Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2014, 23:53   #50
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu

19.11.2056
15:43

- Zbliżamy się. Widać koniec. – Powiedziała Maria wskazując na rysujący się w oddali zawał w tunelu, przez który sączyło się dzienne światło. Wyraźnie dostrzegali drugą przystań z obracającym się kołowrotem, dookoła której ktoś rozpalił kilka dogasających już ognisk. Obok, co jakiś czas przesuwane przez falę tworzone przez barkę pływało ciało młodego mężczyzny. Zabity, z przestrzeloną klatką piersiową, ograbiony był prawie ze wszystkiego. Barka z głośnym hukiem uderzyła o przystań, zatrzymując się. Ezechiel zeskoczył z niej pospiesznie, omiatając lufą Colta nabrzeże. Miał przed sobą swoisty plac z gruzów i wraków samochodów. Tunel zawalony był u swojego wylotu. Najwidoczniej nadwątlona przez wojnę konstrukcja sklepienia nie wytrzymując ciężaru załamała się do wewnątrz, tworząc wspinający się łagodnie ku górze stok z gruzów. Jednak Deakin uśmiechnął się lekko. W poskręcany beton wbita była czerwona chorągiew, powiewająca na wietrze.
- Wygląda, że tu ich nie ma. – Powiedział Nathan omiatając karabinem pozbawioną życia szeroką przestrzeń. – Zepchnijmy jak najszybciej wóz. – Rzucił, wsłuchując się w oddalone echa wystrzałów. Mężczyźni pospiesznie ruszyli na barkę pomagając Kingowi i Marii, którzy już zaczęli siłować się z ładunkiem. Ezechiel rzucił pod koła wozu leżące nieopodal metalowe płyty i razem mocno popchnęli ładunek do przodu. Nagle w decydującym momencie starzec zamarł wpatrując się w koniec tunelu.


Wóz z hukiem zjechał na barkę. Część towarów spadła na pokład łodzi, a pozostali odskoczyli od niego w ostatniej chwili.
- Cholera! - Rzucił gniewnie Clyde, który prawie został przygnieciony przez ciężki ładunek. Milczący starzec, jednak nawet na niego nie zerknął, by po krótkiej chwili wyszarpać z kabury swoje magnum. W jednej sekundzie dwa strzały zlały się w jeden. Karabinowy pocisk uderzył w wóz rykoszetując od skrzynki narzędziowej zaraz obok stojącej przy niej Marii. Dziewczyna padła na ziemię próbując przeczołgać się do schronienia. .44 poszybował w ciemność, ku wylotowi z tunelu.
- Dostał?! Chyba dostał!– Krzyczał Nathan kryjąc się za wozem z odbezpieczonym karabinem. Obok niego siedział Clyde naciągając na głowę trzęsącymi się dłońmi hełm. Deakin z Coltem w jednej ręce i pustym Rugerem w drugiej prześlizgiwał się od wraku do wraku starając zbliżyć się do pozycji, z której padł strzał. Nagle gdzieś z drugiego końca tunelu dobiegł ich syczący odgłos, który po kilku sekundach przekształcił się w wybuch wystrzału. Chwilę po tym coś przemknęło z dużą prędkością tuż obok Ezechiela. Nagle zza wraków z przeciwnej strony wychyliła się ludzka sylwetka. Mężczyzna obciążony dwoma dużymi plecakami sprintem wspiął się po gruzach próbując wydostać się na zewnątrz. Nathan wychylił się zza swojego schronienia biorąc go na cel. Nacisnął za spust. Tamten obalił się na ziemię, jednakże po chwili wstał i jeszcze szybciej przebył dzielącą go od bezpiecznej powierzchni odległość , znikając im z oczu. W tym samym czasie zza wraków wychylił się kolejny napastnik trzymając w rękach dużych rozmiarów samopał, na którym płonął już ładunek prochu. Broń wypaliła, a ołowiana kula poszybowała w kierunku Kinga. Ten upadł na ziemię, kiedy pocisk przebił na wylot burtę wozu. Wróg zaczął szarpać się z karabinem, wsypując do niego kolejną porcję prochu, kiedy Ezechiel wziął go na cel, wystrzeliwując dwa razy. Pociski poszarpały blaszany naramiennik tamtego przewracając go na ziemię w skowytach bólu.
Ezechiel dobiegł do niego, z całej siły kopiąc w skroń. Mężczyzna jęknął z bólu i stracił przytomność. Obok leżał drugi z przestrzeloną głową. Pocisk .44 Magnum zabił go na miejscu. Deakin pospiesznie odrzucił leżącą przy nich broń, kiedy obok niego stanął Nathan.
- Nie żyje? –Zapytał wskazując na mężczyznę z przestrzelonym ramieniem. Mężczyzna ubrany był w poszarpane szmaty i wyrobioną prymitywnymi metodami zbroję ze skórzanych elementów.
- Żyje. – Odpowiedział starzec, przyklękając przy rannym. Odpiął pas i ściągnął z niego linę, którą związał mężczyznę. Razem z Nathanem pospiesznie zanieśli go w okolicę barki, z której w końcu z trudem zepchnęli wóz.
- Trzeci zwiał. – Powiedział Morgan, obserwując z innymi, jak umocowana do liny łódź wraca po pozostałych. Echo wystrzałów z tamtej strony tunelu wzmogło się.



19.11.2056
15:55

Ból.
Ból porażający. Ból pulsujący. Ból rozrywający skronie.
To znało jego przyczynę, widziało ją wyraźnie przed sobą. Ogień.
I mimo, iż czuło jak światło pochodni rozrywa od środka jego czarne oczy, to wpatrywało się w nią z masochistyczną fascynacją. Chciało poczuć, jak płomień rozlewa się po ciele, jak parzy białą skórę, jak zostawia na tym blizny, które będą lizać samicę.
To było agresywne, szybkie, zabójcze. Walczyło o pożywienie wiele nocy wcześniej, nim znalazło tunel. Tutaj, zabiło poprzedniego samca alfa i samo objęło panowanie nad jego stadem. Walczyło już z ogniem i wiedziało, jak skutecznie się przed nim bronić. Wystarczy było cierpliwie czekać. W końcu zawsze gasł, dopuszczając ich do zwierzyny.
Jeden z jego stada upadł skoszony przez mordercze świetliki, wydając z siebie przerażony ryk bólu. Krew zwierzęcia zalała galerię. To oblizało długim jęzorem swoją wykrzywioną gębę, po czym wyszczerzyło ostre kły. Ranny samiec skowyczał jeszcze rzucając na wszystkie strony swoimi odnóżami, by po chwili zastygnąć nieruchomo. To spojrzało na metalową kładkę, na której tłoczyły się jego ofiary. Część z nich wsiadła na barkę zabierając ze sobą dwie pochodnie i odpływając w głąb zalanego tunelu. Reszta wciąż stała na pomoście starając się nie wychodzić poza obręb światła, jakie dawały im pochodnie.
Przywódca stada wydał z siebie przerażający krzyk, nawołując tych, którzy byli jeszcze w stanie walczyć. Pokrwawione zwierzęta odpowiedziały mu równie głośnym zawołaniem, zrzucając z galerii ostatnie pojemniki z wodą. Trafiały one raz po raz w nieruchomy cel. Płomienie pochodni zamigotały, by wreszcie zgasnąć, pogrążając tunel w całkowitych ciemnościach.
Wszystkie były gotów. Zwierzyna już czekała.


Wayland podciągnął karabinek do oka. Skomplikowany mechanizm wszczepu zalał ciemność zieloną poświatą, wyciągając i wyostrzając czające się w mroku potworki. Coś prześlizgiwało się pomiędzy wrakami kierując się w stronę Samanthy zasłaniającej swoim działem przerażone dzieci.
- Mamo! Mamo! Mamo! – Wciąż i wciąż krzyczał Shartlo, jednak jego histeryczny płacz ledwo przebijał się przez huk wystrzałów i ryk mutantów. Jeden był już w odległości skoku od dzieci, kiedy szybki dublet wystrzelony z Krissa ściął go z nóg.
Kolejna bestia szarżowała na żołnierza z galerii, zanosząc się przypominającym ludzki krzykiem. Ta była zdecydowanie większa od swoich pobratymców, a jej ruchy wydawały się o wiele szybsze i zręczniejsze. Mężczyzna wyuczonym ruchem przedzielił muszką twarz potwora na pół i nacisnął na spust. Bestia, jednak wciąż się zbliżała. Broń nie wypaliła. Lynx spojrzał na nią szeroko otwartymi oczyma dostrzegając błoto oraz chyba jego własną krew, która pokrywała zastygły w połowie drogi zamek. Zdążył jeszcze tylko podnieść wzrok, kiedy potwór ciężko upadł na niego pozbawiając równowagi. Mężczyzna zatoczył się ze zwierzęciem uczepionym do ciała i bezwładnie wpadł w mroczną toń. Broń wypadła mu z rąk, tonąc szybciej od niego. Ciężka kamizelka i wypełniony po brzegi plecak ściągały go coraz głębiej. Potwór jedną łapą uzbrojoną w długie pazury ściskał jego gardło, a drugą walił na oślep w korpus. Wayland nie będąc mu dłużny oszpeconą dłonią wciskał ślepie głęboko w oczodół, a drugą raz za razem uderzał w skroń, przy tym wszystkim jeszcze kopiąc zaciekle. Szybko opadli na dno, kiedy Croat dławiąc się wodą, wyrwał się z jego uścisku i rozpaczliwie wymachując odnóżami starał się wypłynąć na górę. Tylko na krótką sekundę udało się jej wystawić łeb ponad wodę, kiedy Lynx złapał go za tylną łapę znów ciągnąć ku dnu. Bestia czując jego uścisk zręcznie okręciła się w miejscu, znajdując w sobie jeszcze siłę do dalszej walki i łapiąc się za plecak żołnierza, wyszła mu na plecy, próbując przygwoździć go do wraku samochodu. Jeszcze przez chwilę wymieniali ciosy, kiedy Lynx poczuł, jak tym razem jego ciało powoli wiotczeje, domagając się tlenu. Mokre ubranie krępowało ruchy, a ciężkie osłony nie pozwalały mu się łatwo wynurzyć. Mimo tego podjął ostatnią próbę, odbijając się od metalowej powierzchni, starając się wynurzyć. Zwierze jednak nie odpuszczało, wplątując jedną z łap pomiędzy maskującą kurtkę, a plecak, a drugą zaciekle uderzając w hełm. Givens jednym ruchem odpiął ramiona zasobnika, uwalniając się z ciężaru, a drugim wymierzył mocne uderzenie w szczękę mutanta. Poskutkowało. Potwór odepchnął się tylnimi łapami od żołnierza, chyba idąc na dno. Lynx nie odwrócił się by to sprawdzić, starając się wypłynąć, wyrzucając do przodu ręce. Po kilku sekundach wynurzył się ponad toń biorąc gwałtowny wdech.
- Dawaj tu! – Krzyknął z pomostu Jeff, wyciągając do niego rękę. Drugą trzymał pistolet, a jego karabin zwisał na pasku. Pozostali resztką sił i amunicji odpierali gwałtowne ataki wciąż niedające za wygraną stada. Lynx walcząc z bestią pod wodą znacznie oddalił się od przyczółku, więc tym bardziej energicznie zaczął płynąć kraulem przed siebie, co jakiś czas się oglądając w poszukiwaniu rannego samca alfa. Już prawie był przy platformie, wyciągając ramiona, by pozwolić pozostałym się na nią wciągnąć, kiedy młody Morgan wycelował w niego lufę Beretty.
- Co do kurw… - Zdążył wysapać, kiedy tamten wystrzelił. Kula omsknęła się po hełmie Lynxa, ogłuszając go na sekundę. Zza siebie usłyszał charczący krzyk i kotłowaninę, kiedy zastrzelony przez Jeffa potwór poszedł na dno. Chłopak pomógł wyjść Lynxowi z wody. Żołnierz przez chwilę kaszlał, dławiąc się wodą, po czym stanął na trzęsących się nogach, zdejmują z kamizelki taktycznej strzelbę.
- Płynie! – Fray przekrzykiwał wystrzały wskazując na powoli zbliżający się kształt barki. Jeden z zwierzaków upadł ciężko ranny zaraz u jego stóp. Bestia ostatnim wysiłkiem wbiła długi pazur w nogę stojącego obok, nieznajomego mężczyzny podtrzymującego nieprzytomne dziecko. Ten krzyknął z bólu przewracając się na ziemię. Randall nie czekał dłużej, wycelował karabin w głowę potworka i nacisnął za spust. Iglica uderzyła głucho o metal nie natykając się na kolejny nabój. Croat ogłuszony bólem, nie zwracając uwagi na strzelca, podniósł się na rękach krwawiąc obficie z rany w klatki piersiowej.
- Skurwysyn… - Wycedził były nadzorca wyrywając z kabury pałkę teleskopową zakończoną metalową kulą. Pierwszy cios zadał w łokieć potwora wyłamując go ze chrzęstem w przeciwną stronę. Bestia upadła, jeszcze głośniej skowycząc z bólu. Kolejne uderzenie wybiło jej szczękę i kilka kłów. Następne wgniotło oczodół. Ostatnie otworzyło czaszkę, ukazując zielonkawy w sztucznym oświetleniu noktowizora mózg.
Randall stałby wpatrując się w swoje dzieło, gdyby nie para rąk wciągająca go na barkę. Jeden z nieznajomych zgięty w pół, pociągnął za dźwignię przy silniku napędzającym barkę i wskoczył na odpływającą łódź, osłaniany przez pozostałych.
Bestie zostały na drugim brzegu, skowycząc smutno, liżąc rany i pożerając zabitych.

19.11.2056
16:01

- Plecak, taki zniszczony! Szary! – Ranny nieznajomy kulejąc skakał od jednego, do drugiego mężczyzny. Jego zmęczona twarz nabierała okropnego grymasu w świetle jedynej pochodni jaką udało się im jeszcze rozpalić. Nieprzytomna dziewczynka, który tamten niósł uciekając przed mutantami, leżała na pokładzie barki charcząc cicho. Obok klęczał postawny mężczyzna cały szczelnie pozawijany w szmaty z metalową maską na twarzy, trzymając dziecko za rękę. Wayland siedział obok niego, próbując złapać głęboki oddech.
- Plecak, no! Zgubiłem jak biegłem w głąb tunelu. – Gorączkował się dalej tamten. Randall odwrócił się w jego stronę, nie spuszczając wzroku ze znów niedziałającego noktowizora.
- Taa.. Był tam jakiś plecak. – Odpowiedział lodowatym tonem. – Nie dotykaliśmy go. – Dokończył. Mężczyzna zamarł patrząc nieobecnym wzrokiem na tamtego. Po chwili przysiadł na ziemi, tuż obok dziecka, kładąc głowę małej na swoich nogach.
- Na co choruje? – Zapytała Cly przyciskając do piersi krwawiącą rękę. Jedno z wiader rzucanych przez Croats trafiło ją w dłoń, raniąc dotkliwe.
- Astmę. W plecaku był inhalator. – Powiedział chowając twarz w dłoniach. Obok niego przyklękła Samantha. Jeff był z resztą jej potomstwa na rufie łodzi.
- Po drugiej stronie tunelu jest mężczyzna, jest lekarzem, dobrym. Pomógł moim dzieciom. Na pewno zdążymy. – Przekonywała go, kładąc mu rękę na ramieniu. Nagle stalowa lina holownicza ciągnąca barkę do przodu zwolniła, aż w końcu się zatrzymała.
- Paliwo musiało się skończyć. – Powiedział Jeff uspokajająco, opuszczając się powoli w toń, by sprawdzić głębokość wody. – Nie jest źle. Do klatki piersiowej. Tylko, że zimna. – Rzucił biorąc swoją siostrę na barana.
- Chyba nie mamy innego wyjścia. – Rzucił nieznajomy wstając i podając rękę Waylandowi. Po chwili niosąc na barach dzieci i trzymając broń wysoko nad głową, ruszyli w stronę końca tunelu.


Powoli przedzierali się przez lodowatą breję, brodząc po śliskich wrakach samochodów. Co jakiś czas, ktoś potykał się idąc na dno, po chwili jednak będąc wyciągany przez pozostałych. Po kilkudziesięciu minutach brudni i zmęczeni, dotarli do miejsca, w którym w oddali było widać wpadające do tunelu przez rozbite sklepienie światło słoneczne. Na brzegu stało kilka sylwetek ludzkich. Jedna z nich pomachała im życzliwie. Z daleka poznali Nathana.
Po kilkunastu minutach siedzieli w śpiworach przy naprędce rozpalonym ognisku susząc swoje ubrania i sprzęt. Kilkanaście metrów dalej King razem z Cly klęczeli przy duszącej się dziewczynce. Kobieta unikając wzroku mężczyzny cicho tłumaczyła mu sytuację.
- Jest chora na astmę, a zgubili inhalator. – Powiedziała wskazując ruchem głowy na krążącego obok mężczyznę. – Miała atak, gwałtowne duszności. – Dziecko sine na twarzy oddychało ciężko. Clyde otworzył plecak i wyciągnął z niego gumowe rękawiczki, które założył pospiesznie.
- Bez operacji – zaczął cicho starając się, żeby ojciec dziecka go nie usłyszał. – nie dożyje do wieczora. – wyciągnął skalpel i zestaw do konikopunkcji. – A nawet jeżeli się uda to będziemy mieli pół przytomną dziewczynkę z otwartą ranę w gardle pośrodku ruin i całego tego syfu. – Kontynuował czyszcząc spirytusem narzędzia i gardło pacjentki.
- Jak ją znieczulisz? – Zapytała Cly patrząc w załzawione oczy dziecka. Clyde rzucik okiem na zawartość swojego plecaka.
- Morfina odpada, kokaina raczej też. Tabletkami może się zadła… – przerwał napotykając na wzrok Cly. Wzrok narkomanki na głodzie. Dziewczyna po chwili opanowała się, opuszczając głowę zmieszana.
- Będziesz musiała ją przytrzymać.


19.11.2056
17:52


Nieznajomy, który przedstawił się jako Jake siedział oparty o mur wpatrując się w charakterystyczny karabinek leżący na wozie. Jego ubrania były brudne i wilgotne, a on sam wyglądał na śmiertelnie zmęczonego. Obok niego leżał mały, wojskowy plecak z przytroczonym karabinem myśliwskim oraz kevlarowym hełmem. Reszta grupy milczała wpatrując się w ogień i tylko od czasu do czasu rzucając w jego stronę ukradkowe spojrzenia. Dochodziły ich tylko niespokojne kroki, depczącego w miejscu ojca i cichy głos Kinga wydającego Cly kolejne polecenia.
Wiadomość, którą przekazał mężczyźnie Ezechiel sprawiła, że nie odzywał się od kilku minut, rozmasowując dłonie. W kieszeni jego kurtki leżał zakrwawiony kawałek papieru, zapisany miłosnym listem, który wręczył mu starzec.


W końcu odezwał się.
- Pochowaliście ją? – Jego głos był nadzwyczaj spokojny.
– Nie było czasu. – Niepewnie zaczęła Samantha. – Tyle trupów. Komu je wszystkie chować? – Dokończyła, choć po chwili zdała sobie sprawę ze swojego nietaktu. – Przepraszam. – Mężczyzna spojrzał na nią bez emocji.
- Powiedziała nam o pochodniach. – Szybko przerwał jej Lynx. – Ostrzegła nas. Bez niej nikomu nie udałoby się przeprawić na drugą stronę. – Niewyrafinowane słowa pocieszenia od byłego żołnierza, sprawiły, że tamten skinął głową z pewnego rodzaju ulgą.
- Było nas sześcioro. – Zaczął swoją historię Jake. – Jesteśmy Przeszukiwaczami. Z Nashville… Znaczy ja jestem z Pineville, ale… - Jego głos się załamał.
- My też jesteśmy stamtąd. – Powiedział Nathan obejmując żonę ramieniem. – Wiemy, co się stało.
- Mieliśmy sprawdzić szlak przez Palenisko. – Kontynuował niewzruszenie mężczyzna. – Wieże i tunel. Kilku karawaniarzy i kurierów stąd nie wróciło, więc Enklawy wysłały rozpoznanie. Wyruszyliśmy z misji Ojca Gianni trzy dni temu. Wczoraj przed południem tutaj dotarliśmy. – Maria spojrzała w podkrążone oczy mężczyzny. Nie wyglądał, żeby spał od tamtego momentu. – Wysłałem dwóch moich ludzi górą a z pozostałą trójką ruszyłem tunelem. – Mężczyzna wyciągnął z kabury przy udzie dwa puste magazynki pistoletowe i zaczął napełniać je luźnymi nabojami. – Zaatakowały nas Croats i porwały jednego z nas. Pobiegłem po niego, a Haywirowi i Joy kazałem się wycofać. – Wziął głęboki oddech. – Chyba tylko jej udało się wydostać… Męczyła się?
Maria spojrzała na Ezechiela.
- Nie. – Odparł starzec patrząc jej prosto w oczy.
- Nie potrzebnie rozdzieliłeś swoich ludzi i wyrżnęli ci ich jednego po drugim. – Rzucił Fray znudzonym głosem znad M4 rozebranego na ubrudzonej smarem szmacie. Jake przestał ładować magazynek i zaczął wpatrywał się w ogień.
- Udało mi się odbić Billa, tego porwanego przez Croats. – Kontynuował nie zważając na słowa Randalla. - Mocno go poharatały. Wykrwawił się później w nocy… Uciekając, wbiegłem do tunelu serwisowego i natknąłem się na nich. – Wskazał na kręcących się w okolicy nieznajomych. Ojciec chorej dziewczynki dyskutował zawzięcie z Cly, podczas kiedy King dalej przygotowywał dziecko do operacji. Drugi nieznajomy, siedział trochę dalej przecierając naboje z pasa amunicyjnego karabinu.
– Był jeszcze jeden, ale.. zginął, jak biegliśmy w waszą stronę… Dobrze, że was usłyszeliśmy. – Zakończył swoją opowieść Jake.
- A Ci którzy poszli do wieży? – Zapytał Nathan.
- Jeden leży tam. – Wycedził mężczyzna wskazując na przykryte brezentem ciało z przestrzeloną klatką piersiową, które wypatrzył Ezechiel, gdy zbliżyli się do tego miejsca po raz pierwszy. – Drugi pewnie też nie żyje. – Dodał coraz bardziej łamiącym się głosem.
- Gościa ktoś nieźle urządził. Duży kaliber. – Powiedział Deakin, który wcześniej przyjrzał się ciału chłopaka.
- Ciekawe kto? – rzucił w przestrzeń Jeff. Nagle ich rozmowę przerwał zgłuszony jęk. Nathan wstał ruszając w stronę wraku ciężarówki, w której naczepie leżał związany przez Deakina jeniec.
- Mam przeczucie, że zaraz się dowiemy.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 01-04-2014 o 11:51.
Lost jest offline