Zenek spoglądał nacałą scenę zhardą miną. Był zatwardziały. Miał tak całą noc, więcbył trochę zmęczony (i zasyfił cały kibel), teraz jednak czuł, że może bez wiekszego bólu dupy przejść się trochę. Na przyklad zagadać do niebieskich, bo mógł. Nie sądził, że uda mu się przekonać psy żeby puściły Vela, ale może chociaż wygadałby mu lepsze traktowanie albo coś. No i jakby tamten miał przy sobie jakiś gaz, to by się tym zaopiekował, bo jeszcze by się zgubiło. Sam nie bardzo się strachał, bo w końcu miał swój Autorytet. W końcu był kombatantem walk z teściowymi, niejednego zacnego obywatela za uszy wyciągnął na procenty z mieszkania, mimo ognistego smoka. To już był jakiś szacun, nawet niebiescy powinni go docenić. Szkoda tylko, że nie miał żadnych promili przy sobie - w umrze zużył wszystkie Hausty. Przeszukał kieszenie, żeby sprawdzić czy ma jakiś hajs, ale i tak nie zdąży przecież kupić niczego, zanim tamtego zgarną, więc nici z używania zajebistych pałerów. No trudno. - Jakbyś coś potrzebował, to może da się załatwić. - rzucił do Vela, jeśli zdołał. - Bo te młodziaki to się rzuciły na nich, ja widziałem. Byście go puścili, nie dość że go próbowali biedaka pobić, to jeszcze teraz do paki... A tu święta za pasem... Ja go przypilnuję jak coś, żeby był wporzo, możecie mi zaufać. - przekonywał niebieskich.
Jak się nie uda, to pójdzie poszukać Ryszarda u złomiarza i powie mu, co widział po przeciwnej stronie, takie zboczenia.
__________________ Cogito ergo argh...! |