Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2014, 19:26   #17
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Najchętniej by została. Nie ufała typkom z Crenshaw, mimo że imię Tarana i tu znaczyło wiele. Nie miała na tej stacji nikogo znajomego, żadnego fleczera, któremu umiejętnością wierzyłaby bardziej niż swoim. Bez żalu pozbyła się nadmiaru gambli by posłać umyślnego do domu; spluwa znacząco zwisająca z jej ramienia sprawiła, że tamten gnał jakby go demony ścigały - przynajmniej dopóki nie zniknął jej z oczu. Zmieniła Mitchowi przesiąknięte krwią opatrunki, poprawiła bandaże Joe i usiadła obok noszy.
- Chodź Mała. Musimy wracać. Będą coś podejrzewać.
- A niech się w dupę ugryzą. Jeśli ziemniaki z Vermonth nie ugryzą ich pierwsi.
- Oni nigdy… To moja wina. Wybacz.

Jana wiedziała swoje. To ona powinna była iść na przedzie. Albo ten durny glina; przecież tak się puszył swoim Prawem i Porządkiem metra…
- Jana…
- Miałeś rację - przerwała mu. - Śmierdzi. - Klepnęła Joe w zdrowe ramię i nie patrząc na Mitcha ruszyła w stronę Polis. Odbezpieczyła broń. Czekała. Słuchała. Marzyła by zobaczyć błysk lufy na końcu korytarza. Gdy dotarli do miejsca strzelaniny zacisnęła wargi w wąską kreskę. Rzuciła okiem na pozostawione w korytarzu trupy dobitych bandytów. Omiotła okolicę swoim małym szperaczem i stanęła nad włazem prowadzącym do kanału.
- Jaja robisz Mała? - Adam spojrzał na nią jak na wariatkę. Cóż; nie pierwszy raz, nie ostatni.
- Nie chcesz, nie idź - wzruszyła ramionami i postawiła nogę na zardzewiałej drabince.
- Nawet nie wiesz co tam może być - wskazał na kratkę ściekową - te kanały łączą się z miejskimi, każdy syf mógł tam przypełznąć z powierzchni. Ja rozumiem chęć zemsty, też chętnie zacisnąłbym dłonie na krtani tego wieśniaka który postrzelił Joe, ale nie jesteśmy gotowi na to co może nas zastać na dole.
- Nie chcesz, nie idź - powtórzyła i zaczęła schodzić po drabince. Bez przesady, nie miała zamiaru wędrować tymi rurami aż do końca świata. Jak młotek był ranny to siedział niedaleko; a jak poszedł dalej… to pewnie Al ma rację, coś go już zeżarło i nie ma co sobie brudzić butów.
- kurw… - jęknął mężczyzna i wgramolił się w otwór. Zejście na dół zajęło mu chwilę, ponieważ taktyczna kamizelka którą nosił zawadziła o coś klamrą i Adam zawisł pół w kanale pół na zewnątrz.
- Super. Rozwaliłem mocowanie - spojrzał ze smutkiem na rozdarcie w materiale, następnie spojrzał pod nogi - a to gówno wlewa mi się do skarpetek. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona. Spojrzał na Janę z wyrzutem.

Stali po kostki w brunatnej wodzie pełnej niezidentyfikowanych śmieci i resztek jedzenia. Smród miażdżył nos, by po chwili zupełni przytępić zmysły. Dziewczyna rozejrzała się dokoła w blasku reflektorka. Sufit prawie muskał głowę Adama - wyrastając tylko kilkanaście centymetrów ponad poziom torów. Jednak to nie ścisk kanału obchodził w tej chwili stalkerkę. W snopie światła dostrzegła bowiem krwawy ślad dłoni na ścianie.
- No to siup - oświadczyła i z gnatem w dłoni ruszyła śladem juchy.

Szli przez godzinę mijając odnogi głównego tunelu, jednak ślady krwi niezmiennie prowadziły prosto przed siebie. Pewnym utrudnieniem był ściek płynący dokładnie w przeciwnym kierunku. Martwa cisza wydawała się dziwnie nienaturalna. Tym bardziej jednak przerażały okazjonalne odgłosy klekotania, które niosło się echem z bocznych odnóg. Jednak gdy tylko świecili w nie latarkami niezmiennie widzieli to samo - puste ściany i płynący ściek. Tylko raz, na ułamek sekundy w strumieniu światła pojawiał się chropowaty, rdzawy pancerz jakiegoś stawonoga. Przerośnięty krab czmychnął jednak w mrok.

Ruszyli dalej nasłuchując. Po kolejnych 100 może 150 metrach ciszę rozdarł przerażający wrzask, a po chwili coś ciężko zwaliło się w ściek, rozbryzgując burą masę wody.
- No to się doigraliśmy - mruknął Adam. Jakieś 300 metrów przed nimi rozgrywała się walka człowieka o życie. W świetle reflektora widzieli tylko bryzgi wody i szamoczącą się sylwetkę. Mężczyzna cały czas darł się jak zarzynane prosie. Jana ostrożnie postąpiła kilka kroków na przód, by światło padło na pole osobliwej bitwy. Kilkanaście małych krabów dobierało się właśnie do ‘ich’ bandyty (bo któż inny mógł tutaj być?), zaś za nimi, w mroku, siedziała ‘mamusia’ rozmiarów słusznego owczarka niemieckiego. Dziewczyna oceniła sytuację. Obok nich była drabinka na górę; niedaleko opryszka wisiała kolejna.
- Wyłaź na górę, Al - wskazała na bliższy właz, sama zaś zbliżyła się nieco do walczących, mając nadzieję, że migoczące światło latarki odstraszy kraby.
Mężczyzna rzucił się do drabinki zwieszając na karabin na uprzęży.
Duży krab uniósł się na swoich odnóżach i zasyczał groźnie w stronę światła. Małe stawonogi nie przerywały szczypać i drzeć ubrania, a także rwać skórę na niedawnym bandycie. Gość próbował odganiać je rękoma ale efekt był tylko taki że dwa krabiki wczepiły mu się w palce. Po chwili wrzasnął głośniej. Para maleńkich, twardych szczypiec odcieką mu palec. Dwa inne kraby rzuciły się na zdobycz. W sekundę rozerwały palec na dwoje i wepchały w otwory gębowe.
Jana odczekała aż Adam otworzy właz i wyjdzie na zewnątrz, po czym dokładnie przymierzyła i strzeliła wielkiemu krabowi prosto między… hm… szypułki. W końcu naboje były znaleźne, mogła odżałować. Jeden. Po czym wskoczyła na drabinkę.


Pocisk wyrżnął kraba tuż powyżej paszczy rozbijając chitynowy pancerz chroniący łeb stworzenia. Bluznęła lepka zielona maź i stawonóg zwalił się w wodę całym ciężarem ciała. Jego potężne szczypce jeszcze chwile majdały nad głową rzucającego się mężczyzny lecz po chwili znieruchomiały. Kilka małych krabów rzuciło się na matkę i zaczęło chłeptać posokę cieknącą po jej pancerzu.
 
Sayane jest offline