Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2014, 14:59   #15
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...

- Co to było? - zapytał nerwowo kurier zapalając latarkę i świecąc na boki.

Brodacz był spokojny. Działał niemal odruchowo. Pamięć mięśniowa jaką nabył podczas lat treningów i ciężkich podziemnych misji owocowała nie tylko błyskawicznym i cichym poruszaniem się, ale też sprawnym kryciem się przy zaokrąglonych, nieregularnych ścianach tunelu metra. A te znał jak własną kieszeń. Dziesiątki razy przemierzał podziemia od stacji do stacji...

Nasłuchiwanie, wypatrywanie, nabyta czujność i... nic. Tak samo jak trzy razy wcześniej. Przekleństwo rzucone przez gliniarza nie dziwiło Daniela. Chuderlak w garniaku zachowywał się jak dziecko nie tylko bojąc się własnego cienia, ale bez powodu pobudzając do wzmożonej czujności innych. Zatrzymywali się już kilka razy, a gdy zajdzie potrzeba prawdziwego starcia będą rozluźnieni przez tego strachliwego ciecia. Chyba nie tylko Jones przestał się właśnie sugerować zmysłami kuriera...


Plusk wody towarzyszył im niemal od czasu kiedy się rozdzielili. Ściek wchodzący w skład większego systemu wodnego nie należał do najlepszych miejsc jakie Daniel - jak większość mieszkańców metra - miał nieprzyjemność odwiedzać. Śmierdział, porastał grzybami i glonami, a w swoich czeluściach krył koszmarne, śmiertelnie groźne potwory. Każdy kto miał na tyle mało oleju w głowie aby je nie docenić nigdy nie wracał do ojczystej stacji. W najlepszym przypadku jakiś szczęśliwiec znajdował jego plecak czy broń.

Przyjaciel Daniela - tropiciel o imieniu Robert - bez problemu potrafił przejść z ich obecnego położenia do Vermonth z dokładnym określeniem długości pozostałej trasy. Cała sztuczka polegała na liczeniu studzienek i znajomości odległości w jakich były rozmieszczone. Wiedza ta była dostępna wyłącznie mieszkańcom metra, którzy czuli się w nim na tyle bezpiecznie, że potrafili kreślić własne, bardzo dokładne mapy podziemi.

Dialog grupy najemników był niezwykle oszczędny. Raz na jakiś czas ktoś rzucił jakieś słowo, na które na próżno było oczekiwać odpowiedzi. Daniel odnosił dziwne wrażenie, że prędzej niż z kurierem dogadałby się z Williamsem czy rewolwerowcem - byli zupełnie różni, ale coś ich łączyło. Aby móc się spotkać i żyć do dzisiaj musieli wcześniej zabijać. Cała trójka...


Pierwszy najemnika doszedł smród. Capiło jak zawsze na farmach. Z tej części tunelu Daniel doszedłby do Vermonth "na węch". Reszta - mimo iż było ciemno - też wyglądała jakby właśnie poczuła charakterystyczny fetor. Sporej wielkości ognisko było widoczne już z daleka - podobnie do karykaturalnie zdeformowanych ludzkich postaci. Pochylone ku ziemi, wiecznie pracujące postacie zawsze budziły w Danielu żal. Najemnikowi było ich szkoda mimo iż to on narażał życie, a oni zarabiali będąc niemal cały czas pod ochroną. Czemu nigdy by się z nimi nie zamienił?

Lata temu rolnicy zerwali tory, przenieśli podkłady i zryli ziemię na ponad trzysta stóp przed ich peronem. Daniel pamiętał jak jeden zaprzyjaźniony farmer zawsze przynosił jego ojcu marchew i rzodkiew - zawsze znaczy przy każdej okazji kiedy do starego Jones'a trafiały pistolety maszynowe i karabiny z Vermonth. Wieśniacy nie potrafili dbać o broń, ale uprawy mieli dobre...


Poza dobrym żarciem stacja słynęła również z rosłych i silnych chłopów. Chłopcy nagle zrywający się ze swojego - rozmieszczonego przy ognisku - posterunku zszokowali Daniela nie na żarty. Czyżby tutaj mieli niedobór rąk do pracy podczas, gdy na dalszych stacjach ludzie leżą dupskami do góry? Niebywałe...

Widocznym było, że dzieciaki są nerwowe. Był to ten rodzaj nerwów, którego wartownik powinien się wystrzegać ponad wszystko. Chłopcy - na oko z 13-letni - powinni jeszcze bawić się w bezpiecznych granicach swojego gospodarstwa, a nie latać z bronią maszynową po niebezpiecznych tunelach. Mimo iż światło oślepiło brodacza i ten wykonał polecenie dziecka to nie był efekt strachu. Jones nie chciał problemów, ale kolejne modele UMP budziły u niego mieszane uczucia. Nie wyglądał, ale znał ten pistolet na tyle dobrze, że po samej wadze potrafił ocenić na oko ile jest pocisków w magazynku.


Brodacz wykonał polecenie, ale w jego ruchach nie było widać strachu. Ostrożność, spokój, opanowanie, ale na pewno nie strach. Daniel nie chciał nic mówić - jedynie spojrzał na kowboja. To on się popisał charyzmą kiedy kurierowi zabrakło języka w paszczy. Chyba rozsądniej będzie jak on będzie prawił…

Geoffrey nie miał zamiaru trzymać broni za lufę. Nie wiedział jakie zamiary mają dzieciaki a nie chciał oberwać serią w korpus. Latarkę trzymał przy lufie, kolbę przy ramieniu… Cała jego sylwetka była zgarbiona by stanowić jak najmniejszy cel. Sytuacja go niepokoiła. Stare UMP… zupełnie jak tamta dwójka. Na polecenie odezwał się spokojnym, pewnym głosem.

- Spokojnie. Nie chcemy strzelaniny. Spójrz na nas. Jest z nami glina i spec z Polis. Jesteśmy ich obstawą, nie możemy opuścić broni, gdy ktoś do nas celuje. Ale nie chcemy niepotrzebnych starć. Chcemy tylko przejść dalej. Możemy wszyscy na raz opuścić broń i pogadać. Jestem Geoffrey, a Ty?

- Jak chcecie wejść na farmy musicie odłożyć broń. Nie wejdziecie tu z pukawkami! - wychrypiał dzieciak.

W oślepiającym blasku reflektora nie było widać dokładnie, ale Geoffrey słysząc klekot metalowych sprzączek uprzęży karabinku był pewien, że młodemu trzęsą się ręce.

- Szczególnie, że poprzedni strażnicy nie wrócili ze zmiany. - pisnął któryś z boku.

- Zamknij się Timmy! - wrzasnął pierwszy “strażnik”.

- Dobrze, że podchodzisz poważnie do ochrony swojej stacji spójrz jednak na to inaczej. Aby iść dalej tunelami będziemy potrzebować broni. Was jest więcej, będziemy robić problemy to nas zastrzelicie. Czy jest jednak sens prowokować konflikt z Polis? Wydajesz się być w porządku, zaufam Ci.

Rewolwerowiec wolnym gestem wyjął magazynek z UMP i schował go do kieszeni. Podobnie zrobił z latarką.

- Nie oddamy Wam swojej broni, ale z automatów wyjmiemy magazynki, a do klamek nie będziemy sięgać. Wyjmiemy je to nas rozwalicie ze swoich rozpylaczy nim zdążymy oddać chociaż jeden strzał. Chcę się dogadać, ale z bronią się całkowicie nie rozstanę. A co do Waszych towarzyszy opowiedz nam o tym. Idziemy w tamtą stronę, możemy ich poszukać. Pomóc Wam.

Geoffrey postąpił parę kroków w stronę dzieciaków trzymając rozładowany automat lewą ręką. Szperacz zgasł ustępując miejsca ognisku i światłu latarek. Dzieciaki sie uspokoiły.

- No to dobrze. Jesteście spoko. Nie wiem czy pomożecie. Nasi strażnicy nie wrócili więc musieli iść tam skąd Wy przyszliście. Nikogo po drodze nie spotkaliście? - dzieciaki opuściły lufy, jednak wciąż ściskały broń oburącz, z palcami na spustach.

Geoffrey podszedł do ogniska stając tuż przy głównodowodzącym szczylu. Zrzucił plecak, o który oparł rozpylacz. Spojrzał mu w oczy.

- Spotkaliśmy trzech mężczyzny około trzydziestu lat. Jeden z Garandem postrzelił naszego towarzysza, a dwóch innych rozpoczęło ostrzał z UMP. Bez słowa. To Wasi?

Dzieciak drgnął i przełknął nerwowo ślinę.

- Tata? - w jego oczach zalśniły łzy.

- Gdzie oni są, co z nimi zrobiliście? - wyrwał się do przodu najniższy i najgrubszy z dzieciaków.

Rothman zaczął wodzić oczami czekając tylko aż któryś z dzieciaków spróbuje podnieść broń by samemu wycelować w twarz najbliższego i z pomocą .44 zmusić go do prania gaci. Głos miał spokojny, zimny.

- Dwóch nie żyje. Jeden skoczył do kanałów. Wasi rodzice zajmują się bandyterką?

- Mój ojciec wypruwa sobie flaki na roli i na posterunku. Nie waż się o nim tak mówić! - wrzasnął dowódca brygady i wycelował drżący karabin w rewolwerowca.

Gdzieś obok któryś z chłopców zapłakał. Odruch. Coś co pozwala przeżyć na górze. Ruch, wyciągasz klamkę. Ktoś w ciebie celuje, wyciągasz klamkę. Prosty rachunek, życie lub śmierć. Gdy chłopak zaczął podnosić broń Geoffrey nie pozwolił mu skończyć. Jego ręka wystrzeliła do kabury i wyszarpnęła broń. Ruch był błyskawiczny. Ktoś by mrugnął okiem i by zobaczył dwa obrazy: pierwszy powierzchowniec stoi z rękoma wzdłuż ciała, drugi celuje ze swojej armaty w twarz gówniarza.

- Opuśćcie broń, bo zginiesz. To może jacyś bandyci na niego napadli? A potem na nas? Jeżeli podniesiesz broń, zginiesz. I się tego nie dowiesz.

Daniel przysłuchiwał się rozmowie rewolwerowca z dzieciakami korzystając z małego zamieszania i powoli spokojnie pozwalając karabinowi zawisnąć na zawieszeniu. Kiedy Rothman się zbliżył do ogniska brodacz również postąpił kilka kroków naprzód jednak nie dobywając broni, a jedynie stając niedaleko jednego z chłopców. Nie wyglądał na agresywnego, ale sam pysk mógł przerazić mniej odpornego szczyla.

Nagle policjant wskoczył na wyższe obroty. Wyciągnął znajomą Danielowi broń i bez słowa wziął na cel kolejnego z chłopców. Spojrzał na niego złym wzrokiem i wydarł się głośniej niż syrena policyjna.


- Na glebę, kurwa! Policja! Na glebę!

Przerażeni chłopcy rzucili się na ziemię. Upuszczona broń brzęknęła o tory. Któryś łkał cichutko. Zaśmierdziało moczem. Nieletni dowódca posterunku opuścił ręce wraz z karabinkiem i zwiesił głowę.

- Strzelaj...- szepnął do Rothmana.

Od strony stacji dobiegły ich zduszone krzyki. Trzech mężczyzn biegło w ich stronę wywijając latarkami. Jones chwycił pewnie karabin. Nie bał się dzieciaków, ale dorośli mogą już próbować walki na poważnie. Daniel nie zabijał z zimną krwią, ale bronić musiał się każdy. Każde UMP brodacz zabrał poza zasięg wzroku zebranych układając je gdzieś z boku w mały stos. Oby tylko nie musiał zabijać dzieci... On naprawdę tego nie chciał.
 
Lechu jest offline