Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2014, 05:58   #295
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Jeszcze pięć lat temu... a gdzieżby pięć, choćby i dwa... Eckhart von Ficker-Schwartz wyśmiałby każdego wróża przepowiadającego mu rąbanie mieczem drogi przez las zwierzoludzi. A te istoty przeklęte, a miłe bogom chaosu, wyrastały jak drzewa zagradzając przejście dla młodego duchem szlachcica. Na miejsce zwalającego się z nóg i kopyt, czy to z rykiem, z wyciem, sykiem czy też z reikspielskim przekleństwem na ustach, stawało dwóch nowych mutantów.

W innych okolicznościach może i szkoda by mu było tych istot, którym błogosławieństwo bogów zabrakło i nie mogli żyć by w spokoju służyć takim jak on... Nie. Jednak nie. Odrzucił taką okoliczność. Nie było by mu szkoda. To nie dosyć, że bestie to na dodatek nic z prostego ludu w nich już śladu nie zostawiło, a nawet jeśli już, to i tak byli zupełnie i kompletnie bezużyteczni Imperium. Szkoda byłoby mu chyba tylko dzieci. Te to doprawdy winne nie są chyba rodząc się takie ohydne... ? Na świat takie wychodzą za grzechy leniwych rodziców , co miast w polu ciężko pracować i dziesięcinę sumiennie płacić, rozbisurmanili się wyciągając ręce ku zakazanym kultom lub chędożą sie po lasach ze zwierzętami... Co nieco o nich słyszał. O tych kultach. Szlachta zwłaszcza młoda, w modzie miewała takie tajne organizacje, ale na Sigmara! te mutactwo nie mogło nijak przecież z dobrze urodzonych pochodzić!

Rąbnął przez lewy czerep dwugłowego kudłacza i otarł pot z czoła.
Zgiełk bitewny, metaliczne uderzenia oręży, rozkazy, krzyki a nawet płacz dorosłych mężczyzn zlepiał się jedna rzeczywistość, której tłem było ciężkie dyszenie zbryzganego krwią Eckharta. Jucha wrogów i kompanów lepiła jego długie włosy w bezładne strąki, do niedawna jeszcze modnie noszone i zadbane.

Gdyby o zakład miał iść, że będzie włóczył się po Imperium jak bezpański pies, bratał z pospólstwem na każdym niemal kroku nie czyniąc niczego czego oni na co dzień nie czynią, bękarta płodził żonatej mieszczance, w straży miejskiej służył z wyroku nulneńskiej machinacji jurysdykcją szlachecką i w końcu z żołdu głodnymi najemnikami o życie swoje walczył w zapomnianym przez Sigmara lesie z chordą Chaosu... aż zdziwił się, że wyliczance nie było końca a wymienił w duchy jeno tylko najbardziej przykre doświadczenia, to by własne przyrodzenie na pniaku pod topór położył, że tylko w głowę przez osła kopnięty gawędziarz, mógłby zaiste takową bzdurę wymyślić niedorzeczną.

Feldwebel Niklas Abschirmen był człekiem praktycznym a Eckhart potrzebował przyjaciela.
Z kim miałby się nie bratać to już się zbratał w lesie tarczowników, więc przynajmniej pocieszał się, że choć kompan niższym stanem był to przynajmniej wyższy rangą, co wrodzone poczucie szlacheckiego honoru nakazywało uszanować choć w środku kipiał niczym przypalany białym żelazem po uszach gdy rejestrowały wydawane mu rozkazy. Ale Niklas lubił grac w karty i naiwny był jak dziecko. Doprawdy szkoda było Eckhartowi czasem go oszukiwać i często wygrywał z Abschirmenem uczciwie. Do żartów jednak i ciur obracania oraz nade wszystko stirlandzkiego wina, feldwebel był kompanem wyśmienitym po godzinach. Na służbie jednak, w marszu, boju czy patrolu Niklas był człekiem profesjonalnym i jak von Ficker pozwalał mu spoufalać się ze sobą, tak na służbie on z kolei nie znajomości i autorytetu feldfebla nie nadwyrężał.


***


Przebili się przez zastępy chaotyckiej hordy co przetoczyła sie przez obóz tarczowników jak nawałnica z piorunami. Wychynęli spomiędzy drzew z garstką żołnierzy wprost na tych ludzi z namiotu Ulrykanina.

Rycerz łaskawie obszedł się z dziewuchą.
Za plucie wysoko rodzonemu rycerzowi w twarz w najlepszym razie z dyb nie wychodziło się przez wiele dni, a wiadomo co w tych dybach by na rynku czekało każdą babę. Byle wypryszczony obszczymurek w brudny tyłek by ją zapinał. Od bezdomnego starucha co mu sie śnią młodzieńcze latka jescze czasami, po obleśnego grubasa czy pijanego skurwiela, zbyt zmęczonego by do burdelu dotrzeć lub najstarszą córkę ganiać. Że Miejscy Strażnicy niby mieliby skazanej godności wątpliwej chronić? Toć oni pierwsi użyliby sobie a od reszty brali po pięć srebrników od chędożenia... Tak... Eckhart przekonał się jak wygląda służba w Straży. Tajemnicą nie jest to mieszczanom i ci z tego powodu, ludzie z miast wielu, nienawidzą swych stróżów z całego serca... Lecz niby skąd miałby to wiedzieć urodzony na peryferiach ziemianin, który wiejską milicję we włościach uważał za co najmniej równą reszcie chłopstwa, jeśli nie bardziej godną i sumienną, bo głową odpowiedzialną przed jego rodziną za porządek reszty motłochu? W miastach wielu jednak tylko nieliczni z prawdziwego zdarzenia byli praworządnymi ludźmi. Kapitan z większością kadry oficerskiej zazwyczaj, lub zazwyczaj powinien, lecz reszta zastępów strażników sortu moralności wątpliwej była, bo rodem z byłych przestępców wywiedziona. Któż miałby lepiej znać sztuczki bezprawia jeśli nie oni? I kto efektowniej łapać mógł hultajów jak sami hultaje? Jedynym problemem była lojalność, gdyż jak każdy szanujący się złodziej, służyli oni najpierw Ranaldowi i złotu, a później przełożonym. Przekupić Strażnika Miejskiego było tak łatwo i często, jak wyjść szlachcicowi na spacer po rynku nie musieć masować później wierzchu dłoni obolałej od bicia po pysku żebrzącej gawiedzi brudnych i śmierdzących obdartusów. Czemu oni się nie myją, nigdy nie mógł Eckhart zrozumieć do końca... Czyz nie rozumieją, że odorem odpychają tych, co może i chcieliby im rzucić pensem ku chwale Shallayi?


***


W tym lesie owa dziewoja z tamtym człekiem z blizną na lewym policzku, ta sama, którą von Ficker w namiocie trzymał krótko przed middenhańskim oficerem, teraz krzyczała rozkazy do wycieńczonych bojem najemników, że jakoby kapitanem jest Miejskiej Straży. Nie dosłyszał skąd. Eckhart lubił hazard. Ryzykowny tupet pyskatej dziewki, gdyby nie czas nieodpowiedni, może i by rozbawił ujmując jego awanturniczą żyłkę, co ją odkrył w sobie u progu lat trzydziestu tych kilka wiosen temu. Teraz jednak strategiczny pragmatyzm ważniejszym był i temu von Ficker szepnął na boku Abschirmenowi kilka słów a wzrok miał wbity w leśną darń. Wcale chyba głupio brzmiących słów, bo feldfebel z kamienną twarzą w sukurs poszedł szlachcicowi nie mrugnąwszy ni razu. Eckhart podkręcił wąsa i po rozkazie Niklasa zniknął między tarczownikami wtapiając się w pomagających przy rannych. Na Sigmara! Nigdy w życiu tak często się nie schylał ku ziemi, co w ostatnich kilku tygodniach...


***


Na dziedzińcu zewnętrznym zaku miejscowej baronii, Eckhart wzrokiem ślizgał się po ludzkich wrakach w dole walczących o ochłapy. Nie mógł zrozumieć dlaczego byli trzymani przy życiu... Na wieść o banitach przy śluzie von Ficker podniósł tarczę krawędzią żelaznego okucia niemal dotykając szlacheckiego nosa. Wyglądał spod hełmu czujnym wzrokiem lustrując otoczenie dłoń zaciskając na rękojeści miecza, który dostał z przydziału. Coś niedobrego stać się miało za chwilę. W ustach mu zaschło jeszcze bardziej i cieżko było odpędzić myśli od chłodnego wina, co natrętnie powracały niechciane po kilku chwilach. Ustawił się w środku tarczowników na chwilę zapominając, że to nie są zbrojni von Ficker-Schwartzów, lecz tylko najemne głowy w opuszczonym przez Sigmara zamku baronessy Margitty von Wittgenstein...
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline