Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2014, 11:50   #21
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
- Dobrze, że jesteście cali. - powiedział Daniel kulturalnie acz zdawkowo na widok Jany i Adama. - Co z rannymi? - zapytał patrząc na stalkerke.
- Żyją - odparła krótko. - Zajmą się nimi w Crenshaw
Skinąłem kobiecie głową nie wdając się w rozmowę. Dość się nagadałem (i pewnie jeszcze nagadam) z Burnsem. Zamiast tego obserwowałem z kamienną twarzą jak naczelnik próbuje wydusić informacje od rannego.
- Kiedy wyruszamy?
Na pytanie stalkerki postanowiłem w końcu się odezwać.
- Możemy od razu. Dość zmitrężyliśmy.
Jana skinęła głową i wraz z Adamem poszła do stojącej nieopodal beczki z wodą, by choć trochę zmyć z siebie smród kanałów. Ja postanowiłem zacząć działać i poszedłem do miejscowego "barona".
- Panie Burns, proszę wybaczyć, że przeszkadzam jednakże na nas już czas. Dziękujemy za gościnę, mam nadzieję, że jeżeli kiedykolwiek zawitasz do Oiltown w Federacji będę mógł się za nią odwdzięczyć przyjmując na swym dworze z wszystkimi honorami.
- Zaraz, zaraz. się nie dowiedziałem co się do końca stało i gdzie jest moja broń.
No i znowu trzeba było bawić się w retorykę. Może i Cyceronem nie byłem ale przegadać mieszkańców metra nie było ciężko. Byli miękcy.
- Jak to? Przecież wszystko zostało opowiedziane a Pan przyjął słowa moje i funkcjonariusza Williamsa. Broń wraz z gościną miały zrekompensować nam bezprawne i agresywne działania Pana poddanych.
Burns zacisnął szczęki i skrzywił się z niesmakiem.
- Mój wasal żyje chce wiedzieć co ma do powiedzenia na swoją obronę. A mówiliśmy o PeMach, które przynieśliście - spojrzał na umorusaną stalkerkę, która zużywała jego wodę na oczyszczenie się ze szlamu, który płynął w kanale. Niewielką pociechom był fakt, że zmywała pomyje na pole marchewki, w teorii je użyźniając. Jednak od razu odeszła mi ochota na surówki z Vermonth. - nie o karabinie wyborowym, jedynym na stacji.
- Cóż… Primo M1 Garand jest karabinem samopowtarzalnym a nie wyborowym. Secundo spieszy nam się a czekaliśmy na naszą towarzyszkę oraz z grzeczności dla gospodarza. Tertio naprawdę sądzi Pan, że baron, policjant, wysłannik Polis i protegowana Tarana, któremu na pewno Vermonth zawdzięcza wiele sprzętu, zaatakowali trójkę obwiesi? Czy słowa jednego z obwiesi, który notabene zawdzięcza Janie i naszemu ochroniarzowi życie mają jakąś wagę? I czy trzy karabiny nie są wręcz za małym zadość uczynieniem, które przyjmujemy tylko przez szacunek do Pana osoby, za postrzelenie dwóch, w tym jednego śmiertelnie, obywateli Redondo? Należy pamiętać też, że zamach został przeprowadzony też na obywateli innych stacji i przedsięwzięcie organizowane przez Polis w celu poszukiwania Arki. Ktoś z Waszej stolicy może później się nawet zastanawiać czy nie taki był cel tych obwiesi. I czy działali sami. Naprawdę jest sens to przedłużać i prowokować ewentualne pytania?
No a dalej zaczęło się dziać a ja nie mogłem dojść do głosu inaczej niż przerywając w chamski sposób. Mimo lat wojaczki i tułaczki do pewnych spraw ciągle się nie zniżałem. Sprawa lekko mnie bawiła bo łzawa historyjka Burnsa mogła ująć za serce co najwyżej niepełnosprawnego dzieciaka. Lub najemnika, który rzekomo pochodził z powierzchni. Tak... Naczelnik wcześniej w złości powiedział czemu zależy mu na garandzie. Był to jedyny karabin na stacji z optyką. Najchętniej zignorowałbym Daniela ale skoro sama zainteresowana przystała na jego propozycje... Nie pozostało mi nic innego jak pożegnać się i odejść. Zaniepokoiła mnie jednak agresja Johna w stosunku do Jany. Ten człowiek był stanowczo niebezpieczny. Jak dziki pies, który nie wiadomo czy da się pogłaskać czy ugryzie. Może kiedyś będę musiał go zabić. Na pewno nie dopuszczę by pojawił się jakikolwiek konflikt między nami. A jak się pojawi to sprawię, że szybko zniknie wraz z jednym z nas. Tylko, że zabicie mundurowego to nie przelewki. Pewnie zmusi mnie to do ucieczki z metra. Kwestia czy miałem na tyle odwagi i honoru by kropnąć go w obronie Jany wypełniając tym samym umowę z Taranem. Nie wiem. I nie chciałbym się przekonać. Zabrałem swoje rzeczy i odezwałem się do reszty.
- Zbierajmy się. Niech teraz z przodu idzie stalkerka lub Daniel.
Odwróciłem się do naczelnika znowu wpadając w lekko patetyczny ton.
- Dziękujemy za gościnę i urazy nie chowamy. Niechaj Wasze ziemię rozwijają się a Pan żył w zdrowiu i dobrobycie. Do zobaczenia.
Nie czekając na odpowiedź ruszyłem. Nie chciałem tego przedłużać bo po następnym tekście Daniela mogłem wybuchnąć mu śmiechem w twarz a po akcji Johna lub Burnsa odwalić któregoś. Chociażby prewencyjnie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 06-04-2014, 16:31   #22
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...

Kiedy naczelnik wspomniał o kolacji Daniel jakby nagle ożył. Jego wcześniejsza obojętność została zastąpiona aktywnością - nie tyle w rozmowie co w ruchach. Teraz były jakieś żwawsze, mniej oszczędne. Marchew, rzepa, wężymord... Brodacz oblizał się na myśl o świeżych warzywach, herbacie i chwili wytchnienia w bezpiecznym miejscu. Nie byłby jednak sobą gdyby całkowicie się rozbroił. Trzymał zatem AK, ale z luffą skierowaną ku dołowi. Nie miał zamiaru korzystać z karabinu, ale jakby zaszła taka nagła konieczność... będzie gotów. Jak zawsze.

Stacja Vermonth nie należała do miejsc ciekawych. Nie chodziło tutaj o niebezpieczeństwo, bo dla kogoś kto wychował się w okolicach Phoenix mało było na ziemi takich miejsc. Chodziło o biedę, smród i wszędobylski syf. Ludzie wyglądali jakby od miesięcy nie korzystali z wody w sposób inny niż jej picie. Ich rzeczy były brudne, dziurawe, śmierdziały stęchlizną, a śmieszne szmaciane boksy, w których żyli... Daniel znał miejsca, gdzie konie były znacznie lepiej traktowane.

Burns zdawał się nie widzieć tego w jakich warunkach żyją jego podwładni. Z namiastką dumy zaprowadził grupę do swojego lokum. Stare, ale solidne meble sprawiały wrażenie wygodnych. Dębowy stół, krzesła, duże łoże z miękkim materacem. Naczelnik - jak widać - nie odmawiał sobie czego nie można powiedzieć o ludziach, którzy na to - za niego - pracowali.


Staruszka była bardzo miła. Herbata smakowała znacznie lepiej niż w Douglas, a wężymord, który pojawił się nieco później był dla Daniela nowością. Od dawna brodacz nie jadł czegoś podobnego i bez oporów wziął solidną dokładkę. Nigdy nie wiadomo kiedy znowu będzie mógł zjeść coś ciepłego.

Po około godzinie do pomieszczenia wszedł wyczerpany - zapewne biegiem - farmer. Po kilku łapczywych oddechach powiedział, że coś się dzieje w kanałach. Ponoć jacyś zbrojni podróżni byli na tyle głupi aby tam zejść. Brodacz nie przejąłby się za bardzo gdyby nie wspomnienie o "jakiejś dupeczce". Jana...


Daniel pomógł Adamowi wyciągnąć na powierzchnię zbira. Gość był raczej w kiepskim stanie. Zaraz po tym Jones podał rękę Małej kiedy ta była na szczycie drabinki. Stalkerka wyglądała na może nie ucieszoną, ale zadowoloną z widoku reszty znajomej grupy. Małe potworki musiały dać jej nieźle popalić... Same też nie skończyły najlepiej co Daniel zrozumiał kiedy dwójka mężczyzn z miotaczami ognia zaczęła pacyfikację krabów.


Po zapytaniu co z rannymi najemnik dał mówić innym. Rewolwerowiec, stalkerka i naczelnik farm zajęli głos. W pewnym momencie rozmowa skierowała się na temat uzbrojenia, a raczej karabinu M1. Geoffrey wspomniał wtedy, że Garand nie jest karabinem wyborowym - co było prawdą - bo jest samopowtarzalny - co już tak mądre zdecydowanie nie było.


Syn rusznikarza uśmiechnął się sam do siebie. Wiedział bowiem, że karabiny wyborowe mogły być również samopowtarzalne, ale to nie ta cecha - należąca do zupełnie innej kategorii podziału karabinów - eliminowała M1 z kategorii karabinów wyborowych. Był to mały zasięg skuteczny - nie przekraczający nawet 500 metrów. Karabin samopowtarzalny, nie wyborowy… Barrett też jest samopowtarzalny i jakoś nikt jego “wyborowości” nie podważa… Brodacz zastanowił się przez chwilę czy aby rewolwerowiec o tym wie i wykorzystuje niewiedzę naczelnika farm czy też sam uczył się o broni z katalogów przedwojennych z powyrywanymi stronami.


Burns zacisnął szczęki, skrzywił się i wysyczał w twarz Geoffreyowi:

- Oczywiście mości McSydney, ma Pan zupełną rację. - chrząknął i wyprostował się, po czym dodał uroczystym i donośnym głosem. - Co by krzywdy wyrządzone przedstawicielom prawa i stolicy, a także poszukiwaczom naszego zbawienia, naszej drogi do lądu ocalonego, odkupić daruję tedy nasze najlepsze wyposażenie by ich wyprawę wspomóc. Tako oto otrzymają te dwa karabiny maszynowe i moją chlubę, mego Garanda z lunetką, którą dzierżył mój ociec, gdy tą stację ku światłu, prawu i porządku doprowadził. - wyciągnął dłoń do Geoffreya i zbliżył twarz do twarzy młodzika. - Powodzenia, będzie Ci potrzebne.

