- Odkopcie broń, ręce za głowę i w stronę ogniska. – Geoffrey dał krok w bok by wyjść z kręgu światła i ruchem orężnej broni ponaglił dzieciaków.
- John… Dogadasz się z tymi co biegną? Wytłumaczysz im, że to my jesteśmy po stronie prawa? - Spróbuję ale na wszelki wypadek trzymaj dzieciaki na muszce. Tak żeby oni to widzieli. - Aye. - Geoffrey przestał wychodzić z kręgu światła i machnął na dzieciaki spluwą.
- Wszyscy w szereg, ręce za głowę, żadnych gwałtownych ruchów a to wszystko wyjaśnimy.
Po paru sekundach dodał, jakby trochę wbrew sobie.
- Wiecie. Jeżeli faktycznie Wasi ojcowie byli normalnymi ludźmi to mogą jeszcze żyć. Ci którzy nas napadli mogli ich wziąć do niewoli a potem z lepszej, zdobycznej na nich broni zaatakować nas. Dlatego nie próbujcie nic głupiego, bo nikt nie chce by Wasi ojcowie tu wrócili i zastali Was z dziurą po mojej kuli. - Chłopcy wstali i wykonali polecenia rewolwerowca, tylko nieszczęsny dowódca wciąż stał w miejscu jak zamurowany. Jego broń leżała na stosie zebranym przez Daniela, więc dzieciak tylko kurczowo zaciskał pięści.
John w tym czasie zbliżył się do nadciągających od strony peronu postaci. Szedł pewnym, nonszalanckim krokiem zupełnie jakby był władcą tych tuneli. Gdy dzieliło go od nich już tylko kilka metrów ryknął
– LAPD Stać! Lepiej żebyś to był ty Burns bo mamy do pogadania!
[i]- To ja Burns - zawołał starszawy mężczyzna machając do nich latarką - Co się tutaj dzieje?
- Burns tu John C. Williams. Chodź no tu. Od kiedy się w bandyterkę bawisz? -Co Pan insynuuje? -Warknął przybierając minę nadąsanego arystokraty.
- Chłopcy są tutaj jak najbardziej legalnie, zastępują ojców którzy bezprawnie opuścili posterunek. -Chwycił się pod boki i zadarł nos do góry
- Polis przystało na naszą Feudalną proklamację i niewielki układ lenny. - Kiedy to było? Jak wyglądali ci ludzie? – John zadając pytania skrócił dystans stając z przesłuchiwanym prawie nos w nos.
- Mieli spędzić 10 godzin na warcie zniknęli po około czterech, znaleźliśmy przy ognisku puste flaszki po bimbrze. Zgodnie z naszym prawem jeśli któryś z lenników porzuci swój obowiązek, jego najbliższa rodzina ma przejąc jego obowiązki. – spojrzał na dzieciaki i pozostałych członków drużyny
- Wszystko legalnie. A jak wyglądali? No normalnie jak farmerzy - mieli dwa UMP z naszej zbrojowni i Garanta z lunetką. Swoją droga skąd macie te PM’y? – wskazał głową na karabinek trzymany przez Rothmana.
Daniel cały czas spokojnie przysłuchiwał się rozmowie chociaż to co słyszał coraz mniej mu się podobało. Czyżby - wspólnie z kompanami - ustrzelił dezerterów chcących się rozerwać? Szkoda, że mają dzieciaki, ale można powiedzieć, że był po stronie broniącej się…
- Te twoje pijusy próbowały bandyterki w tunelach. Zaczaili się na nas kawałek stąd. Jeśli chcesz możesz wysłać kogoś po ciała. Dzieciaki na razie zostają z nami jako gwarancja, że tak powiem. Poczekamy tu na resztę i pójdziemy sobie. - CO?! – wrzasnął zaskoczony naczelnik i złapał się za głowę
- No nie zupełni ich pojebało. Co za matoły. – Spojrzał na podróżnych
- Panowie, nie róbmy tutaj przedstawienia w takim razie. Żadna gwarancja nie jest Wam potrzebna. Zapraszam na stację… oczywiście możecie zabrać swoją broń i zatrzymać te karabinki - jako gest naszej dobrej woli. Nie ma sensu siedzieć tu na polu. Pośle chłopaków po ciała i zobaczymy co i jak. Te głąby musiały się nachlać i pewno pomyślały, że ograbią kuriera z Polis i Glinę - ale to może porozmawiamy w środku, przy kielichu ?
Wiele nie myśląc brodacz poszedł w miejsce gdzie leżały karabinki dzieciaków. Zabezpieczył AK i pozwolił mu zawisnąć na zawieszeniu. Pistolety leżały poza wzrokiem naczelnika czy któregoś z bachorów toteż w najcięższym z nich wypiął magazynek i wpiął jeden ze swoich, który zdobył na polu walki - pusty. Mag trafił do plecaka, ale pistolety zabezpieczone Daniel zabrał ze sobą na rękach.
- Co z pistoletami dzieciaków? – zapytał patrząc to na gliniarza, to na naczelnika.