Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2014, 20:09   #44
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wrak dryfował sobie blisko brzegu i zachęcał do przeszukania. No i ten ktoś żywy, co pozostał na pokładzie...
- Kiedy to się mogło stać? - zastanawiał się na głos Jost.
- Pewnikiem wieczorem - odparł jeden z przypatrujących się "Karze boskiej" matrosów. - Straż Reiku widać jeszcze o niczym nie wie. Chyba że rankiem, bo nocą nikt nie podróżuje rzeką.
Mogli zostać nocą napadnięci, podczas noclegu, i odepchnięci od brzegu, pomyślał Jost.
- Czy są jakieś nagrody za wzięcie na hol takiej “porzuconej” łodzi? - Jost zwrócił się do kapitana.
Ten przez moment pocierał brodę i przyglądał się barce. "Kara" wyglądała na dość porządną łajbę. Gorsze pływały po Rieku. Zaholować do portu i zgarnąć nagrodę? Ładnych kilka koron by wpadło do kieszeni.
- Nie. To znaczy i nagroda by była, ale się nie opłaci brać ich na hol - odparł. - Dla mnie godzina i na dno pójdzie, wiec szkoda fatygi.
- Ale gdyby podpłynąć i stanąć burta w burtę? Skoczyłbym na tamten pokład? - zaproponował Jost,kierowany zarówno wizję ewentualnego zarobku, jak i chęcią zaspokojenia ciekawości. No i gdzieś tam budziła się potrzeba udzielenia pomocy jęczącemu nieszczęśnikowi.
Spuler pokręcił przecząco głową.
- Za blisko brzegu. Uszkodzić poszycia dla kilku koron nie uśmiecha mnie się.
Bert najwyraźniej większą miał siłę przekonywania, bowiem po jego namowach kapitan zgodził się na wypożyczenie łodzi, którą ochotnicy mogliby dopłynąć do tonącej "Kary".
- Połowa z tego co znajdziecie dla “Szczęśliwego Podróżnika” być musi - odpowiedział kapitan na propozycję Berta.
Skoro innego wyjścia nie było, prócz próby przejęcia "Podróżnika", więc Jost tylko skinął głową. Miał tylko cichą nadzieję, że kapitan nie odpłynie w siną dal, bowiem wówczas nie dostałby z powrotem szalupy.
- Głęboko tu jest? - spytał Jost. Skoro wrak był tak blisko brzegu, że Spuler nie chciał podpływać. - Jest szansa, że “Kara boska” nie do końca się zanurzy?
- Płytko nie jest. Wszystko w rękach Mannana - odparł Spuler.
Według Josta odpowiedź ni za grosz nie była zgodna z poprzednio wyrażoną obawą o całość kadłuba "Podróżnika". Może po prostu Spuler bał się "Kary"?

Jost, podobnie jak i pozostali, przychylił się do opinii, że powinni płynąć wszyscy.
- Im nas więcej wejdzie na pokład, tym szybciej wszystko przeszukamy.
Mogli znaleźć tego rannego kogoś, kto jękiem dawał znać, ze żyje, mogli odpowiedzieć na pytanie, kto stoi za napadem.
- Trudno tak od razu powiedzieć - po chwili namysłu odezwał się Jost. - Wszak piraci złota by nie zostawili, a i mutanci, sądząc po tych, co na trakcie byli, brzęczącą monetą by nie wzgardzili. Spłoszył ich ktoś?
Albo konkurent ich wykończył jakiś, dodał w myślach.
- Chociaż mogą i teraz skryci czekać na kolejną ofiarę - dodał tytułem zachęty do zachowania ostrożności.
- Znał pan może kapitana czy właściciela “Kary boskiej”? - zwrócił się do Spulera.
- Nie. - Spuler odwrócił się i wydał rozkazy załodze do opuszczenia szalupy z wiosłami, drabinką linową, liną z hakiem i workami.
Worki. Pewnie jest pewien, że z wieloma łupami wrócimy, pomyślał Jost.
Sam zresztą, nie da się ukryć, miał nadzieję, że wyprawa nie okaże się aż tak bezowocna.

Jost przyodział się jak na wojnę. Koszulka kolcza, miecz, tarcza. Nawet swoje ćwiekowane rękawice wciągnął. Kto mógł wiedzieć, co kryje się na pokładzie. Lub pod nim.


Spuler pewnie ręce załamywał widząc wprawę, z jaką Chłopcy z Biberhoff wzięli się za wiosłowanie.
- Tylko się nie utopcie! - rzucił za odpływającą szalupą, a ustawieni wzdłuż burty matrosi zarzucali wiosłujących dobrymi radami.
Na szczęście nie mieli daleko. A potem celnie rzucona lina z hakiem zaczepiła się o burtę "Kary". Wtedy wystarczyło przyciągnąć się do wraku, które to osiągnięcie marynarze z "Podróżnika" skwitowali radosnymi okrzykami.

Przechył tonącej barki miał swoje dobre i złe strony. Łatwiej było wejść na pokład, bo burta była znacznie niżej, ale za to na pokładzie dużo trudnij było się poruszać. CO prawda po spadzistych dachach stodół nieraz chłopacy chadzali, ale nigdy nie po takich, co były całe we krwi.
- Parę godzin temu się tu starli - ocenił Jost, widząc zakrzepniętą krew.

Pierwszy znaleziony truposz nie był zbyt miłym widokiem. Komu może się podobać bezgłowy korpus. Na dodatek głowa leżała nieco dalej, a bezczelne kruki, pożywiające się w najlepsze, nie chciały odlecieć na widok wchodzących na pokład.
- A sio! - Jost machnął na nie ręką. Dopiero wtedy łaskawie odfrunęły, ponurym spojrzenimm obrzucając tego, który przrewał im śniadanie.

Bezgłowy truposz był najwyraźniej sigmaryckim nowicjuszem, bo kto inny włożyłby takie szaty. Chyba ze oszust. Zakrwawiony miecz w tkwiący w jego dłoni świadczył o tym, że nie poddał się bez walki.
Drugi truposz, leżący przed wejściem do położonych na rufie kajut, też był przedstawicielem kościoła Sigmara.
Inkwizycja, przemknęło przez głowę Josta, który w tej chwili dopiero skojarzył znaczenie nazwy statku. Kto inny mógłby nadać barce taką nazwę?

W zasadzie powinni teraz zabrać się za zbieranie złota, bądź szukanie jakichś wartościowych towarów. Bert na przykład powinien wiedzieć, co się bardzie opłaci zabrać - beczułkę z winem, czy pakę farbowanych tkanin. W szalupie jak nic zmieściłaby się jedna taka. Ale Bert-dobre-serduszko wolał najpierw sprawdzić, co jest źródłem jęków. A raczej - co było, bowiem jęczący jakoś zamilkł.
Skoro milczy, to pewnie już mu pomoc nie potrzebna, pomyślał Jost, jednak nie protestował. Wprost przeciwnie - sam też wybrał się za zwiedzanie kajut, całkiem rozsądnie myśląc, że tam też można znaleźć coś wartościowego.

Strumyk krwi na podłodze ukierunkował poszukiwania. Jęczącym, a teraz już milczącym, osobnikiem okazał się potężnie zbudowany rycerz. Łowca Czarownic. Dokładnie taki sam, jakim matki straszą swe nieposłuszne dzieci.
Ten był mniej przerażający, bo mimo zbroi był nieźle poharatany. I pewnie stoczył niezły bój, bowiem cała kajuta była dosłownie przewrócona do góry nogami.
- Chyba żyje - powiedział niepewnie Jost. Dość trudno to było ocenić, gdy się stało w progu. - Wyciągnijcie go stąd - powiedział. - Lepiej niech umrze na naszych rękach, niż żeby zmarł, bośmy go tak zostawili.
- Zawieziecie go na Szczęśliwego podróżnika, a potem po nas wrócicie. My się tu, z Arno, rozejrzymy przez te kilka minut - zaproponował.
Miał nadzieję, że na ich krypie znajdzie się ktoś, kto lepiej od nich zdoła się zająć rannym. Sam miał co prawda pewną wiedzę na temat zielarstwa, ale bardziej był rzeźnikiem i łatwiej by mu było poćwiartować leżącego, niż go poskładać do kupy.
- Rozetnij paski - zaproponował, gdy Eryk zabrał się za zdejmowanie z rannego lamelkowanej zbroi. Sam ruszył w stronę koi, by pociąć prześcieradło na prowizoryczne bandaże.

No i wtedy się okazało, że okazywanie komuś serca i bycie "tym dobrym" nijak się nie opłaca.
Nagle Łowca zerwał się na równe nogi, przy okazji uderzając opancerzonym łokciem Eryka, który poleciał aż na ścianę. Bert został odepchnięty w tył i wytoczył się na korytarz.
Sigmaryta chwycił swój młot i ryknął na całe gardło.
- Na Sigmara! Zleciały się sępy oskubać moje kości! Na mój Młot ślubuję, nie znajdziecie tego!
I ruszył do ataku, wznosząc ciężki oręż niczym piórko zdrową ręką. Druga, z wbitym bełtem, wisiała bezwładnie wzdłuż tułowia.
Tego?! Ciekawe, o co mu chodzi, pomyślał Jost.
- Na Sigmara! - krzyknął. - Nie jesteśmy wrogami!
Ni imię boga, ni treść okrzyku nie zrobiły na Łowcy żadnego wrażenia. Bez pardonu zaatakował Arno. Na szczęście nie uwzględnił wzrostu krasnoluda i młot trafił w ścienną szafkę, której kawałki rozprysnęły się po kajucie.
Skoro słowa nie pomogły, to trzeba było bronić się, lub uciekać, przy czym to ostatnie było zdecydowanie utrudnione, jako że wtedy trzeba by przejść obok szalejącego rycerza.
Jost wnet przyłączył się do atakującego Arno, jednak i jego cios, i wcześniejsze uderzenie krasnoluda nie zrobiły na Łowcy większego wrażenia. Dopiero Eryk dobrał się tamtemu do skóry.
To jednak nie starczyło. Rycerz stał na nogach nieco mniej stabilnie, ale stał...
W przeciwieństwie do łodzi, która drgnęła i przechyliła się, przypominając wszystkim mniej i bardziej zainteresowanym, że znajdują się na tonącym statku.
Niestety... nijak nie mogli go opuścić, a jedną z głównych przyczyn był machający potężnym młotem rycerz, w dużym poważaniu mając pokojowe nawoływania Eryka.

Przeszkody są po to, żeby móc je obejść, lub - w razie konieczności - zwalczyć.
Jost wiedział, że musi po raz kolejny zaatakować Łowcę. Najpierw trzeba było pokonać przeciwnika, potem można było go ratować. Jeśli będzie kogo.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-03-2014 o 21:07.
Kerm jest offline