Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2014, 18:35   #136
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Kilkanaście lat wcześniej


[Media]http://www.youtube.com/watch?v=EC0CoWml8bg[/Media]

Borys Jankovic, młody chłopak o pokrytym poparzeniami ciele wisiał przykuty do ściany. Łkał cicho z bólu, gdy głębokie rany zarastały powoli na jego wyniszczonym ciele. Projekt Ewolucja II powoli dobiegał końca, zwłaszcza że Rosjanin był ostatnim obiektem testowym. Jako jedyny przeżył do tego momentu.
Jego narządy pływały w formalinie, ukryte w wielkich słojach. Pozbawili go ich, by sprawdzić czy jego moc regeracyjna, pozwoli mu na odtworzenie tych ważnych elementów.
Chłopiec dyszał ciężko, zmęczony i pozbawiony chęci do życia. Powoli zasypiał.

~*~

Kim jestem? Czy mogę nazwać się pasożytem? Nie… wtedy tylko czerpałabym korzyści z tej skorupy.
Symbiot.
Tym jestem.
Żyje w każdym, lecz mało kto zdaje sobie z tego sprawy. Czemu tylko nieliczni, zadali sobie pytanie, czemu sam siebie nazwałem?
Jestem mózgiem.
Odpowiedź prosta, a wcześniej dla mnie niepojęta. Jestem tym, co odpowiadało za przetrwanie gatunku. Czemu nikt nie zdaje sobie z tego sprawy? Gdy mówimy JA, nie mamy namyśli skóry, kości, mięśni. To mózg. To on pozwala nam zadać to pytanie. Czyli jesteśmy mózgiem. Ciało to osobny byt, z którego korzystamy. My dajemy mu świadomość, ono nam możliwości. Nierozłącznie związani, a zarazem tak różni.
Dlaczego dopiero teraz to zobaczyłem?
Czy ja śpię? Nie to coś innego. Zdaję sobie sprawę, z posiadania ciała, ale nie mogę nim ruszyć. Świadomy sen. Powłoka się regeneruje, gdy ja dalej pracuję, rzadki ale interesujący przypadek.
Czemu teraz o tym myślę? Może chce uciec od bólu, który odbieram od swej powłoki? Nie… czułem wcześniej go wiele, to nie może być powód.
Dlaczego nie wszczepili mi tych komórek inaczej, przecież to takie proste… można by to zrobić szybciej i efektywniej.
Skąd ja to wiem? Wcześniej nie miałem tych informacji. Wszystko zdaje się napływać. Teraz Ci którzy byli tak inteligentni, zdają się być tylko małpami. Wymachują kijami, tylko bardziej skomplikowanymi. Jednak to dalej kije.
To co mi robią to nie jest nauka, to ukrywanie własnych słabości. Zabili tyle istnień, by stworzyć coś czego nie rozumieją.
Tak jak wszyscy z tej niedorozwiniętej rasy, myślą że są panami, będąc zwykłym bydłem. Gdyby wiedzieli, to co teraz wiem ja…
Gdy tylko się dowiedzą, zabija moje ciało. A bez ciała nie mogę żyć.
Jakiż wielki jest to paradoks, chcieli bym był przykładem na potęgę ewolucji… i udało im się to. Zostałem wyższą formą tej rasy, stoję o szczebel wyżej w hierarchii. Homosapienssapiens to nic innego jak przeżytek dawnych czasów.
Jednak ten gatunek zawsze był zawistny. Musze się ukryć. Ale jak?
No tak, tak gdzie nie będą szukać. Geniusz skrywaj w głupocie. Skoro wyrosłem ponad nich, teraz muszę też stać się owcą- ale do czasu. Obwiąże się łańcuchami, ale zostawię sobie zamki. Ustawie zegary, które pozwolą mi wyjść stąd jako owca, by potem zmienić się w wilka.
Ewolucja wsteczna.
Cofnę się w rozwoju by przeżyć, a potem wrócę do swej dawnej formy by przejąć panowanie, nad tym nic nie wartym gatunkiem.
Wilk musi przewodzić.


~*~

Chłopak otworzył oczy, łańcuchy obcierały jego nadgarstki. Jednak rany szybko się leczyły, komórki kraba przyjęły się wspaniale. Jankovic musiał przyznać, że pierwszy raz też tak dobrze mu się spało. Przez chwilę miał dziwne wrażenie, że słyszy tykanie jakiegoś zegara. Na ringu jednak często słyszał dziwne dźwięki, gdy dostał w głowę więc nie przejął się tym.
- Witaj Borysie jak się czujesz? – powitał go jeden z naukowców, który zaczął standardowe odczyty. Co prawda, zdziwiło go, iż urządzenia zarejestrowały chwilową, wzmożoną pracę mózgu, jednak zostało to zrzucone na przyjęcie nowych komórek.
Nikt nie zdawał sobie sprawy, że przez noc w głowie chłopaka wyrosła najgroźniejsza bomba na świecie. Tykający ładunek nie pohamowanego intelektu.

~*~

Człowiek Krewetka leżał oparty o ciepłe futro wielkiego wilka. Dyszał miarowo, ledwo żywy po walce z czarnymi rycerzami. Został znowu sam. Mimo że Yoki mógł mu pomóc, po prostu zawrócił zostawiając go na pastwę losu. Jak zawsze zostawał sam. Wszyscy o nim zapomnieli, nawet ojciec nie odzywał się od kiedy wojsko zapłaciło mu za badania prowadzone na Rusku. Czuł się niemal jak w tą przedostatnią noc w łańcucha laboratorium, kiedy czuł całym sobą, że zaraz skona.
Pierwszy łańcuch otaczający jego umysł pęk z cichym zgrzytem.

~*~

Jankovic z zamkniętymi oczyma kiwał się na krześle w windzie prowadzącej do bazy Unii. Henry, Zolf i inni paplali o czym ważnym. Oczywiście, każdy traktował go jak idiotę, więc po co w ogóle próbować mu coś wytłumaczyć.
Nie pokazywał tego, ale krew wręcz się w nim gotowała. Czemu miał niby być traktowany jako gorszy! Gdyby nie on Henry pewnie byłby już martwy, możliwe że prezydent też. Ale nie, lepiej traktować go jak niedorozwoja! Wiele by dał by chociaż raz spojrzeć na nich z wyżyn intelektualnych, by poczuli się jak on…
Pękł drugie ogniwo.

~*~

Palce stukały po klawiaturze, łamiąc zabezpieczenia do maila Rolanda. Czyli jednak miał coś do ukrycia! Czyżby chciał wykorzystać Borysa jako kolejnego pionka w swych grach? Czy on wszyscy mieli go za posłuszną marionetkę!? Kiedyś był kimś! Najlepszym bokserem w szkole, miał szacunek i przyjaciół. Teraz zaś tylko fałszywe tytuły oraz pełno aktorów dookoła siebie.
On jeszcze zedrze im maski z twarzy. Opamiętają go na dobre.
Zegar odciął kolejny z łańcuchów.

~*~

Borys leciał w dół, wypchnięty z helikoptera.
A więc nawet dawni przyjaciele byli mu wrogami? Czy od zawsze go oszukiwano i wodzono za nos? Czemu to się działo, dla czego to zawsze on musiał upadać i podnosić się bazując tylko na własnej sile. Dlaczego nic mu nie wychodziło. Dlaczego go zdradzono.
Gdy jego ciało uderzało o wodę, tylko dwie pieczęcie pozostały na umyśle.

~*~

Borys klęczał nad Arnoldem, a jego usta wypowiadały kolejne słowa. Jednak myśli pędziły po innym torze. Czyli jednak ktoś ciągle w niego wierzył. A może to był podstęp? Znowu sztylet skierowany w plecy? Co było prawda, a co kłamstwem?
Czemu nie sprawić by i on poczuł się tak samo, czemu on nie ma poznać smaku zawiści zdrady!?
Ciepła krew spłynęła po placach Jankovica, gdy na jego małej bombie został tylko ostatni cienki łańcuch. Ogniwa które czekały aż zerwie je sam.

~*~

Oto powróciła najwyższa forma ewolucji tej planety.
Nie było już mutanta, człowieka krewetki czy Rosyjskiego Wilka.

Teraz stał tutaj jedyny żyjący Nadczłowiek. Borys Jankovic.
Który nie był w najlepszej sytuacji, jednak jego intelekt i wszystko czego dotychczas dowiedział się o swych wrogach miało mu dać to czego chce. Był w środku ciała Henrego, teraz nic nie mogło pójść źle. Czarny pancerz począł pokrywać ciało Ruska, który niezwarzając na macki zaczął ciągnąć rdzeń w swoją stronę.
- Władasz cieniami, to ciekawa moc. Obserwowałem ja gdy miałeś mnie za głupca. Tylko, że cienie nie mogą istnieć w mroku i zbyt jasnym świetle. -rozmyślał, puszczając ramie Masona i o dziwo uderzając we własny pas. Ten gdzie nosił naboje do swego gigantycznego pistoletu.
W tym też parę pojemników z napalmem. Które miał zamiar teraz silnym uderzeniem i iskrą wywołaną zderzeniem pancerza z metalem rozpalić na sobie. Interesowało go czy tak jasny płomień zniszczy cienie Henrego.
Naukowiec postanowił jednak nie dać okazji Ruskowi do zrealizowania swojego planu. W przeciwieństwie do niego, miał teraz ogromną ilość opcji do wyboru.
- Mulch, śluza w stacji kosmicznej. Jeśli Pan Robaczek zechce zrobić coś destruktywnego, to przekonamy się jak jego mutacje pomogą mu przetrwać w próżni - polecił spokojnie swemu dublerowi, gdy macki zagłębione w ciele Borysa zamieniły się w ostrza sztyletów, które rozszerzając się zaczęły rozcinać jego dłoń od środka. Co prawda zewnętrzny chitynowy pancerz mógł utrzymać kończynę w całości, jednakże jeśli tylko uda mu się przeciąć mięśnie i kości, to Rosjanin nie będzie w stanie dłużej zaciskać palców na jego rdzeniu i Henry będzie mógł zwyczajnie zsunąć się z jego dłoni. Zaś złapane przed chwilą kobiety odrzucił na boki, niezbyt przejmując się tym czy będą miały miękkie lądowanie.
- Pan Mulch jest z nami? Za moim plecami, tak mniemam. - zaśmiał się Borys. - Z toba tez walczyłem, wszystko po to by zebrać informacje. Dobrze wiem jak działa twoja teleportacja, ale jak widać twój kompan niezbyt. Chyba, że ma zamiar mi towarzyszyć w podróży do śluzy. W końcu musisz telerpotować, wszystko czego dotykasz, nieprawdaż Panie Mulch?
- Spójrz na ziemię i pomyśl jeszcze raz. - zaproponował Mulch kładąc rękę na ramieniu Borysa.
Dookoła trójki osób było wiele rozgniecionych od zderzenia z ziemią ciał. Były one w różnej odległości od siebie i losowym dystansie od pozostałych żywych osób. - Przed testem matematycznym sugerowanie jest rozwiązania sudoku. Dla pobudzenia umysłu. Jaki by nie był twój, wydaje się wciąż nie w formie. - Zagroził. - Odpuść. Nie czas i miejsce na bitwy książąt.
- Mulch, może przedyskutujemy to w innym, mniej niekorzystnym dla nas miejscu? - zaproponował Henry, nieco zirytowany brakiem ostrożności ze strony swego kompana. - Nawet jeśli jesteśmy książętami, to dwa celne strzały snajperskie i tak unieszkodliwiłyby nas na dobrą chwilę.
- Szczerze nie zamierzałem tu walczyć, chciałem zdobyć tylko rdzeń. Chyba faktycznie trzeba to przemyśleć… -westchnął Borys, zamyślony. - I niby chcecie się od tak rozejść?
- Jesteś pewien, że tylko udawałeś neandertalczyka? - zakpił Henry. - Chciałem tylko sprawdzić czy idąc tym tropem nie uda mi się odnaleźć Rolanda, bądź też Tanu która mogła się pod niego podszywać. Oczywiście, że nie zależy mi na walce z tobą. Nie jestem już po stronie Cybercore, ani po żadnej innej, poza moją własną. Jeśli rzeczywiście jesteś mądrzejszy niż za jakiego cię uważałem, to może zamiast okładać się po ryjach, porozmawiamy przy dobrym drinku i wszystko na spokojnie sobie wyjaśnimy?
Borys nie słuchał dialogu. Gdy tylko Henry zaczął mówić, jego noga łupnęła w ziemię trzęsąc całą okolicą. Dwójka straciła równowagę. Wtem wszyscy zniknęli.
Znaleźli się oni na polanie w środku lasu, naprzeciw małej starej chatki.
Henry znał to miejsce. To tutaj miał miejsce jego sen z wspomnieniami ostatniej linii czasowej. Była to kryjówka Matki, Mulcha, Doktora Steinera, Soekiego...Dużo bardziej sprzyjające im miejsce niż ulica pod kontrolą Borysa.
Nie nacieszyli się jednak widokami. Rosjanin już był w ruchu, Okręcił się wokół siebie i uderzył bez zwłoki w Mulcha za pomocą Henriego. Dwójka walnęła jeden o drugiego i upadła na ziemię. Dłoń Borysa została jednak rozcięta od zewnątrz. Gdy chciał on wyciągnąć rdzeń, wyciągnął swoją rękę.
Dwójka ponownie zniknęła. Stali teraz przed domem, krótki bieg od Borysa.
Z lasu zaczęła wychodzić czarna mgła która dodała okolicy nieco mroczniejszego klimatu. Z głuchym metalicznym szczękiem zaczęły z niej wyłaniać się postacie czarnych rycerzy, odzianych w groteskowe pancerze. Wydawali się groźniejsi niż ci, z którymi kiedyś walczył Borys.

- Człowiek nie rozmawia z robactwem, więc ja nie mam sensu dyskutować z wami. -odparł Borys na wcześniejsze słowa Henrego. - Jesteście jedynie niezorganizowaną bandą małp, które w jakiś sposób wspięły się szczebel wyżej na drabinie ewolucji. -dodał, gdy jego oczy błysnęły groźnie. Widać Henry nie był jedynym szaleńcem w okolicy.
Forma w której był chłopak uległa zmianie, chwilę po tym jak jego dłoń zrosła się przy pomocy regeneracji króla tasmanii. Ciało Rosjanina pokrył chitynowy pancerz, czółki delikatnie się zmieniły, zaś palce zostały wbite w ziemię.
Borys napiął swoje mrówcze mięśnie, podrywając w górę największy kawał ziemi jaki zdołał. Jak gdyby chciał wywrocić stół, podrzucił grunt, tka by ten zasłonił Jankovica przed Henrym i Mulchem. Przy okazji wzrokiem szukał rury z wodą, działko takiego rodzaju przydałoby mu się do odrzucenia rycerzy kawałek dalej.
Henry wtem roześmiał się dziko i nawet bardziej przerażająco niż zwykle.
- To ci dopiero ironia! Uwielbiam to! - zawołał gromko naukowiec, ocierając łzy śmiechu. - Wybacz, ale to doprawdy komiczne że uważając się za istotę wyższą ewolucyjnie od ludzi, masz takie mniemanie o kimś kto połączył się z samym Bogiem, który zaprojektował ewolucję. Nie wspominając już o tym, że ci których uważasz za robactwo są jednocześnie tymi którzy stworzyli cię takim jakim jesteś.
Naukowiec wciąż śmiejąc się rozpuku wyjął z kieszeni kitla trzy kulki, który rozrzucił na boki, zaś gdy tylko okrągłe przedmioty wylądowały na ziemi, przepoczwarzyły się w pająkopodobne roboty, które zaczęły otaczać Borysa w dużej odległości.
- Jesteś pewien że nie wolisz tego odłożyć na dzień w którym nastąpi koniec i wybrany zostanie nowy stwórca? - zapytał szczerze Henry. - Będzie trochę antyklimatycznie jeśli zostaniesz przez nas zgładzony tu i teraz, gdy do wielkiego finału jeszcze taki szmat czasu.
W ziemi nie było rur, to trochę zawiodło osobnika, który niegdyś był prostym bokserem. - Zgładzili? - Borys szepnął cicho do siebie, po czym chwycił uniesiony wcześniej ziemny blok i zaczął obracać się dookoła własnej osi. - Spróbuj jeżeli uważasz że jesteś wstanie! -dodał zaczynając obracać się dookoła własnej osi. - Pokaż na co stać ludzi. -dodał niemal wypluwając ostatnie słowo, niczym niepotrzebną ślinę. Chwilę potem puścił ogromną bryłę ziemi, która poszybowała w stronę Henrego i Mulcha.
Nie było powodu do blokowania ataku Borysa. Henry machnął tylko ręką na Mulcha by ten trzymał się blisko niego, po czym zaczął się zbliżać w kierunku ich adwersarza.
- Unik w prawo - polecił, gdy wyciągnął przed siebie ręce, gotowy do kontrataku. Zaraz po teleportacji miał zamiar zaatakować frontalnie Rosjanina. Miało to na celu głównie stwierdzenie, jak skuteczne okażą się jego zdolności w starciu z mrówczym pancerzem.
Mulch przytaknął skinieniem głowy, choć nie był na tyle durny aby słuchać Henriego co do słowa.
Dwójka znalazła się na lewo od kawałka ziemi. Jak się okazało tuż za nim znajdował się Borys, szarżujący prosto na mieszkanie. Ziemia miała mu służyć wyłącznie na zasłonę. Jego forma była nieco inna, większa. Wyglądał jak triceratopsopodobna istota Był otwarty na atak.
Henry naturalnie nie miał zamiaru przeoczyć tej okazji. Cztery macki wystrzeliły w stronę Borysa, mając pochwycić go za nadgarstki i kostki, zaś następne pół tuzina spróbowało przebić jego łydki.
Sama bryła ziemi uderzyła w dom, a raczej przed niego. Rozbiła się o powietrze rozlatując w miejscu. Na dachu pojawiła się drobna odziana w płaszcz sylwetka. Deus.
Wyglądał na dość zaspanego i niemrawego. Bez trudu jednak osłonił mieszkanie.
Zaraz po nim na wieży z prawej strony posiadłości pokazała się jeszcze jedna postać. Wysoka, chuda i z blizną na twarzy. Profesor Steiner.
- Powiedz nam jak ci się znudzi, Heniek. Ale jak obudzicie matkę, to was zagłodzę. - ostrzegł profesor z ojcowskim wyrazem twarzy. - I będziesz mi potem trawnik pielęgnował.
Borys zatrzymał się. Zarówno przez trzymające go cienie jak i ścianę. Krwawił z łydek i wyglądał groźnie. Wyrywał się jednak bez większych problemów. Henry miał przeczucie że w większości swoich form, Rosjanin był w stanie się uwolnić.
Po jakiejś chwili zaryczał odruchowo z bólu. Na jego plecach pojawiły się wypalone laserem blizny. Dołączyły do nich dwie macki, uderzające w kark Borysa, powoli szukająć do niego drogi pod skórą.
- No tak mrówki walczą całym stadem. -warknął Borys, grubym głosem gdy powoli się kurczył. Widać, forma triceratopsa nie była mu teraz w smak. - Tak więc i ja potrzebuje kompana… -dodał, zerkając w bok, mniejszy już Rosjanin, z dziwnym uśmiechem. - Dobrze, że jest tu ktoś godny, by ze mną współpracować. -dodał, gdy jego lewe ramie zabulgotało, a po chwili wyłoniła się z niego twarz. Drugiego Jankovica! Mutant numer dwa, rósł chwilę na ciele Borysa, by z cichym mlaskiem odłączyć się od niego. Ten jednak nie posiadał na sobie śladów walki.
- Witajcie nędzne istoty! - nowy Borys był chyba równie zarozumiały co jego brat. - Co zrobicie teraz, sprowadzicie cała armie książąt? -zagadnęli synchronicznie, ruszając ramię w ramię w stronę Mulcha i Henrego.
- Mulch, czy jedna dusza może przebywać w dwóch istotach jednocześnie? - Henry zapytał ukradkiem swego towarzysza, niezbyt przejmując się szarżującym na nich sobowtórem Borysa.
- Nie. Ta istota jest pusta. - odparł spokojnie chłopak.
- W takim razie pewnie wiesz co z nią zrobić - odparł naukowiec, który zdecydował się wyprowadzić kolejny atak mackami, tym razem w kierunku obydwu Borysów.
Borysy zaczęły zaś biec w stronę swych przeciwników, z zamiare zdzielenia ich po facjatach.
Boty strażnicze ponownie wystrzeliły swe lasery w prawdziwego Borysa, celując tym razem w jego stopy. Ruchy Henriego zaś uległy gwałtownemu przyspieszeniu, a macki prędko uformowały siatkę która miała złapać i unieruchomić klona Rosjanina, podczas gdy samego Henriego okryła kula złożona z cieni, mająca zatrzymać atak prawdziwego Jankovica w razie gdyby automaty nie były w stanie.
Laserowe wiązki uderzyły w ziemię tuż za nogami Borysa. Był on zbyt szybki dla prostych botów. Mężczyzna zbliżał się do naukowca gdy ten dzięki swoim cieniom unieszkodliwił jego partnera. Moment po zaplątaniu się klona, za jego plecami znalazł się Mulch, który momentalnie zniknął.
Pięść Borysa zderzyła się z twarzą Henriego. Był zdecydowanie za wolny aby jednocześnie tworzyć dwie konstrukcje przeciw na tyle szybkim przeciwnikom.
Henry stoczył się na ziemię, ale nim Borys wyprostował się po uderzeniu, jego ręka...opadła na ziemię.
Obok niego stał czarny rycerz którego ostrze bez problemu pozbawiło mutanta kończyny. Gdy jego hełm się otworzył, zgromadzonym pojawiłą się znana, choć nieco bardziej dojrzała twarz.

Odzianym w czarną zbroję nie byłą bezduszna istota, tylko Soeki Yami.
- Stop! - warknął Steiner z balkonu wieży. - Niech Henry walczy sam i oceni swojego przeciwnika. Jak się zmęczy, wyłączymy Borysa w moment. - objaśnił sytuację patrząc, jak leżąca na ziemi łapa zaczęła powoli zmieniać się w klona.
Soeki odskoczył kawałek w tył. Chwilę po tym Mulch znowu się pojawił. Teraz stał na dachu, obok Deusa. Jego nogi były mokre.
- Kolejna znana twarz. -zauważył nowy Borys w którego zamieniła się dłoń pierwowzoru. - Naprawdę wszystkie książątka i inne tępe małpy, zebrały się w tym jednym miejscu? -mruknął trzeci Borys który wychodził właśnie z pleców tego oryginalnego. - Zbyt się boicie o swoje nic nieznaczące życia? -dodał, gdy cała trójką zaczęła otaczać Henrego. Wszyscy podskakiwali lekko jak bokserzy, by po chwili ruszyć w stronę naukowca w celu zasypania go gradem pięści. Jednak nie robili tego synchronicznie, każdy ruszał się w innym rytmie.
- Gdybyśmy bali się o nasze życia, to walczylibyśmy z tobą na poważnie - zauważył Henry, podnosząc się z ziemi po ciosie zadanym mu przez Borysa, choć przez chwilę musiał rozmasować swoją szczękę. - Jest tak jak mówi doktor Steiner. Na razie to dla nas tylko zabawa. A gdy się nam znudzi, myślę że zrobimy z ciebie obiekt testowy. Jeśli mam tu siedzieć przez następnych kilka miesięcy, to miło byłoby mieć coś interesującego do zbadania.
Naukowiec uśmiechnął się do Borysa, taksując go wzrokiem od góry do dołu, zupełnie jak podczas ich pierwszego spotkania w akademii.
- Od początku wiedziałem, że jesteś czymś więcej niż inni mutanci. Jak widać przeczucie mnie nie myliło - stwierdził, gdy jego macki zatrzepotały groźnie w powietrzu dookoła niego, również szykując się do walki. Znowu przyspieszył użył PSI by przyspieszyć swój czas, zaś jego cieniste kończyny przybrały postać różnorakiej broni do walki w zwarciu, jak miecze, włócznie, topory, czy buzdygany. Zupełnie jakby ta potyczka była dla Henriego kolejnym szalonym eksperymentem, mającym na celu sprawdzenie która średniowieczna broń najlepiej nadaje się do podawania krewetek.
Nie zsynchronizowane tempo klonów Borysa nie było specjalnym utrudnieniem dla Henriego. Od dawna wykorzystywał kontrolę wielu macek na raz, bez problemu dawał sobie radę z kontrolą kilku przeciwników na raz.
Pierwszy z klonów Rosjanina nawet nie dobiegł do przeciwnika, jego gardło zostało rozcięte a głowa spłaszczona na chwilę po tym.
Drugi z nich poradził sobie lepiej. Uniknął nadciągającej macki, skoczył w przód i wystrzelił kolanem w brzuch Henriego. Naukowiec zachwiał się. Dwie ściśnięte z sobą dłonie znalazły się nad jego głową. Źle widział najbliższą przyszłość, na szczęście jego boty spisały się. Strzeliły prosto w oczy klona, oślepiając go, wyprowadzając z równowagi i pozwalając wybebeszyć.
Trwało to jednak trochę zbyt długo. Sam Borys znalazł się obok naukowca i silnie uderzył go w pierś. Mężczyzna poczuł ból i zdał sobie sprawę, że tylko oryginał potrafi go zranić tak, aby jego nowa forma nie regenerowała się. Książęta byli jedynym zagrożeniem dla siebie na wzajem.
Gdy Borys szykował kolejną pięść na odzyskującego równowagę Henriego, spudłował. “Szalony naukowiec” był spory kawał od niego, z pewną dedykacją zwiększając odległość od Borysa. Rosjanin poczuł jak coś niepozornego wspina się po nim. Miał na głowie małego drona. Śmiesznie z nim wyglądał, stojąc obok dwóch swoich klonów, z których ran wychodziły cztery kolejne...
Po za kolejnymi klonami wychodzącymi z umarłych, ciało Borysa tez opuściła kolejna jego kopia. Można było powiedzieć, że to on powoli miał przewagę liczebną.
- No proszę zabili Borysa, dziwne prawda Borysie?
- Widać, ten nie był najlepszą wersją, Borysa, Borysie. -odparł klon klonowi, gdy opuścili ciało swego martwego protoplasty. - Co o tym sądzisz Borysie? -rzucili do trzeciego z klonów.
- Popieram, był niedoskonały. -odparł trzeci z Jankoviców.
Nowy klon który wyszedł z ciała Borysa zdjął z jego głowy drona… tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy za wiele.
Cała piątka niezwłocznie ponowiła bieg, prawdziwy Borys trzymał się o dziwo na przedzie tego szturmu.
Ich nogi ruszyły jedna za drugą. Potem był tylko krótki pisk, a następnie owe kończyny niektórzy widzieli na przeciw swoich twarzy.
Eksplozja była ogromna, mały niepozorny dron wysadził na tyle duży obszar, że nawet oddalony Henry odleciał kawałek do tyłu, raniąc swoje plecy. Na twarzy Steinera nie było niczego oprócz irytacji. Na szczęście dziura nie była na tyle głęboka aby odsłonić cokolwiek znajdowało się pod zebranymi.
Z klonów Borysa nie zostało prawie nic. Nawet się nie klonowały. Widać potrzebowały do tego jakiejś resztki świadomości, której rozerwane, spalone ciała nie posiadały. Sam Borys cudem przetrwał eksplozję. Gdy rzucił się biegiem wyskoczył w powietrze, a jego klony rzucały nim dale i dalej aby zwiększyć prędkość. Dzięki temu teraz...miał spalony cały tył, oderwaną nogę i zwichniętą rękę. Nie był to zbyt piękny widok.
Dominująca forma życia chwilowo zdawała się pokonana przez zwykłą, prostą technologię.
- Warte zapamiętania…. -mruknął Rosjanin. Zdawało się, że w ogóle nie obchodzą go obrażenia, jak gdyby była to dla niego tylko powłoka. - W związku z zaistniałą sytuacją będę zmuszony się wycofać… Spotkamy się niebawem… -dodał, nie pokazując po sobie irytacji. Jego pięść uderzyła w pas, który nagle buchnął płomieniami. Rusek postanowił skremować się żywcem.
- Pozwólcie mu odejść. - zaproponował Soeki. - Dość na jedną noc.
- Jeszcze się spotkamy, Borysie Jankovicu. Tylko następnym razem, gdy wpadniesz w odwiedziny, nie zapomnij o Dr. Pepperze i potrójnym cheeseburgerze z frytkami - zawołał Henry do Rosjanina.
- Do zobaczenia Panie Mason… - głos Borysa dobiegł z wnętrza płomnieni.- Ciesz się ostatnimi dniami wolnego świata.
Naukowiec zaśmiał się w odpowiedzi, po czym deaktywował swoją cienistą formę i z rękami w kieszeni kitla zaczął zbliżać się do rezydencji, a gdy tylko znalazł się naprzeciwko niej, zawołał w kierunku dachu:
- Mi to co prawda obojętne, ale czy wy na pewno chcecie pozwolić mu odejść, gdy zna już lokalizację waszej kryjówki!? Kto wie czy nie wróci tu za tydzień z Arnoldem i całą armią chimer uzbrojonych w rdzenie biocybernetyczne.
- Nie widać nas z satelit. - uspokoił Steiner. - Co najwyżej wie czego szukać. Gówno mu to pomoże. Do łóżek gnojki. - prychnął odwracając się na pięcie i zagłębiając w budynek.
- Ciebie też miło znowu widzieć, Soeki. Kopę lat - odezwał się Henry do swego dawnego kolegi z klasy. - Więc to tutaj zabrał cię Mulch i przekabacił na swoją stronę? Może w międzyczasie opowiesz mi swoją historię, ale na razie byłbym wdzięczny gdybyś mnie oprowadził po rezydencji i pokazał moje kwatery? Ostrzegam jednak że nie zostanę tu na dłużej bez swojego prywatnego warsztatu i laboratorium. Możesz to przekazać doktorowi.
- Jutro. Na razię pokażę ci gdzie masz swój pokój. Mamy jeszcze sporo czasu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline