Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2014, 13:43   #49
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Ezechiel stał na uboczu, kiedy inni rozmawiali, on skupiał swoją uwagę na tunelu. Ciemny i niebezpieczny, tak jak całe to miejsce. Pchanie się tam było jak proszenie się o śmierć, ale lepszego wyjścia nie widział. Zresztą wcale się nie obawiał. Śmierć miałaby swoje plusy, szczególnie że wreszcie ból przestałby mu rozrywać czaszkę. Z drugiej strony wciąż chciał dorwać Dentystę, jeśli już ma zginąć, to chociaż próbując. Na razie nie istniał ani Dentysta, ani cudaczna misja Gianniego czy kogo tam. Istniał tylko tunel. Długi, mroczny, tajemniczy.

- Proponuję tak. Na szpicy idę ja i gówniarz. Najszybciej coś wypatrzymy, a nie chcecie być przede mną w walce. - Krótkie poklepanie strzelby wystarczyło by wszyscy zrozumieli co ma na myśli Randall. - Dalej kobiety i doktorek ciągnący wóz. W razie starcia najmniej się przydadzą. Staruszek będzie ich ubezpieczał, sorki Teksańczyku, ale na szpicy wiele nie wypatrzysz. Nathan z Lynxem zamkną pochód. Każdy ma kontakt wzrokowy z minimum jedną osobą. Mogę komuś dać latarkę, dzięki uprzejmości doktorka mam noktowizor. Dzieciaki i pies na smyczy. Nikt się sam nie oddala bo nie będę ganiał się z nikim w ciemności. Pełna czujność i broń w łapach. Nerwy na wodzy, cokolwiek tam zobaczymy i się stanie. Co wy na to?

- Jest jakaś inna droga? Ten tunel nie wygląda najlepiej
- rzekł siedzący na ziemi Clyde, wzrok wpatrzony miał w niebo, ale chyba nie miał nadziei, że faktycznie istniała lepsza droga.

- Dla ciebie Pan Gówniarz jak już - rzucił patrząc na Randalla młodszy z Morganów. - Plan może być.

- Myślę, że tył powinien być zabezpieczony nie słabiej jak przód dlatego zgadzam się. Ja z Waylandem powinniśmy dać radę -
przemówił po swoim synu Nathan. - W razie kontaktu ustalamy godziny zgodne z kierunkiem pochodu. Uważajcie pod nogi i miejcie oczy dookoła głowy.

- Od kilku godzin, ktoś za nami podąża. Są sprytni, chowają się na granicy pola widzenia, kilka razy jednak mignęła mi jakaś sylwetka czy ruch. Nie wiem kim są, może to nasi przyjaciele z nocy? Nie mam zielonego pojęcia. Ten tunel jest potencjalnie idealnym miejscem na zasadzkę, więc plan jest dobry. Mogę z Nathanem pilnować tyłów, podzieliłbym strefy ostrzału na nas czterech. Czyli Randall - prawo, Jeff lewo z przodu i podobnie z nami z tyłu. -
Szybko naszkicował swój pomysł na ziemi. - Clyde i Ezechiel w razie potrzeby wzmocnią zagrożoną strefę. Kobiety niech pilnują dzieciaków. Pochodnie powinniśmy zainstalować na wozie, tak Randall i ja mielibyśmy je za plecami w razie konieczności użycia noktowizorów. Chyba tyle? - Ezechiel spojrzał na Lynxa, bez wątpienia miał bogate doświadczenie bojowe. Niemal mechanicznie sprawdzał każdą posiadaną broń, przeliczał naboje, pewnie mimowolnie. Wyglądał na takiego, co z bestiami Molocha nie raz miał styczność. Człowiek z Frontu.

- I widać, że nasz nowy kolega potrafi nie tylko strzelać a zna się na podchodach i organizacji konwoju - wtrącił z pewnym uznaniem Fray. - Dodam coś jeszcze - jego wzrok wodził po zgromadzonych, znacznie rzadziej natrafiał jednak na Ezechiela czy Lynxa, jakby wiedział, że akurat im nie musi wszystkiego tłumaczyć. - Również uważam, że podąża za nami pewna grupa, która nie chce angażować się w otwartą walkę. Jednak zwróciłem uwagę na makabryczny prezent jaki znaleźliśmy z rana. Szczur raczej nie zostawił swojej nogi w ramach podziękowania za dotychczasową podróż. Zwykle ludzie zadowalają się listami. - Zaśmiał się w ogóle nie przejmując się tym, że pozostałych żart wcale nie rozbawił. Fray żył na swój sposób. Nie potrzebował aprobaty innych. - Tamci kolesie musieli się zakraść i to zrobić. Tunel jest idealną pułapką. Ciasno, ciemno… Łatwo o dezorientacje. Na ich miejscu tu bym zaatakował. Nie angażowałbym się jednak w otwartą walkę. Osłabiłbym morale. Zastosowałbym jedno z trzech, albo wszystkie, ze znanych mi metod. Pierwsza to makabryczny prezent. Okrutnie oprawiony szczur lub wręcz jeszcze żywy, ale dajmy na to pozbawiony kończyn. Jęczący, proszący o pomoc. Druga to odławianie. Szarpałbym nas, dlatego ważne jest byśmy POD ŻADNYM pozorem się nie rozdzielali. Tu uderzyłbym w najsilniejszych, czyli naszą czwórkę lub najsłabszych. Szczególnie kobiety są strasznie poruszone, gdy zaginie dziecko, a potem znajdzie się je… miałem być delikatny więc ujmę to jako oprawione. Ewentualnie psiak jest też fajnym celem. Najlepszy przyjaciel człowieka, dogorywający, skamlący. Trzecia opcja to sierotka. Wpuściłbym kreta, np. młodą kobietę, która cudem zwiała z masakry i prosi o odsiecz. Nie mówię tego by was przestraszyć, a przygotować. Wolę byście się bali teraz niż zrobili pod wpływem chwili coś co narazi nas wszystkich. - Przemawiał z ogromnym przekonaniem w głosie. Nie domyślał się, nie podejrzewał, on po prostu postępował już w taki sposób. Praktyka czyni mistrza, Fray był dobrze przygotowany taktycznie.

Lynx cichym gwizdem dał upust wrażeniu, jakie zrobił na nim Fray. - Randall jak sądzę, znasz to nie tylko z teorii na szkoleniu z wojny psychologicznej? Niemniej muszę się z tobą zgodzić. Co do tych typów z wczoraj, poruszali się zwinnie i szybko, ale w ruchach przypominali bardziej zwierzęta niźli ludzi. To, że nie widziałem broni palnej, nie znaczy, że jej nie mają, albo że są bez niej nieszkodliwi. Trzymamy się blisko i nam się uda.

- Zabijałem ludzi, którzy tak polowali. I sam tak robiłem
- rozwiał wszelkie wątpliwości Fray.

Ezechiel uważnie się rozglądał. Brak jednego oka mocno ograniczał mu pole widzenia i musiał częściej odwracać głowę by ujrzeć wszystko. - Gówniana trasa - skomentował krótko.

- Ktoś ma jakieś kalibru 9mm? Bez tego co najwyżej wypalę raz z jednostrzała… - wtrącił King.

- Czemu to ja, ten powszechnie znienawidzony, zawsze rozstaję się z bronią. - Fray podał broń murzynowi. - Nabój w komorze. Chyba wcześniej ty go miałeś, ale prawa własności rozstrzygniemy później.

Chwilę później Ezechiel ostrożnie podążał już w stronę trupa, wraz z nim szedł również King. To była młoda kobieta, ubrana w wojskowy strój, teraz zupełnie poszarpany jakby kilka osób zmasakrowało ją maczetami. Wyglądała koszmarnie z dwoma częściami drzewca wbitymi w obojczyk i gardło. King przyglądał się wszystkiemu dokładnie szukając ewentualnych pułapek. Zostawione przez nią ślady krwi świadczyły jednak, że sama wyczołgała się z tunelu, opadła z sił i wykrwawiła się. Czyli jednak nie została tu ustawiona celowa. King zaczął przetrząsać jej naramienną torbę.

Obaj spojrzeli na nią zaskoczeni, gdy otworzyła oczy. Żyła! Pomimo wszystkich ran, wciąż żyła. Choć agonia była w tym przypadku znacznie lepszym określeniem.

- Kto cię tak urządził? - spytał od razu murzyn.

Umierająca kobieta otworzyła usta, próbowała coś powiedzieć, ale zakrztusiła się tylko krwią. W tym stanie nie mogła nic z siebie wydusić, kawałek drzewca wystający z szyi skutecznie jej to uniemożliwiał.

- Zasadzka? Pokiwaj głową - nie odpuszczał King, w odpowiedzi dziewczyna lekko pokiwała głową. Drewniany fragment makabrycznie zabujał się w jej ranie sprawiając dodatkowy ból. - Mutanci? - Tym razem nie poruszyła się, a jedynie mrugnęła porozumiewawczo.

Ezechiel przypatrywał się tej scenie, nie musiał znać podstaw medycyny by stwierdzić, że wiele jej już nie zostało. - N - powiedział wskazując na nieśmiertelnik zawieszony na jej szyi - Dzieciak Morgana nosi taki sam. - Spojrzał na kobietę. - Wiesz ilu ich było? Jedno mrugnięcie - pokazał jej otwartą dłoń - pięciu napastników. - Odpowiedź nie przypadła mu do gustu, kobieta wbiła w niego załzawione, przerażone oczy. A potem zaczęła mrugać, raz za razem.

Więc będą tam na nich czekali.

- Musimy pogadać… - powiedział do nich Morgan, który zdążył już podejść. - Coś przekazała? - Jedyne oko rewolwerowca przez kilka sekund spoglądało na mężczyznę. Widział litość jakże nietypową dla żołnierzy w tych czasach.

- Zasadzili się na nich. W środku jest przynajmniej kilkunastu przeciwników - wyjaśnił King - Jej już się nie da pomóc. - Znów przeniósł wzrok na umierającą. -Tunel jest przejezdny? Mrugnij. - Tym razem kobieta nie zareagowała, wpatrywała się jedynie tępo w to, co wystawało jej z gardła. Oddychała ciężko, ale wciąż nie poddawała się śmierci. King odpuścił i podjął jedyną słuszną decyzję, chciał zakończyć jej żywot. - Spokojnie. Jestem medykiem. Nie będzie cię bolało. - Wyciągnął ku niej dłonie chcąc zacisnąć je na szyi, ale kobieta angażując wszystkie swe siły ręką starała się go odepchnąć. Nie miał zamiaru naciskać. - Wolisz poczekać, aż śmierć sama po ciebie przyjdzie? Mogę skrócić ci cierpienie.

Nie podzielała litościwego podejścia Kinga, jej twarz wykrzywiła się w grymasie, który miał chyba imitować uśmiech. Zakrwawiona dłoń podniosła się znowu tylko po tu, by mogła pokazać murzynowi środkowy palec.

- Zostaw. Jej wybór - z daleka krzyczy Cly.

- Twój wybór - rzucił King odpuszczając, co nie spodobało się rewolwerowcowi, jednak kobiecie wyraźnie ulżyło.

- Kilkunastu to dużo… - powiedział Nathan. - Chyba wolałbym ominąć ten tunel. Nie mogą narażać dzieciaków ani żony. Jak myślicie panowie?

- Jak na mój gust i tak wszędzie jest niebezpiecznie. Górą może nie udać się przepchnąć wozu…
- odparł medyk.

- Jebane gamble. Człowiek ich nie ma źle, jest ich za dużo też nie dobrze… - Krzywo uśmiechnął się Nathan. - Czuję, że w tym tunelu odbędzie się masakra. Przygotujcie się dobrze… - Po tych słowach Morgan ruszył do rodziny.

Ezechiel nie powiedział nic, zabrał się za to za dobytek kobiety, jej na nic się już nie przyda. Zabrał jej hełm, pas taktyczny, zważył w dłoni granat. Ten mocny środek perswazji mógł okazać się bardzo przydatny podczas nadchodzącej przeprawy. Kobieta nie protestowała, przyjęła ich zachowanie jak coś naturalnego. Zareagowała dopiero, gdy rewolwerowiec natknął się na zakrwawiony kawałek papieru, który wyglądał jak list. Zacisnęła na nim dłoń i nie chciała puścić. King spojrzał na Ezechiela chcąc dyskretnie powstrzymać go od odebrania jej intymnej wiadomości, na której tak jej zależało.

Ezechiel jednak nie odpuścił i wyciągnął go z ręki kobiety silnym ruchem. - Poinformujemy jej bliskich - wyjaśnił Kingowi - to nie podważalny dowód.

Tak naprawdę miał w tym swój własny cel. Jeżeli dostanie się do Nashville faktycznie było aż tak utrudnione, to chciał mieć plan awaryjny, na wypadek, gdyby świętobliwy Gianni nie mógł im pomóc. Dlatego właśnie zabrał naszyjnik oraz odznakę kobiety, a także list. Miał nadzieję, że zadziała to jak karta przetargowa. Należało ją tylko dobrze wykorzystać.

Potem dobył nóż, King nie powinien wtedy odpuszczać, należało zakończyć sprawę. Ona też powinna to wiedzieć. Nie liczył się z jej zdaniem, bo nie była już człowiekiem. Nie po tym wszystkim. Była nim, gdy weszła z towarzyszami do tunelu. Wyczołgała się już jednak jako zakrwawiona kupa mięsa, nic więcej. Umarła tam, w tym ciemnym tunelu, wraz z innymi. Tyle tylko, że nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Dwa szybkie ciosy dopełniły jej przeznaczenie. Oczy zgasły. Mogła odpocząć.

Wiedział, że Maria to widziała, tak było lepiej. Powinna wiedzieć jak należy postąpić.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline