Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2014, 20:05   #207
Quelnatham
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Jednooki nawet bardzo się nie zdziwił, że to czarownik jest ojcem Orma. Czarostwo siedzie w rodzinie. Szybko znalazł drogę do chaty tego człowieka.
Chałupa zbudowana z grubych bali wspierała się jedną ścianą o ostrokół. Oblepiona gliną i porośnięta krzewami zdawała się wyrastać wprost z ziemi, u wejścia kołysały się na rzemieniach dwie ludzkie czaszki. Z dymnika snuł się pachnący ostro ziołami opar.

- Czarowniku! Jestem Tygon. Twój syn mówił żeby z tobą porozmawiać.
- Nie mam syna - z chaty rozległ się starczy, skrzekliwy głos. - Wejdź, Jednooki, a pocałuj me żony czule, nim przekroczysz próg.

Czarownik siedział w kucki przy ogniu. Jego nagie, pomarszczone ciało i łysy czerep pokrywały setki blizn i czarne szlaki tatuaży. Musiał być niegdyś potężnym, rosłym mężem, ale czas wyssał jego ciało, pozostawiając chudą, twardą jak kamień skorupę. Nadal jednak widać było, jaki musiał być za młodu. I wbrew jego słowom, nie mógł wyprzeć się syna. Węże byli w większości krzepcy, lecz podłego wzrostu. I czarownik, i Orm byli olbrzymami pośród swego plemienia.
- Pocałuj, pocałuj… Moje niewiasty nie lubią, gdy goście mijają je bez słowa i nie sławią ich urody…
Prócz czarownika w chacie nie było nikogo. Dwie kołyszące się na rzemieniach czaszki patrzyły na Tygona pustymi oczodołami. Musnął je ustami, sam dobrze wiedział magiczni zawsze mieli swoje dziwactwa.
- Ucałowałem - odparł i zaraz przeszedł do rzeczy. - Wiesz, że ludzie Czaszki chcą tylko ciebie. Czemu?
- Liczą, że za moją przyczyną i za przyczyną tego, co ukryto w domu Skadny, obalą Mur - westchnął czarownik. Naczerpał wywaru z kociołka pociemniałą ze starości drewnianą kopyścią. Wpierw sam siorbnął z łyżki, a potem nalał Tygonowi, do drewnianego kubka. Podał napitek gościowi. Palce w dotyku miał twarde jak kamień i gorące jak pożoga.
- Powiedz sam… czy to nie głupie? Wszyscy wiedzą, że wrony kochały Skadnę Przemawiającą do Drzew. To oni zbudowali jej ten dom. Spragnieni byli jej rad. Wszyscy wiedzą, że Skadna ich kochała, jak się kocha niesforne i nie za mądre dzieci, rzadko szanowała, ale nigdy im nie szkodziła. Dlaczego miałaby stworzyć czy ukrywać w swojej sadybie coś, co wyrwałoby im Mur spod stóp? Że niby tak naprawdę ich zwodziła? - zachichotał czarownik. - W coś takiego może odwiedzić zielony jak szczawik Raymund, ale nie takie stare dziady jak ty i ja, co pół życia u boku baby spędzili. Taak. Skadna też była babą. Wiedźmą, i to mądrą, ale nigdy nie przestała być babą. Chroniła wrony jak własne dzieci.
- Znasz moją żonę? Wciągnęła cię w swoją intrygę?
- Qeraha, tak… Śliczne to było dziewczę - czarownik podrapał się po plecach i westchnął. - Silna wiedźma. Nie za bardzo mądra, ale sprytna za to wielce. Tak, tak… znałem ją. Uczyłem ją, dawno temu, to i czasami wracała, mówiła, o różnych rzeczach. O tobie takoż - uniósł oczy na Tygona. - Niech bogowie ukoją twój żal.
Dopiero teraz Jednooki się zdziwił. Żona nigdy nie wspominała mu gdzie nauczyła się czarostwa, ale żeby aż tutaj, u tego człowieka? Dziwny przypadek...
- Jest nadzieja, że Czaszka nic jej nie zrobi. Powiedziała mu, żeby szukać pod domem Skadny. Muszę dostać się na południe przed nim, zebrać ludzi.

- Co mówił ci Rhun?
- Że muszą oderwać wiernych Fionnarowi od głównej armii Czaszki i wyprzedzić go w pochodzie na południe. Dogadali się z plemionami znad morza, próbują dogadać się z wronami. Chcą przejść przez Mur, jeśli wrony pozwolą, albo przeprawić się łodziami przez morze, jeśli Pająk nie przemówi ludzkim językiem. Fionnar chce osadzić się po drugiej stronie. Bronić Muru, za zgodą wron lub bez niej. Wiesz, czemu? Qeraha ci mówiła? Nie? Nie dziwota… Baby. Wiedziała, że byś ją wyśmiał. Eh. Fionnar widział Innych.
“Nie, nie wyśmiałbym”- pomyślał. Na północy gdzie mróz jest największy ludzie wierzą w Innych. Są blisko. A plemię Fionnara mieszka najbliżej wiecznych śniegów.
- Dzicy broniący Muru? To bym wyśmiał.
- Dlatego Fionnar jest wodzem… ty zaś w tym życiu nie zostaniesz nim nigdy - wskazał czarownik. Był rozbawiony, ale w skrzywieniu jego ust nie było niczego szyderczego.
- I dobrze gadał ten chłopak. Trzeba oderwać górali od czaszkowych. Musieliście go wieszać od razu?
- Węże to ostrożne gadziny. Groźne, ale przede wszystkim ostrożne, czasem za bardzo - ale dlatego trwamy - wzruszył ramionami.
- Nie będę tu siedział. Suseł mówił, że nie zdobędą osady, ale na pewno długo ją będą oblegali. Idę na Płonące Obłoki. Porozmawiać z Fionnarem. Gdybyś poszedł ze mną może by odpuścili.
- Może, a może nie… Gdybyś sprzedał mi jedno z tych zaklęć, w które wyposażyła cię twoja niewiasta, na pewno poszłoby im w pięty… no co? Przecież mówiłem, że była silna. Nigdy nie zaprzeczałem jej mocy… czasem tylko wątpiłem w zasadność sądów.
- Nie jestem czarownikiem. Nie wiem co za zaklęcia rzuciła na mnie Qeraha. Ale… słyszę czasem jej głos.
Starzec pokręcił głową.
- Nie jej głos słyszysz, choć może i brzmi tak samo. Ufamy tym, których kochamy, prawda, prawda? - popatrzył na tańczące w futrynie czaszki. - Nawet jeśli to niewiasty… Oni to wiedzą.
- Oni? Jacy oni? Przecież… Inni nie mówią.
- Oto i prawdziwy wojownik… nawet z jednym okiem wszędzie zobaczy wroga - zachichotał Wąż. - Twoja kobieta nie paktowała z wrogiem. Mówiła z leśnym ludem. Ich magię czuję od ciebie. Chcę ją odkupić.
- Leśnym ludem? - zapytał Jednooki z powątpiewaniem. Zaraz jednak pozbył się wątpliwości. Skoro Inni to czemu nie jeszcze inni… - Nawet jeśli… jestem zaczarowany to nie wiem co to za czary. Czemu chcesz ją odkupić? Żeby uratować swoich? I za co chcesz ją kupić?
- Wiem więc więcej o tym, co umiała twa żona niż ty… Nieważne to teraz. Widzę zły los. To, co masz, to kamyczki zdolne zmienić bieg lawiny. Odkupię je od ciebie. Za ludzi, którzy za tobą podążą, i za widomy znak błogosławieństwa bogów. Możesz być wodzem, możesz być wodzem… wodzem być winieneś, jeśli chcesz, by słuchał cię ktokolwiek, czyj głos ma teraz znaczenie.

- Nuże czarowniku! Mów jaśniej, a nie jak moja baba! Co za los? Jakiej lawiny i czemu ja nie mogę zatrzymać? Jaki to niby znak?
Czarownik pokiwał głową… chyba na znak zrozumienia. Chwilę grzebał patykiem w palenisku.
- Każdemu człekowi grozi zły los. Śmierć, zniewolenie, oszustwo… wiele, wiele rzeczy. Zielona magia, którą władali czarownicy leśnych dzieci, pozwala im spojrzeć na los człeka jak na tkaninę rozpiętą na ramie… Co więcej, pozwala znaleźć nić, której pociągnięcie spruje wzór złego losu. Ta nić to na ogół… jakieś drobne wydarzenie. Jeśli pójdziesz w prawo, a nie w lewo, nie trafisz na wroga i nie zginiesz. Jeśli zjednasz sobie druha, kogoś o szczególnych cechach, ten ktoś pójdzie z tobą i potem, kiedyś, obroni cię w potrzebie. Widzę w tobie zieloną magię, widzę, jak lśni wokół twej głowy. Sam byś tego nie zrobił, ha! Więc uczyniła to twa żona. To wielki dar, zwłaszcza że obudzili się Inni. Obudzili się, i zapewne niebawem ruszą. Jak każde błogosławieństwo, można je stracić, oddać albo sprzedać… Tedy powiadam, sprzedaj je mnie. Kogo ty ocalisz tym darem, który masz? Siebie i najwyżej paru ludzi… Ja mogę ocalić tysiące.
- Jak? Ocalisz Błotne Węże i kogo jeszcze? Pójdziesz wtedy ze mną na Płonące Obłoki? Czy powstrzymasz Innych?
Starzec zaplótł razem pomarszczone i popękane jak skorupa błotnego żółwia. Westchnął ze znużeniem.
- Zawrócić ich nie zawrócę. Zabić nie zdołam. Ale liczę, że powstrzymam ich pochód na czas jakiś. I uczynię to, do czego nas, Węży, stworzyli bogowie. Chcę ich okraść, Tygonie z Thennu. Chcę ich okraść z wojowników. I chcę ich okraść z ich broni. Do tego potrzebny mi ten przychylny los, którym obdarzyła cię żona. Cóż znaczy jeden człek, nawet czarownik, bez innych za plecami, i bez uśmiechu bogów, który potrafi odegnać klęskę.
Przerwał na chwilę, chyba się zastanawiał.
- Płonące Obłoki… to dobre miejsce, by zacząć.
Choć po prawdzie Thenn dalej dobrze nie wiedział co zamierza zrobić starzec i jakie będą tego skutki odrzekł wreszcie: - Dobrze zatem. Umowa stoi. Czyń tę swoje czary i ruszamy.
 
Quelnatham jest offline