Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2014, 02:06   #39
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Tracitta

Kultura w "Il Verde Mela" była ostatnimi czasy towarem i usługą coraz to rzadziej oferowaną. Nie chodziło tylko o maniery obsługi w postaci ochroniarzy czy dziewek karczemnych, ani nawet o fakt że do piwa i wina dolewano wody. Ostatnimi czasy nawet klientela robiła się dziksza i dziksza, za nic mając towarzyskie konwenanse i ich dotrzymywanie. Za przykład chociażby mogliby posłużyć wysłannicy Grubego Rocco, którzy popisali się brakiem subtelności podczas odwiedzin i obudzili drzemiących już gości. Niektórzy z nich, jak Rust chociażby, nie lubili być tak nagle budzonymi i zaraz dali przysłowiowego klapsa rozbójnikom, nie certoląc się nic, a nic. Cała awantura zakończyła się w kilka chwil, przyozdabiając wspólną izbę wstęgami czerwieni i smrodem śmierci.

Na pięterku natomiast rozpoczynała się gonitwa za zwierzyną. Najemnicy zrezygnowali z normalnych dróg wyjściowych na rzecz akrobatycznych popisów. Renato, Marco i Katerina mieli nieco problemów z zejściem do alejki, ale obyło się bez zwichnięć czy złamań. Bryce, mając zwinność i grację we krwi, nie musiał się o takie rzeczy martwić. Kwartet falcowych pracowników po chwili sadził szkarłatnym tropem pozostawionym przez złodziejaszka. Było późno i porządni mieszkańcy Tracitty dawno już leżeli w ciepłych łóżkach i jedynie ci mniej porządni lub nocne marki kręciły się po uliczkach. Nikt ich jednak nie niepokoił, bo widać było że są zajęci i nie mają czasu.

Bełt znaleźli za którymś z zakrętów, zakrwawiony i wyrzucony do rynsztoka, co znaczyło że kierowali się we właściwym kierunku. Trop z krwawych kropel był teraz o wiele trudniejszy do odczytania i nie było pewności czy dojdą po tej przysłowiowej nitce do rannego celu. Całe szczęścia alejka, którą biegli, przechodziła za zakrętem w szeroki plac. Taka ilość przestrzeni oznaczała, że nie było za bardzo gdzie się ukryć i mieli ładny widok na uciekiniera. Bryce nie czekał i przystanął w miejscu, sięgając po strzałę. Wymierzył, zamarł na chwilę w pozie i wypuścił cięciwę z palców. Pocisk zakończył swój lot głęboko w lędźwiach złodzieja, a śpiew lotki przeszedł w krzyk bólu. Renato i Marco doskoczyli razem do nieruchomego ciała. Czarodziej chwycił szkatułkę, podczas gdy szlachcic przewrócił zwłoki na plecy.

- Młody. - stwierdził, krzywiąc się lekko - Młody i głupi.

- Nasz kolega ma talent. - Renato był nieporuszony wiekiem smarkacza - O, messere zobaczy to wypuklenie, strzała przeszła prawie że na wylot.

Katerina i Bryce za ten czas rozejrzeli się po placu i okolicznych kamieniczkach, chcąc uniknąć kolejnych niespodzianek. Tu i ówdzie widzieli światło rzucane przez świece w oknach, gdzieniegdzie tłumione przez zwiewne zasłonki. W niektórych oknach wisiały donice z kwiatami, w jednym dostrzegli jakiegoś gapia. Później omietli spojrzeniem pobliskie alejki i momentalnie ścisnęli mocniej bronie. Z jednej z nich wyłaniała się właśnie jakaś zbrojna banda z chustami na gębach i raczej z nieprzyjaznymi zamiarami. Katerina już, już miała ostrzec Santoriego i della Rovere, ale coś jej przerwało. Coś, lub raczej ktoś. Wielu ktosiów.

Gwardziści wbiegli na plac, stukając ciężkimi buciorami o bruk. Jeden z nich, niewątpliwie dowódca, zerknął przeciągle na ciało złodzieja i postąpił parę kroków naprzód. Widać czająca się na nich banda czuła zdrowy respekt przed stróżami prawa i porządku, bo wycofała się powoli i bezszelestnie w labirynt alejek. Jeden problem mieli z głowy, ale teraz musieli wytłumaczyć się straży miejskiej. Marco nawet szykował się do odezwania, ale przerwała mu uniesiona dłoń wąsatego gwardzisty który, o dziwo, uśmiechał się do nich.

- Signor Falco przesyła pozdrowienia.

* * *


Goście "Il Verde Mela" którzy całą rozróbę przespali z głowami na stołach, przebudzili się dopiero gdy do przybytku wtargnęła straż sprowadzona przez duet ochroniarzy. Pijusy libację mieli całkiem zdrową, bo z tego co najemnicy pamiętali to któryś z nich miał się żenić i świętowali tak szczęśliwe wydarzenie. Teraz natomiast, przytłumieni alkoholem i wyrwani ze snu, siedzieli na ławach i próbowali ogarnąć co się stało. Jeden na widok trupów wyrzygał się do miski z kaszą, drugi siedział z rozdziawioną gębą, trzeci przecierał komicznie wybałuszone oczy, jakby nie wierząc w to, co widzi.

Gwardziści, rzecz jasna, najbardziej zainteresowali się najemnikami. Przesłuchali ich z godną podziwu dokładnością i wydawali się być zdziwieni altruistycznymi zapędami gromadki, ale koniec końców zostawili ich w spokoju. Pracownicy zajazdu, którzy starcie z awanturnikami przeczekali w kuchni, podziękowali im bardzo szczerze, ale nie zapewnili żadnych materialnych dowodów swej wdzięczności. Jedynie frater Bonaventura zarobił parę srebrników od rannych ochroniarzy, którzy połasili się na trefne amulety. Jedna z dziewek karczemnych natomiast, blada jak ściana, poprosiła go o błogosławieństwo i medalik ochronny przed nieszczęściami. Monsignore, człowiek uczynny, prośbę spełnił i z zadowoleniem przyjął kolejne monety.

Kompanioni, którzy ruszyli w pościg za złodziejem, wrócili po kilkunastu minutach, kiedy personel wziął się za sprzątanie bałaganu, a najemnicy za łatanie ran zapewnionymi środkami. Szkatuła, całe szczęście, na powrót znalazła się w ich posiadaniu i nie musieli fatygować się na miasto w celach jej odnalezienia. Dowiedzieli się też przy okazji, że Falcowie mieli kontakty i tutaj. Komendant straży siedział w kieszeni Giovanniego i miał na nich oko, ale przebieg zdarzeń podawał w wątpienie jego kompetencje.

Całe szczęście reszta nocy była nudna.

* * *


Luccini

Pogoda dopisywała. Przez otwarte okno gabinetu wlewała się powoli bryza, przynosząc ze sobą zapach soli znad widocznego i szumiącego w oddali Morza Tileańskiego. Siedziba Morskiej Kompanii Przewozowej znajdowała się tuż pod stopami Morskiego Pałacu, w tej lepszej części doków tuż u ujścia rzeki i portowe smrody całe szczęście omijały budynek. Jedynie odległe odgłosy i przekleństwa potwierdzały, że dalej są w Porcie. Podróż do Luccini całe szczęście przebiegła bezproblemowo i przekroczyli bramy miasta tuż przed południowym dzwonem. Falcowie, jak każda znacząca rodzina w metropolii, mieli swoją rezydencję na Akropolu, ale doręczenie przesyłki wedle przykazań Michele miało odbyć się w dokach.

Giovianniemu służyło kupieckie życie. Przez lata znacznie oddalił się od wizerunku sławnego kondotiera, rosnąc wszerz z roku na rok i tracąc niegdyś bujną czuprynę. Najemnicy mogli zresztą porównać oba wcielenia szlachcica, bo za jego plecami wisiał pokaźnych rozmiarów olejny portrecik. Zerkający na nich z ram mężczyzna był chudszy i lepiej zbudowany pod względem masy mięśniowej, dzierżył w dłoniach włócznię i okryty był płaszczem z lamparciego futra. Obecne wcielenie natomiast rzucało wyzwanie szwom eleganckiego surduta. Bliżej do olejnego kondotiera było obu młodym Falco, Lorenzowi i Michele, którzy również byli obecni w gabinecie.

- Dobrze się spisaliście. - Giovanni pochwalił gromadkę, wyciągając ze szkatuły zalakowane papiery - Widzę, że na brak wrażeń nie narzekaliście, ale widać zaradni jesteście. Bardzo jestem z tego zadowolony, moi drodzy. Bardzo.

Falco senior następnie zamknął szkatułę i splótł upierścienione paluchy, uśmiechając się do najemników. Jego synowie, jak na komendę, chwycili papiery i rozdali je wszystkim po kolei.

- Noty bankowe. - wyjaśnił Michele - Do zrealizowania w dowolnym banku, na kwotę dwudziestu-pięciu florenów.

- Zapłata za dobrze wykonane zadanie. - oznajmił Giovanni - Oczekujcie kolejnych.

Audiencja dobiegła końca. Najemnicy opuścili budynek Kompanii, wychodząc na zatłoczoną ulicę. Portowe odgłosy były tutaj o wiele głośniejsze, bryza o wiele bardziej odczuwalna, a słońce grzało przyjemnie. Dzień był piękny na spacery i wydawanie zarobionych pieniędzy. To, że Falcowie będą dla nich mieli kolejne zadania, mogło nieco wpływać na samopoczucie, ale po co przejmować się na zapas?

Carpe diem, jak mówili filozofowie.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 04-04-2014 o 05:23.
Aro jest offline