Oleg Sergiejew - zapłaszczony kapturnik
Oleg przetrawił w myślach ofertę i cenę Wiery. Uznał, że warto bo w końcu mieliby coś co bezpośrednio należało do dziadygi. Jeszcze nie wiedział po co mu to ale zawsze coś. - Noo to ten... Jakby pani mogła to zalatwić to ten... To ja bym poprosił... - zgodził się na propozycję dziwki. Ta jakby tylko na to czekała bo znikła szybko i całkiem szybko wróciła. W końcu Sergiejew trzymał w swych otukanych w postrzępione rękawice dłoniach jakiś kawałek pergaminu. Znaczki na nim kojarzyły mu się z czymś z Egiptu i więcej o tym powiedzieć nie umiał. - I wyście to przeczytały? Ale jak? I co tu pisze? - w głosie słychać było zdumienie ale i podziw. On umiał tylko cyrilicę i trochę z pisma łacinników co bardziej uniwersalne wyrazy i to było tyle. Pracownice Komosa na jakieś specjalne lingwistki nie wyglądały więc zdziwienie jego było szczere. Dał jednak bez zgrzytów obiecane trzy stówy.
Poczekał jeszcze chwilę czy jego kolega i koleżanka czegoś jeszcze nie chcą się spytać po czym trzeba było się zbierac. Jak zwykle ustawił się na końcu by się nie rzucać w oczy i w ogóle... Gdy już byli na dole podszedł do tej Lubjany, niwej burdelmamy albo po prostu tej co dziś miała dyżur. - Aaa ten, eee... Dziękujemy za wizytę... Ale moglibyśmy jeszcze spytać jak ten dziadek wam zapłacił? A właściwie czym. I on tu sam był tak? - chciał już sfinalizować sprawę i zadzwonić do chłopaków by sprawdzić jak im idzie ale przede wszystkim poichwalić się tajemniczym liścikiem dziadygi. No a poza tym teraz miał wypasny telefon to chciał sie nim pobawić. |