- Kurwa… - powiedział do siebie Daniel. - Zostawcie nadzorcy pamiątkę po ojcu. - powiedział patrząc w kierunku Małej. - Kupimy Ci coś na Targu. Handlarze z Harbor zawsze mają coś dobrego. Ostatnio widziałem tam dobre SU-16 i M4.

- Ciekawe za co kupimy, za pchły? - syknęła Jana. Jak dla niej Burns koloryzował. - Poza tym taka z tego pamiątka jak z mojej agrafki. Jak taki cenny to czego dał byle obwiesiowi? - z pogardą spojrzała na niedoszłego bandytę, ale z jeszcze większą na wymachującego gnatem Johna.

- Jak to, kurwa, za co? - zapytał Daniel. - Sprzedam to jebane UMP i inne bzdety i Ci kupię. Jak bym tego nie mógł zrobić bym nie proponował. Pamiątka to pamiątka. - rzucił brodacz wyciągając rękę po karabin. - No już. Jak nie znajdę nic ciekawego dam Ci mojego AK. Jest luneta, koszerne drewno lepiej spasowane niż w standardzie i poprawiona komora.

- Jak tam sobie chcesz, twoja znajdka. - westchnęła Jana, niechętnie oddając gnata.

- Niech Pan prowadzi tę stację równie dobrze jak Pana ojciec. - powiedział Daniel podając mężczyźnie Garanda. - Mój umarł całkiem niedawno i znam wagę słowa “pamiątka”.

Widać było, że brodacz raczej nie należał do mięczaków, ale rana po śmierci ojca musiała być świeża. Minęło może kilka dni od kiedy widział przodka w całkiem dobrej kondycji… Mimo iż gość nie powinien otrzymać takiego podarku za to jak traktował swoich ludzi to Daniel nie chciał pozbawiać go obdarzonej sentymentem broni. Naczelnik ścisnął karabin oburącz i skinął głową.

- Porządni z Was ludzie. Dziękuje… i przepraszam za problemy. - dodał lekko zmieszany spuszczając wzrok. - Na drogę weźcie jeszcze jakieś zapasy, co by nie na głodniaka. - odwrócił się w stronę peronu i wrzasnął:

- Owenowa! Owenowa, przyniesie Pani worek marchwi i wężymorda dla naszych gości, ino prędzikiem…

- A co z nim? - spytała Jana wskazując dogorywającego strażnika. W końcu po to do nich podeszła. Nie żeby pozbyć się towarzystwa tej przerośniętej tonfy. - Nie masz pan zamiaru choćby go opatrzyć? Kuli wyjąć? O transfuzji nie mówiąc… Nie szkoda wam parobka, dzieciak sam zostanie. - trochę ją poniosło, ale słowa jakoś same wcisnęły jej się na usta.

Naczelnika na chwilę zagięło.

- Yyy… tak tak, zanieście go do mojego pokoju!

Nie zabrzmiało to przekonywująco… ale przecież Jana nie była tu po to, żeby wykłócać się o leczenie gościa, który ranił… może i zabił jej towarzyszy. Co z tego, że z pijaństwa i głupoty - za mniejsze rzeczy ludzie trafiali do piachu… a raczej do spalarni na końcu Metra. Współczująco popatrzyła na zasmarkanego prawie-że-sierotę, zarzuciła swój plecak na ramię i stanęła obok skołowanego Adama oraz Vasqueza, który łakomie przeglądał zawartość torby z warzywami. Daniel jedynie skinął głową w geście podziękowania za jedzenie. Miał nadzieję, że handlarze będą mieli coś ciekawego dla Jany i nic ich po drodze nie zaskoczy…
 
Lechu jest offline  
Stary 06-04-2014, 19:41   #23
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu

Wrócili w czerń tuneli, tym razem jednak towarzyszył im smród palonego mięsa i wyziewów ze ścieku.
- Całkiem ładna ta marchewka... o rzepka... - Vasquez dalej grzebał w worku otrzymanym od farmerów.
- W sumie to sporo warzywa jak na to wszystko, nie? - chłopak spojrzał na Jane i mina mu zrzedła.
Dwójka towarzyszy w lazarecie, głupie pijaczki, które rozpętały małe piekiełko ostatecznie osierocając dzieciaki. Tak worek warzywa to idealna rekompensata. Dziewczyna zabiła by go wzrokiem gdyby mogła. Kurier zwiesił głowę i milczał całą drogę.

Tym razem zachwali większą ostrożność. Adam szedł na szpicy, a Daniel świecił mu pod nogi, Jana cięła jasnym snopem reflektorka ciemność przed nimi. Geoffrey i John omiatali ściany światłem własnych latarek, co jakiś czas oglądając się za siebie.
Ciszą tunelu dzwoniła w uszach, jednak nie mieli ochoty na gadanie. Nie tym razem. Tym bardziej widząc minę grzybiarza. Adam zaciskał mocno szczęki, usta zmieniły się w prostą linie, a oczy wędrowały tam gdzie lufa karabinu.
Daniel przypomniał sobie czemu handlarze wynajmowali ochronę - mimo pozorów bezpieczeństwa w tunelach przynależnych do Polis, człowiek nie ufał już drugiemu człowiekowi. Mimo apokalipsy, która spuściła cywilizację w kiblu, to człowiek wciąż był największym wrogiem człowieka. No dobra - ponoć Moloch jest teraz największym wrogiem człowieka, ale powiedzcie to tym dzieciakom, którym stuknęliśmy starych... Chociaż i tak L.A. to nie Pheonix....

Najemnik z Redondo Beach rozluźnił się dopiero gdy dotarli do posterunku na dziesiątym metrze stacji Harbour. Co prawda mówienie tu o odległości od stacji nie bardzo miało sens, bo chociaż faktycznie 10 metrów za worami z piachem i stalową siatką, przy której stało czterech osiłków z eMkami zaczynały się legowiska i pierwsze stragany, to do samych peronów było jeszcze dobre 100 metrów. Do obu peronów. Posterunek znajdował się w miejscu starej zwrotnicy, która kierowała pociągi na srebrną nitkę. Między torami wiodącymi w dwie strony rozłożył się spory peron, aktualnie połączony pomostami z peronami prowadzącymi w powrotnym kierunku. Geoffreyowi rozdzielające się tory skojarzyły się z rozwidleniem rzeki, a stacja z leżącym w delcie rzeki miasteczkiem, którego mieszkańcy zaadaptowali to co im się dostało tak by wygodnie żyć.

Pierwsze co musieli zrobić to wysłuchać zasad panujących na stacji:
- Broń krótka ma być rozładowana na posterunku wejściowym i schowana do bagażu podręcznego.
- Zakazuje się obnoszenie się z naładowana bronią palną i wszelką bronią białą.
- Karabiny i broń długa mogą być widoczne pod warunkiem braku magazynka i rozładowania komory na posterunku wejściowym.
- Zabrania się używania broni palnej pod karą śmierci.
- Każdy obywatel przebywający na terenie stacji ma prawo i obowiązek użyć wszelkich dostępnych środków by zabić osobę, która pierwsza użyje broni na stacji Harbour.


Jedynie Williams został zwolniony z obowiązku rozładowania i schowania broni - wciąż był przedstawicielem prawa Polis. Dla Stalkerki nie było już odstępstwa.
Gdy dopełnili obowiązków wejściowych, łysy strażnik wbił pieczątkę w ich paszporty i uśmiechnął się pożółkłymi zębami.
- Witamy w Harbour. Czym chata bogata....
Stalowa rama drzwi, obleczonych rdzewiejącą siatką otwarła się wypuszczając ich na największe targowisko w tej części metra.

Vasquez wysforował na przód odzyskując energię. Przeskoczył nad śpiącym na ziemi mężczyzną i rzucił przez ramię.
- No mamy całkiem nie najgorszy czas. Słuchajcie ja idę do Kurnika - to knajpa - o tam widzicie te zabudowania - wskazał na sklecony z blachy i drewna budyneczek - Dowiem się czy jest już nasz przewodnik i zamówię nam jakieś żarełko. Pobuszujcie sobie po stoiskach. Jak nie wrócę za godzinę to przyjdzie do Kurnika-

Drużyna poszukiwaczy Arki ruszyła na peron. Zanim do niego dotarli musieli kilkukrotnie odgonić od siebie gromadzki dzieciaków sprzedających biżuterię ze śmeici, talizmany, szczęśliwe królicze łapki i inne badziewia. Część z małolatów próbowała zaciągnąć ich do rozłożonych na torach stoisk ich rodziców, jednak nikomu nie potrzebne były w tym momencie suszone zioła, popękane płyty czy elektroniczny złom. Wszyscy chcieli na peron. Do zbitych z desek bud i stołów z najróżniejszymi towarami. Od wejścia można było kupić broń i świeże żarcie. Dalej leki, pancerze, ciuchy i właściwie wszystko czego dusza w metrza potrzebowała. Nad targowiskiem unosił się baldachim suszącego się prania i różnych szmat - rdzenni mieszkańcy budowali antresole i pięterka nad własnymi stoiskami, by być jak najszybciej dostępnym dla klientów.



Nadszedł czas zakupów i Jana spojrzała wymownie na Daniela.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 12-04-2014, 19:17   #24
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Jana wędrowała tunelami starając się nie myśleć, nie słuchać poszczekiwania Vasqeza, polegać tylko na odruchach. W końcu musieli dojść do stacji i doszli; na szczęście wcześniej niż później. Teraz miała nadejść ta przyjemniejsza część - jeśli Broda dotrzyma słowa.

- Panowie strażnicy mam pytanie. - powiedział Daniel po rozładowaniu karabinu i rewolweru. - Chciałbym na stacji kupić karabin. Czy istnieje możliwość sprawdzić towar gdziekolwiek w okolicy czy tylko z dala od stacji?
- Jest jeden palant, nazywa się KilliBilly prowadzi rodzaj strzelnicy i sklep z bronią. U niego można przestrzelić pukawkę - uśmiechnął się strażnik. - Usadowił się koło Kurnika.
- Super - powiedział brodacz. - Zatem dziękuję i spokojnej służby życzę.
Jana nie lubiła chadzać bez broni (zwłaszcza że psychol w mundurze nadal miał swoją), choć zasady stacji nie były jej obce. Jednak obietnica Daniela wyraźnie poprawiała jej humor, popsuty przez incydenty w tunelu i na poprzedniej stacji.
- Chodź mała. Kupimy Ci coś ładnego… - Daniel uśmiechnął się i ruszył w stronę straganów z bronią, a Mała potruchtała za nim zastanawiając się, czy faktycznie dostanie “coś ładnego” za friko, czy jednak będzie musiała dorzucić swoją starą pukawkę w rozliczeniu. Nie chciała się z nią rozstawać - w końcu służyła jej długo, znała w niej każdą śrubkę i miała do niej sentyment - ale wizja nowej broni była bardzo kusząca.

Trafić do miejsca przeznaczenia nie było trudno, a i sam sklep wyglądał nieźle - gdy już do niego weszli.
- Witam Pana sprzedawcę. - powiedział brodacz przeglądając asortyment sklepu. - Ładnie tu. Słyszeliśmy, że u Państwa niezłe ceny i można karabin na strzelnicy sprawdzić. Macie może Garanda albo M40A3, z tych lepszych?
Staruszek w okularkach, białej koszuli i fioletowej kamizelce wsparł się na ladzie i powiedział:
-Ano najlepsze ceny na po tej stronie linii - uśmiechnął się - Mam i Garanda i czterdzieske. Jak najbardziej można wypróbować - 3 naboje w gratisie do każdej broni - na przestrzał.
- Młoda! Dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień. Albo bierzemy Garanda, zapewne w lepszym stanie niż ten, który Ci zabrano i trochę naboi albo też M40A3. - brodacz chwilę się zastanowił. - Z tym, że do tego drugiego dorzucasz mi w rozliczeniu swoją broń i amunicję do niej. Cóż… muszę sobie kupić multitool, filtry do maski, leki i inne niezbędne rzeczy. Lubię Cię, ale nie tylko snajper w ekipie chce jakoś żyć. - dodał Jones z uśmiechem.
- A co z “Sprzedam to jebane UMP i inne bzdety i Ci kupię”? - uśmiechnęła się również Jana. Rzecz jasna nie wierzyła w altruizm Daniela, ale podroczyć się mogła. - Jasne, że chcesz żyć, ale snajper w ekipie znacząco zwiększa szanse przeżycia, czyż nie? Więc zastanów się jeszcze raz.
- Masz rację Jana. - powiedział zamyślony Daniel. - Powinienem odmówić sobie leków, filtrów do maski i może jedzenia aby nasz snajper mógł mieć dobry karabin i dość naboi aby zabić każdego wroga. Albo i nie. Zapomniałem, że w strefie gazu bojowego to maska lepiej ratuje niż snajper. Tak samo jak leki kiedy sztywnieją Ci wszystkie mięśnie. Miałem Ci kupić nowy karabin i z chęcią to zrobię. Za swoje kupię Ci Garanda. Jak chcesz M40 musisz dać mi w rozliczeniu swojego Spriengfielda i jakieś 15 sztuk amunicji do niego. M40 to niezła giwera więc ja bym się długo nie zastanawiał.
- Dokładnie tak! - radośnie oświadczyła Jana. Jak dla niej Daniel mógł sobie odmówić tego wszystkiego, noł problemo. Potem jednak wyłożyła fanty na ladę. - Myślisz, że Polis nie wyposaży nas w jedzenie i podstawowe graty? Ja poczekam z tego typu zakupami aż wywiemy się co i jak - kontynuowała odliczając naboje. - Leki czy filtry możemy nabyć i w Polis. Bez sensu targać je ze sobą; a może i dadzą nam zniżkę? - w to ostatnie akurat nie wierzyła, no ale co szkodzi spróbować? Przesunęła 15 sztuk nabojów w stroję sprzedawcy. - Poza tym nawet nie wiesz czy na pewno cię zatrudnią.
Daniel zgarnął naboje stalkerki i wyciągnął magazynki od UMP. Z nich odliczył dokładnie 35 naboi i obok broni Jany położył na ladzie.
- Te twoje naboje i Spriengfield są dodatkiem do tego co ja wykładam za M40. Płacę połowę co i tak stanowi więcej niż wart jest Garand. Już możesz się cieszyć. - rzucił do dziewczyny potem zwracając się do sklepikarza. - Wystarczy za M40?
Handlarz wziął do ręki Spriengfielda, zważył w dłoni, przyłożył do ramienia i spojrzał przez lunetkę ponad kupującymi. Chwile później rozładował go oglądnął komorę zamka i włożył do lufy krótki wycior. Następnie obejrzał lufę
- Ok. eMka jest Wasza.
- Ok. To proszę te 3 naboje do przestrzelenia gratisowe i prowadzić na strzelnicę, ale to zaraz. Najpierw dam tutaj to UMP oraz magazynek do niego i jakieś 6 naboi. Za to chciałbym magazynek do AK pełen naboi 7,62mm. - Daniel zastanowił się chwilę. - Tyle wystarczy jak rozumiem?


Handlarz skinął głową, zamknął kram i poprowadził ich na tyły, gdzie znajdował się długi pokój z tarczą na końcu. Jana zgrabnie poradziła sobie z M40stką i lunetką, choć widać było, że jest przyzwyczajona do lżejszej broni i minie chwila zanim nowa zabawka ułoży jej się w rękach.
- Za każdy pocisk w dziesiątce oddaje Ci po 5 naboi… - powiedział Daniel z diabelskim uśmiechem do stalkerki. - Masz tylko trzy naboje.
- A jak nie trafię? - Jana spokojnie ładowała broń.
- Jak nie trafisz to wydamy je na dobre żarcie, piwo i złożymy w ofierze Bogowi Wojny aby nasz snajper lepiej strzelał kiedy naprawdę zajdzie potrzeba… - zaśmiał się Jones.
Jana przymierzyła. Trzy pociski, niemal jeden po drugim wbiły się w środek tarczy. Dziewczyna uśmiechnęła się buńczucznie i wyciągnęła dłoń. -A mogliśmy być jeszcze te trzy do przodu - głodna jestem.
- Wygrana jest Twoja! - powiedział Daniel jakby kobieta wygrała właśnie w kole fortuny. - Masz… - powiedział oddając Janie jej 15 naboi. - Strzelaj w tych, którzy będą chcieli zabić wujka Daniela. - dodał z uśmiechem. - Ja też bym coś zjadł. Idziemy do baru.
Stalkerka skinęła głową, zgarnęła naboje i zarzuciła na ramie nową zabawkę. Miała nadzieję, że reszta dnia będzie równie dobra i ani świrus, ani ciamajda nie zdołają go zepsuć.
 
Sayane jest offline  
Stary 12-04-2014, 20:47   #25
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Obojętnie czy sklep w Zgniłym Jabłku, targ w Teksasie czy bazar w Detroit wszystkie te miejsca są takie same. Głośne, krzykliwe i pełne ludzi, którzy chcą Ciebie oszukać. Ty ze swojej strony próbujesz tego samego z nimi. Prawo handlu. Od niechcenia spacerowałem między stoiskami zatrzymując się to tu to tam. Za nabój kupiłem paczkę zapałek, ogień zawsze się przyda. Warzywa z niedawno odwiedzonej stacji jakoś nie wzbudziły mojego zainteresowania. Ciągle pamiętałem scenę “użyźniania”. Przystanąłem przy jednym z stoisk z wyrobami skórzanymi. Wziąłem do ręki buty.


Fajne, wysokie. Z zażenowaniem spojrzałem na własne desanty, odrapane.
- Panie… Bestyja taaaaaka była.
Handlarz o aparycji kiepskiego oszusta pokazał dłońmi jak wielka bestyja była. Nie mógł się przy tym zdecydować czy miała pół metra czy metr. Zignorowałem go odkładając buty i podnosząc pasek.


- To też z tej bestyji?
- A skądże. - sprzedawca machnął ręką. - Zszabrowane. Przedwojenne. Dobre.
Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Odłożyłem pasek i odszedłem ścigany propozycją zniżki. Może później tu wrócę. Jeżeli znowu mam się bawić w wojaczkę potrzebowałem solidnego automatu. Zawsze z broni długiej preferowałem subkarabinki na 5,56. Idealny kompromis między mobilnością, siłą ognia a ciężarem. 7,62 było dla mnie przerostem formy nad treścią w automatach a peemki miały przykrą tendencję odbijania się od maszynek. Co prawda nic mi nigdy nie zastąpi porządnego pistoletu lub rewolweru ale jak już coś większego to właśnie subkarabinek lub wyborówka. Minąłem dwa stanowiska. Przy pierwszym mieli tylko broń myśliwską a przy drugim całą kolekcję różnych emek. W dość kiepskim stanie i nie ośmieliłbym się z nich strzelać przed oddaniem w ręce zaufanego rusznikarza. Na trzecim położonym na obrzeżach znalazłem to czego szukałem.
Handlarzem był arab. Co tu robił arab w amerykańskim metrze po wojnie atomowej nie miałem pojęcia. Zresztą przez całe moje, nie tak krótkie życie, spotkałem tylko dwóch jego pobratymców. Braci służących na Froncie.


Ten wzbudzał zaufanie jeszcze mniej niż John ale jego towar, rozłożony na płachcie mnie zaintrygował. W całości była to broń palna. Kałach, jeden “normalny” czyli słynna 47, drugi jakiś dziwny a trzeci w wersji z składaną kolbą. Oprócz tego między nimi leżał scorpion. Fajny rozpylacz jeśli ktoś potrzebował czegoś walącego serią i mieszczącego się pod kurtką a nie lubił niecelnych Ingramów. Na honorowym miejscu stał obrzyn. Paskudna strzelba z rękojeścią obwiązaną sznurkiem. A z boku, pasujący jak pięść do nosa mój ulubiony subkarabinek. G36C.


Takiego używałem na Froncie i w Neodżungli. Miałem słabość do tej broni. Starając się ukryć błysk oka przystanąłem i niby od niechcenia wskazałem na leżącą broń.
- Można?
Arab wyszczerzył swoje paskudne zęby i zachęcił mnie ręką do obejrzenia towaru. Najpierw krytycznie wziąłem do ręki AKMS a potem scorpiona. Pomarudziłem, pozachwalałem a potem sięgnąłem po hecklera. Nieco zbyt chciwie. Sprawdziłem sprężynę w magazynku, mechanizm składający kolbę i bebechy karabinku sprawnie go składając.
- Niezła zabawka. Dam za nią to.
Pokazałem na rozpylacz. Arab pocmokał, pocmokał, obejrzał UMP.
- Mało, mało.
Ta… jakbym spodziewał się czegoś innego. Wyciągnąłem jeden z magazynków i położyłem go między nami.
- Komplet. A do 36 ciężko o części.
- A one wszędzie są. Wasi żołnierze z nich strzelali. Mało, mało…
Wyciągnąłem zdobyczny nóż.


- Teraz to jeszcze naboje powinienem dostać.
- Mało, mało… Jeszcze dwa naboje.
Dla pewności pokazał mi jeszcze dwa palce. Bez szemrania i je położyłem, to była dobra cena. Wtedy handlarz utkwił wzrok w szabli, na powrót zawiniętej w szmaty dla niepoznaki i przytroczonej do bagażu.
- Mogę?
Po chwili wahania podałem mu broń. Oglądał ją dłuższą chwilę z wyraźnym znawstwem i szacunkiem.
- Dobra broń. Broń wojownika. Amerykańska ale dobra. Za nią dam karabin.
- Nie jest na sprzedaż.
Arab wyszczerzył się i oddał mi szablę.
- Taką broń doceni tylko mężczyzna. Dobra broń. Nie to co te maczety czy katany. Szabla i kałach. O!
Skinąłem z aprobatą i uśmiechem głową.
- Naboje masz? 5,56.
- Mam.
Wyciągnął z skrzyneczki naboje, obejrzałem je. Wyglądały solidnie.
- Jaki kurs w stosunku do .45?
- A dla kogoś takiego jak Ty to jeden za jeden.
Ponownie pokazał na palcach i kontynuował.
- Dobra cena. Mężczyzna poznaje innego mężczyznę.
Skinąłem głową, faktycznie to była dobra cena. Oba naboje były tak samo popularne mimo, że o różnych osiągach. Wymieniłem się i przypieczętowałem targ uściskiem dłoni. Spakowałem się ponownie zgodnie z miejscowym prawem i odszedłem. Brak rewolweru przy pasie mnie irytował ale za to anonimowość cieszyła. Zwykle w metrze przyciągałem spojrzenia a tutaj mógłbym rozebrać się i pomalować na różowo a nikt by pewnie nie zauważył. To była miła odmiana od podróży w depresyjnych tunelach w towarzystwie osób, którym nie ufałem. Ech… Ale czas było odszukać kuriera i gliniarza.
 

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 12-04-2014 o 20:51.
Szarlej jest offline  
Stary 14-04-2014, 20:00   #26
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
- Te młody masz zamiar część drogi odbyć przez powierzchnię? - zapytał John gdy tylko zostali sami.
- Nie kurwa, odjebało Ci ? Nie słuchacie mnie? Przecież mówiłem, że się dziwię, że nie piszczycie, że srebrna nitka idzie przez powierzchnie, ale mówiłem, że się nie martwcie jest droga pod. Właśnie po to idę do kurnika - po gościa który nas przeprowadzić tunelem serwisowym pod srebrna nitką! - nadął się kurier - A teraz daj mi pracować i iść po tego chłopa, chyba że nie masz ochoty na zakupy i chcesz iść do knajpy ze mną.
- Nie ciskaj się tak synek, szkoda zdrowia. Idę z tobą.
Ruszyli na przód i już po chwili wbili się w tłumek ludzi tłoczących się przy straganach. Mimo wszystko udało im się przejść spokojnie na peron, ponieważ dzieciarnia i naganiacze widząc funkcjonariusza policji spuszczali z tonu i nie narzucali się dwójce przyjezdnych. Zadowolony z tego faktu Vasquez parł do przodu dumny jak paw, zapominając nawet o plamie po gulaszu na białych spodniach.
Po chwili marszu dotarli do drewnianej budy, przyklejonej do ścian tunelu. Nad drzwiami wisiała tabliczka z napisem:“Kurnik”. Zapach siana i gówna świadczył, o tym, że kiedyś faktycznie chowano tu drób, za to środek wyglądał jak chlew. Ledwo zamieciona podłoga lepiła się od rozlanego piwa, a pył z ogniska otoczonego cegłami, które znajdowało się w centralnej części budy, dopełniał tylko wizerunku niedbalstwa i syfu.
Przebywający tu ludzie, albo chcieli się szybko najeść i napić, albo zalać się w trupa tutejszym bimbrem i paść pod stół.
Vasquez wskazał glinie pustą ławę i rzucił
- Klapnij se, pogadam z barmanem - nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę zbitego z drewnianych palet baru, za którym stał nalany człowieczek o tłustych włosach. Co ciekawe - nad barem wisiała drewniana żerdź, na której w równych odstępach stały cztery brązowe, wypchane papugi. Martwe ptaki toczyły niewidzącym szklanym okiem po gościach - a jedna siedząca do wszystkich tyłem wpatrywała się w małą gorzelnie, znajdującą się za szynkiem.
Kurier chwilę pogadał z barmanem i podszedł do stolika. Usiadł przy ławie i powiedział
- Zamówiłem browar. Mojego przewodnika jeszcze nie ma ale powinien zaraz przyjść. Eee pijecie na służbie browarki funkcjonariuszu? - spytał robiąc zakłopotaną minę.
- Piję, pewnie, że piję. Nie za dużo oczywiście - John na wieść o piwie ożywił się wyraźnie. Nie liczył co prawda na frykasy ale kto wie...
- Skąd znasz tego gościa? - zapytał wracając do standardowej miny psychola.
- Polecił mi go jeden kumpel z Polis, ponoć kilkukrotnie podróżował tym tunelem pod szarą nitką i dzięki temu wyprzedzał tutejszych handlarzy z niezłym towarem. Zgodził się nas przeprowadzić za niezłą cenę więc postanowiłem zabłysnąć inwencją. Wiesz, jajogłowi się strasznie podniecają tą całą Arką i chcieli ekipę poszukiwaczy wysłać jak najszybciej…. - nagle urwał jakby zdał sobie z czegoś sprawę i szybko siorbnął browar.
- Co jest młody? Zapytał krawężnik zauważając zmianę nastroju rozmówcy.
- No nic - zmarkotniał - Po prostu liczyłem że jak wrócę pierwszy z ekipą to mnie ktoś wreszcie doceni - wbił wzrok w stół i zataczał palcem kółka na brudnym blacie.
- Nie mazgaj mi się tu panie kurier. Po pierwsze to nie wiemy czy ktoś już wrócił, po drugie to ekipa nie jest zła. Aż 3 osoby są coś warte. - Ton głosu Williamsa zmienił się nie do poznania. Zamiast warczenia przypominał mruczenie kociaka.
- No tak, no tak masz rację - ożywił się dzieciak, a szczery uśmiech rozlał się po jego pryszczatym obliczu. Nagle wstał wrzasnął patrząc na drzwi
- Szynka! Bracie! Tu jesteśmy chodź, chodź.
Do stolika przysiadł się wychudzony gość.



- Szynka to jest oficer Williams. John to jest Szynka - nasz przewodnik.
- Siemka - rzucił chudzielec.
-Cześć - odpowiedział pałkarz.
- Dobra ziomki, sprawa wygląda tak: jestem styrany, więc rzućcie jakiś browar i żarełko - kimniemy się tu bo według lokalnego czasu już i tak pora kolacji i z rańca ruszamy. Pasi? - Spojrzał unosząc brwi na kuriera.
- No dla mnie git - chłopa spojrzał na Williamsa - John jak myślisz?
- Spoko możemy odsapnąć. - powiedział John nie odrywając od przewodnika świdrującego wzroku.
Chudzielec uśmiechnął się i upił łyk z kufla kuriera
- To jak z tym browcem?
- Już lecę - rzucił Vasquez i rzucił się do baru. Po chwili na stół wtoczyła się misa gulaszu, trzy talerze i bochen chleba. Szynka rzucił się na żarcie jakby tydzień nie jadł.
John też zajął się swoją michą w myśl zasady jedz kiedy karmią. Po chwili zaczęli dołączać się kolejni członkowie pożal się boże drużyny. Gliniarz świadom swego temperamentu starał się nie wtrącać w dyskusję. Obserwował za to bacznie ich przewodnika. Coś mu ewidentnie w gościu nie pasowało. Skoro koleś zna skrót do Polis to dlaczego rzuca się na żarcie jakby tydzień nie jadł. Jego postura i wygląd wskazywały, że gościowi nie wiedzie się najlepiej. Dziwne u kogoś z tak cenną wiedzą. Wlilliams postanowił swym wdziękiem uśpić nieco czujność przeciwnika Co i rusz proponował mu kolejne kąski. Dalej jednak śledził jednym uchem rozmowę. W pewnym momencie po prostu nie wytrzymał słysząc jak brodaty łazęga kpi sobie z nich wszystkich.
- Ale srale - wtrącił się bezpardonowo - W tunelach pokazałeś, że jesteś pizduś. Poleciałeś po gamble nie wiedząc czy snajper jest unieszkodliwiony. Wystawiłeś nas ciulu. Na farmach nie miałeś jaj by zawalczyć o granda z tym pijusem. Cały czas się choć przyznajesz, że nic nie potrafisz. - Cała kwestia została wypowiedziana spokojnym, monotonnym tonem jedynie głęboko w oczach policjanta tliło się coś niedobrego.
Brodacz wybuchnął śmiechem zapluwając najbliższą część stołu.
- Pizduś… - mlasnął kilka razy Daniel. - Gdybyś miał chociaż ćwierć mojej spostrzegawczości wiedziałbyś, że Jana trafiła snajpera, który wziął nogi za pas. A co do walki to ta skończyła się właśnie po ostatnich trzech kulach. Na farmach była mowa o Garandzie, nie Grandzie. Karabin nazwany nazwiskiem twojego imiennika, a ty tak spierdalasz prostą nazwę. A co do pizdusia… Ładne akrobacje z ta latarką żeś wyczyniał w tunelu… Bardzo ładne.
I właśnie w tym momencie Johna trafił szlak.


- Daniel siadaj! John kundla, który tylko szczeka też bijesz? To z chronić i służyć odnosi się też do takich patałachów. Chronić nie oznacza klepać. – Rozkazujący ton głosu rewolwerowca podziałał na nich obu. Gliniarz otrząsnął się. Widać było, że zaczyna odzyskiwać kontakt z rzeczywistością. Cofnął się parę kroków, położył dłoń na klamce i powiedział w przestrzeń - Przepraszam. - Spojrzał Danielowi w oczy i warknął - Zawdzięczasz mu życie. Podziękuj.
- Nie. - powiedział krótko Daniel patrząc w oczy policjanta. - W Polis zawsze tak z zaskoku jedziecie? - zapytał potem zwracając się do rewolwerowca. - Ja jedynie się broniłem. Byłem szybszy, ale nie wykorzystałem przewagi… - rzucił wzruszając ramionami.
John ostatnim wysiłkiem dłoni powstrzymał dłoń sięgającą po pistolet.
Rozczarowana Jana postawiła miskę z powrotem na stole. Wcześniej, widząc co się dzieje błyskawicznie zwinęła ze stołu swój obiad i ze skrywanym entuzjazmem wlepiła spojrzenie w koguty. Niestety Daniel nie wykorzystał swojej przewagi, choć gołym okiem było widać, że jest szybszy od przyciężkawego policja. Nie pojmowała jak Geoffrey mógł tego nie widzieć. Mogła zrozumieć, że Daniel nie chciał prowokować - raczej jednostronnej - strzelaniny z kimś, z kim niby miał podróżować. Z drugiej strony jednak uważała, że glinie należy się nauczka - nawet z odznaką nie można wszystkich konfliktów, sporów, czy drobnych uszczypliwości (bo ironia to w ogóle był dla Johna język obcy) rozwiązywać grożąc każdemu śmiercią, bo… no cóż, w końcu - jak to mówią - trafi się większa ryba. Ale to nie był problem Małej; liczyła tylko, że ryba ta trafi się wcześniej niż później. Najwyraźniej jedna w ich małym stawie już pływała.

Rewolwerowiec praktycznie przestał się poruszać. Zastygł jak kamień. Delikatnie poruszył głową patrząc na policjanta.
- Pozwól mi.
Potem znowu delikatnie nią poruszył ciągle nie zmieniając ułożenia ciała. Nie drgając nawet o milimetr. Poruszały się tylko mięśnie twarzy i oczy. Smutne oczy, które widziały za wiele i się wypaliły.
- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie Danielu. Nie lubię się powtarzać, nie lubię gdy mi się przerywa. Zmuszanie kogoś do powtórzeń uwłacza jego i swojej inteligencji a przerywania pokazuje brak szacunku dla rozmówcy. A Ty od początku nie okazujesz go nikomu, mimo, że z pewnością tą cechę jesteś skłonny przypisać Johnowi. Radzę usiąść bo mówić będę długo. Najpierw pomówmy o ostatnich wydarzeniach, które skłoniły mnie do tego co zaraz zrobię. Wspomniana sytuacja z Garandem… Pokazałeś w niej swoją naiwność bo Burns opowiedział bajeczkę, swoją drogą kiepską, a Ty ją łyknąłeś. Tym samym pozbawiłeś całą wyprawę dodatkowego źródła funduszy. Widzę, że z Janą kupiliście jej naprawdę dobrą broń ale za karabin można by nabyć inny ekwipunek. Lub przekazać go rannemu.

Daniel wziął swoje jedzenie, dziwnie spojrzał na rewolwerowca i usiadł bliżej Jany i chuderlaka, a dalej od gliniarza. Pokazał mu ręką na siedzenie. Zaczął jeść, ale słuchał uważnie. Nawet się nie opychał w sumie jak wcześniej…

Geoffrey ani na chwilę nie gubiąc wątku ciągle mówił. Jednak reagował na ruch. Jego oczy podążały za każdym gwałtowniejszym gestem w otoczeniu.
- Rannemu, który może nie być już w stanie zarobić na własne utrzymanie. Cofnijmy się jednak jeszcze dalej gdy pokazałeś swoją niesubordynacje i naiwność narażając nas wszystkich. Gdy podeszliśmy do stanowiska wartowniczego. Opuściłeś broń. Pozwala mi to domniemywać, że podobnie mógłbyś postąpić w przypadku innego zagrożenia. Dajmy na to obozowiska bandytów. Bo równie dobrze tamci trzej mogli nas napaść na rozkaz Burnsa a wartownicy dobić jakbyśmy przeszli dalej. A gdy spotkamy w ruinach bandytów przebranych za kupców lub żołnierzy? Pewnie ich również byś posłuchał.

Danielowi kończyła się porcja jedzenia, ale nadal słuchał. Raz nawet czy dwa razy kiwnął głową, ale poza tym nie reagował na słowa Geoffreya. Nie uśmiechał się, nie smucił raczej. Przyjmował je tak jakby gość właśnie opowiadał jaka była ostatnio pogoda na powierzchni.

- Jednak to nie koniec. Jeszcze wcześniej co już John wypomniał. Po strzelaninie ruszyłeś od razu po gamble. Nie mów mi proszę o swojej spostrzegawczości i czujności. Było ciemno. Czwarty napastnik mógł się skryć i chcieć w dogodnej sytuacji strzelić nam w plecy. A nawet gdy nikogo nie było zagrożenie mogło nadejść w każdej chwili. Istotne było zabezpieczenie miejsca. Co z Johnem zrobiliśmy. Istotnym była pomoc rannym. Co Jana zrobiła. Jednak nie zabezpieczyłeś drugiej części tunelu, nie próbowałeś też jej pomóc. Chociażby przytrzymać rannego, który mógł się rzucać z bólu. Już mówię czemu nie wierzę w Twoją spostrzegawczość. Było ciemno. Aby wiedzieć, że nie było już zagrożenia potrzebowałbyś noktowizji. Akomodacje oka masz jak każdy człowiek więc mutacje umożliwiającą widzenie w ciemności należy wykluczyć. Podobnie wszczep wysokiej generacji. Zresztą nie słyszałem o implancje, który tak udatnie mógłby udawać normalne oko. A przez dwa lata obracałem się wśród Posterunku i widziałem wiele cyborgizacji. Dlatego dałeś, mówiąc po żołniersku, dupy i mogłeś narazić wszystkich. Na koniec o Twoim braku szacunku. Ustawicznie nie odpowiadasz na zadane przeze mnie i Johna pytania zamiast tego gadając bez sensu. Pytania zadane również grzecznym tonem. A teraz posłuchaj mnie szczególnie uważnie bo po coś tyle mówię. W świetle ostatnich wydarzeń mam Ciebie za osobę niekompetentną, głupią i arogancką. W przeciwieństwie do Johna nie przysięgałem ochraniać mieszkańców metra. Przyjąłem za to kontrakt na ochronę do Polis i ewentualną pomoc w misji na powierzchni. Dlatego jeżeli jeszcze raz kogoś narazisz lub obrazisz mnie zabiję Ciebie. Jak psa bo podczas wspomnianych wydarzeń pokazałeś, że nie zasługujesz na śmierć z żelazem w ręce. Nie posługuj się proszę swoją nędzną namiastką retoryki bo Cyceron przewraca się w grobie. Po prostu odpowiedz czy mnie zrozumiałeś, dobrze?
Mimo długiej przemowy Geoffrey nie sięgnął po piwo. Ciągle siedział nieruchomo jak kamień.
Daniel właśnie skończył jeść. Nie miał już chleba, a i reszta posiłku zniknęła w trakcie przemowy rewolwerowca. Wstał biorąc ze sobą miskę i sztućce. Podszedł do gospodarza kurnika i położył je na prowizorycznym blacie.
- Bardzo dobre. Lepsze niż kiedy byłem tutaj ostatnio. - rzucił do gościa z lekkim uśmiechem.

Potem obrócił się nie spoglądając na nikogo. Podszedł spokojnie do wyjścia i obejrzał się jedynie na dziewczynę. Nie mówił nic, a patrzał na nią bardzo krótko. Współczuł jej. Z takimi gośćmi - o jajach nieproporcjonalnie wielkich jak na ich umiejętności daleko ]może nie zajechać. Później obrócił się i wyszedł. Zza wejścia do kurnika dało się jedynie słyszeć głośne beknięcie…

- Warto było? On i tak niczego kurwa nie zrozumie. Takim do łba posłuch trzeba wbijać. - John spojrzał prosto w oczy rewolwerowca czekając na odpowiedź.
Geoffrey zdjął rękę z noża, wyprostował nogę i spojrzał w oczy glinie.
- Warto, nie warto. Lubię jasno postawione sprawy. Mam nadzieję, że mogę liczyć na krycie pleców? - Rewolwerowiec przysunął michę z zimnym już żarciem.
- Krycie powiadasz - uśmiech gliniarza był dwuznaczny - Nie bój żaby. Przecież gramy do jednej bramki. Proszę tylko byś na drugi raz nie interweniował.
- Na drugi raz go odstrzelę. Ale dobrze. Jeżeli Ty zaczniesz, nie będę interweniował dopóki nie będzie to konieczne zgodnie z zawartą umową czyli dostarczeniem Waszych tyłków do Polis.
- No to mamy jasność - John wyciągnął nad stołem prawicę.
Młodzieniec silnie ją uścisnął jednak nie próbował się siłować. Spojrzał w oczy mieszkańca metra a potem wrócił do jedzenia.
- To co Szynka strzelim lufę?
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.

Ostatnio edytowane przez cb : 14-04-2014 o 20:09.
cb jest offline  
Stary 14-04-2014, 21:33   #27
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z MG i innymi graczami...

Adam szedł przodem. Grzybiarz - mimo słabego początku wyprawy - nie tracił werwy. Szedł równo, bez ociągania się. Daniel świecił mu pod nogi nie tracąc czujności. Mimo iż trzymał latarkę to w drugiej jego łapie spoczywał wierny Magnum. Rewolwer o znakomitej mocy obalającej i z niezwykle trudnym do opanowania dla początkujących strzelców odrzutem. Dłoń najemnika była stabilna niczym łoże jego Kałacha. Nie latała jak szmata na wietrze - czego nie można było powiedzieć o wszystkich członkach eskapady...


Cisza i ciemność odpowiadały Jonesowi bardziej niż gadanie kogokolwiek. Adam był skupiony na swoim zadaniu, Jana rozświetlała ciemności za pomocą swojego szperacza, a reszta... Z resztą wolałby nie gadać. Policjant, który częściej wymachuje klamką w groźbie niż z zamiarem ustrzelenia kogoś nie był idealnym rozmówcą - chociaż najemnik musiał przyznać, że w akcji gość sobie radził. Podobnie jak rewolwerowiec, który przybył z powierzchni i... zdaje się, że od wyruszenia ze swojego królestwa ropą i whisky płynącego nadal uważał się za Pana świata.


Daniel nie chciał uświadamiać ani jednego ani drugiego. Nie chciał walczyć z nikim kto na to sobie nie zasłużył, ani zabijać więcej niż to absolutnie konieczne. Zapewne wszyscy mają go za debila, który dobija trafionych, ale nie jeden z tych, którzy zostali ranni nadal mogliby strzelać. Nadal byli śmiertelnym zagrożeniem. Brodaczowi chciało się śmiać kiedy przypomniał sobie jak potężni i władczy byli jego kompani kiedy napotkali na swojej drodze mocarnego rywala w postaci paczki dzieciaków. Wymoczków. Strażników, którzy nie potrafili stabilnie trzymać broni, a ręce trzęsły im się tak bardzo, że szkoda gadać. Wtedy pokazali jacy są. W końcu nie każdy potrafi wygrać z dzieckiem...


Czwórka strażników. Każdy z nich miał M4, jakąś broń krótką i białą. Dodatkową osłonę stanowiły worki z piachem i stalowa siatka. Mimo iż dla kogoś pochodzącego z Phoenix posterunek na starej zwrotnicy mógł wyglądać jak rozjechane gówno to w metrze było to bardzo wygodne i - wbrew pozorom - bezpieczne położenie. Parędziesiąt metrów dalej było widać stragany i prowizoryczne posłania. Jeden ze strażników - wysoki, szpakowaty gość, któremu ćwiczenia fizyczne nie były czymś nieznanym - przedstawił grupie na szybko zasady panujące na stacji.


Daniel musiał rozładować Magnum i schować go do plecaka. Miecz owinął kocem i przytroczył do niego stabilnie. Magazynek od karabinu też trafił do plecaka, a sama broń została odbezpieczona. Po co ją zabezpieczać skoro i tak nie miał amunicji? Niech sprężyny i mechanizmy zabezpieczające sobie wypoczną...

Gliniarz - jako przedstawiciel prawa metra - nie musiał chować ani rozładowywać broni. Daniel nie miał nic przeciwko, ale widać było, że nie wszystkim to leży. Psychol to w końcu psychol - nie ważne czy ma garnitur, dres czy też biega w todze kapłana błękitnego słońca.

Peron był bardzo okazały. Zanim jednak grupa do niego dotarła musiała stawić czoła kolejnym zagrożeniom. Daniel tylko czekał aż policjant czy rewolwerowiec zaczną grozić... gromadzie radosnych dzieciaków sprzedających talizmany z króliczych łapek, stare płyty DVD i szmaty tak stare i sparciałe, że nawet nie dało się nimi udusić. Ostatnio podobnemu towarzystwu dogadali zdrowo, ale Ci nie byli uzbrojeni. Daniel chyba musiał się pogodzić z tym, że na kolejne podobne widowisko będzie musiał trochę poczekać.


Stragany były wykonane ze starych, popękanych dech, brudnego płótna i plandek jakie kiedyś mogły spoczywać na wagonach towarowych czy pakach ciężarówek. Wybór był przeogromny. Żarcie, broń, picie, leki, broń, ubrania, pancerze, broń. Z tego co widział brodacz proporcje też się zgadzały. Człowiek drugiemu człowiekowi nigdy nie ufał, a co za tym szło musiał być porządnie uzbrojony. Nigdy nie wiadomo co odpali żonie, kochance czy ukochanemu sąsiadowi. Baldachim unoszący się nad targowiskiem i piętra handlarzy nad ich stoiskami nadawał targowi niespotykanego nigdzie indziej charakteru. Daniel nie chciał się jednak nim delektować zbyt długo. Miał dług do spłacenia. Jana chyba już była gotowa na małe zakupy...


- Witam kolegów. - powiedział Daniel na widok gliniarza i kuriera. - Proszę to samo co on. - powiedział do gospodarza pokazując na anorektyka brodacz. Jana chwilę dumała między gulaszem a rosołem, ale w końcu wybrała gulasz - lepiej wypełniał żołądek. No i świnki już w nim nie piszczały.

Geoffrey wszedł zaraz za Hegemońcem i Stalkerką. Położył plecak przy ławie i krzyknął do karczmarza.

- Żarcia i piwa na rachunek mojego przyjaciela.

Klepnięciem po ramieniu pokazał, że chodzi o garniaka. Następnie usiadł, chyba był w kiepskim humorze.

- Jaki jest plan? - zapytał.

Kurier oderwał się od talerza gulaszu - tym razem o dziwo nie brudząc sie przy tym i rzekł:

- Przedstawiam naszego przewodnika: Szynka. - wskazał chudzielca.

- Plan jest taki, że kimamy a potem idziemy dwie stacje do góry i stamtąd tunelem serwisowym pod powierzchnią. Pod srebrna nitką, prościutko aż do Polis. - z uśmiechem na twarzy chłopak zrobił ruch ręką wyrzucając ją wprost przed siebie. Chyba chciał pokazać jak prosta będzie droga, ale co poniektórzy goście popatrzyli na niego spode łba ewidentnie biorąc gest za znak przynależności do nazistów. Chudy tylko przytaknął z ustami pełnymi jedzenia.

- Chyba bardzo zgłodniałeś kolego? - zagadnął ciepło i uprzejmie glina. - Może marcheweczki? - zapytał sięgając do worka.

- Nie lepiej powierzchnią? - zapytał rewolwerowiec.

- Mnie to wszystko jedno. - powiedział brodacz. - Komisarzu pokaż no ten worek. W sumie spałaszowałbym i coś z warzyw…

- A chętnie, jak świeża. - chudy sięgnął po warzywo, odgryzł kawałek i zachrupał. - Pod powierzchnią bezpieczniej. To jednak już prawie centrum LA. Na powierzchni wciąż jest tu szczątkowe promieniowanie, a nie widzę byście mieli kombinezony. - wskazał na Małą. - No może oprócz niej. Zresztą ją spytajcie czemu nie po powierzchni i czemu nikt nie wypuszcza się bez masek i kombinezonów w tą część miasta.

W odpowiedzi Jana wywróciła oczami nie przerywając jedzenia. Gdyby dało się łazić na górze nie trzeba by było stalkerów. Kurier przytaknął.

- Tylko na południowych krańcach metra ludzie wychodzą na zewnątrz bez skafandrów. Miasto długo było też skażenie chemiczne i wciąż część tego gówna siedzi w murach. Z tego co wiem jak będziecie wyłazić przez Hollywood to dostaniecie kombinezony. - powiedział Szynka nie przerywając jedzenia.

- Smakuje Szyneczka? Może po seteczce? - John troszczył się o chudzielca niczym o własne dziecko.

Daniel pokiwał głową na boki strzelając kręgami szyjnymi po czym złapał za worek i wyciągnął z niego kilka ciekawie wyglądających warzyw. Nigdzie w okolicy nie można było dostać tak świeżych jak na farmach. Brodacz popatrzył na chudzielca zastanawiając się czy aby na powierzchni nie odleciałby im jak latawiec. On przecież ważył mniej niż spotkane niedawno w tunelach dzieciaki…

- Promieniowanie nie powinno nas ściągnąć ani nic zrobić jak szybko się uwiniemy. Gorzej z chemią, ale to nie moja decyzja. Pokoje jak rozumiem dostaniemy? - wtrącił Geoffrey.

- Ten elegancki Pan płaci. - powiedział Daniel zapchany warzywami odbierając swoje zamówienie. - Właśnie. - rzucił do kuriera. - Ja nie mogę spać na gołej ziemi. Nie te lata… - zaśmiał się.

- To nie lepiej siedzieć przed kominkiem i bawić wnuki? Czy tam ognisku. - rewolwerowiec chyba faktycznie miał chujowy nastrój.

- No co ty… - pełne usta nie przeszkadzały Jonesowi w rozmowie. - Mój syn… No właśnie. Nie mam go. Córki też nie. Bawić będziemy się dopiero na górze. Chociaż… z taką ferajną to może jeszcze pod ziemią zgarnę jakiś postrzał.

- Powiedziałbym żołnierskie szczęście lub jego brak, ale słabo to powiedzenie pasuje do naszej zbieraniny. Zdradzisz Danielu czym zajmowałeś się w metrze? Wspominałeś, że od lat tu mieszkasz.

- Mój ojciec był rusznikarzem i specjalistą od broni białej. - powiedział Daniel z dumą. - To był prawdziwy fachowiec. Rozpoczął działalność po naszym zejściu do metra i kontynuował ją aż do śmierci. Od wielu lat trawiła go choroba, a ja zmuszony byłem mu pomóc. Nie mogłem patrzeć jak staruszek się męczy, a mimo to nie odszedłem. - Daniel się zamyślił. - Czy to nie zajebiście zabawne, że potrafimy zabijać na masę podczas gdy widząc chorego ojca łamiemy się niemal jak dzieci?

Geoffrey skinął głową, gdy dostał posiłek jednak nie zabrał się za jedzenie.

- Nieszczególnie, ale może to lokalne poczucie humoru. Wracając do tematu jestem niezmiernie wdzięczny za opowieść o Twoim ojcu jednak nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Kieruje mną nie tyle ciekawość a chęć dowiedzenia się czegoś o człowieku, któremu najprawdopodobniej będę musiał zawierzyć swoje życie.

- Zajmuję się tym samym czym zajmujesz się ty, Jana czy nawet Adam. - powiedział brodacz. - Jestem najemnikiem. Nie strzelam jakoś wybornie, nie władam mieczem tak dobrze jak bym chciał, nie jestem też pierwszej młodości, ale… Moje umiejętności są wystarczające jak widziałeś w tunelu. Trzy pociski w celu. Waliłbym dłuższymi seriami, ale AK szarpie, a ja nie lubię marnować amunicji. Sam rozumiesz…

- Ale srale... - wtrącił się bezpardonowo gliniarz. - W tunelach pokazałeś, że jesteś pizduś. Poleciałeś po gamble nie wiedząc czy snajper jest unieszkodliwiony. Wystawiłeś nas ciulu. Na farmach nie miałeś jaj by zawalczyć o Granda z tym pijusem. Cały czas się choć przyznajesz, że nic nie potrafisz. - cała kwestia została wypowiedziana spokojnym, monotonnym tonem.

Brodacz wybuchnął śmiechem zapluwając najbliższą część stołu.

- Pizduś… - mlasnął kilka razy Daniel. - Gdybyś miał chociaż ćwierć mojej spostrzegawczości wiedziałbyś, że Jana trafiła snajpera, który wziął nogi za pas. A co do walki to ta skończyła się właśnie po ostatnich trzech kulach. Na farmach była mowa o Garandzie, nie Grandzie. Karabin nazwany nazwiskiem twojego imiennika, a ty tak spierdalasz prostą nazwę. A co do pizdusia… Ładne akrobacje z ta latarką żeś wyczyniał w tunelu… Bardzo ładne.


- Daniel siadaj! John kundla, który tylko szczeka też bijesz? To z chronić i służyć odnosi się też do takich patałachów. Chronić nie oznacza klepać.

Gliniarz otrząsnął się. Widać było, że zaczyna odzyskiwać kontakt z rzeczywistością. Cofnął się parę kroków, położył dłoń na klamce i powiedział w przestrzeń.

- Przepraszam. - spojrzał Danielowi w oczy i warknął - Zawdzięczasz mu życie. Podziękuj.

- Nie. - powiedział krótko Daniel patrząc w oczy policjanta. - W Polis zawsze tak z zaskoku jedziecie? - zapytał potem zwracając się do rewolwerowca. - Ja jedynie się broniłem. Byłem szybszy, ale nie wykorzystałem przewagi… - rzucił wzruszając ramionami.

Rozczarowana Jana postawiła miskę z powrotem na stole. Wcześniej, widząc co się dzieje błyskawicznie zwinęła ze stołu swój obiad i ze skrywanym entuzjazmem wlepiła spojrzenie w koguty. Niestety Daniel nie wykorzystał swojej przewagi, choć gołym okiem było widać, że jest szybszy od przyciężkawego policjanta. Nie pojmowała jak Geoffrey mógł tego nie widzieć. Mogła zrozumieć, że Daniel nie chciał prowokować - raczej jednostronnej - strzelaniny z kimś, z kim niby miał podróżować. Z drugiej strony jednak uważała, że glinie należy się nauczka - nawet z odznaką nie można wszystkich konfliktów, sporów, czy drobnych uszczypliwości (bo ironia to w ogóle był dla Johna język obcy) rozwiązywać grożąc każdemu śmiercią, bo… no cóż, w końcu - jak to mówią - trafi się większa ryba. Ale to nie był problem Małej. Liczyła tylko, że ryba ta trafi się wcześniej niż później. Najwyraźniej jedna w ich małym stawie już pływała.

Rewolwerowiec praktycznie przestał się poruszać. Zastygł jak kamień. Delikatnie poruszył głową patrząc na policjanta. Daniel wyglądał na rozluźnionego. Zupełnie jak wtedy kiedy uniknął ciosu gliniarza.

- Pozwól mi.

Potem znowu delikatnie nią poruszył ciągle nie zmieniając ułożenia ciała. Nie drgając nawet o milimetr. Poruszały się tylko mięśnie twarzy i oczy. Smutne oczy, które widziały za wiele i się wypaliły.

- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie Danielu. Nie lubię się powtarzać, nie lubię gdy mi się przerywa. Zmuszanie kogoś do powtórzeń uwłacza jego i swojej inteligencji a przerywania pokazuje brak szacunku dla rozmówcy. A Ty od początku nie okazujesz go nikomu, mimo, że z pewnością tą cechę jesteś skłonny przypisać Johnowi. Radzę usiąść, bo mówić będę długo. Najpierw pomówmy o ostatnich wydarzeniach, które skłoniły mnie do tego co zaraz zrobię. Wspomniana sytuacja z Garandem… Pokazałeś w niej swoją naiwność, bo Burns opowiedział bajeczkę, swoją drogą kiepską, a Ty ją łyknąłeś. Tym samym pozbawiłeś całą wyprawę dodatkowego źródła funduszy. Widzę, że z Janą kupiliście jej naprawdę dobrą broń, ale za karabin można by nabyć inny ekwipunek. Lub przekazać go rannemu.

Daniel wziął swoje jedzenie, dziwnie spojrzał na rewolwerowca i usiadł bliżej Jany i chuderlaka, a dalej od gliniarza. Pokazał mu ręką na siedzenie. Zaczął jeść, ale słuchał uważnie - bynajmniej na to wyglądało. Nawet się nie opychał tak mocno jak wcześniej… Geoffrey ani na chwilę nie gubiąc wątku ciągle mówił. Jednak reagował na ruch. Jego oczy podążały za każdym gwałtowniejszym gestem w otoczeniu.

- Rannemu, który może nie być już w stanie zarobić na własne utrzymanie. Cofnijmy się jednak jeszcze dalej, gdy pokazałeś swoją niesubordynacje i naiwność narażając nas wszystkich. Gdy podeszliśmy do stanowiska wartowniczego. Opuściłeś broń. Pozwala mi to domniemywać, że podobnie mógłbyś postąpić w przypadku innego zagrożenia. Dajmy na to obozowiska bandytów. Bo równie dobrze tamci trzej mogli nas napaść na rozkaz Burnsa, a wartownicy dobić jakbyśmy przeszli dalej. A gdy spotkamy w ruinach bandytów przebranych za kupców lub żołnierzy? Pewnie ich również byś posłuchał.

Danielowi kończyła się porcja jedzenia, ale nadal słuchał. Raz nawet czy dwa razy kiwnął głową, ale poza tym nie reagował na słowa Geoffreya. Nie uśmiechał się, nie smucił raczej. Przyjmował je tak jakby gość właśnie opowiadał jaka była ostatnio pogoda na powierzchni. Chociaż wcześniej sytuacja z dzieciakami go bawiła to teraz już na nią nie reagował. Jak na kawał który słyszało się o raz za dużo.

- Jednak to nie koniec. Jeszcze wcześniej co już John wypomniał. Po strzelaninie ruszyłeś od razu po gamble. Nie mów mi proszę o swojej spostrzegawczości i czujności. Było ciemno. Czwarty napastnik mógł się skryć i chcieć w dogodnej sytuacji strzelić nam w plecy. A nawet, gdy nikogo nie było zagrożenie mogło nadejść w każdej chwili. Istotne było zabezpieczenie miejsca. Co z Johnem zrobiliśmy. Istotnym była pomoc rannym. Co Jana zrobiła. Jednak nie zabezpieczyłeś drugiej części tunelu, nie próbowałeś też jej pomóc. Chociażby przytrzymać rannego, który mógł się rzucać z bólu. Już mówię czemu nie wierzę w Twoją spostrzegawczość. Było ciemno. Aby wiedzieć, że nie było już zagrożenia potrzebowałbyś noktowizji. Akomodacje oka masz jak każdy człowiek więc mutacje umożliwiającą widzenie w ciemności należy wykluczyć. Podobnie wszczep wysokiej generacji. Zresztą nie słyszałem o implancie, który tak udatnie mógłby udawać normalne oko. A przez dwa lata obracałem się wśród Posterunku i widziałem wiele cyborgizacji. Dlatego dałeś mówiąc po żołniersku dupy i mogłeś narazić wszystkich. Na koniec o Twoim braku szacunku. Ustawicznie nie odpowiadasz na zadane przeze mnie i Johna pytania zamiast tego gadając bez sensu. Pytania zadane również grzecznym tonem. A teraz posłuchaj mnie szczególnie uważnie, bo po coś tyle mówię. W świetle ostatnich wydarzeń mam Ciebie za osobę niekompetentną, głupią i arogancką. W przeciwieństwie do Johna nie przysięgałem ochraniać mieszkańców metra. Przyjąłem za to kontrakt na ochronę do Polis i ewentualną pomoc w misji na powierzchni. Dlatego jeżeli jeszcze raz kogoś narazisz lub obrazisz mnie zabiję Ciebie. Jak psa, bo podczas wspomnianych wydarzeń pokazałeś, że nie zasługujesz na śmierć z żelazem w ręce. Nie posługuj się proszę swoją nędzną namiastką retoryki, bo Cyceron przewraca się w grobie. Po prostu odpowiedz czy mnie zrozumiałeś, dobrze?

Mimo długiej przemowy Geoffrey nie sięgnął po piwo. Ciągle siedział nieruchomo jak kamień. Daniel właśnie skończył jeść. Nie miał już chleba, a i reszta posiłku zniknęła w trakcie przemowy rewolwerowca. Nie miał najwyraźniej zamiaru komentować monologu szlachcica. W duchu śmiał się z jego ostatnich słów. Z żelazem w ręce nie miałby z Danielem cienia szans. Brodacz nie chciał jednak kontynuować dyskusji, bo zaraz będzie miał na głowie Federate, gliniarza i pewnie służby porządkowe stacji. Wstał biorąc ze sobą miskę i sztućce. Podszedł do gospodarza kurnika i położył je na prowizorycznym blacie.

- Bardzo dobre. Lepsze niż kiedy byłem tutaj ostatnio. - rzucił do gościa z lekkim uśmiechem.

Potem obrócił się nie spoglądając na nikogo. Podszedł spokojnie do wyjścia i obejrzał się jedynie na dziewczynę. Nie mówił nic, a patrzał na nią bardzo krótko. Współczuł jej. Z takimi gośćmi - o jajach nieproporcjonalnie wielkich jak na ich umiejętności - daleko może nie zajechać. Później obrócił się i wyszedł. Zza wejścia do kurnika dało się jedynie słyszeć głośne beknięcie…
 
Lechu jest offline  
Stary 14-04-2014, 22:20   #28
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu

Poranek był cichy i pusty. W kurniku prócz dwóch kelnerek nie było nikogo, dziewczyny zmywały podłogę śmierdzącymi mopami wyciskanymi do czarnej wody. Tylko pokoje na tyłach knajpy były w miarę schludne, widać było że mało ludzi zostawał tu na dłużej.
Vasquez zapłacił rachunek rozespanemu karczmarzowi i zakomenderował zbiórkę. Po wieczornym bimbrze jakoś nie mieli ochoty na śniadanie, zebrali więc prowiant i wyszli z drewnianego zajazdu.
Peron jeszcze spał. Puste kramy i zaciągnięte kotary drewnianych boksów mocno kontrastowały z wieczornym zgiełkiem. Stacja wydawała się martwa.
Gdy schodzili na tory tylko stary kundel uniósł łeb i obdarzył ich krótkim spojrzeniem. Dopiero na dziesiątym metrze spotkali żywych ludzi. Strażnicy przybili pieczątki w ich paszportach otworzyli kratę i skinęli głowami na do widzenia. Na więcej nie mogli liczyć.

Załadowali broń i ruszyli srebrną linią w stronę Manchester.
Tunel jak praktycznie wszystkie w metrze był zatopiony w gęstej, lepkiej ciemności.
Szynka co prawda zapewnił, że jest bezpieczny, jednak nauczeni wcześniejszymi wypadkami trzymali się ustalonego szyku. Widząc ich poważne miny chudzielec odpuścił sobie gadkę.

Nie całą godzinę później byli w Manchester.
Zbliżając się do stacji zobaczyli tylko błękitną poświatę bijącą z tunelu. Gdzieś przed nimi zamajaczył niewyraźny kształt i nagle szczęknął megafon.
- STÓJ! KTO IDZIE?!
- Barkiss Ty stary pierniku - to ja Szynka! nie czaj się kurwa z tymi goglami i daj nam przejść -
chudy spojrzał na drużynę i mrugnął okiem:
- spoko, looz to swój chłop, ino przewrażliwiony taki...
- DOBRA CHODŹCIE, ALE ŁAPY NA WIDOKU -
zachrypnięty głos wciąż ryczał z szczekaczki.
Po chwili latarki oświetliły żylastego dziadunia, który leżąc na torach pod siatką maskującą i zakładał szmatkę na sporą lunekę zamontowaną na zadbanym PSG-1. Karabin spoczywał wygodnie na trójnogu - obok megafonu.

Staruszek uniósł się na czworaki i dopiero teraz zauważyli, że z szyi zwisają mu wojskowe gogle noktowizyjne
- Cie choroba, jebał pies to lumbago... no co tak sterczycie jak te kołki. Brać mi dupę z posterunku, i uważajcie na psa... hyr hyr hyr zaśmiał się skrzekliwie dziadunio i przeciągnął się, aż chrupnęły kości, potruchtał w miejscu po czym znów położył przy broni i zarzucił siatkę na plecy.

Faktycznie jakieś pięć metrów dalej strzygąc uszami krążył niespokojnie ogromny wilczur o czarnej sierści. Znając rozmiary normalnych psów Geoffrey przysiągłby, że ten akurat normalny nie jest.
- Cześć Hamilkar...- rzucił Szynka i wszedł w rozświetlony błękitem tunel. Dla nieprzyzwyczajonych gości stacja techników byłą szokiem. Sufit rozświetlony błękitem ledowych lamp i działające tablice świetlne zielonymi cyframi wyświetlające czas i zapomniane już nazwy zaskakiwały bardziej niż kasyno w El Segundo. Ponoć tylko Hollywood miało się lepiej niż Manchester.



- Dobra ziomki nie ma co się spuszczać, kolesie ciągną prąd od Polis bo mają wtyki w gildii Techników - nic dziwnego zaanektowali jedyny w pełni sprawny pociąg. To znaczy - chuja nim pojeżdżą, ale nawigacja satelitarna, komputry pokładowe... nie wiem co z tym robią ale wszystko działa.

Praktycznie galopem przebiegli przez błękitną stację. Widzieli ludzi w kitlach siedzących przy długich ławach i grzebiących się w elektronice. Obejrzeli robota sterowanego joystickiem przenoszącego ciężkie skrzynie, ale dopiero na widok pociągu który stał niecałe 20 minut drogi od stacji zdębieli.
Ludzie w środku tańczyli przez wielkim ekranem plazmowym - grali w jakąś grę która za pomocą czujników sczytywała ich ruchy, przeliczała punkty i dostosowywała muzykę do poziomu grających. W wagonie siedziało też kilku gości w kitlach czytając coś z prostych przenośnych komputerów. Maszynista zaś rozmawiał z kimś przez radio.

- Ej chłopaki, chodźcie tu - szynka poprowadził ich wzdłuż pociągu do małych stalowych drzwi. Następnie wyciągnął zza koszuli kluczyk na srebrnym łańcuszku, z namaszczeniem włożył go w zamek i przekręcił.
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem. Z wąskiego technicznego tunelu powiał lekko mdlący słodkawy zapach.
- Zapraszam do Polis Panowie... - chudzielec skłonił się teatralnie i ruszył w mrok...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 18-04-2014, 07:29   #29
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Metro, podobnie jak przedwojenne, znane z opowieści LA, przypominało Johnowi michę gulaszu. Weź grzybki, orzechy ziemne, marchew, mięso, przyprawy wymieszaj i otrzymasz twór jedyny w swoim rodzaju. Będzie miał kolor kupy, będzie zbyt treściwy jak na zupę i zbyt rzadki jak na drugie. Niby każdy zna składniki ale nie ma dwóch osób które przyrządzałyby go tak samo. Metro, cóż zbyt małe jak na prawdziwy świat ale za duże jak na schron, zróżnicowane etnicznie i skonfliktowane ale jednak żyjące w dziwnej symbiozie. Jeśli zaś chodzi o kolor to na twarzy Johna zawsze pojawiał się uśmiech gdy po pijaku odpowiadał: – Ciemno jak w dupie.

Posterunkowy Williams niejednokrotnie opuszczał już stolicę więc nie wybałuszał gał aż tak jak pozostali na widok cudów techniki na niebieskiej stacji. Zamiast tego starał się sobie poukładać w głowie to czego poprzedniej nocy dowiedział się od Szynki. Z pijackich wynurzeń chudzielca wyłonił się dość dziwny obraz. Skurczybyk był synem rzeźnika i ponoć swą ksywę dostał bo w dzieciństwie szynki miał powyżej uszu. I stąd, jak powiedział, jest taki mizerny. John trochę w życiu widział ale jak do tej pory nie spotkał skurwiela który odmówiłby żarcia. Zwłaszcza świeżej szynki. Ponadto większość producentów najlepszy towar przeznaczało na handel. Na własny użytek szedł drugi sort. Jednym słowem historyjka gliny nie przekonała. Wątpliwości budziły też okoliczności w których Chudzielec wszedł w posiadane klucza. Popiwszy twierdził raz, że go wygrał raz że odziedziczył, chwilę później sugerował kradzież. Wątpliwości Johna potwierdziły się gdy Szynka opowiedział o swoich problemach związanych z hazardem. Nieco już wcięty glina był już niemal pewien, że rozmawia z mitomanem, pijakiem hazardzistą i złodziejem. Zaraz mi się tu gnojek do spisku przyzna – myślał z zadowoleniem. Oczyma duszy już widział sąd i karę wymierzaną zbrodzieniowi. Niestety konieczność kontynuowania dyskretnego przesłuchania przy kolejnej kolejce rozproszyła dzielnego stróża prawa. Teraz gdy maszerowali ku stolicy mógł przeanalizować fakty po raz wtóry. Nonsensy spowodowane alkoholem wyparowały z głowy ale wątpliwości pozostały. Tak czy siak Młody chciał być w polis jak najszybciej nie pozostawało więc nic innego jak zdać się na podejrzanego anorektyka. John postanowił być czujny i obserwować uważnie trasę, przewodnika i matołka którego pod wpływem impulsu chciał odwalić. Nie to żeby Danielowi odpuścił, o nie po prostu nie nadszedł jeszcze ten czas.

Gdy Szynka otworzył drzwi owiał ich wszystkich ohydny smród. Jebało jak stare jajka zawinięte w nieprane od wojny skarpety. Nie było mowy by John wszedł tam w swoim wychuchanym mundurze. O nie!. - Sekunda - powiedział - muszę zmienić spodnie. - wyciągnął z plecaka obszarpane spodnie i przebrał się. Zmienił też buty i koszulę. Wyglądał by teraz jak łachmyta jakich w metrze wielu gdyby nie pas dookoła bioder i kamizelka kuloodporna nałożona na flanelę. Szybko i sprawnie zawinął swój skarb w kawał czystej folii i schował do plecaka. – Dzięki, możemy ruszać. rzucił po chwili upewniając się, że całe oporządzenie leży na nim gładko i jest łatwo dostępne.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 19-04-2014, 18:00   #30
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Poranek na stacji był dziwny. Daniel przywykł do charakterystycznego klimatu tego miejsca. Do nawoływania kupców, do zapachu pieczonego szczura, do prania wywieszonego wysoko nad straganami. Cisza mu tu nie pasowała. Nie żeby jej nie lubił, ale tutaj chwile kiedy społeczność milczała łapiąc łapczywy oddech przed ciężkim dniem stały się czymś dziwnym. Zabawną karykaturą tego czym być powinny...

Brodacz właśnie polerował na błysk katanę kiedy Vasquez przyszedł i oznajmił, że za kwadrans odbędzie się zbiórka. Normalnie najemnik siedziałby już w sali jadalnej obżerając się, ale nie tego dnia. Ostatniego wieczoru wypił trochę i nie miał ochoty opychać się z rana. Pochwa była już czysta, podobnie jak wielokrotnie hartowana klinga. Zostało oczyścić tsubę i ruszać na spotkanie towarzyszy. Na samą myśl o swoich kompanach uśmiech nie schodził z zarośniętego pyska Jonesa. Ciekawe czy rewolwerowiec i gliniarz przypieczętowali swój sojusz przeciwko niemu porządnym, męskim seksem...

Kiedy kurier opłacił pobyt Daniel zabrał swoją część prowiantu i spokojnie wyszedł na peron. Społeczność nabierała sił przed dniem pełnym handlu, podróży i walki o lepszy byt. Puste boksy tutejszych kupców, zaspany pies i - wbrew pozorom - czujni strażnicy były jedynymi obrazami żegnającymi ich na stacji Harbor.


Załadowany potężną amunicją bębenek wszedł bez oporów między elementy szkieletu Magnuma. Kabura z ledwo słyszalnym westchnieniem przywitała najbliższego przyjaciela, którego kształt zdołał się wyrobić na niej już tygodnie temu. Kochankowie żyli swoim tempem kiedy brodacz przywiesił sobie u pasa japoński miecz - prezent od starego przyjaciela. Zaczep magazynka karabinu kliknął przyjemnie kiedy wypełniony amunicją stalowy mag wsunął się w gniazdo. W chwili, gdy plecak trafił na swoje miejsce, a jego właściciel przyczepił sobie charakterystyczną pochewkę, w którą wsunęła się cholernie wytrzymała pałka... Daniel był gotowy do drogi.


Srebrna linia. Cel Manchester. Najemnik obojętnie przywitał znane mu stare, wybielone napisy na ścianach tunelu - Harbor Transitway. Ile razy już tędy szedł? Dość aby móc opuścić lekko broń, ale za mało aby zabezpieczyć karabin. Robert znał to miejsce lepiej. Mimo iż chudzielec zapewniał, że tunel jest w porządku Daniel nie zrobił nic tylko zmienił broń na krótszą i chwycił w drugą rękę latarkę. Musieli porządnie oświetlić sobie drogę.

Po około godzinie najemnik rozluźnił się lekko widząc znajomą poświatę oświetlenia ich docelowej stacji. Mimo to nieprzyjemny głos nie zaskoczył go. Bardziej martwiło go, że miał za plecami dwóch, nie przepadających za nim samców. Twardych, charakternych, nerwowych. Dziadek strzegący peronu znał się na rzeczy. Maskałat nie wyglądał na gówno zakopane w żwirze, a wytwór prawdziwego profesjonalisty. Karabin i luneta były bardzo zadbane, a noktowizor nie był dla Daniela czymś często widywanym. Pewnie na stacji techników był do tego lepszy dostęp niż w Douglas. Dużo lepszy.


Mimo iż brodacz bywał już na tej stacji nie raz to był pod wrażeniem. Jak zawsze. Bardziej niż same oświetlenie czy zielone wyświetlacze ciekawił go dostęp do prądu, który sam chciał dla swojej stacji wywalczyć. Marsz przez Manchester był szybki. Nawet bardzo szybki. Naukowcy grzebiący w elektronice, o której Daniel nie miał zielonego pojęcia. Robot przenoszący najcięższe towary. Pociąg... na widok tego co działo się w wagonach Jones o mało nie odleciał. Jak bardzo trzeba mieć nasrane aby w takich czasach zwyczajnie się bawić? Nie przejmować się promieniowaniem, maszynami, bandytami, całym tym syfem, a zwyczajnie się bawić. Dla niego szczytem zabawy był seks z jakąś śliczną paniusią albo możliwość kropnięcia kilku cwaniaków. "Lepsze to niż się kłuć jakimś świństwem" jak mawiał tropiciel Bob...

Małe, średnio solidne, lśniące w błękicie wejście techniczne. Niepozorne. Szynka kluczyk do niego traktował jak największy skarb. Obchodził się z nim jak z delikatnym pisklakiem. Ze środka tunelu zawiało lekko smrodem, ale to co dla Daniela było "lekkie" niektórych chyba zniechęciło do dalszej wędrówki. Gliniarz był jednym z nich. Uśmiech znowu zawitał na obrośnięty pysk najemnika…
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172