Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-03-2014, 03:45   #31
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
- Spierdalaj!

Nie można było odmówić wielkoludowi elokwencji, z jaką odpowiedział na rustowe popisy oralne. Widać nie przejmował się niespodziewanym wsparciem najemników, a może zwyczajnie nie dowidział ile ich tak naprawdę jest. Kompania zaraz uświadomiła mu popełniony błąd, zalewając główną salę i natrętów deszczem pocisków. Dwa pierwsze bełty - rustowy i marcowy - trafiły napompowanego przywódcę bandytów, który ryknął jak raniony niedźwiedź i wyrzucił z siebie litanię przekleństw. Bryce, z łukiem w dłoni, nie miał szczęścia w tym pierwszym rozdaniu i jego strzały wyrządziły więcej szkody umeblowaniu, aniżeli zamaskowanym zbirom.

Spod galeryjki dochodziły odgłosy starcia ochroniarzy "Il Verde Mela" i oprychów nasłanych przez Grubego Rocco. Najemnicy tego przedstawienia nie mogli niestety oglądać, bowiem nie mieli w planach wychylania się za balustradę w ryzykownej pozie tylko po to, aby pooglądać jak bliźni robią sobie nawzajem krzywdę. Pokrzykiwania, przekleństwa i szczęk oręża tuż pod stopami starali się ignorować, woląc skupić się na ważniejszych rzeczach. Nad typowe odgłosy walki wybił się chwilowo jeden dźwięk - huk jak z armaty i następnie kolejny ryk bólu. Ten pierwszy nadszedł od strony szynkwasu, za którym krył się gruby karczmarz. Widać "Il Verde Mela" przynosiła całkiem ładne zyski, bo grubaska stać było na muszkiet, który kosztował przecież niemałe pieniądze. Inwestycja ta miała swoje plusy i minusy. Plus był taki, że celnym strzałem rozszarpał bok wielkoluda; minus natomiast - wielce go tym wkurwił. Herszt zbójeckiej bandy dopadł do kontuaru i przesadził go jednym susem, zapoznając się bliżej z karczmarzem.

Trójka natrętów wyrwała ku prowadzącym na galerię schodom, skora do ukrócenia strzeleckich popisów najemników. Marco i Lorenzo wspólnymi siłami posłali im na powitanie przygotowaną komodę, która wesołymi podskokami i fikołkami poleciała w dół. Dwójka chudzielców w chustach miała refleks, to trzeba było im przyznać. Przesadzili balustradę skokiem, unikając drewnianego mebelka, ale ich towarzysz był wolniejszy i nic nie mogła mu pomóc. Komódka zmieniła się w masę desek u stóp schodów, wokół której zaczęła formować się czerwona kałuża.

Duet, który uniknął szafki-taranu, ponownie wspiął się na schody i tym razem dotarł na szczyt bez żadnych komplikacji. Della Rovere i Gaetani już tam na nich cierpliwie czekali, skorzy do wykorzystania przewagi wysokości. Niższy z zamaskowanych uderzył jako pierwszy, wymijając lorenzową gardę i uderzając w biodro. Wyższy spróbował tego samego, ale Marco zręcznym ruchem cinquedeą zbił uderzenie i dźgnął rapierem pod pachę. Rust i Bryce próbowali wspomóc szlachecki duet, ale kąt pod jakim przyszło im strzelać nie należał do najprostszych i chybili okrutnie.

Na nieco dalszej części galerii, tam gdzie znajdował się pokój Santoriego, towarzystwo obserwowało sobie w najlepsze. Renato i Monsignore zerkali co i rusz za balustradę, w dół; Niccolo stał w miejscu, zastanawiając się czy nie wspomóc aby drużynowych szlachciów; Francesco natomiast... Francesco opierał się o framugę drzwi prowadzących do pokoju medyka, nadal odczuwając skutki starcia w Fortegno i nie mając planów rzucenia się w wir walki. Wrażenia go jednak nie ominęły.

Cios nadszedł niespodziewanie, nie dając szansy na jakąkolwiek reakcję. Francesco jęknął tylko, kiedy ból eksplodował gdzieś z tyłu czaszki. Na więcej nie mógł sobie pozwolić i rąbnął o deski, widząc gwiazdy. Niccolo, jakby łączyła ich jakaś mistyczna więź, obrócił się nagle na pięcie i zaklął. Frater Bonaventura i Renato powędrowali za jego spojrzeniem. Znokautowany starszy Marrizano był zaskoczeniem, ale lwią część uwagi zajęły zamknięte drzwi do pokoju Santoriego. Zrozumienie przyszło w mig.

- To dywersja! - wydarł się Renato.

Z tym że jego towarzysze mieli własne problemy, którymi musieli się zająć. Rust celował w jednego z natrętów na schodach i byłby trafił, gdyby nie znajoma sylwetka wychylająca się zza szynkwasu. DeGroat zauważył ją kątem oka i zawahał się co do działania o sekundę za długo. Po raz drugi huknęło i czarna chmura wyrwała ku górze. Uderzenie rozwaliło kawałek drewnianej poręczy i Rust został zasypany deszczem wiór i drzazg. Bełt poszybował metry od celu, ale to było jego najmniejsze zmartwienie. Głównym tematem rozmyślań był pulsujący tępo bok, rozszarpany strzałem z muszkietu.

Bryce tym razem trafił dwa razy pod rząd, ale raczej nie miał się czym chwalić. Nie wyrządziły znacznych szkód, skrwawiając zaledwie tańcujących awanturników. Duet della Rovere-Gaetani dalej trzymał schody, nie dopuszczając ludzi Grubego Rocco na galerię. Marco dźgnął po raz kolejny, trafiając między żebra; Lorenzo natomiast ciął na skos, przyozdabiając młodziaka raną od obojczyka po biodro. Della Rovere zbił kolejne uderzenie i sztychem w serce zakończył żywot dryblasa, a Gaetani ciosem z góry rozpłatał czaszkę drugiego. Rust natomiast, zaciskając zęby, przemknął skulony za balustradą i wychylił się za poręcz, ignorując protestujące mięśnie. Bełt wkręcił się między żebra olbrzyma i przyszpilił go do kontuaru. Muszkiet rąbnął o deski, kiedy życie uleciało z herszta bandy. Spod galerii natomiast wytoczyła się dwójka ochroniarzy, ledwo co trzymająca się na nogach, ale dzielnie kierująca się w stronę karczemnego wejścia, by wezwać stróżów prawa.

Niccolo zdołał w końcu wyważyć drzwi do renatowego pokoju po trzech, czterech próbach. Zasuwa w końcu puściła i bracia Marrizano naparli na drewno. Natręt nie był głupi i zablokował wejście szafką, kupując sobie cenne sekundy. Kiedy najemnicy w końcu wtargnęli do pokoju, złodziej ewakuował się właśnie przez okno, ściskając w łapie elfią szkatułkę. Wylądował miękko na przeciwległym budynku i byłby czmychnął dachami, gdyby nie Katerina.

Dziewczyna, słysząc raban w pokoju obok i krzyk Renato szybko połączyła ze sobą fakty. Zawiedziona, że dalszy relaks w kąpieli musiał trochę poczekać, doskoczyła do okna z naładowaną kuszą w dłoni. Chłopaczek, który wylądował na brunatnych dachówkach, nie spodziewał się tak szybkiej i dokładnej reakcji. Ugodzony katerinowym bełtem zachwiał się i machnął desperacko rękami, próbując złapać równowagę. Nadaremno. Poleciał w dół i rąbnął w stos beczek, a blond najemniczka zaczęła na powrót naciągać kuszę, ale kiedy wychyliła się za parapet, spotkało ją niemiłe zaskoczenie. Złodziejaszek, mimo bolesnego upadku, zdołał zebrać się do kupy i oddalał się właśnie alejką. Katerina pociągnęła za spust, ale spóźniła się i pocisk jedynie rąbnął w załom budynku, za którym zniknął włamywacz.

Całe szczęście pozostawił za sobą szkarłatny trop, widoczny nawet z wysokości.
 
Aro jest offline  
Stary 25-03-2014, 13:02   #32
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie dane było Marco rozkoszować się towarzystwem i mniej niż zwykle ukrytymi wdziękami Kateriny. I nie tylko dlatego, że dziewczyna zaraz wróciła do swego pokoju. Piętro niżej rozgrywały się sceny z pewnością nie bardziej interesujące, ale ważniejsze, przynajmniej dla życia paru zainteresowanych osób.
Niestety niekiedy nie dało się połączyć dwóch przyjemnych rzeczy, zaś słowa człowieka-szafy definitywnie przekreśliły szanse na uzyskanie jakiekolwiek porozumienia.
I wnet się też okazało, że przywódca opryszków jest nad wyraz odporny na materialne argumenty - nie dość, że wytrzymał ostrzał z dwóch kusz i muszkietu, to jeszcze miał siłę, by zająć się karczmarzem. Najwyraźniej było godzien obu członów swego miana.
Niestety Marco nie miał czasu na osobiste zajęcie się hersztem. Opryszek, który, zapewne zwabiony wdziękami Kateriny, uparcie usiłował wejść na pięterko, miał pewne pojęcie o władaniu bronią i upłynęło kilka chwil, nim po celnym ciosie zleciał po schodach i dołączył do swego kompana, który wcześniej legł, przytłoczony ciężarem gatunkowym szafki.

Radość z pozbycia się oprychów została zdecydowanie przyćmiona faktem, iż ktoś się włamał do pokoju Renato.
Czy była to dywersja? Marco szczerze w to wątpił. Raczej ktoś skorzystał z okazji, jaką stanowiło najście grubego wymuszacza haraczu.

Marco rzucił na ziemię kuszę i bełty, a potem - korzystając z pomocnych dłoni kompanów - opuścił się z okna i skoczył na ziemię. Może nie zrobił tego z gracją kota, ale nic sobie nie złamał ani nawet nie skręcił. Miał nieco wprawy w opuszczaniu komnat w taki sposób, chociaż - nie da się ukryć - z nieco innych powodów. Ale w końcu i tak liczą się efekty. A wychodzenie frontem i obieganie gospody trwałoby całe wieki. Nie mówiąc o możliwości napotkania strażników i konieczności tłumaczenia się.

Ledwo zdołał pozbierać kuszę i bełty usłyszał okrzyk Kat. Dziewczyna wychylała się z okna i wskazywała kierunek, w jakim pobiegł złodziej.
- Od tej strony cię nie znałem - mruknął Marco, z niedowierzaniem przyglądając się Katerinie. Widok był przedni. Zdecydowanie bardziej interesujący, niż jakieś szkatułki.
- Goń go! - krzyknął obiekt jego obserwacji, co sprawiło, że Marco oderwał wzrok od dziewczyny i, ładując w biegu kuszę, pobiegł za złodziejem.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-03-2014, 22:14   #33
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Merde! - zaklęła Katerina patrząc na krwawy trop, którym sadził właśnie Marco. Tak to jest jak się zostawi ważne sprawy facetom. Mózg w gaciach, a gacie nie prane od miesięcy. Poszli się radośnie lać po mordach, jakby pierwszy raz burdę widzieli, zamiast pilnować zlecenia. A przecie wiedzieli, że ktoś czyha. I masz; teraz trzeba będzie tłuc się śmierdzącymi uliczkami, wydawać monety na szpicli i bogowie wiedzą co jeszcze.

Brr! I na dodatek jeszcze się przeziębi wystając tak przez okno na golasa! Ani chybi się przeziębi! Już ją w kościach zaczęło łamać... a nie, to tylko ręka utknęła w rękawie kurty, naciąganej w zbytnim pośpiechu na wilgotne ciało. Kat dokończyła ubieranie , błyskawicznie splotła wilgotne włosy w luźny warkocz i chwyciła potrzebne rzeczy, kuszę przewiesiła przez plecy. Raban na korytarzu świadczył o tym, że ta droga była odcięta. Spojrzała przez okno. Nie żeby było wysoko... ale wystarczająco, by bała się powtarzać popisy Marco. Niepewnie postawiła nogę na parapecie, potem na gzymsie i jakimś gargulcu. Byle do rynny, a potem po hakach w dół. O-o-o tak... Nie, a jednak nie. Przerdzewiały hak pękł jej pod stopą. Klnąc w myślach i na głos na zaniedbania karczmarza Katerina zjechała po rynnie w doł i ciężko wylądowała na ziemi. Tyle dobrze, że rękawiczki do jazdy konnej ochroniły dłonie. Całe w strzępach, a taka śliczna skórka! Niech ja dorwę tego złodzieja, nogi z dupy powyrywam przez uszy! A potem w dupę wsadzę przez gardło, ot co!
Przepełniona ponurymi myślami najemniczka popędziła po śladach krwi licząc na to, że na dywersanta nie czeka kolejna dywersja gdzieś w głębi miasteczka. Bo jak tak, to mają z Marco przesrane.
 
Sayane jest offline  
Stary 27-03-2014, 05:16   #34
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Oberża "Il Verde Mela", noc.

Renato wpadł do pokoju tuż braćmi Marrizano, szybko omiatając swoją polową pracownię. Nawet na pierwszy rzut oka widać było, że nie ruszono niemal niczego - Santori był bardzo pedantyczny, jeśli chodzi o pracę, nawyk który przejął po ojcu i z którego był niesłychanie zadowolony. Natomiast ruszoną poduszkę zauważył od razu, a złodzieja od razu skojarzył z tą robotą.


- Poza szkatułką nic nie zginęło - Dopadł okna i zerknął w dół. Nie bacząc na sprzeciwy towarzyszy wyszedł na gzyms, opuścił się na rękach i puścił, ryzykując uszkodenie ciała. Wiedział że idzie na hazard - kalkulacje mówiły jasno że groziło mu luxatio, infractio lub nawet fractura aperta*, jednak skrzynka była w jego pokoju i to jego oskarżą o jej utratę. A jego praca była zbyt ważna.

Zapamiętać: Nabyć w najbliższym czasie małą kuszę lub pistola

Upadł na ziemię równocześnie ze złodziejaszkiem, ale jasnym było, że tamtego bolało bardziej. Gdy minął szok spowodowany upadkiem, ktoś z góry krzyknął - Ej, docctore! - i w dół poleciał przedmiot opatulony jego płaszczem.
No tak, jego nóż amputacyjny.

Musi później porozmawiać z braćmi Marrizano. Nie traktuje się tak delikatnych narzędzi, ale z drugiej strony mogli nie wiedzieć, że Renato umiał dotykiem gasić życie w poszczególnych visceri jak płomień w zniczach nagrobnych.
Mogli zostawić przesyłkę z kimś innym, pomyślał. Jestem uczonym, nie szpiegiem! Ale pewnie w takim gronie spadaccini nikt sobie wzajemnie nie ufa.

Obok niego upadł Marco, ale dużo zgrabniej i pozbierał się szybciej. Kątem oka Renato zobaczył nagą Katerinę wychylającą się z okna, ale takie widoki już dawno przestały robić na nim wrażenie. Za dużo nagiego piękna widział podczas dyskretnych zabiegów przeprowadzanych na ciężarnych służkach, które jego mecenasi postanowili zbrzuchacić. Za dużo nagiego piękna znikało też pod jego nożem na stole laboratoryjnym, by traktował to inaczej jak nietrwały kwiat.


Złapał płaszcz, nóż i pobiegł za Marco.
Mają szanse dorwać złodzieja, bo rana była na tyle poważna, by go spowolnić, do tego upadek... ale z drugiej strony oko nawykłego do oglądania śmierci uczonego oceniało, że natura nie zrobi przysługi goniącym i kreatura sama się nie wykrwawi.

*zwichnięcie, pęknięcie lub nawet złamanie otwarte
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 27-03-2014 o 05:21.
TomaszJ jest offline  
Stary 29-03-2014, 11:42   #35
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Meble zjeżdżały po schodach z hukiem, a karabiny strzelały. Sąsiedzi mieli prawo się pogniewać. Może nawet ktoś tam się rzeczywiście obruszył, bo pokojowi pokojowcy, którzy woleli wylegiwać się na wyrach zamiast pomóc kolegom w zabawie dostali teraz po głowie. Należało się.

Rust zacisnął zęby i ze spokojem zaczął stepowanie po schodach ku rozstrzygnięciu rozróby. Większość napastników leżała sałatkowo rozsiekana, a szef podjazdu miotał się przy kontuarze, anatomicznie niekompletny.

DeGroat zbliżył się do toczącego pianę goliata, wycelował kuszę w bebechy i palnął. Olbrzym wył jak zwierzak i miotał się dziko, ale szybko stracił rezon. Żył oczywiście, trafienie celowo było niecelne, szatkowało śledzionę i inne takie, ale drogę do śmierci ledwie uchylało. Zostawiało bezsilną ofiarę na pastwę przydługiej agonii.

- "Uff..." - Rust westchnął zadowolony i usadził się na ławie z widokiem na sikającego juchą zbójnika. - "Sobie żeśmy postrzelali, co?"

Kusznik zrzucił zasłaniającą rany szatę i zawołał karczmarza, albo inną, nadająca się do obsługi klienteli postać. Ktokolwiek tam się ostał. Celem przyniesienia wrzątku, bandaży, alkoholi i innych takich.

Spacery chwilowo Rustowi nie służyły, więc kwestię biegowych wyczynów pozostawił reszcie drużyny. Złapią to złapią, nie złapią to nie. On zasłużył na chwileczkę relaksu i zamierzył przeznaczyć ją na przynoszący katharsis seans agonii lokalnego króla zbirów.
 
Panicz jest offline  
Stary 31-03-2014, 14:53   #36
 
MagMa's Avatar
 
Reputacja: 1 MagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie coś
Chaos walki pochłonął uwagę elfa. Niecierpliwie wypuszczał kolejne strzały, krytycznie oceniając marne szkody, które te wyrządzały po stronie wroga. Tym razem szczęście mu nie dopisywało. Karczma za to obrywała coraz bardziej.

Na szczęście inni radzili sobie lepiej i potyczka powoli dobiegała końca, gdy Bryce usłyszał rumor dobiegający z tyłu. Nie spodziewał się problemów od strony ich pokoi. Reszta też najwyraźniej nie i teraz trudzili się z zabarykadowanymi drzwiami. Zostawiając dogorywającą walkę dołączył do nich w momencie, gdy udało im się własnie dostać do środka. Cel złodzieja był oczywisty. Szkatułka była jednym brakującym elementem. To nie mógł być przypadek.

Elf dość sprawnie opuścił karczmę czepiając się wystających belek. I bez zwłoki ruszył biegiem za wyprzedzającymi go trochę towarzyszami. Można powiedzieć, że na szczęście nie dane już mu było zobaczyć absorbującego widoku, który roztaczała stojąca jeszcze przed chwilą w oknie kobieta. Dodatkowe opóźnienia nie były im potrzebne. Złodziej zdążył już i tak zdobyć przewagę nad pościgiem. Krwawy szlak pozostawiał jeszcze wprawdzie nadzieję, ale nikt nie wiedział co czeka ich u celu.
 
MagMa jest offline  
Stary 31-03-2014, 17:21   #37
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Uff! - sapnął Monsignore, gdy do krwawej awantury na dole doszła jeszcze kolejna, tuż za ich plecami. Stanowczo za blisko ich pleców, a w każdym razie jego.
Szczęśliwie dla niego, problem rozwiązał się sam, gdy walka dobiegła końca, pozostawiając znowu jedną aferę na raz.
Brat Bonaventura wychylił się przez balustradę, łakomym wzrokiem oceniając straty w zasobach ludzkich. Dzięki próbie wymuszenia haraczu i szlachetnej, acz mało rozsądnej interwencji Rusta, trafiła mu się klientela najlepsza z możliwych; mało kto bowiem oszczędzał na własnym zdrowiu. A jeśli czekał już w przedsionku królestwa Morra, to tym bardziej nie potrzebował swych doczesnych dóbr.
Monsignore zniknął na chwilę w pokoju, po czym jeszcze szybciej z niego wyszedł, z torbą na ramieniu i w pośpiechu wyciągając spod habitu święty symbol Shallyi.
- Nie lękajcie się, bracia! - zakrzyknął w uniesieniu, zbiegając ze schodów tak prędko, jakby z nich zlatywał. - Pomoc nadchodzi! Miłosierna Shallya da mi siłę, by was uzdrowić!
Pośpiesznie zlustrował uczestników starcia, od razu eliminując martwych i przypadki beznadziejne, przechodząc od razu do najciężej rannych.
- Modlitwy lecznicze - wyjaśnił współczującym głosem, mamrocząc nad ofiarami przemocy fragmenty modlitw w języku klasycznym i przyciskając do nich wisiorek - są darmowe, ale przyjmę za nie datki na szpital albo świątynię. Leki, niestety, kosztować będą albowiem wiele wysiłku i drogich ingrediencji zużyli do ich produkcji moi uczeńsi bracia. - dodał ze smutkiem, szczodrze nakładając na rannych mazidło ze smalcu, węgla dla ukrycia koloru i najmocniej pachnących ziół, jakie udało mu się znaleźć. - Oprócz tego polecam relikwie i amulety przyspieszające gojenie ran, wzmacniające organizm, a także potencję. Odpusty daję również, na wypadek, gdyby który czuł się cosik słabo...
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 31-03-2014, 21:14   #38
 
razdwaczy's Avatar
 
Reputacja: 1 razdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znanyrazdwaczy wkrótce będzie znany
Lorenzo nie ruszył w pogoń razem z pozostałymi. Czuł się źle, a poza tym nie uważał, że trzeba całej armii, na dogonienie jednego rannego cazzo. Rozejrzał się po pokonanych. Gdyby któryś z nich nadawał się jeszcze do czegokolwiek, zaoferowałby mu szybką śmierć w zamian za odpowiedź na pytanie, czy mają coś wspólnego z entuzjastą szkatułek. Schował szpadę i przełożył lewak do prawej ręki. Skrzywił się na widok wyczynu Rusta. Szybko i bez dłuższego wahania ocenił szansę na przesłuchanie herszta.

- Non e stato necessario, Rust. - zganił towarzysza.

Po zakończeniu sprawy niedoszłych poborców haraczu, Lorenzo dał się opatrzyć, wypytując w międzyczasie obsługę karczmy o to, czy widzieli, a jeśli tak, to czy poznali złodziejaszka i o to, gdzie można szukać mocodawców grubasa, jeśli naszła by ich ochota się z nimi rozmówić.
 
razdwaczy jest offline  
Stary 02-04-2014, 02:06   #39
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Tracitta

Kultura w "Il Verde Mela" była ostatnimi czasy towarem i usługą coraz to rzadziej oferowaną. Nie chodziło tylko o maniery obsługi w postaci ochroniarzy czy dziewek karczemnych, ani nawet o fakt że do piwa i wina dolewano wody. Ostatnimi czasy nawet klientela robiła się dziksza i dziksza, za nic mając towarzyskie konwenanse i ich dotrzymywanie. Za przykład chociażby mogliby posłużyć wysłannicy Grubego Rocco, którzy popisali się brakiem subtelności podczas odwiedzin i obudzili drzemiących już gości. Niektórzy z nich, jak Rust chociażby, nie lubili być tak nagle budzonymi i zaraz dali przysłowiowego klapsa rozbójnikom, nie certoląc się nic, a nic. Cała awantura zakończyła się w kilka chwil, przyozdabiając wspólną izbę wstęgami czerwieni i smrodem śmierci.

Na pięterku natomiast rozpoczynała się gonitwa za zwierzyną. Najemnicy zrezygnowali z normalnych dróg wyjściowych na rzecz akrobatycznych popisów. Renato, Marco i Katerina mieli nieco problemów z zejściem do alejki, ale obyło się bez zwichnięć czy złamań. Bryce, mając zwinność i grację we krwi, nie musiał się o takie rzeczy martwić. Kwartet falcowych pracowników po chwili sadził szkarłatnym tropem pozostawionym przez złodziejaszka. Było późno i porządni mieszkańcy Tracitty dawno już leżeli w ciepłych łóżkach i jedynie ci mniej porządni lub nocne marki kręciły się po uliczkach. Nikt ich jednak nie niepokoił, bo widać było że są zajęci i nie mają czasu.

Bełt znaleźli za którymś z zakrętów, zakrwawiony i wyrzucony do rynsztoka, co znaczyło że kierowali się we właściwym kierunku. Trop z krwawych kropel był teraz o wiele trudniejszy do odczytania i nie było pewności czy dojdą po tej przysłowiowej nitce do rannego celu. Całe szczęścia alejka, którą biegli, przechodziła za zakrętem w szeroki plac. Taka ilość przestrzeni oznaczała, że nie było za bardzo gdzie się ukryć i mieli ładny widok na uciekiniera. Bryce nie czekał i przystanął w miejscu, sięgając po strzałę. Wymierzył, zamarł na chwilę w pozie i wypuścił cięciwę z palców. Pocisk zakończył swój lot głęboko w lędźwiach złodzieja, a śpiew lotki przeszedł w krzyk bólu. Renato i Marco doskoczyli razem do nieruchomego ciała. Czarodziej chwycił szkatułkę, podczas gdy szlachcic przewrócił zwłoki na plecy.

- Młody. - stwierdził, krzywiąc się lekko - Młody i głupi.

- Nasz kolega ma talent. - Renato był nieporuszony wiekiem smarkacza - O, messere zobaczy to wypuklenie, strzała przeszła prawie że na wylot.

Katerina i Bryce za ten czas rozejrzeli się po placu i okolicznych kamieniczkach, chcąc uniknąć kolejnych niespodzianek. Tu i ówdzie widzieli światło rzucane przez świece w oknach, gdzieniegdzie tłumione przez zwiewne zasłonki. W niektórych oknach wisiały donice z kwiatami, w jednym dostrzegli jakiegoś gapia. Później omietli spojrzeniem pobliskie alejki i momentalnie ścisnęli mocniej bronie. Z jednej z nich wyłaniała się właśnie jakaś zbrojna banda z chustami na gębach i raczej z nieprzyjaznymi zamiarami. Katerina już, już miała ostrzec Santoriego i della Rovere, ale coś jej przerwało. Coś, lub raczej ktoś. Wielu ktosiów.

Gwardziści wbiegli na plac, stukając ciężkimi buciorami o bruk. Jeden z nich, niewątpliwie dowódca, zerknął przeciągle na ciało złodzieja i postąpił parę kroków naprzód. Widać czająca się na nich banda czuła zdrowy respekt przed stróżami prawa i porządku, bo wycofała się powoli i bezszelestnie w labirynt alejek. Jeden problem mieli z głowy, ale teraz musieli wytłumaczyć się straży miejskiej. Marco nawet szykował się do odezwania, ale przerwała mu uniesiona dłoń wąsatego gwardzisty który, o dziwo, uśmiechał się do nich.

- Signor Falco przesyła pozdrowienia.

* * *


Goście "Il Verde Mela" którzy całą rozróbę przespali z głowami na stołach, przebudzili się dopiero gdy do przybytku wtargnęła straż sprowadzona przez duet ochroniarzy. Pijusy libację mieli całkiem zdrową, bo z tego co najemnicy pamiętali to któryś z nich miał się żenić i świętowali tak szczęśliwe wydarzenie. Teraz natomiast, przytłumieni alkoholem i wyrwani ze snu, siedzieli na ławach i próbowali ogarnąć co się stało. Jeden na widok trupów wyrzygał się do miski z kaszą, drugi siedział z rozdziawioną gębą, trzeci przecierał komicznie wybałuszone oczy, jakby nie wierząc w to, co widzi.

Gwardziści, rzecz jasna, najbardziej zainteresowali się najemnikami. Przesłuchali ich z godną podziwu dokładnością i wydawali się być zdziwieni altruistycznymi zapędami gromadki, ale koniec końców zostawili ich w spokoju. Pracownicy zajazdu, którzy starcie z awanturnikami przeczekali w kuchni, podziękowali im bardzo szczerze, ale nie zapewnili żadnych materialnych dowodów swej wdzięczności. Jedynie frater Bonaventura zarobił parę srebrników od rannych ochroniarzy, którzy połasili się na trefne amulety. Jedna z dziewek karczemnych natomiast, blada jak ściana, poprosiła go o błogosławieństwo i medalik ochronny przed nieszczęściami. Monsignore, człowiek uczynny, prośbę spełnił i z zadowoleniem przyjął kolejne monety.

Kompanioni, którzy ruszyli w pościg za złodziejem, wrócili po kilkunastu minutach, kiedy personel wziął się za sprzątanie bałaganu, a najemnicy za łatanie ran zapewnionymi środkami. Szkatuła, całe szczęście, na powrót znalazła się w ich posiadaniu i nie musieli fatygować się na miasto w celach jej odnalezienia. Dowiedzieli się też przy okazji, że Falcowie mieli kontakty i tutaj. Komendant straży siedział w kieszeni Giovanniego i miał na nich oko, ale przebieg zdarzeń podawał w wątpienie jego kompetencje.

Całe szczęście reszta nocy była nudna.

* * *


Luccini

Pogoda dopisywała. Przez otwarte okno gabinetu wlewała się powoli bryza, przynosząc ze sobą zapach soli znad widocznego i szumiącego w oddali Morza Tileańskiego. Siedziba Morskiej Kompanii Przewozowej znajdowała się tuż pod stopami Morskiego Pałacu, w tej lepszej części doków tuż u ujścia rzeki i portowe smrody całe szczęście omijały budynek. Jedynie odległe odgłosy i przekleństwa potwierdzały, że dalej są w Porcie. Podróż do Luccini całe szczęście przebiegła bezproblemowo i przekroczyli bramy miasta tuż przed południowym dzwonem. Falcowie, jak każda znacząca rodzina w metropolii, mieli swoją rezydencję na Akropolu, ale doręczenie przesyłki wedle przykazań Michele miało odbyć się w dokach.

Giovianniemu służyło kupieckie życie. Przez lata znacznie oddalił się od wizerunku sławnego kondotiera, rosnąc wszerz z roku na rok i tracąc niegdyś bujną czuprynę. Najemnicy mogli zresztą porównać oba wcielenia szlachcica, bo za jego plecami wisiał pokaźnych rozmiarów olejny portrecik. Zerkający na nich z ram mężczyzna był chudszy i lepiej zbudowany pod względem masy mięśniowej, dzierżył w dłoniach włócznię i okryty był płaszczem z lamparciego futra. Obecne wcielenie natomiast rzucało wyzwanie szwom eleganckiego surduta. Bliżej do olejnego kondotiera było obu młodym Falco, Lorenzowi i Michele, którzy również byli obecni w gabinecie.

- Dobrze się spisaliście. - Giovanni pochwalił gromadkę, wyciągając ze szkatuły zalakowane papiery - Widzę, że na brak wrażeń nie narzekaliście, ale widać zaradni jesteście. Bardzo jestem z tego zadowolony, moi drodzy. Bardzo.

Falco senior następnie zamknął szkatułę i splótł upierścienione paluchy, uśmiechając się do najemników. Jego synowie, jak na komendę, chwycili papiery i rozdali je wszystkim po kolei.

- Noty bankowe. - wyjaśnił Michele - Do zrealizowania w dowolnym banku, na kwotę dwudziestu-pięciu florenów.

- Zapłata za dobrze wykonane zadanie. - oznajmił Giovanni - Oczekujcie kolejnych.

Audiencja dobiegła końca. Najemnicy opuścili budynek Kompanii, wychodząc na zatłoczoną ulicę. Portowe odgłosy były tutaj o wiele głośniejsze, bryza o wiele bardziej odczuwalna, a słońce grzało przyjemnie. Dzień był piękny na spacery i wydawanie zarobionych pieniędzy. To, że Falcowie będą dla nich mieli kolejne zadania, mogło nieco wpływać na samopoczucie, ale po co przejmować się na zapas?

Carpe diem, jak mówili filozofowie.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 04-04-2014 o 05:23.
Aro jest offline  
Stary 06-04-2014, 14:43   #40
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Rezydencja rodziny Falco, zamknięte skrzydło

Renato przechadzał się wolno po starej hali wypełnionej trofeami. Od kiedy skrzydło zostało zamknięte, nikt tu nie przychodził, z wyjątkiem jego samego. Nawet jego dostawcy wchodzili na strych inną drogą. W kurzu, pokrywającym wszystko była tylko ścieżka na niegdyś pięknym dywanie, wydeptana jedynie jego nogami.
Szalony Starzec nie odwiedzał tego miejsca - po prawdzie nie odwiedzał niczego poza kaplicą, kryptą i własną komnatą. Gdy Renato zaś po powrocie chciał go odwiedzić, okazało się że toleruje widok jedynie Pani Giuseppy, starej wdowy która opiekowała się nim od lat. Nie zdziwiło go to specjalnie, gdyż często miał takie epizody.

Lampa którą niósł w ręku płonęła jasno, a światło wydobyte przez lustra i kryształy odkrywało z ciemności i zapomnienia splendor tej komnaty. Echa dawnych uczt, towarzyszących wieszaniu kolejnego, wspaniałego trofeum na ścianie, gratulacje dla jego ojca, gra myśliwskich rogów, od których trzęsły się szyby... A teraz kurz i zapomnienie.


Pomiędzy trofeami - zarówno wypchanymi, jak i bielonymi czaszkami - wisiał myśliwski oręż. Czegóż tu nie było! Oszczepy na dziki, włócznie przednie, arabskie assagaje, ciężkie rohatyny z kisleva, tasaki i kordy, osobliwy schweinschwert z dalekiego Reiklandu, a nawet harpun, którym dzielni norsmeńscy wielorybnicy polowali na morskie potwory. Była i broń palna - zarówno ciężkie guldynki do łowów na grubego zwierza, jak i misternie wykonane ptaszniczki celnie bijące kulą małą i lekką. Renato jednak interesowały kusze. Nigdy nie był zwolennikiem używania broni, jednak jeżeli wypadki takie jak ostatnio mają się powtórzyć, powinien się uzbroić.

Przypomniał sobie "dziadka" Lorenzo, który opowiadał mu o każdej z tych sztuk oręża, gdyż każda miała historię i z każdą wiązały się fascynujące opowieści. Młody adept-reanimator chwilowo zapomniał o pracy czekającej na strychu i przypominał sobie je wszystkie, biorąc do ręki każdą kuszę i sprawdzając jak leży. Wszystkie były doskonałej, mistrzowskiej roboty, z krasnoludzkim puncem Rhorgów, najlepszych rzemieślników w Tilei wytwarzających kusze.

W końcu wybrał nieduży arbalet z herbem Falco na rękojeści. Później pośle po cięciwę i pasujące kule. Zadowolony odłożył pozostałe na miejsce. Lorenzo Falco zamówił go specjalnie do polowania na nietoperze-wampiry wewnątrz jaskiń, zaś największy z jego łupów - czarny jak smoła samiec o rozpiętości skrzydeł wielkości człowieka - wisiał pod sufitem, patrząc się na przechodzących poniżej oczami z prawdziwych rubinów. Godna broń.


Gdzieś za oknem zabił dzwon pobliskiej świątyni. Obiekt powinien już być gotowy, pomyślał Renato i szybkim krokiem skierował się ku laboratorium na strychu.



W laboratorium, chwilę później

Obiekty były właściwie dwa, i oba były gotowe. Z niedużych, acz poważnych rozcięć w laboratorium wykrwawiły się na śmierć kogut i królik. Uczony podszedł do pulpitu i zaczął pisać.

Cytat:
(...) niech zostanie zanotowane, że w trzy godziny po zrobieniu nacięć, oba zwierzęta wykrwawiły się niemal całkowicie, zaś śladowe ilości pozostałej krwi nie powinne mieć wpływu na eksperyment.
Oba truchła położył na stole, każde w osobnej misie. Następnie wziął z półki trzy słoje oznaczone kartkami i wypełnione zeschłą rdzawą substancją oraz wyjął z innego słoja żywego świerszcza długą pęsetą trzymaną w lewym ręku. Occhio, sangue. Luna, candela. Imbuto Vitalia - wymruczał i zaczekał aż oczy zaczną reagować. Już po chwili zobaczył swoją dłoń niczym odartą ze skóry - pulsujące mięśnie, żyły... ciało świerszcza wypełnione małymi organami wewnątrz niby-szklanego pancerzyka i martwe, ciała, których przejrzeć nie umiał.


Odkręcił pierwszy słój i dotknął zawartości długim srebrnym pręcikiem.
- Nocte Calicem, donum mortuorum. Sangue Vivo! - świerszcz zaczął dziko wierzgać w żelaznym uścisku pęsety, a Santori obserwował uchodzące z niego życie. W miarę jak go ubywało, zawartość słoja zmieniała się w rubinowo-czerwony, gęsty płyn.
Gdy świerszcz skonał, skaweńska krew stała się świeża i ciepła oraz zabulgotała od ametystowego wiatru, który ją ożywił, Renato wlał ją do misy. Ponownie uczynił z pozostałymi słojami. Ożywiona krew szybko wsiąkła w martwe ciała nie pozostawiając w misach ani kropli. Pozostało tylko zaszyć rany. I zanotować.

Cytat:
Zgodnie z przewidywaniami, krew Rattus Sapiens Scavenis poddała się formule Sangue Vivo bez oporów, zaś po ożywieniu zachowywała się typowo.

Oba obiekty zostały zaszyte i przygotowane do rezurekcji. Użyta zostanie formuła wskrzeszająca Il Pupila recupero, oraz potrzebne w tym przypadku szczypta złota i mały amber.

Jeżeli będzie to potrzebne, Scossa di rianimazione, acz bez ingridientio, gdyż do niedużego ciała niepotrzebna jest pełna moc formuły.

Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem okaże się, czy krew skavenów może pomóc w przyszłej reanimacji obiektu ludzkiego, oraz czy nie wywołuje zmian mutacyjnych.
Renato wyjął ciała z mis i ułożył każde w osobnej klatce, po czym przygotował się do procedury ożywiania.

Zapowiadał się naprawdę wspaniały dzień...
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 06-04-2014 o 14:52.
TomaszJ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172