Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2014, 22:27   #56
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Epilog

Epilog


[ Mistrz ]
Uprzątnęliście hall, zebraliście broń, połataliście rany. Potężne odrzwia świątynii "obwarowaliście" barykadą zrobioną ze śmieci i trupów (szczególnie koni, dzika oraz orków). Czekaliście na wieści.

Goniec wrócił jakiś czas później z wieśćmi od samego Schwarza. Jak się okazało, bitwa była wielka. Po stronie ekspedycji stanęły dwa wielkie okoliczne plemiona górali oraz wiele mniejszych. Subadar zwerbował inne wielkie plemię oraz podobną liczbę pomniejszych. Zielonoskórych było sporo i mieli po swojej stronie przynajmniej jednego Olbrzyma oraz garść ogrzych oraz gnoblarskich najmitów.

Opowiedział wam koleje bitwy, która była niezwykle krwawa. Po wszystkich trzech stronach zginęło zaprawdę wielu. Armia zielonoskórych i ich pomagierów została prawdopodobnie wybita do nogi, gdyż była pośrodku i szybko została otoczona. Siły Subadara padły w długo później, głównie ze względu na mniejszą liczebność. Fanatyczni Ghazi (tak lekko jak i ciężkozbrojni) padli praktycznie co do jednego, zabierając ze sobą do grobu toporników Ghandara i świętych wojowników Kshatriya. Rozbity został oddział tarczowników Ghandara, zaś lekcy tarczownicy Bharat ponieśli ogromne straty. Jedynie pancerni oraz łucznicy Jaipur wyszli z tej bitwy obronną ręką. Nawet Staroświatowcy zostali przetrzebieni.

Akhbara Subadara i jego syna, Timura, uratował cud - na pole bitwy przybył drobny kontyngent dziwacznych elfów ubierających się na biało, jakby tutejszych. Wyrąbali sobie drogę wśród górali, zabrali rannych liderów i odeszli bogowie wiedzą gdzie, a resztka sił Subadara poszła się walić.

Asurowie wspominają coś o jakiś legendach. Dawniej, kiedy elfy "rządziły" światem, założyli kolonie w Królestwach Indu i w Górach Płaczu, z którymi stracili kontakt po powstaniu Chaosu. Później, na wierzch wypłynęła owa przypowieść o tym, że nie wszyscy kolonizatorzy zginęli. Część wyszła z tego z życiem i zaczęła się rozwijać w swym nowym domu, w całkowitej izolacji od świata. Mówi się na nich "śnieżne elfy".

Wkrótce, resztki ekspedycji dotarły do świątyni i Schwarz przebuszował przez Sanktuarium Vishvakarmana. Problem w tym, że Indowie wściekli się za to nie na żarty. Uznali to za świętokradztwo. Wywiązała się brutalna walka. Dobrze, że górale zdążyli odejść, gdyż zostalibyście wybici - a tak, zostało ledwo paru Asurów, Norsmeni i wy, za cenę wszystkich Indów.

Opuściliście te przeklęte góry i w blisko dwa tygodnie później, spławiając się w dół różnych rzek i odbywając krótkie wędrówki (przerywane okazyjnymi starciami z kotoludźmi), dotarliście do miasta-państwa Surpana...

[ Ragni ]
Idę w milczeniu.
Kolejna wyprawa zakończyła się wybiciem prawie do nogi ekspedycji, ale mamy to po co przybyliśmy i Schwarz zostanie naprawdę sławnym podróżnikiem. Ciekawe czy część tej sławy spływnie też na nas.
A może... a może sam kiedyś zostanę odkrywcą?
Dręczy mnie tylko jeszcze jedno pytanie.
-Schwarz... czy to co wzięliśmy stamtąd - pytam się go kiedy nikt nie słyszy - mamy dobrze ukryte? Wolałbym nie musieć się z nimi znowu tłuc.

[ Njambe NGoma ]
Dużo krwi zostało przelanej w tych górach. Wystarczyłoby, żeby je pomalować na szkarłat. Dużo moje oczy zobaczyły w tej wędrówce. Przodkowie są zadowoleni, choć otarli się o unicestwienie gdy stąpałem po pustyni chaosu. Tego nigdy nie zapomnę. Nie powinienem. To przestroga. Doskonale wiem co się stało z wrogim ludem z mych ziem. Wyznawcy Malala gryzą piach, a Papa Legba bawi się ich kukiełkami. Ja tak nie skończę...

- I co parszywy mchawi słabej bogini? - mówię jakby do siebie poklepując duchowy worek - Nie podołałeś zadaniu. Moje voodoo okazało się silniejsze. Jesteś mi winien posłuszeństwo. Ndiya...

W moim głosie słychać nutę szaleństwa i z pewnością dla niedowiarków takim się wydaję. Ja jednak doskonale wiem, że wokół mnie krążą duchy przodków, a w worku uwięzione są już trzy egzotyczne dusze. Jedyne co, to muszę nawiązać z nimi kontakt i zmusić do posłuszeństwa. Szczególnie tego nekromantę.

[ Mistrz ]
- Wszystko jest odpowiednio ukryte. - odparł Schwarz, nie dodając nic więcej.

Władze Surpana były skonsternowane utratą wszystkich swoich sił. Pojawiły się nieprzychylne i podejrzliwe głosy, ignorujące wasze dokonania i zniszczenie trzech armii które niosły ze sobą zniszczenie dla Królestw Indu.

Szybko przetransportowaliście swoje fanty na Vasta i, dokończywszy ostatnich handlowych transakcji, opuściliście port w pełnej sile czterech statków.

Nie trwało to długo jak wypłynęliście na pełne morze. Halldor zaofiarował pierwszej oficer pełen repertuar trofeów - włącznie z łbem Olbrzyma. Problem w tym, że kiedy to robił, był trochę podchmielony. Efektem tego był pokaźny, czerwony ślad dłoni na jego policzku i popsuty humor.

Wasza mała flota płynie. Minęliście wreszcie Wyspę Gwiazd, dokąd odbiła asurska galera, żegnając się z wami i życząc wam powodzenia.

Teraz w sile trzech statków - dwóch marienburskich pincke i jednego galeonu - płynęliście obładowani łupami, złotem i towarami na południowy zachód, poprzez archipelag Smoczych Wysp. Waszym celem były okolice wybrzeży Południowych Krain, które opłynąć musicie, by dotrzeć do Wielkiego Oceanu i Starego Świata.

[ Ragni ]
-Nie martw się chłopie - pocieszam Halldora - Następnym razem po prostu nie chlej zanim zaczniesz do niej gadać. Jeżeli chcesz to możemy się potrenować tłuczenie się po mordach, aby ci tą... odwagi ci dodać.
Poklepałem norsmena po ramieniu.
-Niedługo może nie być okazji, abyś zrobił to porządnie. Wiesz... ty wrócisz do Norski, a ona dalej będzie bosmanem... kto wie czy następnym razem nie poniesie jej aż do Lustrii... tego nowego świata hen na zachodzie za wielką wyspą szpiczastych.

[ Njambe NGoma ]
Wdycham słone morskie powietrze. Z zaskoczeniem stwierdzam, że czuję się dobrze niezależnie od tego gdzie jestem. Trwając w zadumie wpatruję się odległy horyzont.

- Halldor nie płynie z nami? Odwiedzę daleki świat, ale bez Halldora będzie smutno.

Odrywam załzawione od wiatru oczy i patrzę na towarzyszy szczerząc pożółkłe ale mocne zęby.

- Czuję jak coraz więcej vizuki zaczyna mnie słuchać. To dzięki wyprawie. Ja mieć przeczucie, że dłuuugo jeszcze podróżować.

[ Ragni ]
-Daj odpocząć NGoma... mieliśmy zaledwie miesiąc przerwy, a jedyne co wysłałem do domu to włócznię i tarczę chędożonego jaszczuroludzia. Muszę odwiedzić rodzinne strony i opowiedzieć co mnie spotkało w tym cholernym dalekim świecie.
Opieram się o burtę.
-Pierdolę... myślę że mam już zaklepane miejsce przy stole w Hallach Grungniego...

[ Njambe NGoma ]
- Ndiya! Zaprowadź mnie do twego ludu. Tam mnie nie było!

[ Ragni ]
Zastanawiam się dłuższą chwilę.

-To ciekawy pomysł... ale muszę ciebie uprzedzić że krasnoludy nie ufają magii. Gdybyś zaczął miotać swoje czary, albo opowiadać o chwytaniu dusz to nim byś się obejrzał nie miałbyś nóg, a mnie by wygnali za przyprowadzanie do domu takich typów jak ty.

Pogładziłem się po brodzie.

-Wiesz... słuchanie Duchów Przodków to jedno... ale zabawa cudzymi duszami to drugie... a tego drugiego krasnoludy śmiertelnie nie lubią.

[ Njambe NGoma ]
Wzruszam ramionami.

- Nie powiem. Nie utną nóg, a ty dalej mieć dom. Ale ja iść tam z tobą, a potem zabrać na inną wyprawę. Dużo świata do poznania. Przodkowe tak mówią.

[ Ragni ]
- Ano dużo... ażby się zdziwili ile. Myślę jednak że sporo wody w rzekach upłynie zanim Schwarz zorganizuje następną wyprawę. Ten czas mógłbyś w sumie spędzić u mnie w górach. Zaprawdę jest tam znacznie ciekawiej niż na nizinach i równinach. Co prawda jest tam u nas chłodno... co prawda pewnie nie tak jak w Norsce, ale i tak chłodno.
Westchnałem.
-Ale znajdziemy ci jakieś fajne wdzianko z owczej wełny i nie będziesz się musiał klimatem przejmować. Nauczymy cię grać w snotballa... może zabiorę cię nawet do krasnoludzkiego miasta z prawdziwego zdarzenia...

[ Njambe NGoma ]
Kiwam głową śmiejąc się.

- Świat duży a ja chcę zobaczyć wszystko! Ndiya!

Uderzam kilkakrotnie w bębenek.

[ Ragni ]
Macham ręką.

-Nie spiesz się tak. Mamy dużo czasu. Chyba nie jesteś jeszcze taki stary aby musieć się wszędzie spieszyć.

[ Njambe NGoma ]
- Jak będę umierał, odprawię taniec, który odprawiał wujek gdy umierał. Dobrze że mu przerwałem. Inaczej byłbym swoim wujkiem. Ndiya.

[ Ragni ]
-W sensie? Chciał się stać tobą?

[ Njambe NGoma ]
- Hmmm... ciężko powiedzieć to w waszym języku. On wejść tu - uderzam się w pierś - i ja być jego kukiełka.

[ Ragni ]
Spojrzałem na niego z mieszanką niepewności i obrzydzenia.
-To podchodzi pod nekromancję. Nie jesteś od nas więc nie dam ci w zęby za mówienie takich rzeczy, ale w Starym Świecie jest to zakazane. To jedna z najplugawszych praktyk magicznych jakie mogą uprawiać ludzie. Jeżeli chciałbyś podróżować, to lepiej odrzuć to.
Moja twarz przybrała surowy wyraz.
-Wolałbym umrzeć w spokoju i zjednoczyć się z Przodkami niż zamieszkać w cudzym ciele tylko po to aby dalej żyć.
Wzdrygnąłem się z odrazy.
-Wam ludziom zawsze odpierdala jeżeli chodzi o długość życia. Zamiast być szczęśliwi że żyjąc tak prędko dożywacie nawet osiemdziesięciu lat, to kurde babracie się w jakimś gównie aby jeszcze zwiększyć. I tak babrając się magią będziesz żyć znacznie dłużej. Po co ci jeszcze bawić się w zmienianie ciała?

[ Njambe NGoma ]
Patrzę zdziwiony na krasnoluda.

- Ciało to ciało. Skoro duch jest wieczny czemu nie dać mu nowej skorupy?

[ Ragni ]
-Bogowie po coś wymyślili starzenie się, prawda? Po coś stworzyli królestwa do których dusza może odejść i żyć szczęśliwie po wieczność...

Patrzę na niego srogo.

-Możesz być dobrym człowiekiem i używać swojej mocy w dobrym celu. Jednak jeżeli będziesz szedł w stronę plugawych praktyk w końcu przejdziesz na stronę zła. Tak jak Południowcy i kapłani tej bogini którą wychędożył Wujek Legba... powiem ci tyle. Nie ma wyjątków od tej reguły. Ludzie władający magią łakną mocy. Coraz więcej... aż w pewnym momencie dopada ich szaleństwo i stają się upiorami... cieniami samych siebie.

Robię krótką pauzę.

-Prościej rzecz ujmując... w dupie ci się poprzewraca od mocy jeżeli będziesz się tym parał. W dupie w głowie w jajcach, wszędzie. Wykręci cię na lewą stronę i będziesz takim pojebem, że Południowcy i kapłani Kali to będą przy tobie po prostu przygłupie dzieci.

[ Mistrz ]
Podróż mija wam leniwie. Morze okazuje się być dla was łaskawe.

Minęło wiele dni, być może tygodni, które upływały wam na rozmowach, piciu, pracy nad i pod pokładem oraz hazardzie. Halldor i Eilin wyraźnie mają się ku sobie, gdyż Norsmen poszedł po rozum do głowy i wreszcie zachował się normalnie. Nie wygląda to jednak na szybki związek. Rudowłosa Albionka trzyma swojego adoratora na krótkiej smyczy.

Wreszcie dotarliście do granic Arabii i odbiliście do Zatoki Medes by uzupełnić zapasy i pohandlować w Sudenburgu i El-Kalabad. Przypomniały wam się stare czasy.

"Stare". Nie dalej jak trzy, cztery miesiące temu byliście na Drugiej Wyprawie. Macie wrażenie, że od tamtej pory minął co najmniej rok.

Wkrótce opuściliście Medes i przepłynęliście przez ogarniętą sztormami Zatokę Rekinów oraz okolice Miasta Korsarzy, gdzie napadły na was pirackie statki - arabskie dhow i baghlah oraz statek ognisty plujący naphtą. Udało wam się bez większych strat zaskoczyć wroga swą siłą ognia i bitnością załogi. Zatopiliście łajby chędożonych piratów (ognisty statek pięknie eksplodował gdy podpaliliście zapasy substancji).

Dopiero na Wielkim Oceanie na zachód od Estalii trafiliście na godnego przeciwnika, którego znacie już od dawna. Na "jebaną babę na statku".

Tym razem zebrała sobie przednią flotę piratów z Bretonii, Marienburgu, Estalii oraz Tilei. Składała się z jej potężnej korwety (jakżeby inaczej) oraz Wielkiej Karaki przypominającej wasz galeon, holku, dromony i galleass. Mają przewagę liczebną i prawie wszystkie statki prócz dromony i holku mają działa.

[ Ragni ]
-To nie wygląda dobrze kapitanie.
Spojrzałem na wrogą flotę.
-Podzurawią nas jak ser babci Grunigii... Proponowałbym wyzwać sukę na pojedynek, ucieć, przebić się.. cholera.. z tym ładunkiem nie mamy na to szans. Chyba że zatopimy okręt flagowy.

[ Njambe NGoma ]
Rozmowę z krasnoludem zakończyłem zdaniem, że jeszcze do niej wrócimy.

- Hmmmm... My mieć szybszy statek, prawda? Może uciec?

Jeśli jednak będzie walka, warto być przygotowanym. Zaczynam wybijać rytm na bębenku prosząc przyjazne mi vizuki o protekcję [Dobre Voodoo].

[ Mistrz ]
NGoma otoczył siebie ochronną magią vodou.

Kapitan westchnął ciężko i kiwnął głową na Tognara Daraksona i Eilin O'Caillan. Zrozumieli natychmiast. Po statkach rozeszły się rozkazy.

- Stoczymy dzisiaj bój. Ostateczny sprawdzian. Ostatni test bogów. Jeśli okażemy się godni, przeżyjemy i zdobędziemy chwałę która dopełni splendor naszych życiorysów. Jeśli umrzemy, to jedynie w boju, ciągnąc ze sobą jak najwięcej tych skurwysynów.

Wyciągnął zza pazuchy butelkę przedniego wina. Odkorkował i pociągnął solidny łyk.

Huk armat zagłuszył okrzyki. Trzasnęło drewno. Latają odłamki. Obok was grzmotnęły dwa falkonety, śląc we wrogie statki ołowianą kulę oraz chmurę kartaczy.

Schwarz, niewzruszony, upił kolejny łyk.

- Venus vina musica. - powiedział cicho, wyjmując swój pistolet.

[ Njambe NGoma ]
Szczerzę zęby słysząc świst kul.

- Papa Legba się śmieje... słyszycie?

Wskazuję ręką powietrze dookoła.

- Śmieje się! MUAHAHAHAHAHAHAH MUAHAHAHAHAHAHAHA! Śmiejcie się z nim! Ndiya!

Dopadam do burty i krzyczę do wrogich statków.

- Chodźcie umierać parszywe ludzie! Chodźcie! Wujaszek was przywita i ugości! ZIMNYM OSTRZEM W SERCU!

Ujmuję pewniej włócznię i dotykam rogu. Użyję go przy abordażu.

[ Ragni ]
Stanąłem przy kapitanie.
-Wino... Schwarz... - pokręciłem głową.
Odpiąłem manierkę z Zewem Przodków od Bugmena. Pociągnąłem łyk. Z umiarem. Jedna porcja.
Odłożyłem manierkę i rozkoszowałem się chwilą mocy jaką przepełniła moje ciało.
Byłem gotowy.
Gotowy na wszystko.
Na chwałę, na śmierć.
Nie... nie na śmierć bo śmierć nie nastąpi!
Dobyłem swojej ręcznej balisty i załadowałem żelaznego bełta. Oparłem Zmiatacza na jakiejkolwiek osłonie wypatrując oficerów wroga. Gdy tylko znalazł się któryś w zasięgu poleciała w niego Uraza.
-Za mojego niziołka. - warknąłem.
 
Stalowy jest offline