Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2014, 03:45   #31
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
- Spierdalaj!

Nie można było odmówić wielkoludowi elokwencji, z jaką odpowiedział na rustowe popisy oralne. Widać nie przejmował się niespodziewanym wsparciem najemników, a może zwyczajnie nie dowidział ile ich tak naprawdę jest. Kompania zaraz uświadomiła mu popełniony błąd, zalewając główną salę i natrętów deszczem pocisków. Dwa pierwsze bełty - rustowy i marcowy - trafiły napompowanego przywódcę bandytów, który ryknął jak raniony niedźwiedź i wyrzucił z siebie litanię przekleństw. Bryce, z łukiem w dłoni, nie miał szczęścia w tym pierwszym rozdaniu i jego strzały wyrządziły więcej szkody umeblowaniu, aniżeli zamaskowanym zbirom.

Spod galeryjki dochodziły odgłosy starcia ochroniarzy "Il Verde Mela" i oprychów nasłanych przez Grubego Rocco. Najemnicy tego przedstawienia nie mogli niestety oglądać, bowiem nie mieli w planach wychylania się za balustradę w ryzykownej pozie tylko po to, aby pooglądać jak bliźni robią sobie nawzajem krzywdę. Pokrzykiwania, przekleństwa i szczęk oręża tuż pod stopami starali się ignorować, woląc skupić się na ważniejszych rzeczach. Nad typowe odgłosy walki wybił się chwilowo jeden dźwięk - huk jak z armaty i następnie kolejny ryk bólu. Ten pierwszy nadszedł od strony szynkwasu, za którym krył się gruby karczmarz. Widać "Il Verde Mela" przynosiła całkiem ładne zyski, bo grubaska stać było na muszkiet, który kosztował przecież niemałe pieniądze. Inwestycja ta miała swoje plusy i minusy. Plus był taki, że celnym strzałem rozszarpał bok wielkoluda; minus natomiast - wielce go tym wkurwił. Herszt zbójeckiej bandy dopadł do kontuaru i przesadził go jednym susem, zapoznając się bliżej z karczmarzem.

Trójka natrętów wyrwała ku prowadzącym na galerię schodom, skora do ukrócenia strzeleckich popisów najemników. Marco i Lorenzo wspólnymi siłami posłali im na powitanie przygotowaną komodę, która wesołymi podskokami i fikołkami poleciała w dół. Dwójka chudzielców w chustach miała refleks, to trzeba było im przyznać. Przesadzili balustradę skokiem, unikając drewnianego mebelka, ale ich towarzysz był wolniejszy i nic nie mogła mu pomóc. Komódka zmieniła się w masę desek u stóp schodów, wokół której zaczęła formować się czerwona kałuża.

Duet, który uniknął szafki-taranu, ponownie wspiął się na schody i tym razem dotarł na szczyt bez żadnych komplikacji. Della Rovere i Gaetani już tam na nich cierpliwie czekali, skorzy do wykorzystania przewagi wysokości. Niższy z zamaskowanych uderzył jako pierwszy, wymijając lorenzową gardę i uderzając w biodro. Wyższy spróbował tego samego, ale Marco zręcznym ruchem cinquedeą zbił uderzenie i dźgnął rapierem pod pachę. Rust i Bryce próbowali wspomóc szlachecki duet, ale kąt pod jakim przyszło im strzelać nie należał do najprostszych i chybili okrutnie.

Na nieco dalszej części galerii, tam gdzie znajdował się pokój Santoriego, towarzystwo obserwowało sobie w najlepsze. Renato i Monsignore zerkali co i rusz za balustradę, w dół; Niccolo stał w miejscu, zastanawiając się czy nie wspomóc aby drużynowych szlachciów; Francesco natomiast... Francesco opierał się o framugę drzwi prowadzących do pokoju medyka, nadal odczuwając skutki starcia w Fortegno i nie mając planów rzucenia się w wir walki. Wrażenia go jednak nie ominęły.

Cios nadszedł niespodziewanie, nie dając szansy na jakąkolwiek reakcję. Francesco jęknął tylko, kiedy ból eksplodował gdzieś z tyłu czaszki. Na więcej nie mógł sobie pozwolić i rąbnął o deski, widząc gwiazdy. Niccolo, jakby łączyła ich jakaś mistyczna więź, obrócił się nagle na pięcie i zaklął. Frater Bonaventura i Renato powędrowali za jego spojrzeniem. Znokautowany starszy Marrizano był zaskoczeniem, ale lwią część uwagi zajęły zamknięte drzwi do pokoju Santoriego. Zrozumienie przyszło w mig.

- To dywersja! - wydarł się Renato.

Z tym że jego towarzysze mieli własne problemy, którymi musieli się zająć. Rust celował w jednego z natrętów na schodach i byłby trafił, gdyby nie znajoma sylwetka wychylająca się zza szynkwasu. DeGroat zauważył ją kątem oka i zawahał się co do działania o sekundę za długo. Po raz drugi huknęło i czarna chmura wyrwała ku górze. Uderzenie rozwaliło kawałek drewnianej poręczy i Rust został zasypany deszczem wiór i drzazg. Bełt poszybował metry od celu, ale to było jego najmniejsze zmartwienie. Głównym tematem rozmyślań był pulsujący tępo bok, rozszarpany strzałem z muszkietu.

Bryce tym razem trafił dwa razy pod rząd, ale raczej nie miał się czym chwalić. Nie wyrządziły znacznych szkód, skrwawiając zaledwie tańcujących awanturników. Duet della Rovere-Gaetani dalej trzymał schody, nie dopuszczając ludzi Grubego Rocco na galerię. Marco dźgnął po raz kolejny, trafiając między żebra; Lorenzo natomiast ciął na skos, przyozdabiając młodziaka raną od obojczyka po biodro. Della Rovere zbił kolejne uderzenie i sztychem w serce zakończył żywot dryblasa, a Gaetani ciosem z góry rozpłatał czaszkę drugiego. Rust natomiast, zaciskając zęby, przemknął skulony za balustradą i wychylił się za poręcz, ignorując protestujące mięśnie. Bełt wkręcił się między żebra olbrzyma i przyszpilił go do kontuaru. Muszkiet rąbnął o deski, kiedy życie uleciało z herszta bandy. Spod galerii natomiast wytoczyła się dwójka ochroniarzy, ledwo co trzymająca się na nogach, ale dzielnie kierująca się w stronę karczemnego wejścia, by wezwać stróżów prawa.

Niccolo zdołał w końcu wyważyć drzwi do renatowego pokoju po trzech, czterech próbach. Zasuwa w końcu puściła i bracia Marrizano naparli na drewno. Natręt nie był głupi i zablokował wejście szafką, kupując sobie cenne sekundy. Kiedy najemnicy w końcu wtargnęli do pokoju, złodziej ewakuował się właśnie przez okno, ściskając w łapie elfią szkatułkę. Wylądował miękko na przeciwległym budynku i byłby czmychnął dachami, gdyby nie Katerina.

Dziewczyna, słysząc raban w pokoju obok i krzyk Renato szybko połączyła ze sobą fakty. Zawiedziona, że dalszy relaks w kąpieli musiał trochę poczekać, doskoczyła do okna z naładowaną kuszą w dłoni. Chłopaczek, który wylądował na brunatnych dachówkach, nie spodziewał się tak szybkiej i dokładnej reakcji. Ugodzony katerinowym bełtem zachwiał się i machnął desperacko rękami, próbując złapać równowagę. Nadaremno. Poleciał w dół i rąbnął w stos beczek, a blond najemniczka zaczęła na powrót naciągać kuszę, ale kiedy wychyliła się za parapet, spotkało ją niemiłe zaskoczenie. Złodziejaszek, mimo bolesnego upadku, zdołał zebrać się do kupy i oddalał się właśnie alejką. Katerina pociągnęła za spust, ale spóźniła się i pocisk jedynie rąbnął w załom budynku, za którym zniknął włamywacz.

Całe szczęście pozostawił za sobą szkarłatny trop, widoczny nawet z wysokości.
 
Aro jest offline