Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2014, 16:22   #13
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Czas, marsz, jedzenie i kop adrenaliny podczas strzelaniny nieźle uporał się z alkoholem w mojej krwi ale suchość w ustach i lekki ból głowy pozostał. Chujowy nastrój nie wiem czy był winą nędznego bimbru Wrony czy też klaustrofobiczną atmosferą. Może jednym i drugim?

Nie czułem się tutaj dobrze. To nie był mój świat. Był inny, nieprzyjazny mimo, że w całości stworzony przez człowieka. Tam na górze było prościej. W malowniczych górach Federacji przykrytych dymem wydobywającym się z kopalni i sprzętu do wydobywania ropy każdy był wrogiem. Górnicy bo żyłeś lepiej od nich i zajmowałeś się rządzeniem a nie robieniem kilofem. Bracia bo byłeś pierwszy w kolejce do rządów. Inni szlachcice bo miałeś lepsze ziemie i mieli na nie chrapkę lub Ty miałeś chrapkę na ich ziemie. Oczywiście. Czasem wróg krył się za maską uśmiechu i kurtuazji. Ale był doskonale widoczny. Na Froncie też wszystko było jasne. Zaczyna śmierdzieć to zakładasz maskę, opatulasz się płaszczem i bierzesz karabin w dłonie. Wróg zaraz podejdzie, dla odmiany jawnie. Strzelasz zgrywając muszkę z szczerbinką przez zaparowany wizjer maski. I modlisz się by to zginął ten biedny skurwiel po prawej a nie Ty. By zabłąkana kulka Strzelca nie wbiła Ci się w brzuch. By snajper wziął na cel medyka lub dowódcę. By Łowca wparował w inne stanowisko. Modlisz się i strzelasz. W neodżungli było podobnie. Tylko zamiast chemii przed którą ochroną była maska unikałeś wdychania mutagennego syfu. A wróg jest wszędzie więc strzelasz gdy miejscowi maczetami pokazują zielsku, że ciągle to człowiek tu rządzi.

A tutaj? Ciemno, nie ma gdzie się schować, błyski wystrzałów. Zamieranie w jednej pozycji. Wróg znający lepiej teren. Ukrywający się i szarpiący Ciebie z bocznych tuneli. Strzelec mógł zginąć w kanałach. Mógł też zaraz wyskoczyć z tyłu, wpakować komuś kulkę i znowu zwiać. A teraz ja szedłem na czujce. Tak jak przed dwoma laty, również w tunelach. Sojusznicy byli inni. U mego boku stała fleczerka, zmutowany dzikus i weteran Posterunku. Wiedziałem jednak, że można im ufać. Że nie zdradzą. Bo to ja zdradziłem. Do dziś pamiętam szarpnięcie beretty, huk serii i rozlatującą się głowę człowieka, chyba człowieka, z którym wspólnie przelewałem krew przeciwko maszynom. A ostatecznie krew jego i jego dwóch ocalałych braci przelałem ja. W huku i smrodzie automatu. Śliskim od krwi nożem. Też szukałem swojej Arki. Swojego odkupienia i celu w życiu. Znalazłem tylko koszmary, których nie mógł czasem zdusić nawet nędzny alkohol i bezimienna kobieta. Czułem, że koniec drogi będzie równie gorzki dla mieszkańców metra.

Po co w to się wpakowałem? Dla gambli? Podejmując decyzje pod wpływem alkoholu... By pomóc? Nieznajomym? Nie ma sensu. Z ciekawości? Tej się wyzbyłem już dawno. By umrzeć? Może to faktycznie miał być mój sposób na palnięcie sobie w łeb. Za cudzą sprawę.

Szedłem na czujce oświetlając tunel latarką. Miałem zgarnąć pierwsze uderzenie. Pewniej czułem się w bazie SMARTa. Ukryty za kamizelką, widząc świat w okularze noktowizji najnowszej generacji, obwieszony magazynkami i z odrestaurowanym automatem w dłoniach.

Zarzuciłem pistolet maszynowy na ramię i szedłem. Na spotkanie śmierci. Ale zanim ją spotkam byłem gotów odesłać w jej czułe ramiona paru skurwieli. Nawet gdy jedyną ich winą było to, że stanęli po drugiej stronie lufy.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline