- Uff! - sapnął Monsignore, gdy do krwawej awantury na dole doszła jeszcze kolejna, tuż za ich plecami. Stanowczo za blisko ich pleców, a w każdym razie jego.
Szczęśliwie dla niego, problem rozwiązał się sam, gdy walka dobiegła końca, pozostawiając znowu jedną aferę na raz.
Brat Bonaventura wychylił się przez balustradę, łakomym wzrokiem oceniając straty w zasobach ludzkich. Dzięki próbie wymuszenia haraczu i szlachetnej, acz mało rozsądnej interwencji Rusta, trafiła mu się klientela najlepsza z możliwych; mało kto bowiem oszczędzał na własnym zdrowiu. A jeśli czekał już w przedsionku królestwa Morra, to tym bardziej nie potrzebował swych doczesnych dóbr.
Monsignore zniknął na chwilę w pokoju, po czym jeszcze szybciej z niego wyszedł, z torbą na ramieniu i w pośpiechu wyciągając spod habitu święty symbol Shallyi. - Nie lękajcie się, bracia! - zakrzyknął w uniesieniu, zbiegając ze schodów tak prędko, jakby z nich zlatywał. - Pomoc nadchodzi! Miłosierna Shallya da mi siłę, by was uzdrowić!
Pośpiesznie zlustrował uczestników starcia, od razu eliminując martwych i przypadki beznadziejne, przechodząc od razu do najciężej rannych. - Modlitwy lecznicze - wyjaśnił współczującym głosem, mamrocząc nad ofiarami przemocy fragmenty modlitw w języku klasycznym i przyciskając do nich wisiorek - są darmowe, ale przyjmę za nie datki na szpital albo świątynię. Leki, niestety, kosztować będą albowiem wiele wysiłku i drogich ingrediencji zużyli do ich produkcji moi uczeńsi bracia. - dodał ze smutkiem, szczodrze nakładając na rannych mazidło ze smalcu, węgla dla ukrycia koloru i najmocniej pachnących ziół, jakie udało mu się znaleźć. - Oprócz tego polecam relikwie i amulety przyspieszające gojenie ran, wzmacniające organizm, a także potencję. Odpusty daję również, na wypadek, gdyby który czuł się cosik słabo...
__________________ Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |