Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-03-2014, 21:28   #11
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wędrówka nieswoim tempem, bezsensowny przystanek, a nade wszystko przymus współpracy z ludźmi, których nie znała i którym nie ufała sprawiły, że Jana była coraz bardziej podirytowana. Jasne, mogła odmówić Taranowi; na jej miejsce znalazłby na pewno kogoś innego. W taki, czy inny sposób. Ale nie odmówiła. Domyślała się czemu stary wybrał akurat ją. Młoda dziunia, śliczna - więc głupia, mikra - więc słabowita, niezagrażająca byczkom z Polis ani na ringu, ani w polityce. Koperta z nieznaną, kuszącą zawartością leżała bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni kombinezonu.

Mały kucyk trojański z Aviation.

Poza tym Taran wiedział, że miała dość Metra. Zbyt wiele czasu spędzała na górze by cieszyć się z własnego uprzywilejowanego pokoju - klitki raczej w porównaniu z najmniejszymi nawet mieszkaniami w blokowiskach; z obiadu z bladych warzyw i świnek morskich (nie znosiła ich przenikliwego wizgu; za każdym razem gdy była w okolicy stacji świniarzy załatwiała interesy najszybciej jak mogła), czy przebieżek wte i nazad po zakurzonych tunelach, których każdy podkład i wykrot znała na pamięć. Nawet świat widziany przez zamglone szkła maski gazowej był lepszy niż ten na dole; nawet powietrze wdychane przez węglowy filtr pomieszane z gumowym zapachem maski smaczniejsze niż te zatęchłe opary, śmierdzące dymem, potem i beznadzieją. Niestety tu, nad tunelami nie było nic. Natomiast dalej - już tak. Tam był świat, gdzie można było żyć na powierzchni, bez masek i sztywnych kombinezonów. Jasne, nadal niebezpieczny i skażony - ale czy nie z tym właśnie miała do czynienia na co dzień? Axel powiedziałby, że nie. Że tutaj mają tylko mutki - znajome, przewidywalne. Tam, dalej czaił się Moloch ze swą niezrozumiałą dla kogoś, kto urodził się po wojnie komputerową inteligencją i nieznanym celem działania. Że Moloch jest gorszy niż najgorszy mut. Że powinna zostać w LA a nie leźć w nieznane z bandą polisowców, którzy nie mają pojęcia o czarnej robocie stalkera. Zresztą w zasadzie to powiedział.

Z zazdrością spojrzała na idących przodem “Grzybiarzy”. Zgranych, zwartych, sprawnych. Ona wlokła się za nimi z cipowatym kurierem, gliną i miłośnikami broni białej, na którą Jana spoglądała z trudno skrywaną pogardą. Miecze mogły być dobre w metrze; na powierzchni nic nie sprawdzało się lepiej niż porządny gnat.

I jakby na życzenie, szlag by to, rozpoczęła się kanonada. Jana zupełnie odruchowo padła, strzeliła i przeryglowała broń. Skrajem świadomości zarejestrowała, że nowi towarzysze również użyli swoich pukawek, po czym zapadła cisza. Tylko posłaniec jęczał bezradnie na ziemi. Dziewczyna miała ochotę kopnąć go w twarz. Wiedziała, że nie jest to jęk rannego człowieka; te słyszała nie raz i rozpoznawała znakomicie. Wiedziała też, że Mitch i Joe dostali, a teraz leżeli najbliżej wroga; podobnie jak Adam. Najpierw pozbyć się przeciwnika, potem ratować towarzyszy. Stalkerka zacisnęła zęby aż chrupnęło, po czym omal nie podskoczyła gdy glina ryknął jak osioł w rui. Ale na drugim końcu korytarza błysnął wystrzał. Ułamek sekundy później nacisnęła spust. Kolejny przeciwnik padł. Miała dziś dobry dzień. Szkoda, że tylko ona.

Gdy Geoffrey sprawdził teren chwyciła swoją latarkę i podbiegła do rannych. Wyjęła swoje cenne medykamenty i zaczęła łatać chłopaków, nie patrząc im w oczy. Nowy, lepszy gnat nie ucieszył jej teraz wcale, mógł jednak przydać się później. Na razie interesowało ją tylko dostarczenie rannych na Crenshaw. Potem będzie martwić się resztą. O ile będzie jakaś reszta - czwórka poszukiwaczy zaginionej arki ruszała przecież sama na Vermonth; kto wie jak ich tam przywitają; zwłaszcza jeśli zobaczą przy nich fanty własnych ludzi?
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 19-03-2014 o 22:56.
Sayane jest offline  
Stary 23-03-2014, 13:48   #12
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Mrok, wszechogarniający, nieprzenikniony mrok. Jednych przytłaczał, innych zaś porażał swym bezkresem. Johnowi zawsze wydawał się on doskonałą metaforą ludzkiej duszy. Mrok jest w każdym z nas - zwykł mawiać gdy za dużo wypił. Cóż zdaniem Johna każdy człowiek rodził się winny pytaniem pozostawał tylko czas i wymiar kary. Gliniarz do czasu swego wyroku postanowił, że będzie walczył ze złem ale by być skutecznym stwierdził, że musi zaakceptować swój charakter i de facto zwalczać ogień ogniem. John więc codziennie podsycał swój żar pilnując by przelewał się na innych przy każdej okazji.

Rewolwerowiec w końcu postanowił przerwać milczenie.
- Jestem tu od niedawna. Jak rozumiem jesteś miejscowym sędzią, prawda?
- Nie, kurwa czy ja wyglądam jak papug? Jestem zwykłym gliną, no czasem też katem. - rechot wydawany przez glinę wskazywał na dowcip. - U was sędziowie też noszą odznaki?
- Niektórzy. Na przykład z Nowego Jorku tylko, że tam też mówią na siebie Policja. Teksas Rangerzy również mają odznaki i parę innych sędziowskich organizacji. Wielu jednak to ludzie z bronią mający się za ostatnich sprawiedliwych, mszczących krzywdy własne lub swoich rodzin. Tutaj chyba macie to bardziej zorganizowane, Twoja jurysdykcja sięga na całe metro?
- Jestem funkcjonariuszem Los Angeles Metro Police Department. Tak mogę działać wszędzie. Przynajmniej w teorii. Jebana kurwa polityka. – słowa zostały poparte siarczystym splunięciem.
- Niech zgadnę, mniejszości etniczne i weganie robią problemy?
- No, tak naprawdę to ludzie robią problemy. Każdy marudzi w jakim to gównie żyjemy ale sam swoje nasra. Jakby kurwa ciężko było być dobrym obywatelem. Chyba wszędzie tak jest nie?
- Było, jest i będzie. Ale nie dziwię się, że ludziom tu odwala. Zamknięta, mała przestrzeń, ciągle te same ściany, te same rzeczy, brak słońca, nowości… Ciebie to nie irytuje?
- Jak im źle to niech na górę wypierdalają. Da się tam żyć, nikt nic nie broni. Tu ma być porządek i spokój bo jak nie... a chuj sam widzisz jak jest i to mnie wkurwia.
- Boją się. Większość z nich to, za przeproszeniem, cipy. Tutaj chroni ich policja, stalkerzy i reszta. Czasem tylko przypałęta się jakaś bestia. To łatwiejsze niż żyć w nieustannym zagrożeniu. A narzekają bo taka natura ludzka. Tak jak mówiłeś, zawsze im źle ale wziąć sprawy w własne ręce za ciężko i za strasznie. Pozwolisz, że spytam czemu zostałeś policjantem? Żeby to zmienić?
- Ktoś musi ten syf ogarniać, by reszta mogła jako tako żyć. Może kiedyś będziemy na tyle silni i zgrani by pozbyć się komuchów i narkoli? Chciałbym żeby Williamsowie i tym razem zrobili swoje.
- Uważasz, że powinno się ich odstrzelić?
- Część na pewno. Napełnić serca bojaźnią bożą, jak mawiają księża. Reszta od razu spokornieje. Ludzie powinni się prawa bać. [/i]
- Ludzie w metrze już ledwo wytrzymują psychicznie. Pękają przez co dochodzi do aktów przemocy, uciekają w używki. Myślisz, że wojna nie rozsadzi metra?
- Na pewno, ale nie możemy zabierać tego gówna z sobą. A jebać to nie ja jestem od myślenia. – John zirytowany nagle machnął ręką. Zrobił zaciętą minę i ruszył do przodu pozostawiając swego rozmówcę samemu sobie. Mrok przyzywał ich zachęcająco
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 23-03-2014, 16:22   #13
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Czas, marsz, jedzenie i kop adrenaliny podczas strzelaniny nieźle uporał się z alkoholem w mojej krwi ale suchość w ustach i lekki ból głowy pozostał. Chujowy nastrój nie wiem czy był winą nędznego bimbru Wrony czy też klaustrofobiczną atmosferą. Może jednym i drugim?

Nie czułem się tutaj dobrze. To nie był mój świat. Był inny, nieprzyjazny mimo, że w całości stworzony przez człowieka. Tam na górze było prościej. W malowniczych górach Federacji przykrytych dymem wydobywającym się z kopalni i sprzętu do wydobywania ropy każdy był wrogiem. Górnicy bo żyłeś lepiej od nich i zajmowałeś się rządzeniem a nie robieniem kilofem. Bracia bo byłeś pierwszy w kolejce do rządów. Inni szlachcice bo miałeś lepsze ziemie i mieli na nie chrapkę lub Ty miałeś chrapkę na ich ziemie. Oczywiście. Czasem wróg krył się za maską uśmiechu i kurtuazji. Ale był doskonale widoczny. Na Froncie też wszystko było jasne. Zaczyna śmierdzieć to zakładasz maskę, opatulasz się płaszczem i bierzesz karabin w dłonie. Wróg zaraz podejdzie, dla odmiany jawnie. Strzelasz zgrywając muszkę z szczerbinką przez zaparowany wizjer maski. I modlisz się by to zginął ten biedny skurwiel po prawej a nie Ty. By zabłąkana kulka Strzelca nie wbiła Ci się w brzuch. By snajper wziął na cel medyka lub dowódcę. By Łowca wparował w inne stanowisko. Modlisz się i strzelasz. W neodżungli było podobnie. Tylko zamiast chemii przed którą ochroną była maska unikałeś wdychania mutagennego syfu. A wróg jest wszędzie więc strzelasz gdy miejscowi maczetami pokazują zielsku, że ciągle to człowiek tu rządzi.

A tutaj? Ciemno, nie ma gdzie się schować, błyski wystrzałów. Zamieranie w jednej pozycji. Wróg znający lepiej teren. Ukrywający się i szarpiący Ciebie z bocznych tuneli. Strzelec mógł zginąć w kanałach. Mógł też zaraz wyskoczyć z tyłu, wpakować komuś kulkę i znowu zwiać. A teraz ja szedłem na czujce. Tak jak przed dwoma laty, również w tunelach. Sojusznicy byli inni. U mego boku stała fleczerka, zmutowany dzikus i weteran Posterunku. Wiedziałem jednak, że można im ufać. Że nie zdradzą. Bo to ja zdradziłem. Do dziś pamiętam szarpnięcie beretty, huk serii i rozlatującą się głowę człowieka, chyba człowieka, z którym wspólnie przelewałem krew przeciwko maszynom. A ostatecznie krew jego i jego dwóch ocalałych braci przelałem ja. W huku i smrodzie automatu. Śliskim od krwi nożem. Też szukałem swojej Arki. Swojego odkupienia i celu w życiu. Znalazłem tylko koszmary, których nie mógł czasem zdusić nawet nędzny alkohol i bezimienna kobieta. Czułem, że koniec drogi będzie równie gorzki dla mieszkańców metra.

Po co w to się wpakowałem? Dla gambli? Podejmując decyzje pod wpływem alkoholu... By pomóc? Nieznajomym? Nie ma sensu. Z ciekawości? Tej się wyzbyłem już dawno. By umrzeć? Może to faktycznie miał być mój sposób na palnięcie sobie w łeb. Za cudzą sprawę.

Szedłem na czujce oświetlając tunel latarką. Miałem zgarnąć pierwsze uderzenie. Pewniej czułem się w bazie SMARTa. Ukryty za kamizelką, widząc świat w okularze noktowizji najnowszej generacji, obwieszony magazynkami i z odrestaurowanym automatem w dłoniach.

Zarzuciłem pistolet maszynowy na ramię i szedłem. Na spotkanie śmierci. Ale zanim ją spotkam byłem gotów odesłać w jej czułe ramiona paru skurwieli. Nawet gdy jedyną ich winą było to, że stanęli po drugiej stronie lufy.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 23-03-2014, 20:48   #14
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu

- Cholera, to wszystko moja wina - Jana nie widziała twarzy "Grzybiarza", który szedł na przedzie niosąc nosze. Adam mówił w mrok.
- Na trasie z Crenshaw do Vermonth zawsze było spokojnie. Ile razy tędy szliśmy - jedyne na co trzeba było uważać - to te pieprzone, powyrywane podkłady, czasem jakaś walająca się pod nogami szyna. Problemy to robili żule z Lennox. Ale nigdy... Kurwa, nigdy nikt nas tu nie zaatakował. Rozumiesz? - odwrócił głowę tak, że zobaczyła jego profil.
Skinęła głową.
Obwiniał się za to i szukał przebaczenia.
Nie miała go dla niego. Przecież ona też patrzyła pod nogi zamiast na przód - wszyscy zawalili.
- To nie Twoja wina... - mruknął Joe ściskając rękę na temblaku.
Zamilkli, wsłuchując się w płytki oddech Mitcha...

***

Słyszeli cichnący szum ścieku gdzieś pod nimi. Głupotą było by sądzić, że metro nie ma połączenia z jakimś systemem kanalizacji. W końcu na peronach były publiczne szalety, a i wodę, która zbierała się w tunelach trzeba było jakoś odprowadzać.
Wąskie kratki odpływowe rozmieszczone były co jakieś 30-50 metrów tuż przy podłożu, na którym leżały tory.
Im bliżej mieli do farm na Vermonth, tym bardziej śmierdziało gównem i gnijącymi odpadkami spuszczanymi tam w kanał.
Rozmowa nie bardzo się kleiła. Jakby nagle nie tylko Geoffrey złapał tęgiego kaca. Chociaż nastrój przypominał raczej zjazd po Tornadzie.
Tunelowy Blues.

Młody kurier z Polis przejawiał zgoła inne uczucia - co rusz migał latarką na boki i wstecz. Oddychał ciężko i szybko, a w jego rozszerzonych oczach czaił się strach.
Co chwila mruczał pod nosem, albo pytał szeptem towarzyszy:
- Słyszeliście to?
Na początku przystawali, kryli się przy ścianach, wypatrywali... nasłuchiwali...
...po czwartym razie zwątpili. W ciemnościach nie było niczego.

Strach ma wielkie oczy...

***

Ostatnie dziesięć metrów do stacji pokonali truchtem. Płuca paliły żywym ogniem. Plecak ciążył a paski wżynały się w ramiona. Nogi słabły i dziewczyna prawie kilka razy się potknęła, ale wystarczyło jedno spojrzenie na rannego kompana by zacisnęła zęby i wycisnęła resztki sił z własnego, zmęczonego ciała.
Mitch krztusił się i pluł krwią. Bandaże przesiąkały posoką.

Joe wysforował na przód nie zwracając uwagi na własne rany. Chciał czym prędzej sprowadzić pomoc.
W odległym blasku żarówki usłyszeli krzyki towarzysz
- Tam są... szybciej, szybciej...
Ktoś do niej dopadł. Siłą oderwał ręce od noszy.
- Już dobrze Jana, już dobrze. Jesteś wśród swoich...

...kłamstwo.

Chcieli jej pomóc, podtrzymać. Odepchnęła obcych.
- Jana... - Adam podszedł do niej. Kiwnęła głową, a on przerzucił sobie jej rękę przez ramie
- Chodź Mała.
- Musimy wracać.
- Za chwile... za chwile...


***


Najpierw zobaczyli ognisko i rozedrgane cienie ludzi na ścianach. Było ich co najmniej pięciu. W głębi, za posterunkiem dostrzegli zgarbione postacie, grzebiące w ziemi. Ktoś zamachnął się motyką, ktoś chyba grabił.
Śmierdziało obornikiem.
Peronu stacji nie było jeszcze widać, bo farmerzy z Vermonth byli na tyle uparci, że zryli tory wraz z betonem na prawie sto metrów przed peronem. Ponoć na tylko tyle starczyło im prądy i młota pneumatycznego ściągniętego z powierzchni. Teraz tutejsi farmerzy, uzdatniali co się dało sadząc rzepę, rzodkiew, buraki i marchew, które nie potrzebowały zbyt dużo światła by rosnąc.
Ponoć specjalnością tutejszych pół był Wężymord...

Strażnicy przy ogniu poderwali się nerwowo. Cynowy kubek potoczył się po ziemi i pacnął głucho o wór z piachem.
- Stój, kto idzie! - krzyknął jeden z nich. Głos należał do chłopca.
Gdy się zbliżali zobaczyli, że grupa przy ogniu składa się z na oko samych niedorostków. Na oko 12, 15-letnich.
Celowali do nich z zaniedbanych UMP. Jeden miał dubeltówkę.

Zapłonęła lampa - szperacz oślepiając ich kompletnie. Zmrużyli oczy i odruchowo zasłonili się przed światłe,
- Ręce przed sobą, trzymajcie broń za lufy! - wrzasnął zestresowany chłopak.

Jak to było z tym strachem?
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 29-03-2014, 14:59   #15
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...

- Co to było? - zapytał nerwowo kurier zapalając latarkę i świecąc na boki.

Brodacz był spokojny. Działał niemal odruchowo. Pamięć mięśniowa jaką nabył podczas lat treningów i ciężkich podziemnych misji owocowała nie tylko błyskawicznym i cichym poruszaniem się, ale też sprawnym kryciem się przy zaokrąglonych, nieregularnych ścianach tunelu metra. A te znał jak własną kieszeń. Dziesiątki razy przemierzał podziemia od stacji do stacji...

Nasłuchiwanie, wypatrywanie, nabyta czujność i... nic. Tak samo jak trzy razy wcześniej. Przekleństwo rzucone przez gliniarza nie dziwiło Daniela. Chuderlak w garniaku zachowywał się jak dziecko nie tylko bojąc się własnego cienia, ale bez powodu pobudzając do wzmożonej czujności innych. Zatrzymywali się już kilka razy, a gdy zajdzie potrzeba prawdziwego starcia będą rozluźnieni przez tego strachliwego ciecia. Chyba nie tylko Jones przestał się właśnie sugerować zmysłami kuriera...


Plusk wody towarzyszył im niemal od czasu kiedy się rozdzielili. Ściek wchodzący w skład większego systemu wodnego nie należał do najlepszych miejsc jakie Daniel - jak większość mieszkańców metra - miał nieprzyjemność odwiedzać. Śmierdział, porastał grzybami i glonami, a w swoich czeluściach krył koszmarne, śmiertelnie groźne potwory. Każdy kto miał na tyle mało oleju w głowie aby je nie docenić nigdy nie wracał do ojczystej stacji. W najlepszym przypadku jakiś szczęśliwiec znajdował jego plecak czy broń.

Przyjaciel Daniela - tropiciel o imieniu Robert - bez problemu potrafił przejść z ich obecnego położenia do Vermonth z dokładnym określeniem długości pozostałej trasy. Cała sztuczka polegała na liczeniu studzienek i znajomości odległości w jakich były rozmieszczone. Wiedza ta była dostępna wyłącznie mieszkańcom metra, którzy czuli się w nim na tyle bezpiecznie, że potrafili kreślić własne, bardzo dokładne mapy podziemi.

Dialog grupy najemników był niezwykle oszczędny. Raz na jakiś czas ktoś rzucił jakieś słowo, na które na próżno było oczekiwać odpowiedzi. Daniel odnosił dziwne wrażenie, że prędzej niż z kurierem dogadałby się z Williamsem czy rewolwerowcem - byli zupełnie różni, ale coś ich łączyło. Aby móc się spotkać i żyć do dzisiaj musieli wcześniej zabijać. Cała trójka...


Pierwszy najemnika doszedł smród. Capiło jak zawsze na farmach. Z tej części tunelu Daniel doszedłby do Vermonth "na węch". Reszta - mimo iż było ciemno - też wyglądała jakby właśnie poczuła charakterystyczny fetor. Sporej wielkości ognisko było widoczne już z daleka - podobnie do karykaturalnie zdeformowanych ludzkich postaci. Pochylone ku ziemi, wiecznie pracujące postacie zawsze budziły w Danielu żal. Najemnikowi było ich szkoda mimo iż to on narażał życie, a oni zarabiali będąc niemal cały czas pod ochroną. Czemu nigdy by się z nimi nie zamienił?

Lata temu rolnicy zerwali tory, przenieśli podkłady i zryli ziemię na ponad trzysta stóp przed ich peronem. Daniel pamiętał jak jeden zaprzyjaźniony farmer zawsze przynosił jego ojcu marchew i rzodkiew - zawsze znaczy przy każdej okazji kiedy do starego Jones'a trafiały pistolety maszynowe i karabiny z Vermonth. Wieśniacy nie potrafili dbać o broń, ale uprawy mieli dobre...


Poza dobrym żarciem stacja słynęła również z rosłych i silnych chłopów. Chłopcy nagle zrywający się ze swojego - rozmieszczonego przy ognisku - posterunku zszokowali Daniela nie na żarty. Czyżby tutaj mieli niedobór rąk do pracy podczas, gdy na dalszych stacjach ludzie leżą dupskami do góry? Niebywałe...

Widocznym było, że dzieciaki są nerwowe. Był to ten rodzaj nerwów, którego wartownik powinien się wystrzegać ponad wszystko. Chłopcy - na oko z 13-letni - powinni jeszcze bawić się w bezpiecznych granicach swojego gospodarstwa, a nie latać z bronią maszynową po niebezpiecznych tunelach. Mimo iż światło oślepiło brodacza i ten wykonał polecenie dziecka to nie był efekt strachu. Jones nie chciał problemów, ale kolejne modele UMP budziły u niego mieszane uczucia. Nie wyglądał, ale znał ten pistolet na tyle dobrze, że po samej wadze potrafił ocenić na oko ile jest pocisków w magazynku.


Brodacz wykonał polecenie, ale w jego ruchach nie było widać strachu. Ostrożność, spokój, opanowanie, ale na pewno nie strach. Daniel nie chciał nic mówić - jedynie spojrzał na kowboja. To on się popisał charyzmą kiedy kurierowi zabrakło języka w paszczy. Chyba rozsądniej będzie jak on będzie prawił…

Geoffrey nie miał zamiaru trzymać broni za lufę. Nie wiedział jakie zamiary mają dzieciaki a nie chciał oberwać serią w korpus. Latarkę trzymał przy lufie, kolbę przy ramieniu… Cała jego sylwetka była zgarbiona by stanowić jak najmniejszy cel. Sytuacja go niepokoiła. Stare UMP… zupełnie jak tamta dwójka. Na polecenie odezwał się spokojnym, pewnym głosem.

- Spokojnie. Nie chcemy strzelaniny. Spójrz na nas. Jest z nami glina i spec z Polis. Jesteśmy ich obstawą, nie możemy opuścić broni, gdy ktoś do nas celuje. Ale nie chcemy niepotrzebnych starć. Chcemy tylko przejść dalej. Możemy wszyscy na raz opuścić broń i pogadać. Jestem Geoffrey, a Ty?

- Jak chcecie wejść na farmy musicie odłożyć broń. Nie wejdziecie tu z pukawkami! - wychrypiał dzieciak.

W oślepiającym blasku reflektora nie było widać dokładnie, ale Geoffrey słysząc klekot metalowych sprzączek uprzęży karabinku był pewien, że młodemu trzęsą się ręce.

- Szczególnie, że poprzedni strażnicy nie wrócili ze zmiany. - pisnął któryś z boku.

- Zamknij się Timmy! - wrzasnął pierwszy “strażnik”.

- Dobrze, że podchodzisz poważnie do ochrony swojej stacji spójrz jednak na to inaczej. Aby iść dalej tunelami będziemy potrzebować broni. Was jest więcej, będziemy robić problemy to nas zastrzelicie. Czy jest jednak sens prowokować konflikt z Polis? Wydajesz się być w porządku, zaufam Ci.

Rewolwerowiec wolnym gestem wyjął magazynek z UMP i schował go do kieszeni. Podobnie zrobił z latarką.

- Nie oddamy Wam swojej broni, ale z automatów wyjmiemy magazynki, a do klamek nie będziemy sięgać. Wyjmiemy je to nas rozwalicie ze swoich rozpylaczy nim zdążymy oddać chociaż jeden strzał. Chcę się dogadać, ale z bronią się całkowicie nie rozstanę. A co do Waszych towarzyszy opowiedz nam o tym. Idziemy w tamtą stronę, możemy ich poszukać. Pomóc Wam.

Geoffrey postąpił parę kroków w stronę dzieciaków trzymając rozładowany automat lewą ręką. Szperacz zgasł ustępując miejsca ognisku i światłu latarek. Dzieciaki sie uspokoiły.

- No to dobrze. Jesteście spoko. Nie wiem czy pomożecie. Nasi strażnicy nie wrócili więc musieli iść tam skąd Wy przyszliście. Nikogo po drodze nie spotkaliście? - dzieciaki opuściły lufy, jednak wciąż ściskały broń oburącz, z palcami na spustach.

Geoffrey podszedł do ogniska stając tuż przy głównodowodzącym szczylu. Zrzucił plecak, o który oparł rozpylacz. Spojrzał mu w oczy.

- Spotkaliśmy trzech mężczyzny około trzydziestu lat. Jeden z Garandem postrzelił naszego towarzysza, a dwóch innych rozpoczęło ostrzał z UMP. Bez słowa. To Wasi?

Dzieciak drgnął i przełknął nerwowo ślinę.

- Tata? - w jego oczach zalśniły łzy.

- Gdzie oni są, co z nimi zrobiliście? - wyrwał się do przodu najniższy i najgrubszy z dzieciaków.

Rothman zaczął wodzić oczami czekając tylko aż któryś z dzieciaków spróbuje podnieść broń by samemu wycelować w twarz najbliższego i z pomocą .44 zmusić go do prania gaci. Głos miał spokojny, zimny.

- Dwóch nie żyje. Jeden skoczył do kanałów. Wasi rodzice zajmują się bandyterką?

- Mój ojciec wypruwa sobie flaki na roli i na posterunku. Nie waż się o nim tak mówić! - wrzasnął dowódca brygady i wycelował drżący karabin w rewolwerowca.

Gdzieś obok któryś z chłopców zapłakał. Odruch. Coś co pozwala przeżyć na górze. Ruch, wyciągasz klamkę. Ktoś w ciebie celuje, wyciągasz klamkę. Prosty rachunek, życie lub śmierć. Gdy chłopak zaczął podnosić broń Geoffrey nie pozwolił mu skończyć. Jego ręka wystrzeliła do kabury i wyszarpnęła broń. Ruch był błyskawiczny. Ktoś by mrugnął okiem i by zobaczył dwa obrazy: pierwszy powierzchowniec stoi z rękoma wzdłuż ciała, drugi celuje ze swojej armaty w twarz gówniarza.

- Opuśćcie broń, bo zginiesz. To może jacyś bandyci na niego napadli? A potem na nas? Jeżeli podniesiesz broń, zginiesz. I się tego nie dowiesz.

Daniel przysłuchiwał się rozmowie rewolwerowca z dzieciakami korzystając z małego zamieszania i powoli spokojnie pozwalając karabinowi zawisnąć na zawieszeniu. Kiedy Rothman się zbliżył do ogniska brodacz również postąpił kilka kroków naprzód jednak nie dobywając broni, a jedynie stając niedaleko jednego z chłopców. Nie wyglądał na agresywnego, ale sam pysk mógł przerazić mniej odpornego szczyla.

Nagle policjant wskoczył na wyższe obroty. Wyciągnął znajomą Danielowi broń i bez słowa wziął na cel kolejnego z chłopców. Spojrzał na niego złym wzrokiem i wydarł się głośniej niż syrena policyjna.


- Na glebę, kurwa! Policja! Na glebę!

Przerażeni chłopcy rzucili się na ziemię. Upuszczona broń brzęknęła o tory. Któryś łkał cichutko. Zaśmierdziało moczem. Nieletni dowódca posterunku opuścił ręce wraz z karabinkiem i zwiesił głowę.

- Strzelaj...- szepnął do Rothmana.

Od strony stacji dobiegły ich zduszone krzyki. Trzech mężczyzn biegło w ich stronę wywijając latarkami. Jones chwycił pewnie karabin. Nie bał się dzieciaków, ale dorośli mogą już próbować walki na poważnie. Daniel nie zabijał z zimną krwią, ale bronić musiał się każdy. Każde UMP brodacz zabrał poza zasięg wzroku zebranych układając je gdzieś z boku w mały stos. Oby tylko nie musiał zabijać dzieci... On naprawdę tego nie chciał.
 
Lechu jest offline  
Stary 30-03-2014, 08:11   #16
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
- Odkopcie broń, ręce za głowę i w stronę ogniska. – Geoffrey dał krok w bok by wyjść z kręgu światła i ruchem orężnej broni ponaglił dzieciaków.- John… Dogadasz się z tymi co biegną? Wytłumaczysz im, że to my jesteśmy po stronie prawa?
- Spróbuję ale na wszelki wypadek trzymaj dzieciaki na muszce. Tak żeby oni to widzieli.
- Aye. - Geoffrey przestał wychodzić z kręgu światła i machnął na dzieciaki spluwą.
- Wszyscy w szereg, ręce za głowę, żadnych gwałtownych ruchów a to wszystko wyjaśnimy.
Po paru sekundach dodał, jakby trochę wbrew sobie. - Wiecie. Jeżeli faktycznie Wasi ojcowie byli normalnymi ludźmi to mogą jeszcze żyć. Ci którzy nas napadli mogli ich wziąć do niewoli a potem z lepszej, zdobycznej na nich broni zaatakować nas. Dlatego nie próbujcie nic głupiego, bo nikt nie chce by Wasi ojcowie tu wrócili i zastali Was z dziurą po mojej kuli. - Chłopcy wstali i wykonali polecenia rewolwerowca, tylko nieszczęsny dowódca wciąż stał w miejscu jak zamurowany. Jego broń leżała na stosie zebranym przez Daniela, więc dzieciak tylko kurczowo zaciskał pięści.
John w tym czasie zbliżył się do nadciągających od strony peronu postaci. Szedł pewnym, nonszalanckim krokiem zupełnie jakby był władcą tych tuneli. Gdy dzieliło go od nich już tylko kilka metrów ryknął – LAPD Stać! Lepiej żebyś to był ty Burns bo mamy do pogadania!
[i]- To ja Burns - zawołał starszawy mężczyzna machając do nich latarką - Co się tutaj dzieje?



- Burns tu John C. Williams. Chodź no tu. Od kiedy się w bandyterkę bawisz?
-Co Pan insynuuje? -Warknął przybierając minę nadąsanego arystokraty. - Chłopcy są tutaj jak najbardziej legalnie, zastępują ojców którzy bezprawnie opuścili posterunek. -Chwycił się pod boki i zadarł nos do góry - Polis przystało na naszą Feudalną proklamację i niewielki układ lenny.
- Kiedy to było? Jak wyglądali ci ludzie? – John zadając pytania skrócił dystans stając z przesłuchiwanym prawie nos w nos.
- Mieli spędzić 10 godzin na warcie zniknęli po około czterech, znaleźliśmy przy ognisku puste flaszki po bimbrze. Zgodnie z naszym prawem jeśli któryś z lenników porzuci swój obowiązek, jego najbliższa rodzina ma przejąc jego obowiązki. – spojrzał na dzieciaki i pozostałych członków drużyny - Wszystko legalnie. A jak wyglądali? No normalnie jak farmerzy - mieli dwa UMP z naszej zbrojowni i Garanta z lunetką. Swoją droga skąd macie te PM’y? – wskazał głową na karabinek trzymany przez Rothmana.

Daniel cały czas spokojnie przysłuchiwał się rozmowie chociaż to co słyszał coraz mniej mu się podobało. Czyżby - wspólnie z kompanami - ustrzelił dezerterów chcących się rozerwać? Szkoda, że mają dzieciaki, ale można powiedzieć, że był po stronie broniącej się…
- Te twoje pijusy próbowały bandyterki w tunelach. Zaczaili się na nas kawałek stąd. Jeśli chcesz możesz wysłać kogoś po ciała. Dzieciaki na razie zostają z nami jako gwarancja, że tak powiem. Poczekamy tu na resztę i pójdziemy sobie.
- CO?! – wrzasnął zaskoczony naczelnik i złapał się za głowę - No nie zupełni ich pojebało. Co za matoły. – Spojrzał na podróżnych - Panowie, nie róbmy tutaj przedstawienia w takim razie. Żadna gwarancja nie jest Wam potrzebna. Zapraszam na stację… oczywiście możecie zabrać swoją broń i zatrzymać te karabinki - jako gest naszej dobrej woli. Nie ma sensu siedzieć tu na polu. Pośle chłopaków po ciała i zobaczymy co i jak. Te głąby musiały się nachlać i pewno pomyślały, że ograbią kuriera z Polis i Glinę - ale to może porozmawiamy w środku, przy kielichu ?
Wiele nie myśląc brodacz poszedł w miejsce gdzie leżały karabinki dzieciaków. Zabezpieczył AK i pozwolił mu zawisnąć na zawieszeniu. Pistolety leżały poza wzrokiem naczelnika czy któregoś z bachorów toteż w najcięższym z nich wypiął magazynek i wpiął jeden ze swoich, który zdobył na polu walki - pusty. Mag trafił do plecaka, ale pistolety zabezpieczone Daniel zabrał ze sobą na rękach.
- Co z pistoletami dzieciaków? – zapytał patrząc to na gliniarza, to na naczelnika.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 30-03-2014, 19:26   #17
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Najchętniej by została. Nie ufała typkom z Crenshaw, mimo że imię Tarana i tu znaczyło wiele. Nie miała na tej stacji nikogo znajomego, żadnego fleczera, któremu umiejętnością wierzyłaby bardziej niż swoim. Bez żalu pozbyła się nadmiaru gambli by posłać umyślnego do domu; spluwa znacząco zwisająca z jej ramienia sprawiła, że tamten gnał jakby go demony ścigały - przynajmniej dopóki nie zniknął jej z oczu. Zmieniła Mitchowi przesiąknięte krwią opatrunki, poprawiła bandaże Joe i usiadła obok noszy.
- Chodź Mała. Musimy wracać. Będą coś podejrzewać.
- A niech się w dupę ugryzą. Jeśli ziemniaki z Vermonth nie ugryzą ich pierwsi.
- Oni nigdy… To moja wina. Wybacz.

Jana wiedziała swoje. To ona powinna była iść na przedzie. Albo ten durny glina; przecież tak się puszył swoim Prawem i Porządkiem metra…
- Jana…
- Miałeś rację - przerwała mu. - Śmierdzi. - Klepnęła Joe w zdrowe ramię i nie patrząc na Mitcha ruszyła w stronę Polis. Odbezpieczyła broń. Czekała. Słuchała. Marzyła by zobaczyć błysk lufy na końcu korytarza. Gdy dotarli do miejsca strzelaniny zacisnęła wargi w wąską kreskę. Rzuciła okiem na pozostawione w korytarzu trupy dobitych bandytów. Omiotła okolicę swoim małym szperaczem i stanęła nad włazem prowadzącym do kanału.
- Jaja robisz Mała? - Adam spojrzał na nią jak na wariatkę. Cóż; nie pierwszy raz, nie ostatni.
- Nie chcesz, nie idź - wzruszyła ramionami i postawiła nogę na zardzewiałej drabince.
- Nawet nie wiesz co tam może być - wskazał na kratkę ściekową - te kanały łączą się z miejskimi, każdy syf mógł tam przypełznąć z powierzchni. Ja rozumiem chęć zemsty, też chętnie zacisnąłbym dłonie na krtani tego wieśniaka który postrzelił Joe, ale nie jesteśmy gotowi na to co może nas zastać na dole.
- Nie chcesz, nie idź - powtórzyła i zaczęła schodzić po drabince. Bez przesady, nie miała zamiaru wędrować tymi rurami aż do końca świata. Jak młotek był ranny to siedział niedaleko; a jak poszedł dalej… to pewnie Al ma rację, coś go już zeżarło i nie ma co sobie brudzić butów.
- kurw… - jęknął mężczyzna i wgramolił się w otwór. Zejście na dół zajęło mu chwilę, ponieważ taktyczna kamizelka którą nosił zawadziła o coś klamrą i Adam zawisł pół w kanale pół na zewnątrz.
- Super. Rozwaliłem mocowanie - spojrzał ze smutkiem na rozdarcie w materiale, następnie spojrzał pod nogi - a to gówno wlewa mi się do skarpetek. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona. Spojrzał na Janę z wyrzutem.

Stali po kostki w brunatnej wodzie pełnej niezidentyfikowanych śmieci i resztek jedzenia. Smród miażdżył nos, by po chwili zupełni przytępić zmysły. Dziewczyna rozejrzała się dokoła w blasku reflektorka. Sufit prawie muskał głowę Adama - wyrastając tylko kilkanaście centymetrów ponad poziom torów. Jednak to nie ścisk kanału obchodził w tej chwili stalkerkę. W snopie światła dostrzegła bowiem krwawy ślad dłoni na ścianie.
- No to siup - oświadczyła i z gnatem w dłoni ruszyła śladem juchy.

Szli przez godzinę mijając odnogi głównego tunelu, jednak ślady krwi niezmiennie prowadziły prosto przed siebie. Pewnym utrudnieniem był ściek płynący dokładnie w przeciwnym kierunku. Martwa cisza wydawała się dziwnie nienaturalna. Tym bardziej jednak przerażały okazjonalne odgłosy klekotania, które niosło się echem z bocznych odnóg. Jednak gdy tylko świecili w nie latarkami niezmiennie widzieli to samo - puste ściany i płynący ściek. Tylko raz, na ułamek sekundy w strumieniu światła pojawiał się chropowaty, rdzawy pancerz jakiegoś stawonoga. Przerośnięty krab czmychnął jednak w mrok.

Ruszyli dalej nasłuchując. Po kolejnych 100 może 150 metrach ciszę rozdarł przerażający wrzask, a po chwili coś ciężko zwaliło się w ściek, rozbryzgując burą masę wody.
- No to się doigraliśmy - mruknął Adam. Jakieś 300 metrów przed nimi rozgrywała się walka człowieka o życie. W świetle reflektora widzieli tylko bryzgi wody i szamoczącą się sylwetkę. Mężczyzna cały czas darł się jak zarzynane prosie. Jana ostrożnie postąpiła kilka kroków na przód, by światło padło na pole osobliwej bitwy. Kilkanaście małych krabów dobierało się właśnie do ‘ich’ bandyty (bo któż inny mógł tutaj być?), zaś za nimi, w mroku, siedziała ‘mamusia’ rozmiarów słusznego owczarka niemieckiego. Dziewczyna oceniła sytuację. Obok nich była drabinka na górę; niedaleko opryszka wisiała kolejna.
- Wyłaź na górę, Al - wskazała na bliższy właz, sama zaś zbliżyła się nieco do walczących, mając nadzieję, że migoczące światło latarki odstraszy kraby.
Mężczyzna rzucił się do drabinki zwieszając na karabin na uprzęży.
Duży krab uniósł się na swoich odnóżach i zasyczał groźnie w stronę światła. Małe stawonogi nie przerywały szczypać i drzeć ubrania, a także rwać skórę na niedawnym bandycie. Gość próbował odganiać je rękoma ale efekt był tylko taki że dwa krabiki wczepiły mu się w palce. Po chwili wrzasnął głośniej. Para maleńkich, twardych szczypiec odcieką mu palec. Dwa inne kraby rzuciły się na zdobycz. W sekundę rozerwały palec na dwoje i wepchały w otwory gębowe.
Jana odczekała aż Adam otworzy właz i wyjdzie na zewnątrz, po czym dokładnie przymierzyła i strzeliła wielkiemu krabowi prosto między… hm… szypułki. W końcu naboje były znaleźne, mogła odżałować. Jeden. Po czym wskoczyła na drabinkę.


Pocisk wyrżnął kraba tuż powyżej paszczy rozbijając chitynowy pancerz chroniący łeb stworzenia. Bluznęła lepka zielona maź i stawonóg zwalił się w wodę całym ciężarem ciała. Jego potężne szczypce jeszcze chwile majdały nad głową rzucającego się mężczyzny lecz po chwili znieruchomiały. Kilka małych krabów rzuciło się na matkę i zaczęło chłeptać posokę cieknącą po jej pancerzu.
 
Sayane jest offline  
Stary 30-03-2014, 22:12   #18
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Geoffrey nie spuścił z dzieciaków wzroku mimo to odezwał się siląc się na najbardziej federacyjny akcent. Takim jakim za młodu się posługiwał i jaki słyszał na “dworach” Appalachów. Ten z cyklu “jestem elegancki i uprzejmy drogi panie ale mam dwie kopalnie i platforme wydobywczą i stać mnie na zatrudnienie ludzi nie tak wychowanych”.
- Zaraz zaraz drogi panie Burns… W pełni rozumiem zależności lenne i Wasze prawa jednakże jak możecie tak do tego podchodzić? Wasi wasale zaatakowali nas, ciężko ranili naszych towarzyszy. A Wy nam mówicie, żebyśmy wzięli jakiś pordzewiały złom, napili się i zapomnieli o całej sprawie?
Burns uniósł brew w niemym wyrazie zaskoczenia ale po sekundzie znów spoważniał
- Drogi Panie, Pragnę zauważyć, że nie wiemy co się dokładnie stało. Z mojej perspektywy wiem tylko, że moi ludzie opuścili posterunek kilka godzin temu a Wy teraz przychodzicie z ich bronią i “twierdzicie”, że Was zaatakowali. Skąd niby mam mieć pewność, że nie było na odwrót. Że moi wasale po pijaku nie poszli jeno na spacer, a Wy korzystając z okazji ich zamordowaliście? - Naczelnik zaczynał się denerwować. Przy tej okazji wystąpiły mu żyły na czole - pulsujące w rytm nerwowych skurczów żuchwy. Burns zapluwał się sporadycznie artykułując niektóre zgłoski i kładąc akcent na poszczególne wyrazy. Geoffrey poczuł się dziwnie swojsko widząc obraz dawnych lat w naczelniku Vermonth.
I odżył.
- Danielu, zastąp mnie.
Gdy tylko brodacz wziął na muszkę dzieciaków rewolwerowiec skierował swoje kroki w stronę naczelnika po drodze mimochodem odkładając rozpylacz. To był inny człowiek, nie miał już skacowanego wyrazu twarzy i miny jakby poszedł do piekła i ciągle tam siedział na wakacjach. Dumnie uniesiona głowa, sprężysty krok… Młodość i dzieciństwo spędzona w najdumniejszej i najbardziej aroganckiej części ZSA dawała swoje efekty. Stanął obok Johna i odezwał się leniwie przeciągając słowa.
- Nie znam miejscowych obyczajów. Może i przystoi tu suponować stróżowi prawa, iż nie on wymierzył sprawiedliwość bandytom a przedstawicielowi seniora, że brał w tym udział. Nie moja to rzecz. Jednakże gdy inny człowiek uważający się za szlachcica - ton głosu młodzieńca mówił jasno za kogo on ma naczelnika. - oczernia mój honor i dobre imię nazywając mordercą i bandytą widzę jedne wyjście.
Ton rewolwerowca stał się zimniejszy.
- Wybaczcie brak manier nie przedstawiłem się więc może nie zauważyliście, że trafiliście na lepiej od siebie urodzonego. Jestem baron Geoffrey McSidney z Federacji Appalachów i w przypadku nie otrzymania przeprosin oraz nie zachowania się honorowo w stosunku do innych poszkodowanych rządam satysfakcji.

Brodacz pilnował dzieci. AK nadal zwisało wiernie na pasie, a u nóg Jones’a leżały dwa - zdaje się puste - pistolety maszynowe. Ostatni wojownik trzymał dziarsko odbezpieczony.
- Spokojnie dzieciaki. - powiedział opanowany tunelowiec. - Sprawa zaraz się wyjaśni i nic nikomu się nie stanie. Proszę tylko nie próbujcie numerów…
- Hej, kurwa, tu jestem!
- John dopiero teraz pozbierał z podłogi szczękę - Burns pojebało cię, zapomniałeś z kim rozmawiasz? Miałbym bandyterkę uprawiać? - gliniarz po prostu kipiał wściekłością. - Weź się chłopie w garść zanim stanie się coś złego.
- Wybaczcie szanowny Panie McSidney, nie poznałem szlachetnie urodzonego pośród tej...
- spojrzał z lekkim obrzydzeniem na poplamione portki kuriera - ...bandy. I owszem racja przedstawiciel władzy z Wami. Przeto upraszam o wybaczenie. - skłonił delikatnie głowę i kontynuował
- Nie podejrzewam kłamstwa u czcigodnego Pana, ani Oficera Williamsa. Poniosło mnie zaiste, boć to wiele się słyszy o przestępcach wszelakich po tunelach się wałęsających. Zrozumcie Panowie - kto mi teraz rękojmie da za straconych wasali.
Geoffrey dał się udobruchać albo takie chciał sprawiać wrażenie. Co uważniejsze oko mogło dostrzec, ze jest lekko zawiedziony polubownym załatwieniem sprawy.
- Urazy nie chowam a przeprosiny przyjmuję. Strój mój faktycznie nie wskazuje na pochodzenie powodem tego są przykre przygody, które mnie niedawno spotkały. Między innymi wspomniany incydent. Co planujecie Panie Burns w związku z potomstwem krnąbrnych wasali?
- Cóż... -
zamyślił się - Są i tak na tyle dorośli by zacząć pracę, a i gawiedź potrzebuje wiedzieć, ze ja głupoty nie popuszczę, tak i pica na służbę. Od jutra pracują na każdą dzienną zmianę, a ich rodziny dostaną połowę racji żywnościowych...
- Nieee, błagamy, Panie Burns
- krzyknęły zrozpaczone dzieciaki
- Cisza! - ryknął naczelnik i zwrócił się do mężczyzn
- Panowie może przeniesiemy eis na stacje, jeśli się Wam nie spieszy proponuje herbatkę, kieliszek naszej znamienitej nalewki i nasz specjał - wężymord w bułce tartej z masełkiem.

Naczelnik odwrócił się plecami do gości i machnął na strażników.
-Niech no stara Owenowa grzeje wodę i przygotuje kolacje. Zapraszam za mną Panowie-
Ruszyli na stację, Burns sporadycznie wskazywał jakieś pole i rzucał zdawkowo
- O tu hodujemy marchew... - albo - Tu jest rzepa, a tu wężymord... chodźcie, chodźcie - Wyraźnie nie był zadowolony z faktu że stracił autorytet i musi się przed kimś tłumaczyć. Drużyna zmierzająca do Polis także nie była w nastrojach do gadki. Williams wciąż ściskał pistolet i rozglądał się czujnie. Daniel opuścił tylko lufę karabinku, jednak wciąż trzymał go mocno w dłoniach. Tylko Geoffrey i kurier wydawali się być zadowoleni z obrotu sprawy i rychłej kolacji.

Vermonth wyglądała jak chlew - nie dość, że tory również zostały zryte i zastąpione na poletka, to jeszcze ludzie na peronie gnieździli się w zbudowanych z kartonów i płyt pilśniowych zagrodach. Jedynie brudne koce, szmaty i prześcieradła zawieszone na sznurkach zapewniały pozory intymności całym rodzinom w ich komórkach.
Smród niemytych ciał współgrał z zapachem kompostu i nawozów używanych na polach.
Burns zaprowadził ich na tyły stacji, gdzie za porządnymi metalowymi drzwiami i kratą mieściło się jego lokum. Dawny pokój kontroli rozkładu jazdy i pomieszczenia przechodzące w oszklone kasy, w których sprzedawano bilety zawalono starymi meblami. Był tu niewielki salon z dębowym stołem i czterema krzesłami do kompletu, obok za kotarą urządzono sypialenkę z dużym łóżkiem o stalowej ramie i porządnym materacem. W kasach zmienionych na kuchnie, z której najwyraźniej wydawała również posiłki mieszkańcom, dolatywały smakowite zapachy.
Przygarbiona kobiecina w zniszczonym fartuchu wniosła dzbanek herbaty, karafkę jakiejś żółtej cieczy, plastikowe kubki i szklane literatki.
- Siadnijcie se Panowie, zara przyniese kolacje -
Rozsiedli się przy stole. Brzęknęło szkło. Wężymord który po chwili wtoczył się na stół okazał się czymś na kształt szparaga i dość podobnie smakował. Nie wnikali więc w etymologię nazwy.

Po godzinie jedzenia, picia - chociaż karafkę głównie osuszał Rothman - i słabo klejącej się rozmowie (bo naczelnik głównie gadał o warzywach albo narzekał na "pospulstwo"), mieli zamiar już wstać podziękować za gościnę, gdy do pokoju, bez pukania wpadł zziajany farmer i mnąc w dłoniach czapkę wychrypiał
-Panie Burns, w kanałach kraby kogoś skubią, jacyś ludzie tamuj są - jeden taki z karabinem i kamizelką nas wołał bo ponoć jednego z naszych tam mutki zaatakowały. Gość mówi, że z Crenshaw przyszedł z jakąś dupeczką.
- Jakieś wasze znajomki?
- spytał Burns.

***

Kraby ciągnęły do krwi. Jana z odrazą obserwowała jak kilka mniejszych stawonogów odrywa się od szamoczącej się ofiary i rzuca się łapczywie na truchło własnej matki. Ruszyła do przodu unosząc reflektor. Jeden z maluchów, zaciekawiony nowym zjawiskiem ruszył w jej stronę kłapiąc szczypcami. Ciężki stalkerski bucior zakończył jego marną egzystencje rozgniatając go na miazgę.
Wtedy brzęknęła krata, do której prawdopodobnie ranny. W otworze pokazał się Adam, po czym cofnął się przepuszczając kogoś innego. Do kanału szybko wgramoliło się dwóch facetów z pochodniami. Gdy tylko ich buty chlusnęły w wodę, mężczyźni zaczęli się drzeć i wywijać pochodniami.
Po chwili małe stawonogi albo uciekały w panice osmalone ogniem, albo kryły się wokół truchła matki.
- Prędko! - Krzyknął jeden z gości - Nim inne wyczują krew - i już brali rannego pod ramiona. Zgrzytnęła jeszcze jakaś skorupa pod butem. Po chwili jednak wszyscy trzej gramolili się po drabince.
- Jana ruchy! - krzyczał Adam wciągając rannego przez odpływ. Dziewczyna rzuciła się do drabinki, słysząc za plecami narastające klekotanie i chrzest chitynowych pancerzy.

Na zewnątrz czekała już na nich całą stacja. Silne dłonie Daniela pomogły stalkerce wygramolić się z kanału. Dziewczyna z pewną dozą ulgi dostrzegła kuriera i resztę drużyny stojących u wylotu peronu wraz z naczelnikiem stacji.

-Kraby idom! - wrzasnął ktoś z boku, a dwóch mężczyzn z klikunastolitrowymi baniakami na plecach zbliżyło się do wylotu z kanału. Zapłonęły zapalniczki przemontowane taśmą do prowizorycznych dysz sikawki.
Wszyscy cofnęli się o dwa kroki gdy z robionych domowym sposobem miotaczy bluznął w głąb ścieku strumień ognia.
-No to dziś na kolacje paluszki krabowe. - uśmiechnął się ponuro Burns. Patrząc na swojego wasala, którego mężczyźni właśnie układali na noszach. Gość miał strzaskany kulą bark.
- Gdzie masz mojego Garanda ścierwo? żachnął się naczelnik kopiąc mężczyznę w nogę. Ten zawył tylko i stracił przytomność.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 31-03-2014, 22:25   #19
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Spotkanie z krabami i niedoszłym rabusiem miało swój nieoczekiwany finał w Vermont. Jana zastanawiała się, czy uwaga naczelnika o paluszkach była tylko ponurym żartem, czy farmerzy na prawdę jedzą żyjące pod ich polami mutki. Jeśli tak, wyjaśniałoby to ich mierną inteligencję - krwawiąc leźć kanałami gdy wiadomo co cię tam może zeżreć - idiotyzm do kwadratu. Nie żeby miał dużą alternatywę - stalkerka widziała co jej nowi kompani zrobili z rannymi napastnikami. Jana sama stosunek do rannych miała dość obojętny; zdechną to dobrze, nie - ich szczęście. Ona nie miała zamiaru temu szczęściu ani pomagać, ani przeszkadzać. Jednak sytuacja w kanałach była nieco inna. Raz, że oglądanie (a zwłaszcza słuchanie) zjadanego żywcem człowieka nie jest zbyt przyjemne; a dwa - bandzior bandziorem, lecz mutanty to był ich wspólny wróg i ona nie miała zamiaru ich karmić. Drobnym mankamentem tej moralności był fakt, że zwierzęta zmutowały właśnie dzięki działaniom ludzi… no ale nie można przecież mieć wszystkiego.


Teraz zależało jej już tylko na tym, by opuścić stację. No, nie do końca - kąpiel też by się przydała, a przynajmniej mocny szlauch by zmyć z niej i Adama całe to wyniesione z kanałów gówno, bo śmierdzieli jak nieboskie stworzenia. Na szczęście dojrzała gdzieś beczki z wodą, toteż ignorując układającego się z Danielem naczelnika podeszła do kręcącej się tam babki. Na szczęście kobiecina nie miała nic przeciwko - w końcu co tam marchewce przeszkadza: czysta czy brudna woda - toteż oboje zmyli choć częściowo pozostałości nieprzyjemnej wędrówki. Janie poszło to lepiej - stalkerski ubiór był poniekąd gównoodporny. Adam za to klął i złorzeczył wyciągając zapasową parę butów i podwijajac mokre spodnie.

Gdy wróciła dyskusja nadal trwała. Rozchodziło się oczywiście o jej - już jej - garanda. No tak; w końcu w metrze ludzkie życie było gówno warte.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 05-04-2014 o 10:30.
Sayane jest offline  
Stary 06-04-2014, 09:56   #20
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Gliniarz patrzył na wychodzącą z tunelu zgraję. W sumie to miał w głębokim poważaniu czy Grzybiarz i Stalkerka przeżyją. Coś mu tu jednak śmierdziało i nie chodziło tu o zapach dobiegający ze studzienki. Postanowił więc zweryfikować informacje zanim podejrzani zdążą ustalić wspólną wersję. John podszedł do nieprzytomnego obwiesia i strzelił go otwartą dłonią po pysku aby ten odzyskał przytomność. - Słyszysz mnie skurwlu? - Ton jego głosu kojarzył się nieodparcie z dźwiękiem repetowanego pistoletu. Ten miał z resztą miejsce chwilę później.
- Szo się dzieje - strzelony w pysk ranny otworzył oczy i spojrzał zamglonym wzrokiem na policjanta - Jezus Maryja ale mnie ręka napierdala…
- Po chuj się w kanałach czailiście? - pytanie zostało poparte dźgnięciem lufą w ramię.
- Bo ten dziad, powiedział że kurier z Polis i glina będą tędy wracać…. my... my... myśleliśmy że coś zgrabimy, bo dzieciak cipa, a jeden glina dla nas czech… może okup jakiś za garniaka. Wiesz popilimy i nam się uwidziało.
- Jaki dziad ciulu pierdolony?
– Agrafka…
- Przecież to jedyna droga do Polis, niby którędy mieli by wracać… - Jana pokiwała głową z politowaniem nad pomysłami policjanta. Zaczaili się w tunelu, strzelali do nich aż do ubicia - ciekawe po co, no na prawdę ciekawe…
John po raz kolejny westchnął w duchu nad brakiem profesjonalizmu Małej. Spory w drużynie przy obcych, potencjalnie wrogich?
- Gadał coś jeszcze? - Gliniarz wrócił do tematu.
- n.. n… nie - tylko że idzie niebieską przed kurierem …. bo chce drezynę... - Ranny zemdlał, jak na oko Jany lepka, prawie czarna krew która sączyła się z barku nie dawała już żadnych nadziei. Z tłumy wyrwał się chłopaczek - jeden ze “strażników”. Ze łzami w oczach rzucił się do noszy.
- Tata… tata - pomóżcie mu… pomóżcie.
John spojrzał na prawie trupa. Raczej już nic ciekawego mu nie powie. Drezyna, hmm...
- Czy ktoś wie o jakiej drezynie on mówił? - zapytał głośno.
- Takiej z kółkami i pompką do jeżdżenia - wyjaśnił ktoś usłużnie, jak idiocie.
- Kawał blachy, cztery koła, wiesz - drezyna! - kwiknęła rozbawiona Jana. Na niebieskiej handlowano, więc ponoć mieli tam jedną czy dwie. Potem jednak spoważniała i spojrzała na rannego. Nie żałowała durnia, ale szkoda jej było dzieciaka. Tyle że sama niewiele mogła zrobić - wyjęcie kuli nic by nie dało, facet stracił zbyt wiele krwi, a jeszcze ten jazgoczący debil dołożył swoje trzy grosze.
- Nie macie tu żadnego lekarza? - spytała. Wydało jej się dziwnym, że ranny leży na środku drogi i nikt się nim nie przejmuje. Na Aviation nie tak to wyglądało. Jeden z chłopów ponuro wskazał na naczelnika. No tak. Niechętnie ruszyła w stronę do Daniela.
Policjant zastąpił jej drogę - Wyjaśnijmy sobie jedno Kiciuś. Jeszcze raz zaczniesz podobną pyskówkę a skończysz z kulką w tym zarozumiałym łbie.
- Ok… - Jana podkuliła ogon i wycofała się w stronę Daniela. W końcu z wariatami się nie dyskutuje.
Nie była to całkiem satysfakcjonująca odpowiedź ale na razie musiała wystarczyć. Do czasu. Póki co Williams chciał uzyskać odpowiedź. Tym razem podszedł do naczelnika który właśnie kończył dyskusję z najemnikami.
- Czy wiesz o jakiej drezynie mówił ten pajac?
Burns skrzywił się zaskoczony
- A skąd! - pokręcił głową - Chyba idzie o to że na niebieskiej nitce mają drezyny. W końcu tam najdłuższa linia, kupę handlarzy, no i trupiarze muszą czym zwłoki zwozić na Transit Mall. W końcu gdzieś wszystkie ciała muszą zwozić - nie będzie to leżało na peronach i gniło. Chować też nie ma gdzie, a na Transit mają piec hutniczy i do zatoki blisko… Toście nie wiedzieli co z nieboszczykami robią i z tymi wszystkimi trupami z Waszych sądów?
- Nasze trupy, nasze zmartwienie Naczelniku. Bywajcie.
John wiedział, że na peronie za nimi zostaje kilka niedokończonych spraw i chodź nie lubił takiego stanu rzeczy to musiał się z nim pogodzić. Do czasu ...
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172