Zmełł w ustach inkantację do boga wojny, po czym poczuł w ciele impuls, coś jakby wyładowanie elekrtyczne, które spięło jego mięśnie. Poczuł, jak traci na chwilę równowagę, wdeptuje z pluskiem w kałużę. Wszystko to trwało jakieś pół sekundy.
Pewność siebie, którą napełniła go krótka modlitwa (a raczej w wiara w jej moc) sprawiła że dumnie wypiął pierś i wyjął pistolet. Nie gwałtownie, lecz powoli. Nie jak policjant, próbujący zatrzymać łotra. Raczej jak terrorysta, pokazujący, że jest niebezpieczny. Obrócił go w rękach.
- Idź przodem. |