Kiedy naczelnik wspomniał o kolacji Daniel jakby nagle ożył. Jego wcześniejsza obojętność została zastąpiona aktywnością - nie tyle w rozmowie co w ruchach. Teraz były jakieś żwawsze, mniej oszczędne. Marchew, rzepa, wężymord... Brodacz oblizał się na myśl o świeżych warzywach, herbacie i chwili wytchnienia w bezpiecznym miejscu. Nie byłby jednak sobą gdyby całkowicie się rozbroił. Trzymał zatem AK, ale z luffą skierowaną ku dołowi. Nie miał zamiaru korzystać z karabinu, ale jakby zaszła taka nagła konieczność... będzie gotów. Jak zawsze.
Stacja Vermonth nie należała do miejsc ciekawych. Nie chodziło tutaj o niebezpieczeństwo, bo dla kogoś kto wychował się w okolicach Phoenix mało było na ziemi takich miejsc. Chodziło o biedę, smród i wszędobylski syf. Ludzie wyglądali jakby od miesięcy nie korzystali z wody w sposób inny niż jej picie. Ich rzeczy były brudne, dziurawe, śmierdziały stęchlizną, a śmieszne szmaciane boksy, w których żyli... Daniel znał miejsca, gdzie konie były znacznie lepiej traktowane.
Burns zdawał się nie widzieć tego w jakich warunkach żyją jego podwładni. Z namiastką dumy zaprowadził grupę do swojego lokum. Stare, ale solidne meble sprawiały wrażenie wygodnych. Dębowy stół, krzesła, duże łoże z miękkim materacem. Naczelnik - jak widać - nie odmawiał sobie czego nie można powiedzieć o ludziach, którzy na to - za niego - pracowali.
Staruszka była bardzo miła. Herbata smakowała znacznie lepiej niż w Douglas, a wężymord, który pojawił się nieco później był dla Daniela nowością. Od dawna brodacz nie jadł czegoś podobnego i bez oporów wziął solidną dokładkę. Nigdy nie wiadomo kiedy znowu będzie mógł zjeść coś ciepłego.
Po około godzinie do pomieszczenia wszedł wyczerpany - zapewne biegiem - farmer. Po kilku łapczywych oddechach powiedział, że coś się dzieje w kanałach. Ponoć jacyś zbrojni podróżni byli na tyle głupi aby tam zejść. Brodacz nie przejąłby się za bardzo gdyby nie wspomnienie o "jakiejś dupeczce". Jana...
Daniel pomógł Adamowi wyciągnąć na powierzchnię zbira. Gość był raczej w kiepskim stanie. Zaraz po tym Jones podał rękę Małej kiedy ta była na szczycie drabinki. Stalkerka wyglądała na może nie ucieszoną, ale zadowoloną z widoku reszty znajomej grupy. Małe potworki musiały dać jej nieźle popalić... Same też nie skończyły najlepiej co Daniel zrozumiał kiedy dwójka mężczyzn z miotaczami ognia zaczęła pacyfikację krabów.
Po zapytaniu co z rannymi najemnik dał mówić innym. Rewolwerowiec, stalkerka i naczelnik farm zajęli głos. W pewnym momencie rozmowa skierowała się na temat uzbrojenia, a raczej karabinu M1. Geoffrey wspomniał wtedy, że Garand nie jest karabinem wyborowym - co było prawdą - bo jest samopowtarzalny - co już tak mądre zdecydowanie nie było.
Syn rusznikarza uśmiechnął się sam do siebie. Wiedział bowiem, że karabiny wyborowe mogły być również samopowtarzalne, ale to nie ta cecha - należąca do zupełnie innej kategorii podziału karabinów - eliminowała M1 z kategorii karabinów wyborowych. Był to mały zasięg skuteczny - nie przekraczający nawet 500 metrów. Karabin samopowtarzalny, nie wyborowy… Barrett też jest samopowtarzalny i jakoś nikt jego “wyborowości” nie podważa… Brodacz zastanowił się przez chwilę czy aby rewolwerowiec o tym wie i wykorzystuje niewiedzę naczelnika farm czy też sam uczył się o broni z katalogów przedwojennych z powyrywanymi stronami.
Burns zacisnął szczęki, skrzywił się i wysyczał w twarz Geoffreyowi:
- Oczywiście mości McSydney, ma Pan zupełną rację. - chrząknął i wyprostował się, po czym dodał uroczystym i donośnym głosem. - Co by krzywdy wyrządzone przedstawicielom prawa i stolicy, a także poszukiwaczom naszego zbawienia, naszej drogi do lądu ocalonego, odkupić daruję tedy nasze najlepsze wyposażenie by ich wyprawę wspomóc. Tako oto otrzymają te dwa karabiny maszynowe i moją chlubę, mego Garanda z lunetką, którą dzierżył mój ociec, gdy tą stację ku światłu, prawu i porządku doprowadził. - wyciągnął dłoń do Geoffreya i zbliżył twarz do twarzy młodzika. - Powodzenia, będzie Ci potrzebne.
- Kurwa… - powiedział do siebie Daniel. - Zostawcie nadzorcy pamiątkę po ojcu. - powiedział patrząc w kierunku Małej. - Kupimy Ci coś na Targu. Handlarze z Harbor zawsze mają coś dobrego. Ostatnio widziałem tam dobre SU-16 i M4.
- Ciekawe za co kupimy, za pchły? - syknęła Jana. Jak dla niej Burns koloryzował. - Poza tym taka z tego pamiątka jak z mojej agrafki. Jak taki cenny to czego dał byle obwiesiowi? - z pogardą spojrzała na niedoszłego bandytę, ale z jeszcze większą na wymachującego gnatem Johna.
- Jak to, kurwa, za co? - zapytał Daniel. - Sprzedam to jebane UMP i inne bzdety i Ci kupię. Jak bym tego nie mógł zrobić bym nie proponował. Pamiątka to pamiątka. - rzucił brodacz wyciągając rękę po karabin. - No już. Jak nie znajdę nic ciekawego dam Ci mojego AK. Jest luneta, koszerne drewno lepiej spasowane niż w standardzie i poprawiona komora.
- Jak tam sobie chcesz, twoja znajdka. - westchnęła Jana, niechętnie oddając gnata.
- Niech Pan prowadzi tę stację równie dobrze jak Pana ojciec. - powiedział Daniel podając mężczyźnie Garanda. - Mój umarł całkiem niedawno i znam wagę słowa “pamiątka”.
Widać było, że brodacz raczej nie należał do mięczaków, ale rana po śmierci ojca musiała być świeża. Minęło może kilka dni od kiedy widział przodka w całkiem dobrej kondycji… Mimo iż gość nie powinien otrzymać takiego podarku za to jak traktował swoich ludzi to Daniel nie chciał pozbawiać go obdarzonej sentymentem broni. Naczelnik ścisnął karabin oburącz i skinął głową.
- Porządni z Was ludzie. Dziękuje… i przepraszam za problemy. - dodał lekko zmieszany spuszczając wzrok. - Na drogę weźcie jeszcze jakieś zapasy, co by nie na głodniaka. - odwrócił się w stronę peronu i wrzasnął:
- Owenowa! Owenowa, przyniesie Pani worek marchwi i wężymorda dla naszych gości, ino prędzikiem…
- A co z nim? - spytała Jana wskazując dogorywającego strażnika. W końcu po to do nich podeszła. Nie żeby pozbyć się towarzystwa tej przerośniętej tonfy. - Nie masz pan zamiaru choćby go opatrzyć? Kuli wyjąć? O transfuzji nie mówiąc… Nie szkoda wam parobka, dzieciak sam zostanie. - trochę ją poniosło, ale słowa jakoś same wcisnęły jej się na usta.
Naczelnika na chwilę zagięło.
- Yyy… tak tak, zanieście go do mojego pokoju!
Nie zabrzmiało to przekonywująco… ale przecież Jana nie była tu po to, żeby wykłócać się o leczenie gościa, który ranił… może i zabił jej towarzyszy. Co z tego, że z pijaństwa i głupoty - za mniejsze rzeczy ludzie trafiali do piachu… a raczej do spalarni na końcu Metra. Współczująco popatrzyła na zasmarkanego prawie-że-sierotę, zarzuciła swój plecak na ramię i stanęła obok skołowanego Adama oraz Vasqueza, który łakomie przeglądał zawartość torby z warzywami. Daniel jedynie skinął głową w geście podziękowania za jedzenie. Miał nadzieję, że handlarze będą mieli coś ciekawego dla Jany i nic ich po drodze nie zaskoczy…