Meble zjeżdżały po schodach z hukiem, a karabiny strzelały. Sąsiedzi mieli prawo się pogniewać. Może nawet ktoś tam się rzeczywiście obruszył, bo pokojowi pokojowcy, którzy woleli wylegiwać się na wyrach zamiast pomóc kolegom w zabawie dostali teraz po głowie. Należało się.
Rust zacisnął zęby i ze spokojem zaczął stepowanie po schodach ku rozstrzygnięciu rozróby. Większość napastników leżała sałatkowo rozsiekana, a szef podjazdu miotał się przy kontuarze, anatomicznie niekompletny.
DeGroat zbliżył się do toczącego pianę goliata, wycelował kuszę w bebechy i palnął. Olbrzym wył jak zwierzak i miotał się dziko, ale szybko stracił rezon. Żył oczywiście, trafienie celowo było niecelne, szatkowało śledzionę i inne takie, ale drogę do śmierci ledwie uchylało. Zostawiało bezsilną ofiarę na pastwę przydługiej agonii. - "Uff..." - Rust westchnął zadowolony i usadził się na ławie z widokiem na sikającego juchą zbójnika. - "Sobie żeśmy postrzelali, co?"
Kusznik zrzucił zasłaniającą rany szatę i zawołał karczmarza, albo inną, nadająca się do obsługi klienteli postać. Ktokolwiek tam się ostał. Celem przyniesienia wrzątku, bandaży, alkoholi i innych takich.
Spacery chwilowo Rustowi nie służyły, więc kwestię biegowych wyczynów pozostawił reszcie drużyny. Złapią to złapią, nie złapią to nie. On zasłużył na chwileczkę relaksu i zamierzył przeznaczyć ją na przynoszący katharsis seans agonii lokalnego króla zbirów. |