Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2014, 19:28   #48
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







Łowca Czarownic był wyraźnie na progu ludzkiej wytrzymałości. Chwiał się na nogach i o mało nie upadł gdy „Kara Boska” drgnęła przechyliwszy się nieco bardziej na bok. Jednak niezawchwiały w swym postanowieniu! Blady, przekrwione oczy, chwiejny krok z ust wyciekała cienka strużka krwi i kapała na czarne oczka zbroi. Rycerz walcząc przypominał rannego niedźwiedzia i nie było ujmą, ani wstydem lękać się Chłopcom z Biberhof o swe życia. Trzem Stirlandczykom, to jest Arno, Jostowi i Erykowi, bo Bert Winkel wyszedł na pokład tonącej krypy pozbierać z pokładu zakrwawione monety.

Łowca z wysiłkiem balansowania na pochyłej podłodze, robiąc krok w bok uniknął jakby zdawać sie mogło precyzyjnego ciosu krasnoluda. Kto wie, może ten manewr sprawił, że miecz Josta kompltetnie minął się z celem. Eryk spróbował rękojeścią uderzyć Sigmarytę w tył głowy, lecz łowca był szybszy. Potem już leciał młot i Bauer trafiony prosto w pierś wtulił się w róg kajuty z trudem łapiąc oddech i osunął na miękkich nogach w tym pierwszym odczuciu bólu, co jak kleszcze ścisnął go w płucach. W tym samym czasie Rycerz poprawił, lecz tym razem Eryk szczęśliwie uniknął spotkania z obuchem, który uderzył tam, gdzie jeszcze przed chwilą była głowa młodego łowcy banitów.

Łowca Czarownic zamachnął się i młot na wyciągniętej ręce wojownika poszybował pod sufitem i spadając przeciął powietrze tuż przed nosem Arno. Ranny inkwizytor wzrok miał coraz bardziej mętny, chyba z trudem rozpoznawał stojące przed nim cele. Po twarzy, z mokrych, lepkich strąków czarnych włosów, spływały pot i krew . Dysząc, z wyraźnym wysiłkiem każdego kolejnego ruchu, zakonnik z potężną siłą trafił Josta w lewe ramię. Schlachter poczuł ból jakby kopnął go dorodny byk z tylnej nogi lub obu na raz.

Arno nie dawał za wygraną i metodycznie pracował młotem kolejny raz zmuszając rycerza do piwotu. Łowca Czarownic mógł obrócić się w druga stronę, lecz skoro uniknął ciosu przechodząc w kierunku Josta, to syn biberhofiańskiego rzeźnika, któremu, mimo niezbyt wysokiego wzrostu i raczej szczupłej postury, to przez Rhya z Taalą krzepy nie był poskąpionym. Kto wie, czy złość narywającego bólem złamanego ramienia, czy po prostu brutalność walki o życie, dosyć, że ostry miecz rannego przepatrywacza wraz z głośnym przekleństwem Schlachtera, z taką siłą spadł na Rycerza, że nie tylko odrąbał mu prawą rękę lecz również przeciął ramię, trafiając w klatkę piersiową i zatrzymał się dopiero grzęznąc w żebrach Łowcy. Ciepła krew z kikuta chlusnęła dookoła zabryzgując wszystkich po twarzach i ubraniach. Ciężki oręż z kończyną gruchnęły o podłogę. Sigmaryta opadł na kolano z opuszczoną głową a potem runął na pochyłą podłogę kajuty bokiem głowy uderzając o deski. Odcięta ręka z otwartą dłonią leżała kilka cali od rękojeści sigmaryckiego młota. Kiedy wciąż roztrzęsieni i zdumieni gwałtownością i brutalnością starcia, Chłopcy z Biberhof ostrożnie sprawdzili nieruchome ciało, tym razem już nie było wątpliwości, że tym razem Czarny Rycerz skonał ostatecznie. Na dobre. Czy dobre dla nich miało się okazać w przyszłości.

„Kara Boska” wydawała z siebie groźne pomruki jak gdyby w jej trzewiach burczało z głodu. Deski skrzypiały jakby ściskane w mocarnym ujęciu niewidzialnych kleszczy. Młodzi Biberhofianie ciężko oddychali mając świadomość, że jeszcze nigdy tak blisko nie otarli się o śmierć, która zdaje sie zaglądać często prosto w oczy niezapowiadana. Jost słyszał łamiącą się kość i wiedział, że nie obędzie się bez fachowej opieki chirurga. Nie sposób było powstrzymać grymasu bólu na twarzy. Szczęściem w nieszczęściu był praworęczny. Eryk wciąż odczuwał kłucie w piersiach. Kto inny na miejscu twardego niczym dąb Bauera pewnie nie wstałby po takim ciosie mając połamane kości na piersiach. Kurtka skórzana z kaftanem kolczym również odegrały swą rolę. Łowca Nagród wstał i oddychał na płytkim oddechu. Czuł w kościach, że mu się upiekło. Kiedyś spadł ze stodoły gontu na ubite klepowisko i czuł się wtedy podobnie nie mogąc złapać oddechu. Po kilku jednak godzinach odpoczynku doszedł do siebie a potem po dniach kilku jakby wszystko ręką odjął.

Krasnoludowi obeszło się bez obrażeń choć i sam nawet nie drasnął napastnika. Najemnik sam musiał zdecydować jakie wyciągnąć z tego wnioski. Miał najwięcej czasu żeby na spokojnie przyjrzeć się zabitemu Sigmarycie, który oddał życie w ostatnim boju, gdzies na małej krypie, nieistotnym zakręcie potężnego Reiku, ginąc z rąk młodych Stirlandczyków.

Łowca Czarownic był między trzydziestym a czterdziestym rokiem życia. Zastygła pośmiertna maską twarzy mężczyzny z przymkniętymi oczyma, wciąż mogła uchodzić za przystojną. Na wysokie, szlachetne czoło opadały zlepione krwią mocne, kruczoczarne włosy. Wydatna szczęka była starannie ogolona. Prosty nos raczej nigdy niezłamany. Pod czarną koszulką kolczą rycerz nosił skórzany kaftan i takież same spodnie. Ciemna skóra była nie byle jakiej jakości. Na pancerne naramienniki narzucona był długi czarny płaszcz. W rogu kajuty leżała takiegoż samego koloru kapelusz tak typowy imperialnym Łowcom Czarownic. Ubranie choć obecnie podarte i brudne, co juz wcześniej zdołał wprawnym okiem oszacować Winkel, wyszło spod ręki nie byle jakiego rzemieślnika.

Krasnolud podniósł wojenny młot Sigmaryty. Posiadał zdobione złocenia symboli kultu. Jost mimo narywającego bólu schylił się po srebrny puchar. Ten przedmiot również, tak samo jak młot i talerz posiadał wybite kunsztownie znaki kościoła Sigmara. Wojenny Młot a na talerzu dwu-ogonową kometę. Podnosząc zastawę Schalchter dojrzał w kącie podłogi pod kojem pistolet. Drugi, przysypany papierami leżał pod biurkiem. Oba na rękojeściach nosiły grawery eleganckich liter G. K.. Na lufach wybite były również jakieś małe znaczki. Arno, choć nie znał się na tym wcale, to wszak uczniem był kowala I słyszał kiedyś od swego mistrza Tannenbauma, że każda broń palna posiada stemple wytwórców jak i inspektorów. Kto wie, czy nawet nie były to również jakieś sigmaryckie czary, jak to w zwyczaju mieli zaklinać swe bronie khazadzcy kowale run? Na podłodze leżał w kałuży krwi zerwany srebrny łańcuch z prostym znakiem surowego młota.

Mieli już wychodzić, gdy Erykowi zdało sie usłyszeć dźwięk inny od niepokojącego coraz bardziej trzeszczenia tonącej łajby. Jakby coś uderzyło dwukrotnie o burtę z zewnątrz kajuty od strony okna. Podszedł do przymkniętych okiennic przestępując nad wywróconym fotelem i wciągniętych szufladach. Tak, jasnym było, że okręt był przeszukany. Wywrócone beczki na pokładzie z wysypanymi dobrami, przetrząśnięte wszystkie kajuty... Ktoś czegoś szukał. Łowca dostrzegł przywiązaną od zewnątrz do okna cienka linkę, która spuszczona była do wody. Wyjrzał ostrożnie. Przed nim niedaleko było do zalesionego brzegu. Do sznura uwiązana była skórzana waliza, która po przechyleniu „Kary Boskiej” na drugi bok, teraz dnem leżała na rzecznej fali chlupoczącej o burtę. Wciągnął do środka ociekający wodą bagaż.










Bert w tym czasie zbierał do kieszeni monety. Głównie pensy i szylingi ale i trafiło się kilka koron. Upaćkał swe eleganckie ubranie podróżne w ludzkiej krwi i flakach przewracając się, gdy „Kara Boska” drgnęła bez ostrzeżenia jeszcze bardziej chyląc się ku wodzie. Winkel słyszał odgłosy walki z kajuty kapitańskiej oraz ich ustanie. Przestał na chwilę zbierać pieniądze nasłuchując kto wygrał. Przekleństwo Josta a potem głuche uderzenie ciężkiego młota o deski sugestywnie podpowiedziało mu, że to ranny Łowca Czarownic padł. Winkel zauważył, że burta niebezpiecznie blisko była poziomu rzeki i kwestią minut jeśli nie sekund było nim krypa zacznie nabierać wody przez burtę. W otworze zejścia pod pokład zobaczył wirującą podnoszącą sie wodę w objęciach której pływały ludzkie trupy załogi „Kary Boskiej”.

Żeglarze ze „Szczęśliwego Podróżnika” wołali ostrzegawczo i machali rękoma ponaglając do opuszczenia wraku, który tym razem zaczął chylić się i dziobem do dołu unosząc jako rufę do góry.










Eryk wyłożył nasiąkniętą wodą, ciężka walizę o metalowych okuciach i otworzył wieko zapięte pasami lecz żadnym innym mechanizmem lub choćby zwykłą kłódką. W środku zamiast ubrania leżała drewniana maska. Wyglądała na taką, którą nosi się na balach przebierańców, maskaradach czy może nawet sztukach teatralnych. Mimo mokrego wnętrza walizy, przedmiot zdawał sie być zupełnie suchym. Maska była osobliwa. Przedstawiała ludzką twarz, lecz w jednej połowie czoła, nosa, policzku i ust przystojnego mężczyzny a w drugiej pięknej kobiety.

Kajuta zadrżała i przechyliła się w inna niż wcześniej stronę i Chłopcy z Biberhof poczuli, że rufa uniosła się jakby wzniesiona niewidzialną ręką z pod wody. Z Reiku słychać było okrzyki ostrzegawcze załogi ich statku.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline