyby podpłynąć i stanąć burta w burtę? Skoczyłbym na tamten pokład? - zaproponował Jost,kierowany zarówno wizję ewentualnego zarobku, jak i chęcią zaspokojenia ciekawości. No i gdzieś tam budziła się potrzeba udzielenia pomocy jęczącemu nieszczęśnikowi.
Spuler pokręcił przecząco głową.
- Za blisko brzegu. Uszkodzić poszycia dla kilku koron nie uśmiecha mnie się.
Bert najwyraźniej większą miał siłę przekonywania, bowiem po jego namowach kapitan zgodził się na wypożyczenie łodzi, którą ochotnicy mogliby dopłynąć do tonącej "Kary".
- Połowa z tego co znajdziecie dla “Szczęśliwego Podróżnika” być musi - odpowiedział kapitan na propozycję Berta.
Skoro innego wyjścia nie było, prócz próby przejęcia "Podróżnika", więc Jost tylko skinął głową. Miał tylko cichą nadzieję, że kapitan nie odpłynie w siną dal, bowiem wówczas nie dostałby z powrotem szalupy.
- Głęboko tu jest? - spytał Jost. Skoro wrak był tak blisko brzegu, że Spuler nie chciał podpływać. - Jest szansa, że “Kara boska” nie do końca się zanurzy?
- Płytko nie jest. Wszystko w rękach Mannana - odparł Spuler.
Według Josta odpowiedź ni za grosz nie była zgodna z poprzednio wyrażoną obawą o całość kadłuba "Podróżnika". Może po prostu Spuler bał się "Kary"?

Jost, podobnie jak i pozostali, przychylił się do opinii, że powinni płynąć wszyscy.
- Im nas więcej wejdzie na pokład, tym szybciej wszystko przeszukamy.
Mogli znaleźć tego rannego kogoś, kto jękiem dawał znać, ze żyje, mogli odpowiedzieć na pytanie, kto stoi za napadem.
- Trudno tak od razu powiedzieć - po chwili namysłu odezwał się Jost. - Wszak piraci złota by nie zostawili, a i mutanci, sądząc po tych, co na trakcie byli, brzęczącą monetą by nie wzgardzili. Spłoszył ich ktoś?
Albo konkurent ich wykończył jakiś, dodał w myślach.
- Chociaż mogą i teraz skryci czekać na kolejną ofiarę - dodał tytułem zachęty do zachowania ostrożności.
- Znał pan może kapitana czy właściciela “Kary boskiej”? - zwrócił się do Spulera.
- Nie. - Spuler odwrócił się i wydał rozkazy załodze do opuszczenia szalupy z wiosłami, drabinką linową, liną z hakiem i workami.
Worki. Pewnie jest pewien, że z wieloma łupami wrócimy, pomyślał Jost.
Sam zresztą, nie da się ukryć, miał nadzieję, że wyprawa nie okaże się aż tak bezowocna.

Jost przyodział się jak na wojnę. Koszulka kolcza, miecz, tarcza. Nawet swoje ćwiekowane rękawice wciągnął. Kto mógł wiedzieć, co kryje się na pokładzie. Lub pod nim.


Spuler pewnie ręce załamywał widząc wprawę, z jaką Chłopcy z Biberhoff wzięli się za wiosłowanie.
- Tylko się nie utopcie! - rzucił za odpływającą szalupą, a ustawieni wzdłuż burty matrosi zarzucali wiosłujących dobrymi radami.
Na szczęście nie mieli daleko. A potem celnie rzucona lina z hakiem zaczepiła się o burtę "Kary". Wtedy wystarczyło przyciągnąć się do wraku, które to osiągnięcie marynarze z "Podróżnika" skwitowali radosnymi okrzykami.

Przechył tonącej barki miał swoje dobre i złe strony. Łatwiej było wejść na pokład, bo burta była znacznie niżej, ale za to na pokładzie dużo trudnij było się poruszać. CO prawda po spadzistych dachach stodół nieraz chłopacy chadzali, ale nigdy nie po takich, co były całe we krwi.
- Parę godzin temu się tu starli - ocenił Jost, widząc zakrzepniętą krew.

Pierwszy znaleziony truposz nie był zbyt miłym widokiem. Komu może się podobać bezgłowy korpus. Na dodatek głowa leżała nieco dalej, a bezczelne kruki, pożywiające się w najlepsze, nie chciały odlecieć na widok wchodzących na pokład.
- A sio! - Jost machnął na nie ręką. Dopiero wtedy łaskawie odfrunęły, ponurym spojrzenimm obrzucając tego, który przrewał im śniadanie.

Bezgłowy truposz był najwyraźniej sigmaryckim nowicjuszem, bo kto inny włożyłby takie szaty. Chyba ze oszust. Zakrwawiony miecz w tkwiący w jego dłoni świadczył o tym, że nie poddał się bez walki.
Drugi truposz, leżący przed wejściem do położonych na rufie kajut, też był przedstawicielem kościoła Sigmara.
Inkwizycja, przemknęło przez głowę Josta, który w tej chwili dopiero skojarzył znaczenie nazwy statku. Kto inny mógłby nadać barce taką nazwę?

W zasadzie powinni teraz zabrać się za zbieranie złota, bądź szukanie jakichś wartościowych towarów. Bert na przykład powinien wiedzieć, co się bardzie opłaci zabrać - beczułkę z winem, czy pakę farbowanych tkanin. W szalupie jak nic zmieściłaby się jedna taka. Ale Bert-dobre-serduszko wolał najpierw sprawdzić, co jest źródłem jęków. A raczej - co było, bowiem jęczący jakoś zamilkł.
Skoro milczy, to pewnie już mu pomoc nie potrzebna, pomyślał Jost, jednak nie protestował. Wprost przeciwnie - sam też wybrał się za zwiedzanie kajut, całkiem rozsądnie myśląc, że tam też można znaleźć coś wartościowego.

Strumyk krwi na podłodze ukierunkował poszukiwania. Jęczącym, a teraz już milczącym, osobnikiem okazał się potężnie zbudowany rycerz. Łowca Czarownic. Dokładnie taki sam, jakim matki straszą swe nieposłuszne dzieci.
Ten był mniej przerażający, bo mimo zbroi był nieźle poharatany. I pewnie stoczył niezły bój, bowiem cała kajuta była dosłownie przewrócona do góry nogami.
- Chyba żyje - powiedział niepewnie Jost. Dość trudno to było ocenić, gdy się stało w progu. - Wyciągnijcie go stąd - powiedział. - Lepiej niech umrze na naszych rękach, niż żeby zmarł, bośmy go tak zostawili.
- Zawieziecie go na Szczęśliwego podróżnika, a potem po nas wrócicie. My się tu, z Arno, rozejrzymy przez te kilka minut - zaproponował.
Miał nadzieję, że na ich krypie znajdzie się ktoś, kto lepiej od nich zdoła się zająć rannym. Sam miał co prawda pewną wiedzę na temat zielarstwa, ale bardziej był rzeźnikiem i łatwiej by mu było poćwiartować leżącego, niż go poskładać do kupy.
- Rozetnij paski - zaproponował, gdy Eryk zabrał się za zdejmowanie z rannego lamelkowanej zbroi. Sam ruszył w stronę koi, by pociąć prześcieradło na prowizoryczne bandaże.

No i wtedy się okazało, że okazywanie komuś serca i bycie "tym dobrym" nijak się nie opłaca.
Nagle Łowca zerwał się na równe nogi, przy okazji uderzając opancerzonym łokciem Eryka, który poleciał aż na ścianę. Bert został odepchnięty w tył i wytoczył się na korytarz.
Sigmaryta chwycił swój młot i ryknął na całe gardło.
- Na Sigmara! Zleciały się sępy oskubać moje kości! Na mój Młot ślubuję, nie znajdziecie tego!
I ruszył do ataku, wznosząc ciężki oręż niczym piórko zdrową ręką. Druga, z wbitym bełtem, wisiała bezwładnie wzdłuż tułowia.
Tego?! Ciekawe, o co mu chodzi, pomyślał Jost.
- Na Sigmara! - krzyknął. - Nie jesteśmy wrogami!
Ni imię boga, ni treść okrzyku nie zrobiły na Łowcy żadnego wrażenia. Bez pardonu zaatakował Arno. Na szczęście nie uwzględnił wzrostu krasnoluda i młot trafił w ścienną szafkę, której kawałki rozprysnęły się po kajucie.
Skoro słowa nie pomogły, to trzeba było bronić się, lub uciekać, przy czym to ostatnie było zdecydowanie utrudnione, jako że wtedy trzeba by przejść obok szalejącego rycerza.
Jost wnet przyłączył się do atakującego Arno, jednak i jego cios, i wcześniejsze uderzenie krasnoluda nie zrobiły na Łowcy większego wrażenia. Dopiero Eryk dobrał się tamtemu do skóry.
To jednak nie starczyło. Rycerz stał na nogach nieco mniej stabilnie, ale stał...
W przeciwieństwie do łodzi, która drgnęła i przechyliła się, przypominając wszystkim mniej i bardziej zainteresowanym, że znajdują się na tonącym statku.
Niestety... nijak nie mogli go opuścić, a jedną z głównych przyczyn był machający potężnym młotem rycerz, w dużym poważaniu mając pokojowe nawoływania Eryka.

Przeszkody są po to, żeby móc je obejść, lub - w razie konieczności - zwalczyć.
Jost wiedział, że musi po raz kolejny zaatakować Łowcę. Najpierw trzeba było pokonać przeciwnika, potem można było go ratować. Jeśli będzie kogo.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-03-2014 o 21:07.
Kerm jest offline  
Stary 28-03-2014, 21:45   #45
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Winkel - jak przystało na gawędziarza - potrafił zagaić rozmową. W przypadku młodej, złotowłosej córki piekarza nie szczędził nie tylko nowinek z wielkiego świata, ale też komplementów na temat jej urody. Ingrid była bardziej niż skora do poznania Berta bliżej, ale chłopak od pewnego czasu wolał pozostawiać po sobie dobre imię. Postawił dziewczynie dobre wino i zaprosił na posiłek do znanego w całej mieścinie kartografa. Nie omieszkał też opowiedzieć dlaczego został na obiad zaproszony. Młodziutka, gadatliwa dziewczyna trzepotała rzęsami starając się zachęcić Berta do pierwszego kroku, ale on... pozostawał na pewnym dystansie. Chłopak wiedział, że jak się zbliży to ich znajomość mogła stracić czar. A on tego nie chciał dlatego trzymał się za wyimaginowaną granicą...


Dziewczyna - poza tym, że cieszyła oko - była sporym źródłem informacji. Lubiła plotki, nowinki spoza ciasnych granic jej ojczyzny, których Bert... miał w głowie aż nadto. Reszta grupy przyjęła towarzyszkę Winkela raczej pozytywnie. Jost zapewne do teraz dobrze wspominał ich niedawne wojaże z arystokratkami.

- Uwierz mi, piękności nieskończona, że życie podróżnika nie jest łatwe. - powiedział Winkel słysząc podniecenie w głosie kobiety ilekroć wspomnieć o ubitym trakcie. - Często musimy znosić koszmarne warunki. Wielogodzinne ulewy, potężne zawieje, do nie tak dawna śnieżyce i... niebezpieczeństwa czające za każdym pagórkiem, niesione z nurtem rzeki, czyhające na nas wewnątrz leśnej gęstwiny. - Winkel wskazał na swoich towarzyszy i kontynuował. - Ci mężczyźni są doświadczonymi obieżyświatami i nie jest im to straszne, ale moje serce, moja dusza nie wytrzymałyby widząc jak taka piękność marnieje z każdym dniem podróży. Tak delikatne, filigranowe damy powinny podróżować karocą, powozem czy chociażby konno.

Bert zdecydowanie był w swoim żywiole. Nie raz, nie dwa razy uczonego - po jego monologu - zatykało, ale gawędziarze mieli to do siebie, że to głos i błyskotliwa myśl służyły im bardziej niźli ręcę do pracy. Po obiedzie, na którym Winkel dowiedział się wielu ciekawych rzeczy - również o samej Bestii z Reiku - gawędziarzowi nie pozostało nic odprowadzić w bezpieczną okolicę dziewczynę i z kulturą podziękować. Miał nadzieję, że młódka go wspomni i... będzie się trzymała od traktu i rzeki z dala. Nie dla kobiet były podróże.

***

- Doprawdy, pięknie się Pan tu urządził, Mości Wiktorze... - powiedział Winkel idąc wzdłuż korytarza mieszkania kartografa.

Uczony miał całkiem dobry gust. Mieszkanie było surowe, oszczędne, ale również z wyczuciem dobrego smaku jeżeli chodzi o kreowanie wnętrz. Cztery przytulne sypialnie, bogato urządzona kuchnia z obszerną jadalnią oraz salon gościnny ze stołem do gry w karty. Bert uśmiechnął się mimo woli przypominając sobie jak z rękawa młodego arystokraty wystaje róg karty.


Domostwem Herr Wiktora zajmowała się Aniela - grubsza, ale bardzo ładna kobieta. Krągła, z charyzmatyczną twarzą i grubym warkoczem zwisającym niemal do końca pleców. Poza niewątpliwą urodą dziewczyna posiadała dobry smak i zręczność pozwalającą lawirować jej między meblami z tacą zastawioną licznymi smakołykami. Bert nie omieszkał zaznaczyć swojej obecności grzecznie się witając i komplementując kobietę. Ostatnio miał sporo szczęścia - spotykał same warte uwagi białogłowy...

***

Po pełnoziarnistym, wspartym witaminami z owoców śniadaniu grupa trafiła na łódź pływającą po Reiku. Bert nie byłby sobą gdyby nie zagadał jednego ze spotkanych podróżników i nie otrzymał ciekawej informacji. Zgodnie ze słowami mężczyzny nie można było spać na wodzie, a należało udać się na ląd. Gość był wyraźnie oburzony, ale Winkel zbyt dobrze zaczął dzień aby taka nowina mogła mu go zepsuć. "Szczęśliwy podróżnik" - jak głosił napis na burcie łódki - był w rękach całkiem sympatycznego kapitana. Herr Spuler wyglądał na doświadczonego w różnego rodzaju przeprawach. Mimo dorodnego już wieku mężczyzna nadal był wesoły raz po raz rzucając marynarskim żartem.

- Dobrze trafiliśmy. - powiedział Winkel do reszty. - Podróż nam minie jak biegunka po węglu. Czuję to w kościach... - dodał wesoło po czym wciągnął czyste, wiejskie powietrze.

***


Mając wiele wolnego czasu Bert zaraz po wypłynięciu zabrał się za pisanie. Ten dzień gawędziarz postanowił poświęcić na piękny, barwny opis ich ostatnich przygód - odpowiednio zmodyfikowanych, ale nadal na tyle wyrazistych, że można było poznać Eryka, Josta, Arno i Berta jako bohaterów tekstów nieznanego autora. Winkel zdecydował się nie podpisywać swoich dzieł dodając do nich jedynie krótkie dedykacje. Te były różne. Dla przyjaciół, dla rodziny... i wiele, wiele innych.

Przygody z Biberhof i podróży z łowcą Imre z czułością opatuliły świeższe zwoje z nowymi, równie ciekawymi przygodami. Kto wie może kiedyś Winkel wyda mały tomik, na którego okładce napisze "Wszystko zaczęło się w małej, przytulnej wiosce w wielkim, potężnym Stirlandzie...”
 
Lechu jest offline  
Stary 28-03-2014, 22:13   #46
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Był nieprzytomny! On przecież był nieprzytomny!
Musiał słyszeć, że nadchodzą i udawać nieprzytomnego. Kiedy podeszli, by zabrać go bez zbroi w bezpieczne miejsce.

Nagle młot przeciwnika świsnął khazadowi nad głową. Zdążył jedynie chwycić młot i wcisnąć głowę w kark.
Trzask pękającego drewna zwiastował, że tamten trafił w szafkę... A raczej coś, co nią było jeszcze chwilę temu.
Po odgłosie krasnolud sądził, że zostały już tylko drzazgi oraz niewiele większe szczapy.

Stał przed atakującym go Łowcą Czarownic. Zawahał się przez chwilę. Nie mógł od tak zaatakować kogoś stojącego tak wysoko w hierarchii Imperium. Z drugiej strony wiedział, ze jak nie zaatakuje, to tamten zrobi miazgę z całej czwórki.
Łowca był nie w pełni sprawny. Miał jedną rękę wyłączoną, liczne obrażenia, a jednak dalej był agresywny.

Nagle Arno zamachnął się młotem celując w okolice kolana. Chciał tylko złamać mu nogę. Uniemożliwić dalszą ofensywę. Ze złamaną kościąnie będzie mógł ich ścigać. Wtedy można będzie się odsunąć i zaprzestać walki lub dobić delikwenta.

Być może zbyt długo się namyślał. Być może zbyt jasno dał do zrozumienia przeciwnikowi gdzie uderzy, gdyż ten bez wielkich trudności sparował atak.
Nagle zobaczył obok siebie miecz Josta, lecz również on niewiele zdołał zrobić. Dopiero Erykowi udało się nieznacznie przełamać defensywę Łowcy.

Ty razem bez zastanowienia, nie celując w żadne konkretne miejsce z całej siły zaatakował dolne partie ciała przeciwnika.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 29-03-2014, 00:17   #47
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Dobrze zrobił Eryk, podpuszczając kartografa, okazał się on właścicielem niemałego mieszkania, a jego wdzięczność - szczerą i, prawdopodobnie, dożywotnią. Ugościł nowych przyjaciół, nakarmił i zadbał o ich wygody, również o grzane piwo dla Eryka. Ten nie chciał oczywiście nadużywać gościnności, ale raz wspomniał o napitku, Aniela przyniosła, potem spytany, czy dolewkę chce, nie zaprzeczył, i tak trzy kufelki poszły z mała. Finał był taki, że znużony dniem i upojony alkoholem, zasnął jeszcze zanim zdążył poprosić Anielę, żeby mu łoże pod pierzyną nagrzała.

Poranek był przyjemniejszy, niż można by się spodziewać. Kac tak bardzo nie dokuczał, mimo iż od obiadu chodził już podpity, pompując aż do nocy, a i wyspał lepiej niż w jakiejkolwiek karczmie. Tak przyjemnie przespane noce kojarzyły mu się z Biberchof, jednak co dom, to dom.
Nazwa łajby wróżyła dobrze - "Szczęśliwy podróżnik". Ba, czyż mogło być lepiej?

Nie było jednak tak różowo. Pierwszy dzień i noc faktycznie były spokojne i Eryk mógł rozkoszować się spokojnym, rytmicznym kołysaniem, do którego jego żołądek zdołał się już przyzwyczaić, jak i widokami przyrody po obu brzegach rzeki. Jednak dnia drugiego, natrafili na pobojowisko. "Kara boska", jakże przeciwny wydźwięk w porównaniu z ich statkiem, gdy dało się słyszeć jęk dochodzący z łajby, aż ciarki po plecach przeszły. Nic to jednak, wszak to wołanie o pomoc, a więc i pomóc trzeba. Chłopcy z Biberchof szybko zgodzili się, że trzeba się na Karę dostać i pomóc temu, kto w potrzebie. Była też mowa o zebraniu kosztowności ewentualnych, jednak dla Bauera była to sprawa co najmniej drugorzędna. Zabrał co najpotrzebniejsze, zbroję, miecz i linę, i dzięki użyczonej przez kapitana szalupie, szybko dostali się na tonący statek.

Już z daleka widać było pozbawione głowy ciało, mimo to widok był wstrząsający. Zresztą, samo ciało wyglądało na tyle nienaturalnie, że dałoby się szybko o nim zapomnieć, jednak głowa, samotnie leżąca kilka metrów od szyi na której powinna spoczywać, z otwartymi oczami i grymasem strachu, agonii... niedowierzania? Ale przede wszystkim, wyglądała ludzko. Głowy widuje się zawsze w komplecie z resztą ciała, więc gdy patrzy się w nieruchome oczy, ciężko jest potem oderwać wzrok i otrząsnąć się z szoku.

Kolejne zwłoki w korytarzu, kolejny kapłan Sigmara. Atmosfera zagęściła się, coś było bardzo nie tak. Złoto leżące luźno na deskach pokładu, statek sigmarytów, co napastnicy musieli zauważyć... Kto porywa się na kapłanów? Wszak to nie tylko gniew bóstwa na łeb można sobie sprowadzić, ale i całej społeczności, kapłanobójcy są potępiani nawet w niektórych środowiskach przestępczych a winni takiej zbrodni są ścigani ze szczególną zawziętością. Tak przynajmniej zakładał Eryk, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd u niego to przekonanie; od kogoś, czy od siebie?

- Eryk - zawołał łowcę Winkel. - Może niech nasza dwójka pójdzie sprawdzić kajuty i domek na rufie, a Jost z Arno niech zejdą pod pokład? W razie jakiegoś ważnego znaleziska dwójka woła pozostałych. Pasuje?
- Jeśli na tym wraku jest jeszcze coś ważnego, to najpewniej będzie to w kajutach. Sprawdźmy najpierw wszyscy kajuty, a potem, jeśli będzie czas, to zajrzymy pod pokład
- zaoponował Schlachter.
- Dobra. Najpierw ranny. Mam nadzieję, że uda się go jeszcze uratować - rzekł Winkel.
- No to dalej, dalej. Skoro jęki były tak głośne, musi być gdzieś blisko, pewno w otwartej kajucie - pomyślał na głos Eryk, jako pierwszy przechodząc przez drzwi do pomieszczeń pod achterdekiem, ostrożnie stąpając nad ciałem nowicjusza. Niepewność wzięła górę, wyjął z pochwy miecz i zwolnił kroku.

Sprawnie sprawdzili kajuty, wszystkie poza kapitańską. A tam, krew na podłodze, i kotara. Z mieczem przygotowanym do ataku, Eryk odsłonił ją i ujrzeli wreszcie sprawcę jęków, nieprzytomnego rycerza w pełnym rynsztunku. Doskoczyli do niego, zaczęli potrząsać, mówić, zero reakcji. Zareagował dopiero, gdy Eryk z Bertem próbowali go podnieść, i reakcja ta nie była tym, czego oczekiwali. Rycerz zaczął krzyczeć i wymachiwać młotem, zupełnie jakby nic mu nie dolegało. Za cel obrał sobie Biberchofian, mylnie (poniekąd...) biorąc ich za szabrowników. Pierwszego na cel wziął Arno, na całe szczęście chybił. Cóż było robić?
- Nie! - zdążył krzyknąć Winkel panicznie. - My chcemy pomóc! - zawołał mając nadzieję, że wojownik się opamięta zanim stanie się coś złego.
- Panie, jęki usłyszeliśmy, to z pomocą ruszyliśmy! Opamiętaj się! - wrzasnął Eryk, z przestrachem patrząc na atakującego mężczyznę. Był gotowy sięgnąć po broń, jeśli tylko sigmaryta się nie opamięta, na nic to wszystko. Na nic słowa błagalne, szczerość w sercach, wszystko to nieistotne. Łowca jak w jakim barbarzyńskim szale, wrzeszczał niezrozumiale i atakował. Musieli się bronić, a że najlepszą obroną jest atak...

Parował ich ciosy skutecznie, w końcu mimo ran ciągle był Łowcą Czarownic, ale Erykowi udało się go zranić. Niewiele to dało, chociaż zachwiał się on lekko po otrzymaniu ciosu, to widać było, że jest gotów na dalszą walkę. I, niestety, że ma na nią chęć, czy też raczej czuje konieczność. Ubzdurał sobie, że są grabieżcami, i pewnie nawet, gdyby rzucili broń na bok i klęknęli przed nim, rozgruchotałby im czaszki. Łowcy nie zwykli byli zmieniać zdanie. Ich słowa, ich myśli, ich oceny, to wszystko było niepodważalne, święte, bo byli narzędziami w rękach bogów. Nieomylność wpisana jest w ten zawód, a przeświadczenie o swojej nieomylności w każdego Łowcę Czarownic. Jakże więc teraz on miałby przyznać, że zaatakował młodych podróżnych, którzy przybyli mu z pomocą? Jedyny sposób, to pozbawić go przytomności, tym razem naprawdę, i zabrać na łajbę. Tam, jeśli uda się go uratować, może zechce kogokolwiek wysłuchać...

Na chwilę obecną, trzeba było go znokautować. Celny atak Arno byłby najlepszy, młot usypia najskuteczniej, ale jeśli nie, Eryk spróbuje ogłuszyć rycerza atakując w tył czaszki głowicą rękojeści miecza.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 30-03-2014, 19:28   #48
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







Łowca Czarownic był wyraźnie na progu ludzkiej wytrzymałości. Chwiał się na nogach i o mało nie upadł gdy „Kara Boska” drgnęła przechyliwszy się nieco bardziej na bok. Jednak niezawchwiały w swym postanowieniu! Blady, przekrwione oczy, chwiejny krok z ust wyciekała cienka strużka krwi i kapała na czarne oczka zbroi. Rycerz walcząc przypominał rannego niedźwiedzia i nie było ujmą, ani wstydem lękać się Chłopcom z Biberhof o swe życia. Trzem Stirlandczykom, to jest Arno, Jostowi i Erykowi, bo Bert Winkel wyszedł na pokład tonącej krypy pozbierać z pokładu zakrwawione monety.

Łowca z wysiłkiem balansowania na pochyłej podłodze, robiąc krok w bok uniknął jakby zdawać sie mogło precyzyjnego ciosu krasnoluda. Kto wie, może ten manewr sprawił, że miecz Josta kompltetnie minął się z celem. Eryk spróbował rękojeścią uderzyć Sigmarytę w tył głowy, lecz łowca był szybszy. Potem już leciał młot i Bauer trafiony prosto w pierś wtulił się w róg kajuty z trudem łapiąc oddech i osunął na miękkich nogach w tym pierwszym odczuciu bólu, co jak kleszcze ścisnął go w płucach. W tym samym czasie Rycerz poprawił, lecz tym razem Eryk szczęśliwie uniknął spotkania z obuchem, który uderzył tam, gdzie jeszcze przed chwilą była głowa młodego łowcy banitów.

Łowca Czarownic zamachnął się i młot na wyciągniętej ręce wojownika poszybował pod sufitem i spadając przeciął powietrze tuż przed nosem Arno. Ranny inkwizytor wzrok miał coraz bardziej mętny, chyba z trudem rozpoznawał stojące przed nim cele. Po twarzy, z mokrych, lepkich strąków czarnych włosów, spływały pot i krew . Dysząc, z wyraźnym wysiłkiem każdego kolejnego ruchu, zakonnik z potężną siłą trafił Josta w lewe ramię. Schlachter poczuł ból jakby kopnął go dorodny byk z tylnej nogi lub obu na raz.

Arno nie dawał za wygraną i metodycznie pracował młotem kolejny raz zmuszając rycerza do piwotu. Łowca Czarownic mógł obrócić się w druga stronę, lecz skoro uniknął ciosu przechodząc w kierunku Josta, to syn biberhofiańskiego rzeźnika, któremu, mimo niezbyt wysokiego wzrostu i raczej szczupłej postury, to przez Rhya z Taalą krzepy nie był poskąpionym. Kto wie, czy złość narywającego bólem złamanego ramienia, czy po prostu brutalność walki o życie, dosyć, że ostry miecz rannego przepatrywacza wraz z głośnym przekleństwem Schlachtera, z taką siłą spadł na Rycerza, że nie tylko odrąbał mu prawą rękę lecz również przeciął ramię, trafiając w klatkę piersiową i zatrzymał się dopiero grzęznąc w żebrach Łowcy. Ciepła krew z kikuta chlusnęła dookoła zabryzgując wszystkich po twarzach i ubraniach. Ciężki oręż z kończyną gruchnęły o podłogę. Sigmaryta opadł na kolano z opuszczoną głową a potem runął na pochyłą podłogę kajuty bokiem głowy uderzając o deski. Odcięta ręka z otwartą dłonią leżała kilka cali od rękojeści sigmaryckiego młota. Kiedy wciąż roztrzęsieni i zdumieni gwałtownością i brutalnością starcia, Chłopcy z Biberhof ostrożnie sprawdzili nieruchome ciało, tym razem już nie było wątpliwości, że tym razem Czarny Rycerz skonał ostatecznie. Na dobre. Czy dobre dla nich miało się okazać w przyszłości.

„Kara Boska” wydawała z siebie groźne pomruki jak gdyby w jej trzewiach burczało z głodu. Deski skrzypiały jakby ściskane w mocarnym ujęciu niewidzialnych kleszczy. Młodzi Biberhofianie ciężko oddychali mając świadomość, że jeszcze nigdy tak blisko nie otarli się o śmierć, która zdaje sie zaglądać często prosto w oczy niezapowiadana. Jost słyszał łamiącą się kość i wiedział, że nie obędzie się bez fachowej opieki chirurga. Nie sposób było powstrzymać grymasu bólu na twarzy. Szczęściem w nieszczęściu był praworęczny. Eryk wciąż odczuwał kłucie w piersiach. Kto inny na miejscu twardego niczym dąb Bauera pewnie nie wstałby po takim ciosie mając połamane kości na piersiach. Kurtka skórzana z kaftanem kolczym również odegrały swą rolę. Łowca Nagród wstał i oddychał na płytkim oddechu. Czuł w kościach, że mu się upiekło. Kiedyś spadł ze stodoły gontu na ubite klepowisko i czuł się wtedy podobnie nie mogąc złapać oddechu. Po kilku jednak godzinach odpoczynku doszedł do siebie a potem po dniach kilku jakby wszystko ręką odjął.

Krasnoludowi obeszło się bez obrażeń choć i sam nawet nie drasnął napastnika. Najemnik sam musiał zdecydować jakie wyciągnąć z tego wnioski. Miał najwięcej czasu żeby na spokojnie przyjrzeć się zabitemu Sigmarycie, który oddał życie w ostatnim boju, gdzies na małej krypie, nieistotnym zakręcie potężnego Reiku, ginąc z rąk młodych Stirlandczyków.

Łowca Czarownic był między trzydziestym a czterdziestym rokiem życia. Zastygła pośmiertna maską twarzy mężczyzny z przymkniętymi oczyma, wciąż mogła uchodzić za przystojną. Na wysokie, szlachetne czoło opadały zlepione krwią mocne, kruczoczarne włosy. Wydatna szczęka była starannie ogolona. Prosty nos raczej nigdy niezłamany. Pod czarną koszulką kolczą rycerz nosił skórzany kaftan i takież same spodnie. Ciemna skóra była nie byle jakiej jakości. Na pancerne naramienniki narzucona był długi czarny płaszcz. W rogu kajuty leżała takiegoż samego koloru kapelusz tak typowy imperialnym Łowcom Czarownic. Ubranie choć obecnie podarte i brudne, co juz wcześniej zdołał wprawnym okiem oszacować Winkel, wyszło spod ręki nie byle jakiego rzemieślnika.

Krasnolud podniósł wojenny młot Sigmaryty. Posiadał zdobione złocenia symboli kultu. Jost mimo narywającego bólu schylił się po srebrny puchar. Ten przedmiot również, tak samo jak młot i talerz posiadał wybite kunsztownie znaki kościoła Sigmara. Wojenny Młot a na talerzu dwu-ogonową kometę. Podnosząc zastawę Schalchter dojrzał w kącie podłogi pod kojem pistolet. Drugi, przysypany papierami leżał pod biurkiem. Oba na rękojeściach nosiły grawery eleganckich liter G. K.. Na lufach wybite były również jakieś małe znaczki. Arno, choć nie znał się na tym wcale, to wszak uczniem był kowala I słyszał kiedyś od swego mistrza Tannenbauma, że każda broń palna posiada stemple wytwórców jak i inspektorów. Kto wie, czy nawet nie były to również jakieś sigmaryckie czary, jak to w zwyczaju mieli zaklinać swe bronie khazadzcy kowale run? Na podłodze leżał w kałuży krwi zerwany srebrny łańcuch z prostym znakiem surowego młota.

Mieli już wychodzić, gdy Erykowi zdało sie usłyszeć dźwięk inny od niepokojącego coraz bardziej trzeszczenia tonącej łajby. Jakby coś uderzyło dwukrotnie o burtę z zewnątrz kajuty od strony okna. Podszedł do przymkniętych okiennic przestępując nad wywróconym fotelem i wciągniętych szufladach. Tak, jasnym było, że okręt był przeszukany. Wywrócone beczki na pokładzie z wysypanymi dobrami, przetrząśnięte wszystkie kajuty... Ktoś czegoś szukał. Łowca dostrzegł przywiązaną od zewnątrz do okna cienka linkę, która spuszczona była do wody. Wyjrzał ostrożnie. Przed nim niedaleko było do zalesionego brzegu. Do sznura uwiązana była skórzana waliza, która po przechyleniu „Kary Boskiej” na drugi bok, teraz dnem leżała na rzecznej fali chlupoczącej o burtę. Wciągnął do środka ociekający wodą bagaż.










Bert w tym czasie zbierał do kieszeni monety. Głównie pensy i szylingi ale i trafiło się kilka koron. Upaćkał swe eleganckie ubranie podróżne w ludzkiej krwi i flakach przewracając się, gdy „Kara Boska” drgnęła bez ostrzeżenia jeszcze bardziej chyląc się ku wodzie. Winkel słyszał odgłosy walki z kajuty kapitańskiej oraz ich ustanie. Przestał na chwilę zbierać pieniądze nasłuchując kto wygrał. Przekleństwo Josta a potem głuche uderzenie ciężkiego młota o deski sugestywnie podpowiedziało mu, że to ranny Łowca Czarownic padł. Winkel zauważył, że burta niebezpiecznie blisko była poziomu rzeki i kwestią minut jeśli nie sekund było nim krypa zacznie nabierać wody przez burtę. W otworze zejścia pod pokład zobaczył wirującą podnoszącą sie wodę w objęciach której pływały ludzkie trupy załogi „Kary Boskiej”.

Żeglarze ze „Szczęśliwego Podróżnika” wołali ostrzegawczo i machali rękoma ponaglając do opuszczenia wraku, który tym razem zaczął chylić się i dziobem do dołu unosząc jako rufę do góry.










Eryk wyłożył nasiąkniętą wodą, ciężka walizę o metalowych okuciach i otworzył wieko zapięte pasami lecz żadnym innym mechanizmem lub choćby zwykłą kłódką. W środku zamiast ubrania leżała drewniana maska. Wyglądała na taką, którą nosi się na balach przebierańców, maskaradach czy może nawet sztukach teatralnych. Mimo mokrego wnętrza walizy, przedmiot zdawał sie być zupełnie suchym. Maska była osobliwa. Przedstawiała ludzką twarz, lecz w jednej połowie czoła, nosa, policzku i ust przystojnego mężczyzny a w drugiej pięknej kobiety.

Kajuta zadrżała i przechyliła się w inna niż wcześniej stronę i Chłopcy z Biberhof poczuli, że rufa uniosła się jakby wzniesiona niewidzialną ręką z pod wody. Z Reiku słychać było okrzyki ostrzegawcze załogi ich statku.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-03-2014, 22:33   #49
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cholerny sukinsyn!
Może nie trzeba się było tak wyrażać o kimś, kto walczył z Chaosem, ale wszak przyszli go ratować, a nie mordować czy okradać. Mniej więcej.
Byli zainteresowani towarami i złotem, ale zostawili to wszystko, chcąc wyciągnąć z tonącej łajby rannego nieszczęśnika.
No i wyszło jak wyszło. Ale lepiej było, że on, niż oni.
Sukinsyn, mruknął raz jeszcze Jost, wycierając miecz w czarny płaszcz i chowając oręż do pochwy.
Odetchnął głęboko.

- Znajdź spokój w Ogrodach Morra - powiedział, przeganiając z serca i głowy złe myśli i życzenia.

Schylił się, by obejrzeć srebrny dzban, i w tej chwili dostrzegł piękny pistolet.
Będzie na medyka, pomyślał, chowając broń za pazuchę. A po chwili do pistoletu dołączył jego brat-bliźniak. Jost wrzucił jeszcze do worka talerz i puchar, po czym spojrzał na kompanów.
- Wynośmy się już stąd - zaproponował.
Łajba trzeszczała coraz bardziej, pokład się przechylał niebezpiecznie, a on zdecydowanie nie zamierzał iść na dno wraz z trupami Sigmarytów. nie zamierzał również zdzierać z truposza zbroi, chociaż bez wątpienia dostaliby za to kawał grosza. Co innego jednak zabrać pamiątkę z pola bitwy, co innego obedrzeć nieszczęśliwego szaleńca, któremu mimo wszystko należał się szacunek.

Nie czekając na decyzje pozostałych kompanów, pomagając sobie jedną ręką. Drugą, bolącą, niósł na prowizorycznie zawiązanym temblaku. Pochylony pokład zdecydowanie nie ułatwiał sprawy.

Trzymając się ściany dobrnął do burty, zrzucił do szalupy worek, a potem niezgrabnie zszedł do łodzi.
W tym przypadku przechył "Kary" zdecydowanie mu sprzyjał. W zasadzie niemal nie potrzebował drabinki.

- Szybciej! - zawołał do kompanów.

Usiadł na ławeczce, z nożem w dłoni, gotowy w każdej chwili przeciąć linę, łączącą łódź z tonącą barką.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-04-2014, 15:58   #50
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Monety jedna za drugą trafiały do kieszeni Berta. Młodzik widział w większości pensy i srebrniki, ale to nie brak złota zaprzątał mu teraz głowę. Mimo iż jego ciało pracowało na pokładzie Winkel myślami był pod nim. Słyszał odgłosy walki wyraźnie i cały czas pełen był obaw. Chciał aby jego przyjaciołom się udało, ale... Sam nie mógł walczyć. Nie potrafił. Brzydził się przemocy. Nie był jednym z tych co na widok krwi tracą przytomność, bo był w stanie wytrzymać okropny widok, ale... mimo iż potrafił - słabo, ale jednak - walczyć nienawidził tego robić. Innym aspektem było to, że aż trzy osoby otaczające przeciwnika to sporo. On mógłby krasnoludowi i pozostałym jedynie utrudnić walkę…


Kiedy pokład się przechylił gawędziarz wywinął na nim pokaźnego orła lądując na zadku w ludzkiej krwi i flakach. Nieopodal leżały zwłoki jakiegoś akolity śmierdzące niemal tak źle jak wyglądające. Winkel łapczywie przełykał ślinę - aby tylko do syfu na pokładzie nie dodać swojego ostatniego posiłku. "Kara Boska" nieubłaganie szła na dno. Winkel przejąłby się tym bardziej gdyby nagle nie ustały odgłosy walki. Sekundowa cisza po niej dłużyła się chłopakowi. Zaledwie moment zdawał mu się być długą godziną. I wtedy Jost rzucił mięsem. Paskudnie, siarczyście, ale w tym słowie było coś pięknego. Bert poczuł ulgę...

Dopóki reszta nie wyszło spod pokładu Bert zbierał monety. Wrak zaraz miał zacząć nabierać wody przez burtę, a żeglarze z ich statku wołali głośno machając rękoma. Kiedy Jost wychylił się spod pokładu Bert schował się za którąś z beczek i schował do kieszeni większość monet. Została na oko ćwierć zebranej sumy.

Później drużyna ustaliła, że kapitan otrzyma drogocenny kielich i zdobiony talerz, a oni zostawią sobie niewielką sumę w postaci monet. Niemal na miny grupa ustaliła co się działo wewnątrz wraku i... jak to zostali zaatakowani przez szaleńca. Musieli się bronić, walczyć o życie. Nie mieli pojęcia czy to był ktoś z Zakonu czy też jego przeciwnik, ale jedno było pewne - łódź była kapłańska, bo znaki są na sztućcach i szatach martwych ludzi na jej zdezelowanym pokładzie.

 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172