Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2014, 16:31   #22
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...

Kiedy naczelnik wspomniał o kolacji Daniel jakby nagle ożył. Jego wcześniejsza obojętność została zastąpiona aktywnością - nie tyle w rozmowie co w ruchach. Teraz były jakieś żwawsze, mniej oszczędne. Marchew, rzepa, wężymord... Brodacz oblizał się na myśl o świeżych warzywach, herbacie i chwili wytchnienia w bezpiecznym miejscu. Nie byłby jednak sobą gdyby całkowicie się rozbroił. Trzymał zatem AK, ale z luffą skierowaną ku dołowi. Nie miał zamiaru korzystać z karabinu, ale jakby zaszła taka nagła konieczność... będzie gotów. Jak zawsze.

Stacja Vermonth nie należała do miejsc ciekawych. Nie chodziło tutaj o niebezpieczeństwo, bo dla kogoś kto wychował się w okolicach Phoenix mało było na ziemi takich miejsc. Chodziło o biedę, smród i wszędobylski syf. Ludzie wyglądali jakby od miesięcy nie korzystali z wody w sposób inny niż jej picie. Ich rzeczy były brudne, dziurawe, śmierdziały stęchlizną, a śmieszne szmaciane boksy, w których żyli... Daniel znał miejsca, gdzie konie były znacznie lepiej traktowane.

Burns zdawał się nie widzieć tego w jakich warunkach żyją jego podwładni. Z namiastką dumy zaprowadził grupę do swojego lokum. Stare, ale solidne meble sprawiały wrażenie wygodnych. Dębowy stół, krzesła, duże łoże z miękkim materacem. Naczelnik - jak widać - nie odmawiał sobie czego nie można powiedzieć o ludziach, którzy na to - za niego - pracowali.


Staruszka była bardzo miła. Herbata smakowała znacznie lepiej niż w Douglas, a wężymord, który pojawił się nieco później był dla Daniela nowością. Od dawna brodacz nie jadł czegoś podobnego i bez oporów wziął solidną dokładkę. Nigdy nie wiadomo kiedy znowu będzie mógł zjeść coś ciepłego.

Po około godzinie do pomieszczenia wszedł wyczerpany - zapewne biegiem - farmer. Po kilku łapczywych oddechach powiedział, że coś się dzieje w kanałach. Ponoć jacyś zbrojni podróżni byli na tyle głupi aby tam zejść. Brodacz nie przejąłby się za bardzo gdyby nie wspomnienie o "jakiejś dupeczce". Jana...


Daniel pomógł Adamowi wyciągnąć na powierzchnię zbira. Gość był raczej w kiepskim stanie. Zaraz po tym Jones podał rękę Małej kiedy ta była na szczycie drabinki. Stalkerka wyglądała na może nie ucieszoną, ale zadowoloną z widoku reszty znajomej grupy. Małe potworki musiały dać jej nieźle popalić... Same też nie skończyły najlepiej co Daniel zrozumiał kiedy dwójka mężczyzn z miotaczami ognia zaczęła pacyfikację krabów.


Po zapytaniu co z rannymi najemnik dał mówić innym. Rewolwerowiec, stalkerka i naczelnik farm zajęli głos. W pewnym momencie rozmowa skierowała się na temat uzbrojenia, a raczej karabinu M1. Geoffrey wspomniał wtedy, że Garand nie jest karabinem wyborowym - co było prawdą - bo jest samopowtarzalny - co już tak mądre zdecydowanie nie było.


Syn rusznikarza uśmiechnął się sam do siebie. Wiedział bowiem, że karabiny wyborowe mogły być również samopowtarzalne, ale to nie ta cecha - należąca do zupełnie innej kategorii podziału karabinów - eliminowała M1 z kategorii karabinów wyborowych. Był to mały zasięg skuteczny - nie przekraczający nawet 500 metrów. Karabin samopowtarzalny, nie wyborowy… Barrett też jest samopowtarzalny i jakoś nikt jego “wyborowości” nie podważa… Brodacz zastanowił się przez chwilę czy aby rewolwerowiec o tym wie i wykorzystuje niewiedzę naczelnika farm czy też sam uczył się o broni z katalogów przedwojennych z powyrywanymi stronami.


Burns zacisnął szczęki, skrzywił się i wysyczał w twarz Geoffreyowi:

- Oczywiście mości McSydney, ma Pan zupełną rację. - chrząknął i wyprostował się, po czym dodał uroczystym i donośnym głosem. - Co by krzywdy wyrządzone przedstawicielom prawa i stolicy, a także poszukiwaczom naszego zbawienia, naszej drogi do lądu ocalonego, odkupić daruję tedy nasze najlepsze wyposażenie by ich wyprawę wspomóc. Tako oto otrzymają te dwa karabiny maszynowe i moją chlubę, mego Garanda z lunetką, którą dzierżył mój ociec, gdy tą stację ku światłu, prawu i porządku doprowadził. - wyciągnął dłoń do Geoffreya i zbliżył twarz do twarzy młodzika. - Powodzenia, będzie Ci potrzebne.

- Kurwa… - powiedział do siebie Daniel. - Zostawcie nadzorcy pamiątkę po ojcu. - powiedział patrząc w kierunku Małej. - Kupimy Ci coś na Targu. Handlarze z Harbor zawsze mają coś dobrego. Ostatnio widziałem tam dobre SU-16 i M4.

- Ciekawe za co kupimy, za pchły? - syknęła Jana. Jak dla niej Burns koloryzował. - Poza tym taka z tego pamiątka jak z mojej agrafki. Jak taki cenny to czego dał byle obwiesiowi? - z pogardą spojrzała na niedoszłego bandytę, ale z jeszcze większą na wymachującego gnatem Johna.

- Jak to, kurwa, za co? - zapytał Daniel. - Sprzedam to jebane UMP i inne bzdety i Ci kupię. Jak bym tego nie mógł zrobić bym nie proponował. Pamiątka to pamiątka. - rzucił brodacz wyciągając rękę po karabin. - No już. Jak nie znajdę nic ciekawego dam Ci mojego AK. Jest luneta, koszerne drewno lepiej spasowane niż w standardzie i poprawiona komora.

- Jak tam sobie chcesz, twoja znajdka. - westchnęła Jana, niechętnie oddając gnata.

- Niech Pan prowadzi tę stację równie dobrze jak Pana ojciec. - powiedział Daniel podając mężczyźnie Garanda. - Mój umarł całkiem niedawno i znam wagę słowa “pamiątka”.

Widać było, że brodacz raczej nie należał do mięczaków, ale rana po śmierci ojca musiała być świeża. Minęło może kilka dni od kiedy widział przodka w całkiem dobrej kondycji… Mimo iż gość nie powinien otrzymać takiego podarku za to jak traktował swoich ludzi to Daniel nie chciał pozbawiać go obdarzonej sentymentem broni. Naczelnik ścisnął karabin oburącz i skinął głową.

- Porządni z Was ludzie. Dziękuje… i przepraszam za problemy. - dodał lekko zmieszany spuszczając wzrok. - Na drogę weźcie jeszcze jakieś zapasy, co by nie na głodniaka. - odwrócił się w stronę peronu i wrzasnął:

- Owenowa! Owenowa, przyniesie Pani worek marchwi i wężymorda dla naszych gości, ino prędzikiem…

- A co z nim? - spytała Jana wskazując dogorywającego strażnika. W końcu po to do nich podeszła. Nie żeby pozbyć się towarzystwa tej przerośniętej tonfy. - Nie masz pan zamiaru choćby go opatrzyć? Kuli wyjąć? O transfuzji nie mówiąc… Nie szkoda wam parobka, dzieciak sam zostanie. - trochę ją poniosło, ale słowa jakoś same wcisnęły jej się na usta.

Naczelnika na chwilę zagięło.

- Yyy… tak tak, zanieście go do mojego pokoju!

Nie zabrzmiało to przekonywująco… ale przecież Jana nie była tu po to, żeby wykłócać się o leczenie gościa, który ranił… może i zabił jej towarzyszy. Co z tego, że z pijaństwa i głupoty - za mniejsze rzeczy ludzie trafiali do piachu… a raczej do spalarni na końcu Metra. Współczująco popatrzyła na zasmarkanego prawie-że-sierotę, zarzuciła swój plecak na ramię i stanęła obok skołowanego Adama oraz Vasqueza, który łakomie przeglądał zawartość torby z warzywami. Daniel jedynie skinął głową w geście podziękowania za jedzenie. Miał nadzieję, że handlarze będą mieli coś ciekawego dla Jany i nic ich po drodze nie zaskoczy…
 
Lechu jest offline