Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2014, 17:44   #48
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację


Przeszli kilkaset następnych metrów, choć tunel nadal zdawał się nie kończyć. Ruch, który do tej pory rejestrowali na galerii ucichł, jakby po prostu to coś przeszło obok nich. Dotarli na skrzyżowanie tunelu z tunelami korytarzy awaryjnych. W przeszłości służyły zapewne do ewakuacji zagrożonych ludzi z tunelu, podczas jakichś wypadków, pewnie też tamtędy poruszał się sprzęt i ekipy konserwacyjne. Teraz drzwi z lewej strony były zawarte na głucho, a te z prawej rozbite i otwarte na oścież, na wystającym ze ściany drucie zbrojeniowym powiewał smutno kawałek zakrwawionego materiału. Pod nim, na ziemi, Lynx w noktowizji widział szaro - zieloną plamę - “więcej krwi” - pomyślał. Z przodu Randall i Ezechiel meldowali o tafli wody widocznej na drodze przed nimi.


Lynx z zaniepokojeniem stwierdził, że konwój znowu się zatrzymał. Wpatrywał się w otchłań otworu chcąc sprawdzić, czy aby nie zauważy jakiegoś ruchu. - Nathan jak po twojej stronie? - po chwili przerwy zapytał: - Co tam z przodu Jeff? - zapytał młodego Morgana.
Nathan rozświetla ciemność latarką.
- Tylko złe przeczucia - odpowiada grobowym tonem.
Po chwili odzywa się Jeff.
- Woda. Wydaje mi się, że będzie coraz głębiej. Chyba… - Nagle w połowie słowa przerwał mu przerażający kobiecy krzyk wstrząsający tunelem. Długi, przeciągły, wibrujący, jakby wwiercał się w czaszki przedzierających się członków karawany. Gdzieś z przodu, ktoś umierał...
Zaraz po nim odpowiedział mu drugi, męski z drugiego końca korytarza, sporo za tylną strażą konwoju.


Nathan przyciąga karabin do oka.
- Skurwiele nas okrążyły! - Trójka dzieci zaczyna płakać przeraźliwie, mimo wysiłków matki, by je uspokoić. Trzecie stara się dobiec do ojca, ale lina przewiązana w pasie mu na to nie pozwala.
- Wracaj do matki! Natychmiast! - Cly próbuje uspokoić chłopca ten jednakże, wierzga i próbuje się jej wyrwać. Lynx nie potrafił zlokalizować odgłosu kroków pluszczących w wodzie, jednak był pewien na sto procent, że coś się do nich zbliżało.
Maria złapała jednego z wyrywających się malców Morgana. Przytula go do siebie pocieszając: - Wszystko będzie dobrze - powtarzała raz za razem
.
- Utrzymać szyk! Randall, Jeff, jak sytuacja? - z przodu konwoju słychać zapytanie Ezechiela.
- Nic! - odkrzyknął Jeff.
Ezechiel pilnując wzrokiem galerii, z zawziętym głosem powiedział do najbliższych towarzyszy: - Zbierają się, ale jeszcze nie zaatakują.
Fray przykucnął i ponownie podniósł karabin do ramienia.
- Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. Tu ich przyjmiemy. Ez, bierz boczny korytarz. Maria, Clyde druga strona. Zaraz przyjdą to ich przywitamy. Mogą też wyjść z wody.

Maria przykucnęła, malca schowała za swoimi plecami, czuła, że dłonie ściskające łoże karabinu zaczynają się jej niepokojąco pocić. Lynx kucnął na jedno kolano, pilnując sektora. Musieli być przygotowani na wszystko jeśli zaatakują, tu będą się bronić. - Musimy z nimi zmierzyć się tutaj. Nie w tunelu. - Randall jakby chciał jeszcze bardziej chciał umocnić się w swoim przekonaniu.
Lynx nie spuszczał oka z galerii i tyłów karawany, dzieciaki się trochę uciszyły, choć nadal słychać było stłumione pochlipywanie. Odezwał się do reszty:
- Skurwysyny chcą nas wystraszyć - przerwał, chciał by jego słowa wywarły odpowiedni efekt - to po to te krzyki, zakrwawione szmaty. Czekają, aż zrobimy coś głupiego.
- Czekać. Nie gramy na ich warunkach. - zgodził się z drugiej strony wozu Fray.
Ezechiel siedzi na razie cicho, postępuje zgodnie z słowami Fraya.


Wzrok Lynxa zarejestrował mignięcie jakiegoś cienia na galerii, snajper momentalnie z ciemności wyłowił sylwetkę wroga. Duże wyłupiaste oczy i przygarbiony, wychudzony tułów, to z pewnością nie byli Ci, których widział w nocy pod ich pozycją.

Jakieś piętnaście metrów przed nim, dziwny stwór przyglądał im się, wyglądał co chwilę z za osłony, przyglądał się i nurkował z powrotem za kawał betonowego murka. - Mam jednego! - zabójca maszyn krzyknął do reszty: - Siedzi i przygląda się nam!
Niemal natychmiast odpowiada mu z przodu Randall: - Zdejmij go!!!
Lynx przez chwilę się waha, ale nie strzela, uznał, że skoro go nie atakuje, nie warto zaczynać, może odpuszczą i uda się uniknąć walki. Może przeciwnik źle ocenił ich siły i teraz zrezygnuje, szukając sobie innych ofiar.
- Na razie nie atakują Randall, czekajmy na ich ruch. Jak z przodu spokój to się ruszmy trochę. - Snajper miał czysty strzał, ale istota nie reagowała na głos.
- Przed nami woda. Boczny tunel szeroki na dwie osoby. Sprowokujmy ich tutaj - Fray mówił tylko na tyle głośno bo Lynx go usłyszał. - W tunelu stracimy przewagę broni palnej.


Nagle stwór na dobre zniknął za galerią, a po chwili między płytami galerii migają kolejne przemieszczające się sylwetki.


- Jeff! Zajmij moje miejsce, ubezpieczaj środek - rzucił rewolwerowiec - Stanę na przedzie z Frayem. - Ezechiel chyba się znudził pilnowaniem centrum karawany, widocznie chciał się przekonać co czeka ich z przodu.
- Nie ma kurwa bata, że teraz tam polezę - wyszeptał dzieciak do Fraya. Ten zgromił go spojrzeniem. O wiele bardziej wolał mieć przy sobie dziadygę, niż tego chłopaka. Gdy jednak kowboj stanął obok chłopaka, ten ustąpił pod naporem mężczyzn, skulony biegnąc w stronę środka karawany. Przez te kilkanaście nerwowych sekund, kiedy środek pozbawiony był jednej osoby do ochrony Clyde nerwowo wodził bronią po galerii.
- Dlaczego kurwa nie strzelacie? - Stojąca Cly wyszeptała przerażona - Przecież tam są!


King gestem uciszył Cly nie spuszczając wzroku z galeryjki.


Givens nie przestawał obserwować bocznego korytarza i galerii, kiedy jednak z przodu zaczął się ruch i zmiana pozycji trochę się zirytował: - Co Wy tam z przodu odpierdalacie? Randall? Sprawdźcie głębokość tej wody, nie możemy tu stać w nieskończoność do cholery.
Po raz pierwszy od czasu wejścia do tunelu obudziły się w nim emocje. Nie taki był plan, a z doświadczenia wiedział, że im więcej mieszania tym gorzej.


Ezechiel schylił się w poszukiwaniu jakiegoś kawałka gruzu, wzrokiem wciąż kontrolował jednak obszar przed sobą. Rzut czymś musiał mu wystarczyć za zbadanie głębokości. Kamień przeleciał jakieś 20 metrów, od razu uderzając w grunt. Woda tam jest najwyżej do kostek. Rewolwerowiec powiadomił o tym resztę ekipy.


Wóz zaskrzypiał i ruszył dalej, a wraz z nim cała kawalkada, krok po kroku, z bronią przy ramionach, byli skupieni na osłonie i obserwacji. Nagle jakiś niezidentyfikowany pocisk przeleciał obok wozu i rozbił się na ścianie, z niemiłym dla ucha plaśnięciem. Na tyle na ile Lynx się zorientował, nadleciał od strony galerii.


- Jak z przodu wolne to ruszamy, powoli jednostajnie. Uwaga na głowy! - ostrzegł Lynx. - Clyde domyślasz się co to za gówno? - weteran z Posterunku pomyślał, że Clyde jest najbliżej i najlepiej będzie zorientowany w sytuacji. Jego pytanie jeszcze do końca nie wybrzmiało, kiedy od galerii zaczęły spadać kolejne wypełnione czymś worki, wiadra czy inne śmieci.
- Zwykła wodna breja. Uważajcie na twarze. - King zaciągnął gogle na oczy.
Wayland wyćwiczonym ruchem ściągnął gogle narciarskie na oczy. - Panowie, ruszamy!!! - zakomunikował Lynx
- Chcą nas sprowokować - skomentował Ezechiel - Idziemy dalej!
Maria pochyliła się lekko i naciągnęła na głowę kaptur od bezrękawnika.


- Cholera! - King zatrzymał się w miejscu, ale nie od razu otrzepał z siebie szkło, by przypadkiem nie pociąć się o ostre odłamki. Chyba dostał butelką, albo czymś podobnym. Wzdrygnął się parę razy, by szklane elementy same opadły na ziemię, po czym wrócił do pchania wozu. Miał fart. - Żyję! - oznajmił reszcie.


Wóz dalej się poruszał, choć zrzucane z galerii pojemniki z wodną berją sprawiały, że wszyscy byli ochlapani wodą, również ekwipunek przechowywany na wozie. Z przodu Ezechiel i Fray meldowali o ruchu przed nimi, coś poruszało się, słyszeli plusk rozchlapywanej wody. Również na galerii cały czas słychać było kroki, a w nikłym świetle latarek, co jakiś czas migała jakaś złowroga postać. Tunelem ponownie wstrząsnął przerażający wrzask kobiety. Zaraz po nim odpowiedział mu drugi, męski z drugiego końca korytarza. Powtórzył się schemat z przed chwili. Tunel utonął we wrzaskach odbijanych echem, ponownie do nich dołączyły przestraszone dzieciaki Morgana, które kobiety uspokajały jak mogły.


Na galerii wychyliło się kilka sylwetek ludzkich. Latarki wyciągnęły z mroku upiorne kształty.



Idący z przodu usłyszeli odlgłos wielu kroków biegnących w ich stronę stronę. Fray dostrzegł pierwsze stwory.Niskie przygarbione sylwetki, o szarawej, prawie pozbawionej pigmentu skórze, ruszyły ku nim pokracznym biegiem.


Z tylu również Lynx i Nathan słyszeli tumult zbliżających się postaci. Sądząc po odgłosach było ich sporo.
Byli okrążeni.
- CROATS!!! - Krzyknął Jeff wypalajac do jednego ze stworów na galerii.
Pocisk trafił bestie, a duży kaliber wyrywał plat miesa w okolicach żeber, obalając bestie. Również Clyde wypalił do potworów biegnących na galerii, niestety skrzesane na metalowej poręczy iskry nie wróżyły trafienia. Tuż obok Lynxa Nathan strzelił w stronę galerii, draśnięty mutant zaskowyczał z bólu, niczym raniony pies i ruszył jeszcze szybciej ku nim.


Lynx wyrównał oddech, jeszcze nie ucichło echo strzału Morgana, kiedy szybko czterokrotnie ściągnął spust pistoletu maszynowego. Pociski kalibru czterdzieści pięć pomknęły na spotkanie z celami, jakie im wyznaczył. Trzy potwory nakryły się nogami, kiedy wielkie kule ołowiu wbijały się w ciała. Cztery atakujące mutanty nadal zmierzały w ich kierunku, podobnie jak kilkanaście innych zbliżających się od wejścia do tunelu. Sytuacja zaczynała się robić nieciekawa. Tunel wypełnił się zapachem prochu, dymu i śmierci.


Z przodu Ezechiel wystrzelił dwa razy do kluczących i biegnących postaci. Kilkanaście cieni szybko się zbliżało, ale jeden raczej nie miał szans się już podnieść po trafieniu z Frankensteina. Tuż obok Fray pociągnął długą serią z karabina szturmowego, jedna z biegnących postaci padła rozciągnięta w taflę wody.


Maria mocno ściskała w dłoniach pistolet, cienie biegnące od strony galerii szybko się przemieszczały a migoczące, słabe światła latarek nie pomagały w celowaniu. Dziewczyna bez namysły naciskała spust raz za razem, niestety żaden z potworów nie oberwał. Cly i Samantha osłaniały dzieciaki, pomagając im schować się pod wozem, który stanowił teraz ich bastion oporu.
Clyde przypomniał sobie o ekwipunku znalezionym przy umierającej Przeszukiwaczce:
- Ezechiel, granat! - to rewolwerowiec chyba go przygarnął.
- Za daleko! - krzyczy Ez. Doświadczony rewolwerowiec ściskał w dłoni obły kształt granatu zaczepnego, ale w tej chwili ta śmiercionośna zabawka była jeszcze nie przydatna. Za chwilę, kiedy te skurwysyny się zbliżą, postanowił, że zrobi z niej dobry użytek.


Umysł i zmysły Lynxa pracowały na najwyższych obrotach, wielość wrogów i rzucana w nich woda w różnych pojemnikach. Nagle coś go olśniło: - Clyde, odpal pochodnie!!! Te skurwysyny boją się ognia, dlatego nas obrzucają wodą!!!
King szybko odpowiedział: - Nie da rady, są całe zamoczone!!! Lynx odpowiedział równie szybko: - Zamocz je benzyną, powinny odpalić. Niech Maria i Cly ci pomogą. Szybko, bo już są bardzo blisko!!!
Żołnierz wycelował w kolejnego potwora biegnącego od galerii, przyjemne szarpnięcie kolby o ramię i mutant upadł tuż obok stóp Nathana. Morgan nie czekał długo, dobił go szybkim strzałem w głowę, aż krew bryzgnęła na nich. Kolejne dwa strzały i kolejny martwy potwór zarył o ziemię. Ostatniego biegnącego od galerii położył Jeff - Scar zadudnił w tunelu, pocisk dużego kalibru zrobił dobrą robotę.


Huk wybuchu zadzwonił im wszystkim w głowach. Ezechiel zrobił swoje, granat poleciał w stronę watahy zbliżających się croats, czyniąc wśród nich spustoszenie, już nie poruszały się tak żwawo, a sporo było rannych. Za plecami Waylanda zapalały się kolejne pochodnie, dzięki współpracy Clayda i kobiet. Stwory najwyraźniej wystraszyły się ognia, zaprzestały szarży i wskoczyły na galerię. Znowu zaczął spadać na nich grad różnorakich pojemników wypełnionych zatęchłą wodą.


- Osłaniać pochodnie! Przebijamy się! - krzyknął głośno Clyde, dając znak do dalszej drogi.


- Do przodu!! Szyk bez zmian, osłaniać pochodnie!!! Skurwysyny się ich boją!!! - krzyknął snajper chcąc reszcie dodać animuszu. Co jakiś czas strzelał w stronę galerii, gdy tylko zauważał warty strzału cel.


Z przodu Lynx usłyszał kolejną serię z emki Randalla. - Jak z przodu? - zwołał.
- Wciąż zbyt wielu! - krzyknął Ezechiel, następnie dobył swój rewolwer.
Kaliber .44 ściął dwa potwory niczym trawę. Jednak jeden z nich, draśnięty wcześniej tylko pociskiem, wziął wyskok przykleszczając Fraya do ziemi. Kilka pochodni zgasło, miotacze z galerii odnosili małe sukcesy.


Cztery potworki rzuciły się na Randalla i Ezechiela. Ten ostatni uniknął roztrzaskania głowy tylko dzięki hełmowi, który na nim miał. Stwory bezskutecznie próbują zranić Fraya, który wije się jak piskorz na ziemi, przygnieciony trzema mutantami.


- Musimy się ruszyć, tu jest woda - krzyknął Lynx - będą nas oblewać bo mają dostęp!!! Idźmy dalej!!! - żołnierz prawie krzyczał ostrzeliwując się mutantom. Miał nadzieję, że reszta go posłuch a i ruszą. - Jeff pomóż z przodu chłopakom!!! Nathan, pomóż kobietom, ja będę osłaniał tyły!!! Clyde pomożesz mi w razie czego!!! Spróbuj nalać tej benzyny do jakiejś butelki, podpal i rzuć na tę cholerną galerię!!!



Kanister uderzył o ścianę galerii, powodując tam po kilkunastu sekundach pożar. Jedno ze stworzeń wyskoczyło skowycząc z bólu całe w płomieniach. Ruszyło w stronę Clyda. Jednak celny strzał Lynxa dosięgnął go. Potwór oberwał kulkę z rozpędu opadając na wóz, zaczynając mały pożar. Nathan szybko ugasił zarzewie ognia dłonią.


Na galerii rozpętało się powoli małe piekło, bo potwory zmniejszyły intensywność obrzucania ich wodą. Fray zrzucił z siebie mutanta i okładał go kolbą karabinu. Młody Morgan z pochodnią w jednej dłoni i karabinem w drugiej przypadł do Ezechiela i Randalla


Stary rewolwerowiec krzykiem nakazał młodemu by pomógł Frayowi, sam prawie rozpruwa przygniatającego go mutanta celnym strzałem kalibru magnum. Ze stęknięciem zrzuca z siebie ścierwo, podnosząc się z ziemi i szukając kolejnego celu. Jeff strzelił kilkakrotnie do mutantów, kładąc jednego trupem. Pochodnia którą trzyma odstraszyła resztę poczwar. Szarpie Randalla pomagając mu wstać i biegiem wrócili do karawany i zbawczych świateł pochodni.


Wóz wreszcie ruszył, Lynx sam osłaniał tył pochodu, nakazując Nathanowi pomóc kobietom i Clydowi przy ciągnięciu ciężaru. Musieli się jak najszybciej wydostać z tego miejsca, obrzucanie wodą prawie ustało, ale rozpętany pożar, karmiący się śmieciami leżącymi na galerii i tapicerkami porzuconych samochodów, mógł i im zrobić krzywdę.


Nagle gdzieś od strony wejścia żołnierz zauważa ruch i światła latarek i pochodni.
- Czekajcie, skurwysyny!!! - Dobiegł ich krzyk, a po nim kilka strzałów w stronę mutantów na galerii.
Z przodu woda zrobiła się coraz głębsza, sięgając idącym z przodu powyżej kolan. Kilkanaście metrów z przodu Fray zauważył coś w rodzaju kładki, zrobionej z kilku wraków i metalowych płyt, wyrwanych z ogrodzenia galerii. Obok jest silnik spalinowy, przymocowany do kołowrota z nawleczoną na niego stalową liną, która ginie w ciemności.


Wayland obejrzał się w stronę z której przyszli. Przygasił noktowizor, tak by światło pochodni i latarek go nie oślepiało. W ich stronę biegło trzech mężczyzn. Dwóch wysforowało się do przodu, jeden z nich z postury bardziej przypomina niedźwiedzia niż człowieka. Z tyłu za tą parą podążał z wyraźnym trudem jeszcze jeden mężczyzna, w jednej ręce trzymający małe dziecko. Cała trójka biegnąc, ostrzeliwała galerię, największy z nich pewnie dzierżył ręczny karabin maszynowy, który miarowo wypluwał naboje w kierunku krążących po galerii potworów. Dopchali wóz do prowizorycznej kładki, wspólnym wysiłkiem wpychając wóz i dzieciaki na pomost.


- Kim jesteście? - wydarł się z daleka Lynx do biegnących ku nim nieznajomych.
- Swoi! Kurwa, czekajcie! - Krzyk zagłuszyła seria RKM.


Reszta towarzyszy zbiła się wokół wozu. Clyde zainteresował się silnikiem, szybko odpalając go resztką paliwa, jaka im została. Kiedy tylko silnik zaskoczył, mutanty zawyły z wściekłości, czuły, że zdobycz się im wymyka z rąk. Nieznajomi byli coraz bliżej, a Lynx, Randall i Nathan wspomagali ich ostrzeliwując galerię. Ezechiel i Jeff zajęli się osłoną Clyda, kobiet i dzieci.


Mimo celnego ostrzału mutanty dopadają do pomostu, wpadając między strzelców. Dwóch rzuciło się na Lynxa, a pojedyncze poczwary zaszarżowały w Randalla i Deakina.
Snajper poczuł mocne szarpnięcie w okolicach brzucha, ale potwór który trafił go zaskowytał z bólu. Ostrze szpony połamały się na wkładzie balistycznym włożonym w kamizelkę. Lynx z najbliższej odległości wystrzelił w głowę mutanta. Posoka i resztki mózgu zbryzgały wszystkich dookoła, szybki obrót i tułów drugiego z monstrów zaginął w krwawej mgiełce. Fray i Ez szybko uporali się z pozostałymi mutantami, ciosy kolb zepchnęły ich do mętnej wody.


Jeden z trójki biegnący na końcu i niosący dziecko upadł pod ciężarem mutanta. Mężczyzna z pierwszej dwójki chciał po niego wrócić, ale drugi postawny pociągnął go za sobą, nie zwracając uwagi na sprzeciwy. Dobiegli do nich. Givens szybki ich otaksował wzrokiem Ubrani byli na wojskową modłę. Jeden miał w rękach RKM, drugi sztucer myśliwski przewieszony przez ramię i pistolet w ręku. Mężczyźni nie przestali ostrzeliwać galerii i mutantów, które dobierały się do ich towarzysza.


Wayland wypuścił pistolet maszynowy z rąk, szybko rozpiął pokrowiec z karabinem snajperskim. Poderwał broń do ramienia i spokojnie wziął na cel mutanta, który właśnie wspinał się na półleżącego uciekiniera. Na wydechu ściągnął spust karabinu, a posłaniec śmierci kalibru siedem i sześćdziesiąt dwie dziesiąte milimetra poderwał mutanta w powietrze. Mężczyzna wygrzebał się spod martwego ciała, porwał dziecko na ręce i ruszył biegiem w kierunku pozostałych. Mutanty próbowały biec za nim, ale postawny facet z ręcznym karabinem maszynowym wystopował je w biegu.


- Kim jesteście? - rzucił do nowo poznanych, ale nie czekał zbyt długo na odpowiedź. Skinął wymownie głową Randallowi, a ten w lot pojął o co chodzi. Nie mogli póki co spuszczać nowych z oka, nie wiedzieli, czego jeszcze mogą się po nich spodziewać. Ataki mutantów na razie ustały.


Clyde, Nathan i Ezechiel wpychali wóz na tratwę, wyglądała w miarę solidnie, ale prócz wozu, mogła pomieścić co najwyżej cztery osoby. Ustalili, że najpierw pójdzie ta trójka, Ezechiel zaproponował żeby za pierwszą przeprawą zabrali Marię. Sprzeciwów wielkich nie było, wszyscy chcieli wydostać się z tego przeklętego tunelu. Kiedy już mieli dopływać, Nathan wziął Lynxa na bok: - Uważaj z Jeffem na Samanthę i dzieciaki, jeśli mogę Cię o to prosić? - trzymał go za ramię, a głos miał poważny jak nigdy dotąd. - Możesz na mnie liczyć Morgan, a Wy sprawdźcie dokładnie tamten brzeg, nie możemy teraz odpuszczać.


Po chwili tratwa oświetlona dwoma pochodniami ruszyła w ciemność.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline