Vel stracił przytomność. Tak po prostu. Czuł jednak, że gdzieś leci jego jaźń. Czyżby znów miał spotkać się z Duchem Minionych Świąt vel Duchem Świąt Przeszłych? Wiedział tylko jedno, że nie jest w Kansas. W sumie nigdy nie był. Co to za głupie powiedzenie? Ale to pewnie chodziło o jakąś młodą smarkulę, która uciekła z domu i skończyła jako bezdomna. Pewnie była z Kansas i trafiła na bezlitosne ulice San Francisco. Czy Miami. Czy innych takich imperialistycznych świń, gdzie bogacze pany, a biedota czyszczy kible swoją głową.
Zenon zdołał zaiwanić protokół zeznań, ale nic innego. Zresztą i za to go chyba ktoś gonił... słownie. W sensie "stój!" i takie tam bzdety. Oczywiście, że się nie zatrzymał. Biegł szybciej niż taki czarnuch w filmie o heroinie co go zwinęli z ulicy.
A propo narkotyków to po drodze Zenon spotkał dziwnego typa w kolorowym garniaku i z dziwnym kapeluszem na głowie. Naćpanym jak meserszmit. W ręku trzymał zegarek wskazujący godzinę 13 - w sensie w lewej. W prawej częstował cię pigułką mówiąc:
- Bierz lub odejdź!
Tak czy inaczej postać ta rozpłynie się w grobowych mrokach nocy równie nagle jak się z nich wyłoniła. Zenon w końcu dotrze do Złokolety gdzie siedział Ryszard.
Zenon i Ryszard spotkali się u Złomoklety, gdy już kończyło się cokolwiek robiło się na komputerze zboka. Złomokleta prowadził z Ryszardem luźną gadkę w sumie o niczym. Jakieś plotki i ploteczki niezwiązane ze sprawą. Pili razem po Harnasiu Złomoklety. Dla Zenona nie starczyło. Cokolwiek tam się robi w czarodziejskim świecie elektroniki nadal robi się. 98%! A tym czasem Zenon ma ważne wieści dla Ryszarda. Chyba. Albo tak z dupy biegł przez ćwierć dzielnicy.