Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2014, 20:16   #20
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Jechali tak jakiś czas, aż Alfred usiadł przed jednym z lokali. Poczekał, aż Stephen i Jack się zatrzymają, po czym wbiegł do środka, otwierając drzwi łapą.
- O nie… gdzie on poszedł? - zmartwił się uzdrowiciel, zeskakując z siodła.
- Poczekajmy udając, że niczego nie wiemy. Może poszuł Kate - wyraził przypuszczenie. Jednak nawet kilka minut czekania nie przyniosła efektu.
- Dobra, wobec tego trzeba wejść. Popilnuj koni, bowiem mogą zwinąć nam. Idę zerknąć - ruszył ogladając się wokoło za Alfredem do wspomnianego lokalu.
Kiedy Stephen wszedł do przybytku, szybko okazało się, dlaczego Alfred tam wpadł. Rozkoszny zapach świeżo pieczonego mięsiwa unosił się w powietrzu, mieszając się z wonią dobrego wina. Zguba siedziała przy jednym ze stołów, w ludzkiej formie. Między palcami trzymał kryształowy kieliszek, wypełniony czerwonym płynem. Inni goście dziwnie mu się przyglądali.
- Zastanawiałem się, kiedy zdecydujesz się wejść - zagaił z uśmiechem. - Odprowadźcie konie do stajni. Zorganizowałem pokoje i posiłek.
- Jasne właściwie tego, eee, tamtego, dobra, eee - wyszedł mrucząc, jednak spojrzeniem pochwalił Alfreda - Jak dosyć się ucieszy. - Tyle jednak, ze sam także się ucieszył, ponieważ zapachy jedzenia woniały apetycznie, zaś lokal wydawał się dosyć schludny.
- Mości Jack - rzucił wesoło - wygrałeś swój los, Alfred załatwił tutaj pokój, widać się jakos zatrzymujemy. Ciekawe jednak, czy coś wyczuł, czy chciał się jedynie najeść, jednak tak czy siak pachnie ładnie - przyznał wspominając uzdtowicielowi, jakie właśnie tam były frykasy. - Konie posmakują siana wewnątrz stajni, zaś ludzie mięsiwa oraz wina wewnątrz lokalu - wziął się za prowadzenie ich rumaków do środka pomieszczenia dla koni przyjezdnych gości.
Stajnia okazała się maleńka, ale schludna. Nagle stóg siana obok którego prowadzili konie, zadrżał. Zwierzęta odskoczyły, potrącając młodzieńców, a ze stogu wyczołgał się mały chłopak. Zaczął przepraszać i zapytał, czy może zająć się zwierzętami.
- Eee… a potrafisz? - dopytał się Jack.
- Tak jest, panie! - odparł chłopaczek, kiwając energicznie głową, po czym przejął wodze i wprowadził konie w głab stajenki.
- Wobec tego Jak, idziemy na wyżerkę - skierowali się ponownie do lokalu do siedzącego Alfreda.
Stół zastawiony był przeróżnymi potrawami. Od wielkich pajd chleba ze smalcem poczynając, na aromatycznej zupie kończąc. Ani Stephen, ani Jack nie mieli pojęcia, jakim cudem, udało się gospodarzowi zorganizować tak krótkim czasie.
- Ile można czekać? - ponaglił ich Alfred. - Za chwilę mają podać kurczaka, na razie musimy zadowolić się tym.
- Jesteś naprawdę dobry w te właśnie klocki - przyznał jakoś rozglądając się wokoło. - Rzeczywiście jedzonko się przyda - klapnął sobie na krzesło przy stole. - Wyczułeś wiesz kogo? - spytał cicho Alfreda.
- Jeszcze nie… ale wydaje mi się, że jest gdzieś w mieście… albo niedawno była - odparł, popijając wino z kieliszka.
- Czyli chyba, jak rozumiem, musimy pozostać nieco w tym mieście, co więcej, poprzechadzać się licząc, iż uda jakoś ci się ją doskładniej namierzyć. Póki natomiast co, faktycznie trzeba cokolwiek przekąsić - uznał jakoś.
Poczas posiłku, przyglądało im się całkiem sporo osób. W sumie nie dziwota - Alfred wyglądał dość nietypowo. Wyglądał jak jakiś cyrkowiec, czy czarnoksiężnik? Chociaż Stephen nie był pewien, jak się tutaj ubierają cyrkowcy, czy czarnoksiężnicy. Jednak jedno wiedział na pewno. Szef tej kuchni mógł z powodzeniem konkurować z szefami zamkowych kuchni!
Nagle weszło do środka kilka osób. Roześmiani mężczyźli zamilkli, widząc nowoprzybyłych, a napięcie w sali nagle wzrosło.
- Aaa… gospodarz coś mówił, że ten stolik może być zarezerwowany - mruknął Alfred, chwytając kolejne udko kurczaka.
- Wobec tego przesiądźmy się gdziekolwiek, bowiem chyba nie masz ochoty na jakąś bójkę - odpowiedział Stephen wstając od stołu.
- O! Już skończyłeś? - ucieszył się. - Straszliwie dużo zostawiłeś! - dodał, sięgając po jego talerz.
W tym czasie do ich stolika podeszła owa grupka.
- Patrzcie, chłopcy. Jacyś turyści chyba zabłądzili - zagaił jeden z drabów do swoich kompanów. - Chyba nie wiedzą, że jeśli chcą tutaj siedzieć, muszą wykupić u nas pozwolenie…
- Hłe, hłe… dokładnie, szefie! - przytaknął zaraz jeden z przydupasów.
- Hmm… - mruknął Alfred, przełknąwszy kolejny, olbrzymi kęs (gdzie on to wszystko mieści?!). - Zdawało mi się, że słyszałem coś o tym… o takiej grupce małp, za której sprzątnięcie oferowana jest sowita nagroda… o grupce, która zaczepia wszystkie samotne niewiasty w okolicy…
- Aaa, mogłeś powiedzieć wcześniej - spojrzał mocno na neigo Stephen, który był wrazliwy na temat zaczepiania niewiast, jako chętny do rycerskiego stanu. - To przypadkiem oni? - spytał Alfreda oraz skinął na Jacka, żeby przesunął się na tył karczmy.
- A co wam do tego, co? - prychnął szef drabów.
Ich było ośmiu, a przeciwko nim Stephen i Alfred. Na Jacka nie mieli co liczyć, chociaż, jakby ich tak z zaskoczenia. Pewnie nie spodziewali się…
- Wiele - warknął Alfred. Stephen nie zauważył, kiedy jego towarzysz poderwał się z miejsca, skąd wytrzasnął miecz, ani jakim cudem, nagle znalazł się za przywódcą nieprzyjemnych jegomościów, z owym mieczem na jego gardle.
Wszyscy zebrani sapnęli ze zdziwienia.
- O matko… - pisnął Jack, omal nie spadając z krzesła, na którym jeszcze siedział.
- Czego chcesz? - zapytał cienkim głosem “szef”. Jego ludzie cofnęli się, dobywając broni, jednak byli zbyt zdezorientowani, żeby podjąć jakiegokolwiek działania.
- Teraz grzecznie mi powiesz, czy widziałeś w ostatnich dniach pewną uroczą damę… - Alfred wysyczał do ucha draba, mając właściwie obok swojego boku stojącego Stephena.
 
Kelly jest offline