Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2014, 22:25   #8
Iblisek
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Rozpaliła trociczki jakie zawsze woziła ze sobą w sakwach przy siodle. Upajający zapach kadzideł przyprawiał o ból głowy i ułatwiał zatracenie się w kołyszącej pieśni jaką zaintonowała, by odpędzić demony. Skończyła, gdy wypaliły się trociczki, a całe obozowisko, przedziwnie nasiąkło ich zapachem, a pieśń zdawała się dalej dźwięczeć w powietrzu jakby i wiatr powtarzał za Sumiro słowa.

… miała czas, żeby przyjrzeć się obu Shinjo. Starszy, Subedej, był o głowę wyższy wyższy i szerszy w barach. Zwróciła uwagę, jak bardzo różniły się ich postawy. Trochę, jakby obserwowała sztukę kabuki, gdzie jednemu, młodszemu aktorzynie polecono odegrać Matsu, a drugi, starszy, wcielał się we flegmatycznego Shibę.

Pan Subutai wyglądał trochę, jakby urodził się bardziej mędrcem niż wojownikiem. Wydawało się, że niechętny grymas – z kącikami ust lekko skierowanym w dół – miał przytwierdzony do pociągłej twarzy jak mempo. Długie, cienkie wąsy sięgały mu poniżej podbródka. Miała wrażenie, że gdyby ściąć je panu Subutai, to ukazałyby się głębokie, wyżłobione przez długie lata zmartwionych min, zmarszczki: takie same, jak na jego czole.

I on – a nie jej narzeczony – odezwał się wreszcie, gdy skończyła oczyszczać obóz.

- Kiedy już spętasz konia i przebierzesz się w odpowiedni strój – Subutai odwrócił oczy od nieprzystojnego stroju Shosuro. - Oczekujemy w jurcie. - Mówił wolno, prawie nie ruszając podbródkiem, a stał przy tym równie sztywno jak struny w biwie jej narzeczonego.

Sumiro nie spętała konia, jedynie machnęła ręką przeganiając go, na tył jurty jej narzeczonego, gdzie rumak zaległ tarzając się na trawie jak młode, szalone źrebię. W koło szybko zrobiło się zupełnie pusto.
Wróciła do jurty przedtem poinstruowawszy Daisuke i Aito, co do spraw dotyczących rozmowy z Lwami, oraz odesłania ronina mordercy, do miejskiego namiestnika. Zbyła protesty Daisuke wzruszeniem ramion, a jej wymowne milczenie mówiło yoriki więcej niż tysiąc słów, co myśli sobie Pani Sumiro na jego temat.
Odchyliła płachty jurty mając nadzieję, że nikogo tam nie będzie. Nie było. Ale zdążyła tylko rozebrać, przemyć nogi i założyć fundoshi, gdy do jurty weszła młoda, ładna służka.

- Shosuro Sumiro-sama... - Służka schyliła głowę, ale Shosuro i tak czuła, że kątem oka dziewczyna patrzyła na nią z podziwem. - Pan Ryuunosuke nalegał, że okazja każe Shosuro Sumiro-sama włożyć to. - W rękach trzymała piękne, kobiece kimono z wyhaftowanymi dzikimi końmi.

I – jakby Shinjo uparł się, żeby ją jakoś podrażnić – w barwach Jednorożców.

-Okazja? Pani Sumiro odwróciła do służki zamaskowaną twarz? O czym ty mówisz?

- Nie wiem, Shosuro-sama. – Zwiesiła głowę, zdziwiona i zmieszana. Sumiro czuła, że służka rzeczywiście nie ma pojęcia. - Myślę, że pan Shinjo chce, żeby Shosuro-sama godnie wyglądała. Słyszałam, że chce, aby Shosuro-sama przebłagała jego krewniaka.

-A dlaczego Shinjo-sama każe wdziewać mi szaty w barwach klanu Jednorożców? Nie słyszałam, o tym, by gość musiał wdziewać barwy gospodarza u którego przebywa. -Inwigilowała dalej Sumiro.

Służąca wyglądała, jakby chciała się zapaść pod tatami pod pytaniami Shosuro.

- Nie wiem. – Wybąkała cicho. - Bo nie ma innych? - Uniosła lekko wzrok, licząc widać na to, że odpowiedziała dobrze.

-No dobrze, pomóż mi się ubrać, i uczesz mnie porządnie. -Sumiro odpuściła służącej, jednakże zalęgło się w niej ziarenko niepokoju. Kimono było jedynie zniewagą? Czy też jakimś ukrytym symbolem.

=====


- Będą musieli zareagować – kiedy weszła, jej narzeczony przemawiał twardym, ale cichym głosem. Zdumiało ją to: bo nie mówił ani tak, jak do niej – tym cichym, łagodnym głosem – ani tak bezceremonialnie i oschle, jak do swoich własnych podwładnych.

W namiocie było więcej ludzi niż się spodziewała. Gdy wchodziła, naliczyła siedem osób. Byli obaj Shinjo, było trzech bushi – nie znała ich, ale ichnie szaty były zbyt strojne, żeby mogli być podwładnymi Ryuunosuke lub Subutai – i była samurai-ko, która siedziała naprzeciw nich, w żeńskiej części jurty.

Pomiędzy nimi, na środku jurty, tam, gdzie powinno być palenisko, rozpościerała się wielka, piękna mapa Rokuganu z papieru ryżowego. Gdy Shosuro no Jitsuyoteki Sumiro weszła do środka, byli pogrążeni w dyskusji. Zaniepokoiło ją tylko, nad jaką częścią mapy się pochylali: zwłaszcza wysoka, koścista samurai-ko, która zwiesiła głowę prawie dokładnie nad przełęczą Beiden.

Jednak najbardziej zdumiewała ją obecność kogo innego: niepozornego, przeciętnego osobnik z wysokim, szpiczastym eboshi na głowie. Siedział spokojnie w kącie, jakby narada go nie dotyczyła, ale wprowadzana przez pilnującego drzwi bushi do żeńskiej części jurty Shosuro miała poczucie, że po coś tu jest.

- Jesteś, Shosuro-sama. – Narzeczony przerwał swój wywód, żeby podnieść na nią oczy. - Usiądź, proszę.
Usiadła bez słowa mając nadzieję, że nie każą jej ściągać maski, czyniąc tym samym afront pod adresem jej klanu. Dyskretnie rozejrzała się po jurcie, oraz rzuciła uważniejsze spojrzenie na mapę. Badawczo przyjrzała się również narzeczonemu, jednakże wstydziła się skrzyżować z nim spojrzenia.

- Shosuro Sumiro-sama. – Nakrył jej dłoń swoją dłonią, jakby chciał, żeby nie uciekła. Kilku bushi, w tym pan Subudai, skrzywiło się lekko. - Ta osoba chce, abyś dziś została Shinjo.

Zaparło jej dech w piersiach na tą bezczelność.
-Czy możesz powtórzyć Shinjo-San? Obawiam się, że nie dosłyszałam, co mówiłeś. -Dała mu szansę na to, by sprostował to co powiedział…. bądź potwierdził. Miała nadzieję, że rzeczywiście się przesłyszała, ponieważ nawet Skorpionowi trudno było uwierzyć, że Jednorożec może się pokusić o tak bezczelny i niehonorowy czyn.

- Zostań Shinjo. - Powtórzył, tonem formalnym i letnim do bólu, po czym skorzystał z tego, że podniosła na niego wzrok i spojrzał jej wreszcie wprost w oczy. - Shinjo Yokatsu-sama wyraził zgodę. - Przywołał imię Czempiona Jednorożca. - Shosuro Hametsu-sama wyraził zgodę - wymienił pana jej dziada. Samego daimyo Shosuro.

To byli pan jej rodziny, któremu też winna była służbę i szacunek. Ale wiedziała jedno: jeśli jej dziad – bądź Jitsuyoteki – zgodziliby się na to, nie byłoby powodu, aby pytać o zdanie pana Hametsu.

Spojrzała na niego uważnie, z kpiącym uśmiechem. Mianowano ją namiestniczką z powodu jej odwagi, honoru, oraz poczucia sprawiedliwości. -Nie taka była umowa pomiędzy naszymi rodzinami prawda Shinjo-san? Gdyby daimyo Jitsuyoteki wyraził zgodę na taki układ nie byłoby powodu rozmawiać z Shosuro-Hametsu-sama. Nie wiem, co w ten sposób osiągnąłeś Shinjo-san, ale gardzę tobą i odmawiam małżeństwa w takim układzie. Jestem wierna tylko Cesarzowi i rodzinie Jitsuyoteki. -Zakończyła lodowatym tonem. krzywiąc się pod lisią maską.

- Shosuro Hametsu-sama z pewnością to docenia – Cienkie wąsy pana Subutai drgnęły. - Jestem pewien, że dlatego się zgodził. – Niby kpił z niej, ale tonem tak fatalistycznym, że ciężko było jej to stwierdzić.

(chwila ciężkiego milczenia)

- Shosuro-san, nie czyń hańby i przebierz się w szaty ślubne, póki nikt nie mówi, że Jitsuyoteki zmuszać trzeba było do posłuszeństwa Skorpionowi - westchnął apatycznie krewniak jej męża.

- Nie zrobię tego. - Powiedziała powoli patrząc w oczy nieznanemu jej Jednorożcowi. Milczała wiedząc, że skorpionia maska drażni Jednorożce tak samo jak inne klany…. i ciesząc się tą odrobiną przyjemności.

- Shosuro-san – Westchnął przeciągle, ciągnąc się za wąsy. A Shosuro usłyszała, że wartownik spod drzwi przysunął się nieco bliżej niej. - Przemyśl to, proszę. - Powtórzył swoją prośbę.

Miała ten komfort, że mogła coś zrobić. Niby żaden z Jednorożców nie odpiął wakizashi, ale wątpiła, żeby chcieli ją zabić, co dawało jej przynajmniej kilka tchnień przewagi. Lecz bushi było siedmiu – w tym strażnik – a Sumiro jedna. I wszyscy – z jej narzeczonym na czele – poza jednym patrzyli wprost nią.

Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. Czas zwolnił, gdy wydychała powietrze. Zdawało się, że się poddaje. Że odpuszcza…. gdy nagle…
Jurta wydyma się niczym nadmuchany pęcherz, liny trzeszczą pod nagłym naporem wyjącego wiatru, całe wyposażenie namiotu wzlatuje w górę, by po chwili opaść na ziemię, rytmiczne, następujące po sobie trzaśnięcia. Namiot wybucha, a tkanina opada na głowy Jednorożców. Chwilę później wybucha ogień zaczynający się błyskawicznie rozprzestrzeniać. Konie kwiczą przerażone, swąd rozchodzi się błyskawicznie zasnuwając obóz razem z dymem z palonych jurt duszącą powłoką.

Zauważyła i zapamiętała tylko krótkie, statyczne obrazy. Zupełnie, jakby oglądała ciąg malunków, a nie szybki, krótki pożar jurty.

Pan Subutai miał półotwarte usta i żywe, szeroko – aż do przesady – otwarte oczy. Jakby wzburzenie jej bezczelnością po raz pierwszy wybudziło go z apatii. Ryuunosuke wyglądał, jakby wpadł w przedziwny paroksyzm gniewu. Brwi ściągnął tak mocno, że prawie się ze sobą stykały. Zbladł od furii, a co przy jego jasnej, północnej karnacji wyglądało, jakby malował sobie twarz na biało, jak szukające śmierci Lwy. A kiedy dawał ręką błyskawiczny rozkaz, czynił to z taką werwą, jakby chciał po raz wtóry spoliczkować Shosuro. Siedząca naprzeciw niego – a po prawicy Sumiro – samurai-ko Otaku wyglądała, jakby narysował ją artysta, próbując bardziej naszkicować jej porywczy charakter niż „prawdziwy” wygląd. Usta zacisnęła w małą kulkę, jedną dłonią sięgnęła do miejsca w obi, gdzie powinna być katana, a knykcie drugiej zacisnęła aż do krwi.

Wszyscy – co do jednego – sprawiali wrażenie, jakby wicher i pożar zatrzymały ich w połowie ruchu. Jakby zaraz, za chwilę, mieli zacząć coś robić: czy to krzyczeć, czy bić, czy ciąć... - ale potem spadła jurta i Shosuro nie widziała już nic więcej.

Sumiro z krwią lejącą się z nosa zaraz po rzuceniu zaklęcia rzuciła się do wyjścia z jurty, przewróciła zaskoczonego wywołanym przez nią huraganem bushi i z obłędem w oczach rzuciła się do ucieczki. Zając był za daleko. Złapią ją zaraz jeśli….
Biały, osiodłany koń, tuż za jurtą. Rzuciła się do niego w biegu podciągając się ze strzemienia na siodło. Jednym ruchem dociągnęła popręg, na tyle na ile było to możliwe. Przerażony koń ponosi Sumiro uciekając przed ogniem. Popędza go dodatkowo chcąc wydostać się z obozu.
Krzyczy nawołując swego konia i gdzieś za sobą, słyszy tętent zrywającego się wierzchowca.
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline