- Merde! - zaklęła Katerina patrząc na krwawy trop, którym sadził właśnie Marco. Tak to jest jak się zostawi ważne sprawy facetom. Mózg w gaciach, a gacie nie prane od miesięcy. Poszli się radośnie lać po mordach, jakby pierwszy raz burdę widzieli, zamiast pilnować zlecenia. A przecie wiedzieli, że ktoś czyha. I masz; teraz trzeba będzie tłuc się śmierdzącymi uliczkami, wydawać monety na szpicli i bogowie wiedzą co jeszcze.
Brr! I na dodatek jeszcze się przeziębi wystając tak przez okno na golasa! Ani chybi się przeziębi! Już ją w kościach zaczęło łamać... a nie, to tylko ręka utknęła w rękawie kurty, naciąganej w zbytnim pośpiechu na wilgotne ciało. Kat dokończyła ubieranie , błyskawicznie splotła wilgotne włosy w luźny warkocz i chwyciła potrzebne rzeczy, kuszę przewiesiła przez plecy. Raban na korytarzu świadczył o tym, że ta droga była odcięta. Spojrzała przez okno. Nie żeby było wysoko... ale wystarczająco, by bała się powtarzać popisy Marco. Niepewnie postawiła nogę na parapecie, potem na gzymsie i jakimś gargulcu. Byle do rynny, a potem po hakach w dół. O-o-o tak... Nie, a jednak nie. Przerdzewiały hak pękł jej pod stopą. Klnąc w myślach i na głos na zaniedbania karczmarza Katerina zjechała po rynnie w doł i ciężko wylądowała na ziemi. Tyle dobrze, że rękawiczki do jazdy konnej ochroniły dłonie. Całe w strzępach, a taka śliczna skórka! Niech ja dorwę tego złodzieja, nogi z dupy powyrywam przez uszy! A potem w dupę wsadzę przez gardło, ot co! Przepełniona ponurymi myślami najemniczka popędziła po śladach krwi licząc na to, że na dywersanta nie czeka kolejna dywersja gdzieś w głębi miasteczka. Bo jak tak, to mają z Marco przesrane. |