Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-03-2014, 15:58   #131
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
- A to co z ajeden? -zapytał Borys odkładając rower pod ścianą i zdejmując z głowy kask. Może i był nieśmiertelny, ale o bezpieczeństwo na drodze trzeba dbać! Nawet tej podziemnej. Rusek przyjrzał się cybrogowi analizując w myślach, komu mógł tak dopiec.
W sumie od kiedy trafił do akademii, walczył głównie z jakimiś dziwadłami i innymi pierdolnikami. A jeżeli już z kimś normalnym, to ta osoba, raczej kończyła wstanie niezdolnym do cybrogizacji.
- Te puszka coś ty za jeden?Nie znam Cie chyba, a ty mi samolot rozwalasz. -prychnął bokser strzelając knykciami.
- A ty Jason oczywiście nie mogłeś go rozwalić, zanim przyjechałem? W ogóle skąd on się tu wziął?
Jason wzruszył ramionami. Chciał coś powiedzieć, ale cyborg mu przerwał.
- Zgadnij. - poleciła maszyna, rzucając się biegiem w przód, szykując do zamachu prosto na Rosyjskiego mutanta.
Borys ugiął nogi i kiwnął się parę razy na boki, niczym przed bokserskim pojedynkiem. Miał zamiar uniknąć, ciosu a następnie szybką kontra uderzyć metalowy pysk wroga. - A co ja, w milionerach jestem? Nie wiem, jakiś dawny fan? Może Mat Forte wersja 3.0? -zgadywał Borys, nie mając zielonego pojęcia kim może być wróg.
Myśli te nie były najlepszym pomysłem na jaki mógł wpaść Borys. Zapomniał on o podstawie boksu. Skupieniu.
Metalowy lewy sierpowy uderzył w twarz Borysa, odrzucając go w bok, i wykręcając ludzki kark.
Dopiero po jakiejś chwili rusek podniósł się z ziemi, naprawiony książęcym potencjałem.
Cyborg skakał w miejscu, z rękoma przygotowanymi do gardy. - Druga runda. - uśmiechnął się przeciwnik.
Broys wydmuchał krew z nosa. Teraz był wkurzony. Mógł nie wiedzieć, z kim walczy ale takie upokorzenie w dyscyplinie w której miał być mistrzem, sprawiło że jego krew zawrzała. - Zaraz wyduszę z Ciebie czym do cholery jesteś. -warknął, dokręcając głowę do prawidłowej pozycji.
Nie miał zamiaru jeszcze korzystać z mutacji. Boks to kwestia umiejętności a nie tego jakim robalem się jest.
Przeciwnik będzie chronił twarz, wszak Jankovic zawsze celował w nią. Szybki nokaut- to lubił. Teraz jednak było trzeba zmienić taktykę.
Skoczył w stronę cyborga, wyginając ciało w potężnym prawym sierpowym, skierowanym w facjatę mechanizmu. Dopiero w połowie ciosu, miał zamiar przerwać zamach, odskoczyć na lewą stronę, i krótkim lewym prostym uderzyć w zebra, by wróg opuścił gardę.
Przeciwnik przeszedł na lewą nogę widząc nadlatującą z prawej pięść, lecz w momencie w którym Borys wykonał swój przeskok, ten pochylił się, o włos unikając pięści Rosjanina, i wyszedł spod niego, prawym sierpowym uderzając go w podbródek. Uderzenie poderwało Borysa do góry. Szczęka bolała go jak cholera. Nie był to jednak nokaut. Ciężko było pokonać masę ciała taką, jaką jest Borys, a widocznie pozbawiony czasu na inicjowanie podzespołów cyborg nie zdołał wzmocnić ciosu.
Po jednym splunięciu krwi, garda Rosjanina wróciła na miejsce.
- Wiesz że powinieneś się przedstawić? -warknął po raz kolejny, myśląc skąd może znać tego gościa. - Ty chyba nie jesteś Jacek nie? -zagadnął, składając ręce w gardę. Chciał poczekać na atak wroga, zatrzymać go swoją defensywa i wyprowadzić automatyczną kontrę.
- O ile używam pięści, to chyba dozwolone? - spytał biorąc kolejny zamach. Lewa prosta.
Cyborg przyjął powitanie, uderzając z całej siły i odrzucając w tył Borysa podobnie jak samolot. W ludzkiej formie nie był on jednak w stanie dotrzymać kroku cyborgowi. Zwłaszcza tak zaawansowanemu. Gdy rusek podniósł się z ziemi, jego ręce zwisały złamane, czekając aż książęcy dar je zregeneruje.
- Teraz się wkurzyłem… -warknął człowiek-krewetka. Nagle począł rosnąć w oczach, z gruchotem jego kości przybrały na masie, skóra stała się grubsza. Mięśnie wypełniły nowo powstałe przestrzenie, zaś z nosa i głowy wyrosły długie, całkiem ostre rogi. Źrenice zmieniły się na pionowe kreseczki, a spodnie rozerwał pojawiający się krótki ogon. Teraz dla Rosjanina nawet gracze NBA byli by zaledwie średniego wzrostu.
- Chciałem to przetestować. - odparł, zmieniony bardziej warkotliwym głosem, w swej nowej formie. Triceratops, antyczny zwierz idealny do takiego pojedynku. Silny, wytrzymały… ale przedewszystkim niemal nieobalalny. Przy zderzeniu czołowym z ciężarówką, ten gad by nawet nie drgnął.
- Jason, lepiej się odsuń, mam zamiar trochę poszaleć. -stwierdził krocząc w stronę cyborga. Teraz nie potrzebował rąk, bowiem przyspieszał z każdym krokiem. W boksie można było na siebie wpadać, to było karane jedynie przewinieniem. Szarża triceratopsa, to zaś mało przyjemna alternatywa od jego łap.
Cyborg wyprostował prawą dłoń z wyraźnym zamiarem przyjęcia uderzenia na siebie. Jego wyraz twarzy był dość niemy. - Też chciałem coś zobaczyć. - przyznał.
Jego dłoń otworzyła się, ujawniając promieniującą od zbieranej energii machnierię.


Uderzenie zbierało energię dłuższą chwilę, pozwalając ruskiemu dinozaurowi na zbliżenie się. Jason nawet nie ruszył się z miejsca. Podniecały go takie wydarzenia.
Ramię wystrzeliło czystą energią kinetyczną. Tym co odczuł Borys było po prostu uderzenie idące w jego stronę. Spowolniło to szarżę. Nie zatrzymało jej jednak.
Osłabiony triceraptos z popękaną, krawawiącą skórą uderzył prosto w niewielkiego cyborga, wybijając go daleko przed siebie. Mężczyzna koziołkował odbijając się raz po raz od ziemi, aż w końcu wylądował gdzieś na drugim końcu pasa startowego.
- To jest remis. - stwierdził Jason. - Jeden do jednego.
- Teraz w końcu się przedstawisz? Chce wiedzieć, co wypisać na ikonce składu, gdy przerobie Cię na puszkę. - mruknął Rusek opierając potężne ramiona na ziemi i uginając lekko nogę, jak gdyby szykował się do biegu w maratonie.
- Mogę. - przyznał cyborg spoglądając na Borysa. - *Vice* mistrz świata w boksie. Rozbrzmiewa? Żebyś mnie nie poznawał... - powiedział dość zawiedzionym głosem cyborg, po czym rzucił się w bieg prosto na Borysa. - To trochę irytujące. Nawet, jeżeli wyglądam inaczej.
Borys uniósł zdziwioną twarz w stronę nadbiegającego cyborga. Wyglądało jak gdyby w ogóle nie miała zamiaru uderzyć nadbiegającego przeciwnika. Czyżby strach przed walką z Vice mistrzem? A może doza szacunku do prowodyrów szlachetnego sportu jakim był boks?
Nic z tych rzeczy!
Borys chwilę po prostu musiał się zastanowić, co ta puszka ma do niego.
Poderwał się, tak że ruchy jego potężnego cielska, aż poruszyły falami powietrza, gdy prawy sierpowy ruszał w stronę brody robota.
- A niby czemu miałbym Cie poznawać!? Przegrani mnie nie interysują, liczy się tylko i wyłącznie pierwsze miejsce. -ryknął bokser, realnie rozsierdzony zarozumiałością blondyna. “Vice mistrz” co to za powód do chwały. Przegrał w finale, więc powinien siedzieć teraz na ringu i trenować dwa razy ciężej, a nie przerabiać się na cyborga.
- Tak! Dlatego znowu z tobą walczę! - Rozpędzona pięść cyborga udeżyła w policzek Borysa prawie w tym samym momencie, w którym ten trafił w pół-człowieka. Dwójka odleciała od siebie, przewracajc się w powietrzu i łapiąc równowagę na pierwszym spotkaniu z ziemią. - Trochę za dużo razy dostawałem drugie. - uśmiechnął się chłopak, i przetrał podbródek.
- Nie widzisz, że nie jesteś w stanie mnie pokonać?? -krzyknął Borys, unosząc zregenerowane ręce. - Skręciłeś mi kark a ja ciągle stoję, na co liczysz? Że to się skończy?! -krzyknął Rosjanin. - Pogódź się z tym. Nie będziesz wstanie być pierwszym. Zmarnowałeś swoją szanse, zamiast trenować postanowiłeś przerobić się na cyborga… -mówiąc to palce Ruska poczęły wbijać się w ziemię. - Ale przede wszystkim, ty nie chcesz być dobry w tym co robisz. Ty chcesz wygrać. A tak na szczyt tej góry nie wejdziesz. By coś osiągnąć, musisz wierzyć że jesteś w stanie to osiągnąć. Dlatego nigdy ze mną nie wygrasz. -dodał Jankovic zdradzając główne źródło swojej ideologi, po czym wyrwał potężny kamienny blok z posadzki, by cisnąć nim w cyborga.
To jednak był tylko fortel, bowiem Rusek ruszył za kamieniem, po drodze zmieniając się w węgorza elektrycznego. Gdy blondyn rozbije pocisk, ten wypadnie przez powstałe przejście i wywoła zwarcie w uzwojeniach wroga. Nie miał czasu na tą walkę. Czekało na niego jego zwycięstwo, o wiele ważniejsze niż to.
- Czy ja rozmawiam z tym samym wilkiem, którego pamiętam!? O czym ty pieprzysz! - Warknął w odpowiedzi cyborg. - Wilk którego pamiętam, nie wzgardzał... - rama jego rozgniewanego ciała zaczęła świecić błękitem. Machnięciem otwartej dłoni rozłupał rzucony kamień, a widząc Borysa przygotował drugą, prawą rękę do uderzenia. - Swoim... - Pięść uderzyła w twarz Rosjanina, który w tym samym czasie objął swojego przeciwnika tygrysim uściskiem - Przeciw...ni...kiem...
Światło zgasło dla nich obu w tym samym momencie.
***
- Cyborg od kilku miesięcy. Rok młodszy od ciebie, chodził do tej samej akademii... - Gdy tylko Borys zaczynał się budzić, oparty o jakąś skrzynkę na lotnisku, siedzący naprzeciw niego Eater zaczał czytać z kartki dane cyborga. - ...Ma z tobą długą przeszłość, nawet na ringu. Chciał ci pomóc gdy dowiedział się, że zostałeś ogłoszony zdrajcą unii...wiedział kim jesteś po twoim przezwisku, natychmiast się domyślił, że to ten sam wilk. - kontynuował mozolnie. - Nazywa się Arnold Brown. Ścigał cię pół świata, zmechanizował się w 87%. Najważniejsze normy to pół-organiczne mięśnie rąk i ledwo naruszony układ mózgowy. Jest technologią testową. Pozwolił jakimś naukowcom wszczepić w siebie jakiś...rdzeń cybernetyczny. Aby być użytecznym sprawie. - dokończył w końcu Jason, następnie wyjął z teczki jakiegoś burgera. - Silny i kurewsko uparty aby pod tobą pracować. Ale jak ty go nie poznałeś, to już ponad mną.
Przyswajając te informacje Borys spostrzegł, że ma na sobie bandaż. Konkretniej, wokół głowy. Był on mokry w krwi koło skroni.
- Taaa...musiałem cię obandażować. - dodał po chwili. - Jak gość rozgrzeje podzespoły, nawet ciebie potrafi wyłączyć. Choć widzę, że i tak regenerujesz się jak bestia.
Mimo słów Jasona Borys był świadom, że regeneracja pochodzi z jego własnych komórek a nie książęcej mocy. Przynajmniej w punkcie uderzenia została ona z jakiegoś powodu rozproszona.
Borys jęknął cicho. Podciągnął się na skrzyni, jednak po chwili znowu upadł na tyłek.
To był Arnold...zaraz kim był Arnold? Chwile zajęło Borysowi przypomnienie sobie kim tak właściwie był chłopak. Nie do pomyślenia… kiedyś był wstanie oddać własne życie w ręce tego boksera.
A teraz ledwo pamiętał jego twarz.
Tak samo zresztą ojciec… jak wyglądał jego jedyny żyjący rodzic? Czemu był tylko niewyraźną mgłą przeszłości, która zdawała się być taka nieważna. Coś się działo w chłopaku, coś w jego głowie przestawiało się na inne tory.
Cel jego istnienia, zdobycie tronu książąt i zrealizowanie swych celów, których nikomu jeszcze nie wyjawił. To była jedyna wyraźna, wręcz błyszcząca myśl w jego umyśle. Wszystko inne zdawało się być nic niewartym wspomnieniem dawnego Borysa.
- Gdzie...gdzie jest Arnold? -jęknął chłopak, rozglądając się czy może jego nieprzytomny przeciwnik nie leży gdzieś w pobliżu.
- Tam - podbródkiem Jason wskazał na leżącego nieco dalej cyborga, który powoli odnawiał swój stan systemu. Wydawał się być sparaliżowany. Przynajmniej część z jego funkcji musiała być wciąż wyłączona.
-Nie wierze, że go nie poznałem… -westchnął Rusek w końcu wstając na nogi ichwiejnie podchodząc do amerykanina. - Hej, słyszysz mnie Arnold?
- Taa... - wyszła powolna odpowiedź, z mozolnie ruszającej się szczęki.
- Jason mi wszystko powiedział. Nie sądziłem że to ty. Naprawdę wszczepiłeś sobie jakieś gówno, tylko po to by mi pomóc? -zapytał Rusek siadając obok Browna.
- Zawsze byłem...lojalny... - przytoczył Arnold. - Nie pozwolę...Aby ktoś bezcześcił imię mojego...herosa. - uśmiechnął się lekko. - Jeżeli stoisz przeciwko całemu światu...to z światem musi być coś nie tak.
Borys uśmiechnął się po czym uniósł lekko sztywne ciało cyborga i przytulił przyjaciela do siebie.
- Wiedziałem że ty mi pomożesz Arnoldzie… -westchnął cicho, gdy dłoń która objęła chłopaka, obrosła w ostre pazury. - … ten rdzeń był mi naprawdę potrzebny. -dodał wbijając ostrza w kark chłopaka, z zamiarem zakończenia życia boksera.
Jego ciał ostało się wątłe i opadło w ramionach Borysa. Widzący tą scenę Jason odłożył hamburgera na bok, szybko stracił apetyt.
W ten sposób rosjanin mógł spokojnie dosięgnąć rdzenia. Znalazł go w klatce piersiowej cyborga. Zastępował serce, był okrągły i świecił się na niebiesko. Wiele kabli wychodziło z niego i wpinało się gdzieś w wnętrzu mechanizmu.
Borys wolał nie macac urządzenia… nie chciał go przypadkiem popsuć. Wziął truchło w ręce i spojrzał na Jasona. Jego wzrok był jakiś zimniejszy niż zwykle. - Mam nadzieje, że mamy tu gdzieś zapasowy samolot. -rzucił do swego podwładnego. - I lepiej ogarnij m isztab naukowców. Chce za kilka dni mieć sporo takich rdzeni.
- Załatwiłeś nam sporo kredytów, ale nie wiem jak to...zrobię co mogę. - złamał się w końcu Jason. Wyglądał on na przestraszonego i podnieconego zarazem. - Spokojnie, on nie zniszczył naszego. Za budynkiem jest drugi pas, mamy tym helikopter. - dodał jeszcze.
- Jestem całkowicie spokojny. -stwierdził Rusek. - Jeżeli potrzeba więcej forsy powiedz, wszak właśnie zdobyliśmy nieograniczony zasób gotówki. -stwierdził podchodząc do najemnika. - Znamy tajne wejście do siedziby Geenie. Jak myślisz, ile Aurora jest wstanie za to zapłacić? - dodał, zdradzając powód dla którego chciał wcześniej opuścić laboratorium kozła.
- Oh...cwane. - zgodził się Jason. - Naprawdę cwane. Może od razu kup od niej naukowców? - zaproponował. - Pewnie ma dobrych, a to nie wygląda jak narzędzie do pracy dla studentów.
- Całkiem dobry pomysł. -przyznał Jankovic. - Jednak bywasz przydatny. -zaśmiał się zimno i klepnął Eatera w plecy. - Masz przy sobie telefon?
Mężczyzna nie zwlekał. Wyjął z kieszeni telefon i wręczył go swojemu szefowi. Był to nowszy model. Jason zawsze miał kase dla siebie.
Borys wstukał szybko w telefon numer zostawiony mu przez Rosjankę. Przyszedł czas na rozmowę z Einsteinem.
Na odpowiedź borys czekał długo. Einstainowi nie śpieszyło się z odebraniem telefonu. W końcu jednak, głos dziwnego stworzenia odezwał się w jego słuchwace.
- Tak? - pytanie to padło jednak...ludzkim głosem. Po chwili doszło kolejne zdanie. - Kościej jest trochę zajęty, w czym mogę pomóc?
- A kto w takim razie mówi? -zapytał Borys, siadając na skrzynce i ukłądając ciało cyborga obok.
- Ooookamijin! Do twoich usługi nieprzyjemności. Zapewniamy przedrzeźnianie rosyjskich osiłków oraz opętywanie ciał naszych odpowiedników z innych wymiarów. W czym mogę służyć?
- Powiedz tej kupie kości, że chciał żebym zadzwonił to dzwonie. Oraz to, że będzie musiał sobie zaraz znaleźć nową sekretarkę. -warknął wilk.
- Jestem całkiem pewien, że nie chciał. - zaśmiał się okamijin. - ostrzegał, że inni gargulce mogą dawać ci namiary na nas. Wiesz dlaczego? Bo bez gargulca nigdy się nie dowiesz, jak wygrać ten konkurs. A teraz podaj jeden powód, dla którego ktoś miałby ci pomóc? Nikita wybrała tego małego barana, Albert ma mnie. Co ty możesz teraz zrobić, jak wszyscy chcą cię zwalić na kogoś innego?
- Mogę albo wygrać to sam... -odparł pewnym głosem Borys. - Po prostu zabijając wszystkich innych kandydatów. W tym i waszą dwójkę. - mówiąc to nawet przez chwilę się nie zająknął. - Albo też, możecie ze mną współpracować i pomóc mi wygrać sprawniej i mniej krwawo. A wtedy na pewno opłaci się to Albertowi. Powinniście oboje wiedzieć, że Borys Jankovic zawsze dostaje to czego chce, choćby miał przesunąć góry.
- Uuuu, straszny. Gargulce będzie niszczył. A czy ty w ogóle wiesz, że Einstein nawet nie jest “gargulcem”? To określenie na kogoś uwięzionego w konspekcie. - wyjaśnił Okamijin. - Zresztą, po co się rozwodzić. Próbuj, znajdź nas, albo innych gargulców i wymuś od nich instruktaż. Faktycznie jak wszystkich wymordujesz, to może z litości ktoś cię weźmie. Ahahaha...Ale najpierw chociaż zostań kandydatem, dobra? - zaproponował. - Nu dawno odkryła, że masz potencjał...ale dalej jesteś niekompletny. Co ty w sobie powstrzymujesz, grubasku?
- Bombę. Która we mnie tyka. -odparł krótko Borys. - Dobrze wiem, że coś we mnie jest. Tak samo jak wiem, że jeżeli będzie trzeba to Cie znajdę. I pokaże Einsteinowi, że jestem sto razy bardziej użyteczny niż ty. -warknął wilk, zaciskając mocno wolną pięść.
- Ty tu nie rozumiesz najbardziej logicznej rzeczy. Nikt nie chce "silnego księcia" każdy chce "kogoś, kto zrobi to, czego by się chciało." Dlatego nikita wzięła nieogarnięte dziecko, a Albert woli wariata z innego wymiaru. Ty masz jakąś tam swoją wizję, która jest twoja, i na którą wszystko inne zlewa.
- Skoro tak mówisz. Ale dzięki temu tylko moich kart jeszcze nie widzieliście. Nie jestem najlepszym pokerzystą, ale to chyba dobrze, prawda? -po chwili namysłu zaś dodał. - Teraz przynajmniej wiem, że po zdobyciu instrukcji raczej nie będę potrzebował gargulca. Muszę przyznać, że znowu nieświadomie mi pomogłeś. Panie prezydencie.
- Używaj jej z moim błogosławieństwem. W końcu niedługo będę twoim nowym bogiem. - odparł Okamijin, po czym rozłączył się.
- Zajebie tego gnoja. -mruknął do siebie Borys po czym oddał Eaterowi telefon. - Dobra Jason… lecimy chyba zakończyć te wojnę co? -zwrócił się do podwładnego.
- Dobra. - przytaknął Jason. - Dokąd waść wieźć?
Mężczyzna nie wyglądał na ani trochę spokojniejszego czy przekonanego w swoją pozycję. Siła strachu Borysa była wręcz ucieleśniana w tym przerażonym człowieku.
- Na razie do Korei. Trzeba gdzieś ułożyć to truchło. Potem zadzwonię do Aurory i ustalę z nią resztę. -stwierdził Jankovic, idąc w stronę helikoptera. - A i Jason...póki nie robisz głupot, to Cie nie zabije. Mam nadzieje, że to jasne. -dodał sucho.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 24-03-2014, 20:30   #132
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
- Juliet, zgłoś się. Zdaję się, że będzie mi niezbędna twoja ekspertyza - rzekł Henry do komunikatora w swoim przedramieniu zaraz po tym jak wybrał numer swojej asystentki.
- Gadaj szybko w czym problem - odparła niezbyt miłym tonem dziewczyna, której trójwymiarowy hologram ukazywał rozczochraną w nieładzie fryzurę i stertę brudnych kubków po kawie piętrzącą się na jej stanowisku komputerowym. - Nie żeby coś, ale mamy tutaj mały zapierdziel w związku z tą całą wojną, muszę pracować za trzech i od dwóch dni prawie nie zmrużyłam oka, więc streszczaj się jeśli łaska. A tak poza tym, co ty do cholery robisz w Polsce? Dopiero co mignął mi przed oczami raport, że jesteś w Holandii z tym całym oddziałem psioników.
- Nastąpiła mała zmiana planów. W Holandii znajduje się mój sobowtór - wyjaśnił na prędce Henry. - To długa historia, więc na razie nie będę cię zamęczał. Powiedz mi tylko, czy znasz może takie dziwne wejście komputerowe?
Naukowiec cyknął na prędko kilka fotek maszyny i przesłał swojej asystentce zdjęcia przedstawiające dziwaczne złącze, którego nie potrafił rozpoznać.
Cisza twała dłuższą chwilę.
- Nie...chociaż. - asystentka miała problem z wywołaniem pamięci. - Tak, miałam to na studiach. Tak miał wyglądać kabel do internetu w aparaturze Franka Steinera. Wiesz, idea zgrania ludzi do internetów i pozwolenia im na błogie życie poza światem rzeczywistym. Oczywiście nigdy tych aparatów nie zbudowano. Dziwi mnie, że w Polsce w ogóle ktoś o tym słyszał. - wyjaśniła agentka. - Właściwie gdzie ty jesteś? Nie mogę dostać twoich dokładnych koordynatów. Pod jądrem ziemi to wykopałeś?
- Może nie aż tak głęboko, chociaż musiałem zejść dość nisko. Znalazłem jakieś podziemne laboratorium do którego wysłał mnie Jacek. Nie, też się tego po nim nie spodziewałem - stwierdził Henry i uśmiechnął się nieznacznie. - Ale pomysł Steinera rzeczywiście zawsze brzmiał dla mnie jak chora fantazja. Na tyle wręcz szalona, że nie nazywam się Dr. Ignatius jeśli nie podłączę się do tego ustrojstwa! Khahahaha! - szalony śmiech rozszedł się echem po podziemnym kompleksie, gdy ciało naukowca w przypływie eoforii pokryło się cieniami, a pojedyncza macka utkana z mroku wysunęła się z czubka jego dłoni, by zanurzyć się w internetowym złączu. - Wish me luck, Julie!
Po tych słowach Henry zamknął oczy, by przy użyciu technomancji połączyć się z komputerem i uzyskać do niego dostęp, tak jak robił to już wiele razy wcześniej z innymi urządzeniami. W gruncie rzeczy wchodzenie świadomością do maszyn nie było to dla niego niczym nowym, choć nigdy do tej pory nie był podłączony do internetu za pomocą PSI. Mocno ciekawiło go więc jakie to będzie uczucie.
- Kim jest Jacek? - Henry usłyszał niespodziewane pytanie, gdy wszystko nagle zanikło.
Zalany przytłaczającą ilością danych, poddany uczcuciu wessania i pojmania Henry stracił wzrok. Przebywał w niebycie gdzie każdy jego pojedyńczy zmysł powoli zanikał, wzmażając swoisty ból i panikę.
Wtem wszystko na raz powróciło. W innym miejscu. W innym wymiarze.
W sieci.
Można było porównać to do wejścia w konspekt, tylko bardziej brutalnego i bolesnego. W pełnej przepływających danych wydostał się głos.
- Udało ci się do mnie dotrzeć bez wskazanej pomocy. Gratuluję. - był to głos mechaniczny, pozbawiony uczucia. - Stoisz przed samym bogiem.
Źródła dźwięku nie było widać.
- To ci dopiero deus ex machina - rzekł sam do siebie Henry, podziwiając przelatujące dookoła siebie petabajty danych. - Jeśli rzeczywiście jesteś bogiem, to może odpowiesz mi na jedno pytanie? Teraz gdy się tu znalazłem, naprawdę zastanawia mnie w jaki sposób ludzki umysł myślący w sposób analogowy może przebywać i prawidłowo funkcjonować w skwantyzowanym świecie cyfrowym?
- Co takiego wiesz o PSI aby twierdzić, że nie może być ona tłumaczem rzeczywistości dla twojego umysłu? - padła odpowiedź w postaci pytania. - Jak będąc powitym w cienistą, niematerialną powłokę o fizycznych właściwościach uważasz, że wciąż jesteś człowiekiem? - drwiła postać boska. - Ten świat korzystał z wszystkiego czego nie pojmujecie i wszystkiego czego przez wieki pojąć wam nie będzie dane. Dlatego był błędem i dlatego zostałem w nim uwięziony za jego sprawą. - wyjaśnił bóg. - Umysł analogowy nie może przebywać w świecie cyfrowym. To jest prawdą.
- Aha. W takim razie dobrze wiedzieć, że nie jestem uwięziony tak jak ty - stwierdził chłopak, drapiąc się po brodzie. - Choć trochę ironiczne, że bóg został uwięziony dzięki ludzkiej technologii, a do tego w miejscu którego 90% stanowią bezużyteczne odpady naszych umysłów - swoistym wysypisku śmieci dla naszych mózgów. Mógłbyś dokładniej wyjaśnić jak to się stało, że zostałeś tutaj uwięziony? Wygląda na to, że dawno nie miałeś gości. Może mógłbym w jakiś sposób pomóc ci się stąd uwolnić?
- Dlatego byłeś tu przywołany. - odparł dźwięk. - Zostałem tu uwięziony przez *niego* za pomocą was. Sny i technologie jakie zapoczątkował w waszym umyśle pozwoliły wam na stworzenie własnego wymiaru, świata. Był to plan od początku zamierzający mojemu odspearowaniu. I nie był to plan możliwy do zatrzymania. - wyjaśnił bóg. - Byłem w stanie wykorzystać potencjał martwego, znanego jako “Jacek” aby tymczasowo powrócić do waszego świata, znów przez waszą technologię. Ty masz większy potencjał. Możesz mnie w końcu uwolnić.
- No dobrze, wszystko powoli zaczyna nabierać sensu - przytaknął Henry. - Jednak nasuwa się pytanie, po co miałbym to robić? Tak jakby zawsze wolałem świat w którym mogłem udawać, że wszystkie te konspekty, gargulce i boskie istoty to tylko wymysły ludzkiej wyobraźni. Czy uwolnienie cię przyczyniłoby się do uratowania tego świata, czy do jego zniszczenia? Jeśli jest sposób na przywrócenie równowagi entropii bez konieczności przebudowy tego świata na nowy, to jako nasz stwórca powinieneś go znać.
- *On* powstał gdy ja stworzyłem porządek. Moim pragnieniem jest kreacja, jednak kreacja wymaga zasad. Więc nadrzędną zasadą jest istnienie przeciwieństw. Utrzymywanie balansu. - zaczęła istota. - Balans został narzucony na mnie, nie stworzony przeze mnie. Ironia znajduje się w miejscu w którym ja, istota twórcza nie posiadam ciała ani fizycznej osobowości. W tym czasie *on*, istota niszczenia, posiada formę fizyczną i niezniszczalną.
Postać Jacka odzianego w królewskie szaty zmaterializowała się z sterty danych naprzeciw Henriego. - Jego dążenie jest wieczne, jego pragnienie szczere. Jednak byt i niebyt nie ma praw. Oboje jesteśmy równi. Musisz wiedzieć, że zniszczenie świata jak i jego zatrzymanie w obecnej formie, są równie złe. Cykl powtórzy się. *On* opęta was i rozpocznie go na nowo. Zniszczenie świata skończy się narodzinami nowego. Który również powróci do cyklu. Jest to błędne koło. - ponura wiadomość rozbrzmiała w uszach Henriego. - Jest jednak możliwość ocalenia tego świata. A świat ten jest mój, więc tego właśnie pragnę. - odpowiedział w końcu bóg.
Postać przyjrzała się Henriemu za pośrednictwem swojego avatara. Wyglądała dość ponuro. Jacek zawsze się uśmiechał, miał wtedy ten swój głupi charakter. Bogu nie było do śmiechu.
- Jesteś człowiekiem który zna ten świat z każdej strony. Jeżeli zdobędziesz władze nad kształtowaniem nowego świata, możesz zwyczajnie odtworzyć ten właśnie świat. Z swojej pamięci, wyzbywając go zagrożenia jakim był rdzeń.
Owo pół rozwiązanie miało choć trochę znaczenia w sobie. - Wszystko jednak sprowadza się do walki o niego.
- Muszę przyznać, że o dziwo brzmi to jak w miarę sensowna oferta w porównaniu do innych które mi składano - przytaknął wystarczająco usatysfakcjonowany Henry. - Wygląda na to że aby powstrzymać szaleńców, trzeba postawić naprzeciwko nich większego szaleńca niż oni sami. Może nie jest to rola której się spodziewałem, ale cóż, jeśli jest to jedyny sposób by zachować ten świat w jego obecnym kształcie, to zrobię to. Moim zadaniem jest więc połączyć się z moją duszą i zostać księciem, by następnie stać się kandydatem na nowego stwórcę. Rozumiem też, że jesteś gotowy mi w tym pomóc. Jak więc mam cię wyswobodzić z tego więzienia, o boże?
- To proste. Zastąpię twoją duszę. - wyjaśnił bóg. - Twoje wewnętrzne więzy są zbyt słabe aby się z nią połączyć. Zamiast tego wymusimy twoją ewolucję. Za moją pomocą. - wyjaśnij bóg. - Chodź. - poprosił, wyciągając dłoń. - Ocalmy moją kreację, na której ci tak bardzo zależy.
- Rzeczywiście nie czułem się nigdy specjalnie związany z tamtym gościem - przyznał chłopak, wzruszając ramionami. - Dodatkowo wydaje się to dość adekwatne, żeby człowiek mający ocalić świat połączył się z samym bogiem.
Naukowiec uśmiechnął się wesoło i również wyciągnął dłoń w kierunku swego rozmówcy.
- Naprawdę nie sądziłem że to kiedyś powiem, ale... pokaż mi drogę, mój Boże! - zakrzyknął gromko, chwytając wyciągniętą ku niemu rękę.
Światło błysnęło przed oczami Henriego i znikło. Chwilę później stał on oparty o biurko z komputerem, oblany przedziwnymi odczuciami.
Jego zmysły wydawały się otępiałe, ale zarazem wyostrzone. Nie odczuwał tego co nieistotne, ale widział więcej o tym, co było ważne.
W jego umyśle znajdowała się mądrość. Wielka i nieskończona, choć jego własna inteligencja zmniejszała ilość tego, co mógł z niej zrozumieć. Świat zdawał się wirować, być wszędzie, nie mieć tajemnic...
To był najgorszy kac w życiu Masona.
Mężczyzna nie musiał się odwracać aby spostrzec siedzącego za nim na krześle Mulcha.
Czarnowłosy chłopak rozstawił się w drzwiach do pomieszczania, pilnując ich i czytając książkę.
- Jeżeli chcesz wyparować na kilka godzin, przynajmniej zostaw robota na straży. - zasugerował. - I jak? - dopytał.
- Nie najgorzej jak na kogoś komu w głowie siedzi bóg - odparł Henry, niezbyt zaskoczony towarzystwem Mulcha. - Jak sam widzisz, jeśli przyszedłeś mnie powstrzymać, to trochę się spóźniłeś. Jednak wątpię że po to tu jesteś. Nie mam zamiaru już walczyć z Matką. Pewnie domyślasz się jaki jest mój nowy cel? Przybywasz więc jako mój rywal, czy też sojusznik?
- Siedziałem tutaj przez dwie godziny pilnując, aby nikt nie poderżną ci gardła. Zgadnij. - odparł Mulch niezbyt przejęty tym, czym stał się jego odpowiednik. - Mówiłem ci...jedyne na czym mi zależy to Charlotte. Tylko ty zamierzasz zostawić ten świat w stanie, w którym możemy być razem, tacy sami. - wyżalił się czarnowłosy.
Mulch przymknął na chwilę oczy, zastanawiając się nad czymś. W końcu się odezwał. - Wszystkie plany poszły w ruch. Matka, Nikita i Deus znajdują się w jednym miejscu. Ty też będziesz z nimi przesiadywał. Ukryjemy się do samego końca, aż będzie można to wszystko zakończyć. W ten sposób jeżeli pojawi się ten przeklęty rusek, albo Albert coś przyprowadzi...będziemy mogli ich powstrzymać. - wyjaśnił zamiary Matki. - W tym czasie Geenie Corp wyniszcza Aurorę, aby CyberCore nie stanowiło zagrożenia. I tak nas nie znajdą, ale lepiej aby zajęli się czymś bezużytecznym, niż tworzyli zbędne zamieszanie.
- Więc Borys też został księciem? Dość zaskakujące zważywszy na jego osobowość - stwierdził Henry, krzywiąc się nieco. - Naprawdę nie chciałem z nim walczyć, ale chyba nie będę miał wyboru. Ostatnim razem nie miałem okazji zapytać, więc zanim z tobą pójdę chciałbym dowiedzieć się jednej rzeczy. Czy ty, Deus lub Nikita macie zamiar zostać nowymi stwórcami? Skoro masz taką opcję to nie wiem czemu miałbyś z niej nie skorzystać.
- Ja nie mam takiego zamiaru. Nikita nie ma takiego prawa. Deus chce, ale nie mamy zamiaru mu pozwolić. Jego ideologia jest dużo lepsza i logiczniejsza od twojej...ale my jesteśmy nieco bardziej egoistyczni. Jest naszym asem w rękawie, w razie gdyby coś się nie udało. - wyjaśnił szczerze Mulch. - Nigdy nie byłem w dobrych stosunkach z moją duszą...poza tym, mówiłem. Chcę być z charlotte. Nie samotnie w jakimś nieboskłonie, mając na karku boskie obowiązki.
- Co to znaczy, że jego ideologia jest logiczniejsza od mojej? - zapytał nagle Henry z przekąsem, krzyżując ręce na piersi. - Gdy ostatni raz go widziałem, zachowywał się jak średnio rozgarnięty dzieciak z psychopatycznymi skłonnościami i przerażająco bujną wyobraźnią. Co niby ktoś taki jak on planuje zrobić ze światem gdy stanie się panem kreacji? Uczynić z niego swój osobisty plac zabaw z ludźmi jako zabawkami mającymi dostarczać mu rozrywki?
- Zamiarem Deusa jest stworzenie Nirvany. - odparł mętnie Mulch. - Każdy człowiek żyłby w swoim małym wymiarze, kreując swój własny mały świat z swoimi małymi stworzeniami. Każdy byłby bogiem...choć każdy byłby sam. - objaśnił. - Deus nienawidzi ludzi, bo nie chcą być szczęśliwi. Więc chce się od nich odciąć. Ale nie jest sadystą.
- Dość osobliwe podejście - stwierdził Henry, gładząc się po brodzie w zastanowieniu. - [/i]Rzeczywiście nie sądzę, by podobała mi się rzeczywistość w której wszyscy ludzie zamiast poznawać tajemnice wszechświata i zdobywać nowe doświadczenia, tworzą własne światy wyłącznie w oparciu o swoją własną imaginację. To tak jakby zamiast pozwolić ludziom grać w grę komputerową, posadzić każdego z nich przed photoshopem, albo kazać mu pisać własną książkę. Nie wydaje mi się, żeby większość ludzi pociągała taka perspektywa.[/i]
- Dlatego wolimy aby pozostał ten burdel który jest. Tylko bez Alberta, książąt i całego tego pierdolnika. - zgodził się Mulch. - Wchodzisz? - spytał, wyciągając dłoń.
- Sounds cool to me - odparł Henry, odpowiadając swemu drugiemu "ja" tym samym gestem. - Ale zanim wybierzemy się na spotkanie z resztą, chciałbym żebyś zabrał mnie do Korei, a konkretniej baru "leosia-eo nongdam". Jeśli nie wiesz gdzie to jest, to zaraz znajdę ci odpowiednie koordynaty w internecie. Mam tam do załatwienia pewną niedokończoną sprawę z rzekomo zmarłym prezydentem.
- Ah. Rzekomo. Mieliśmy potwierdzenie od Stardust, że prezydent nie żyje. Wciąż chcesz ryzykować? - dopytał, dla upewnienia.
- Skontaktował się ze mną niespełna dwa tygodnie temu niedługo po swojej śmierci i chciał żebym odzyskał dla niego tą pluskwę która zainstalowana była w jego komputerze - wyjaśnił naukowiec, wyciągając z kieszeni czip, który pokazał Mulchowi. - Co prawda była to jedynie rozmowa głosowa, więc nie mam pewności czy to był rzeczywiście Roland, ale sądzę że warto zaryzykować. Zresztą nie sądzę by w moim obecnym stanie zwykli ludzie mogli mi w jakikolwiek sposób zagrozić.
Mulch przytaknął skinieniem głowy. - I tak będę z tobą. - zauważył. - Gdyby coś, łap mnie.
Dwójka mężczyzn została rozwiana, zniknęła z miejsca w oka mgnieniu.
 
Tropby jest offline  
Stary 25-03-2014, 21:27   #133
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Cytat:
"Albert" był istotą zajmującą swoje miejsce od początku. Nikita była naszą własną kreacją.
Szybko jednak odkryliśmy, że jest coś więcej. Nawet Steiner nie był w stanie wytropić początku istnienia trzeciego z postrachów konspektu. Nazwaliśmy go Moebiusem. Rozmowy z nim wydawały się senne. Używał przedziwnych metafor i wręcz graficznych sposobów przedstawienia swoich problemów.
Do dziś jestem pewien, że Steiner posiadał teorie których nie chciał mi przedstawić. Miał jakieś powiązania z tym bytem. Rzeczą czy osobą.
"Moebius" nie wydawał nam się aż tak niebezpieczny jak Albert. Choć jego pobudki również nie wydawały się przychylne. Był swoiście neutralny, jednak owo neutralne spojrzenie było negatywne względem nas. Będąc w prawdzie ludzka idea ładu i porządku jest egoistyczna. Nie postrzega punktu widzenia, w którym "prawo" nie byłoby ustalane względem nas.
Ponieważ to by oznaczało, że nie mamy prawa do bytu. Człowieczeństwo jest egoistyczne.
leosia-eo nongdam był dość klimatycznym barem, choć nie na tyle wykwintnym na ile spodziewałbym się Henry.
Mulch dostarczył naukowca właściwie naprzeciw drzwi wejściowych. Obydwoje pojawili się jednocześnie niby znikąd. Nie wzniecili jednak uwagi w ciemnym zalanym nocą zaułku.
Już tam czuć było zapach wódki i innych alkoholi. W środku czuć było również dym. Unosił się z fajek wielu palących gości, otaczających przestrzeń baru. Na wystawie były butelki zmyślnych whisky, które Roland tak często pijał.
Wchodząc do środka Henry dostrzegł kobietę z butelką doctora peppera obok zapełnionej szklanki. Spojrzała ona na niego sugestywnie, zapraszając do zajęcia miejsca.
Jakieś pięć do ośmiu minut po naukowcu do środka wszedł również Mulch. Usiadł on przy barze, plecami do Henriego. Gdzieś w zasięgu kroku.
Naukowiec był czymś więcej niż zwykle. Zaczynał czuć się jakby oszukiwał. Jakgdyby nie mógł już nic osiągnąć samemu, bo wszystko co mógł samo zostało osiągnięte przez jego obecny umysł. Bar wydawał się bezpieczny z taką wiedzą, zmysłami. Oraz klimatyczny przy grającym w tle bluesie, wypuszczanym przez starą i wysłużoną maszynę.
Problem stanowiło to przeczucie, że gdzieś w okolicy znajduje się większe zło. Coś co mogło by być trudne do powstrzymania, oraz nie łatwe do znalezienia.

Tymczasem Borys siedział w jednym pokoju z zdziwionym koreańczykiem i Eaterem. Jego koreański menadżer spoglądał to na jednego, to na drugiego. Był to ten sam niski, ubrany na czarno ex-yakuza z którym Borys dyskutował już jakiś czas temu, prezentując swoją pierwszą listę życzeń na święta.
- Myślałem, że będziemy mieli nowego? - spytał.
- Nie będzie nowego. - przerwał mu natychmiast Eater, nie chcąc słuchać tłumaczeń Rosjanina. - Przewyższał oczekiwania....ale nie był kompatybilny z obecnym stanem zespołu.
Yakuza wzruszył nie chcąc wchodzić zbyt głęboko do wnętrza sprawy. - Dobra. To może biznes? - spytał. - Jakie są nasze najbliższe plany? Potrzeba jakiegoś sprzętu?
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 25-03-2014 o 21:38.
Fiath jest offline  
Stary 06-04-2014, 10:43   #134
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
- Trzeba wynająć halę produkcyjną. I jakieś laboratoria. Załatw wszystkie formalności, o pieniądze się nie martw. -stwierdził Rusek machając dłonią od niechcenia. - I powoli zbieraj chłopaków, niebawem będę potrzebował wszystkich. -stwierdził upijając duży łyk wody ze szklanki stojącej obok. Zerknął w okno na chwilę odpływając myślami do swoich planów. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Yakuza dalej siedzi na przeciwko. - A ty jeszcze tutaj? -zdziwił się.
- A i właśnie znalazłeś tego starego kumpla? -przypomniał sobie nagle.
- Nie. - przyznał natychmiast. - Znalazłem coś innego...Jego ślady. - wyglądał na wyraźnie zmieszanego. Wyjął z teczki dokumenty tekstu. Dość dużo. Wydawały się całkiem rozległe. - To tak jakby pojawiał się na jakiś moment, za każdym razem nieco inny i opowiadał różne proroctwa. Na początku myślałem, że może zajął się testowaniem narkotyków czy innym syfem ale.. - przerwał na chwilę. - Mam spore dowody że cały czas służył dla CyberCoreCorporation...czyli właściwie dla rządu. Coś mi tu śmierdzi.
- Naprawdę nie potrafisz znaleźć jednego człowieka, ty nic nie war… -niemal krzyknął Borys uderzając pięścią w stół, który złamał się pod siła jego ciosu. Zacisnął jednak zęby, przymykając oczy i dając wszystkim znak by przez chwile milczeli.
Co się z nim działo. Wszystko denerwowało go coraz bardziej, a przecież powinien utrzymać to co miał w sobie na wodzy. Nie do końca wiedział co w nim siedzi, ale zdawał sobię sprawę, że to rzecz która ostatnio prowadziła go przez życie. Jednak to jeszcze nie był czas na detonacje tej zegarowej bomby, jeszcze nie teraz.
- Dla rządu...tak dla rządu… -wypuścił powietrze z ust przecierając ręką włosy. - Co jeszcze? Czego dotyczyły te proroctwa… gdzie pojawiał się najczęściej? -zagadnął jak gdyby nic przed chwilą się nie stało.
- Korea i Niemcy. Zgliszcza bądź metropolie. Raporty łączył wyłącznie ich kontrast. Raz mówił o nadchodzącej zagładzie, innym razem o ewolucji, kiedy indziej o braku zmian...Żadna wiadomość nie miała sensu. - objaśniał pokrótce z spokojem. Na byłego Yakuzę trzeba było czegoś więcej niż zniszczonego stołu. - Podejrzewałem, że może to być jakiś szyfr. Nie udało się jednak wyciągnąć z nich żadnych głębszych informacji.
- A próbowałeś to powiązać z informacją skierowaną do mnie? Te słowa które ja dostałem, pojawiały się gdzieś jeszcze? -zagadnął wyraźnie zainteresowany, po czym zerknął na Eatera i pstryknął placami. - Jason, rusz tyłek i skombinuj mi nowy stół i coś do picia. A i poszperaj w necie za najemnikiem imieniem Adolf. Pracował u tego mafioza którego ostatnio rozwaliłem, zaoferuj mu prace i zapłać trzy razy tyle ile proponują mu inni. -rzucił niczym do sługi.
Jason podniósł się z skrzywioną miną. - Skąd ja ci stół znajdę? Rozjebałeś to nie ma. To zwykły hotel, nie arabski luksus-park - odparł z przekąsem wychodząc z pokoju. Chwilę później rzucił przez próg butelkę piwa i zniknął gdzieś, najpewniej idąc zająć się drugą częścią rozkazu.
- Tak. Ten list pojawił się na koreańskich forach. Nadany z tej biednej połowy. Był jedną z bardziej tragicznych przepowiedni. - objaśnił "Yakuza" - Sugerują jakiś sposób końca świata.
- Rozumiem… -stwierdził Borys wstając z fotela i podchodząc do swego olbrzymiego karabinu, który zaczął przeładowywać dla rozluźnienia myśli. Wymieniał olbrzymie pociski w magazynku, jednocześnie nie przerywając dialogu. - Czyli twój kumpel jest prorokiem. Wspaniale to pasuje do nadchodzącej apokalipsy. -zaśmiał się Rusek. - Wojny ludzi, oraz tych którzy bawią się w Bogów. A to wszystko przepowiadane przez szaleńca. Kiedy ostatn iraz go widziano i co wtedy mówił?
- To ten największy problem...nie wiadomo. Wszystkie posty pokazują datę za stokilkanaście dni. O godzinie pierwszej zero zero. To data z przyszłości. Niby błąd na serwerach które utrzymują jego przekazy. - odzywał się Yakuza poprawiając okulary. - kolejny powód dla którego nie chciałem tego bagatelizować.
- To wszystko powoli staje się jasne. -odezwał się Borys, jakoś w mniej prosty sposób niż zawsze. Widać bokser pod pozorem spokoju, skupiał swe tryby myślowe jeszcze bardziej. Wraz z pistoletem podszedł do okna przez które spoglądał na ulice i zaparkowane tam samochody. Były one niemal puste, tylko wiatr gonił po asfalcie foliowe torebki. - Chciał zapłacić za ucięcie głowy. - zamyślił się Jankovic. - Czyli nie widzi przyszłości. Jedynie przebłyski, może jego umysł podróżuje po różnych liniach czasowych? A może chciał zmienić bieg zdarzeń? -Wilk mówił bardziej do siebie. - Ale mu się nie udało, co nie? -zaśmiał się odwracając głowę w stronę Yakuzy. - A ponoć to dziecko które przeżyło przedwczesny zamach na jego życie, będzie walczyć o zwycięstwo najbardziej zażarcie. -dodał. - Idź już. Musze z kims porozmawiać. -dodał do faceta w garniturze.
Mężczyzna uniósł się natychmiastowo zamykając laptopa. - Jak sobie chcesz.
Nie miał pytań. Nie miał zarzutów. Był prostym człowiekiem który przeżył już swoje. Jedyne czego chciał, to sensowny pieniądz.
Gdy Yakuza opuścił już pokój, Borys dalej wpatrywał się w okno. - Nuu, przyjdzie się nam niedługo pożegnać, prawda?
- "Niedługo" to złe określenie. - odparła dziewczyna, tonem głosu zaskakująco miłym. Nawet na nią. - "Za chwilę" jest bardziej stosowne.
- Chciałem Ci podziękować. -odezwał się Jankovic. - Bez Ciebie nie dotarłbym tak daleko, jesteś jedyną istotą z którą chciałbym dojść na szczyt tej góry. Ciebie jedynej nie chce zostawiać w dole. -westchnął splatając potężne ramiona za plecami. - Ale wiem, że to niemożliwe. Więc w tej ostatniej rozmowie powiedz mi: Czemu? Czemu mi na to wszystko pozwoliłaś? Czego chcesz Nuu i jaki prezent będę mógł Ci dać gdy już zasiąde na tronie.
- Mogę nie zamienić już z tobą słowa, ale... - głos Nu wydawał się bliski. - To nie jest tak, że dam się zostawić. Ja jestem tobą, Borys.
Gdy Rosjanin spojrzał przed siebie, zobaczył klęczącą naprzeciw niego kobietę. Długie białe włosy opadały na ziemię. Uśmiechnięta twarz z czerwonym okiem wpatrywała się w Rosjanina. - Co mówiłam ci na samym początku? - zapytała. - Ty jesteś ciałem, ja umysłem. Skończmy z tym snem, Borys. Zniknij razem ze mną, a przyprowadzimy coś więcej, niż twoją ludzką definicję siły.
Chłopak klęknął na jedno kolano niczym rycerz. Spojrzał na swoją duszę, lekko się uśmiechając i przytulił mocno tą jawę. Pierwszy raz od dawna poczuł smutek na myśl o prawdziwym pożegnaniu.
- A więc do zobaczenia Nuu, tam gdzie oboje trafimy.Tak to najwyższy czas by się obudzić. Spałem już za długo. -odparł chłopak, na chwile zamykając oczy a ogniwa ostatniej blokady na jego umyśle zaczęły pękać. Kiedy to miało miejsce, Jankovic ruszył biegiem, trzymając powoli znikająca manifestację swojej duszy w ramionach. Nogi boksera ugięły się, gdy ten przebił się przez szybę, skacząc w stronę budynku naprzeciwko.
Nu spojrzała na Jankowica. Z uśmiechem pocałowała go w locie. Dwójka opadła na ziemię, niby powoli choć wciąż w czasie jedynie dwóch sekund.
Borys podniósł się z ulicy na której zostawił wgniecenie. Jego twarz pobudzona, oczy obdarzone nowym połyskiem. Nu już nie było.
Nie.
Jej nigdy nie było. Tak samo jak Borysa.
Choć jednak była i będzie zawsze.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 06-04-2014, 16:46   #135
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Plot twist: part 1


- Witam. Ładny mamy dzisiaj wieczór, nieprawdaż? - zapytał chłopak, rozsiadając się nonszalancko obok kobiety niczym stary znajomy, po czym obrócił się w jej stronę i z założoną nogą na nogę przywołał barmana u którego zamówił najbardziej kolorowy i dziwacznie wyglądający drink jaki przyszedł mu do głowy. Cóż, Henry nie był specem od alkoholi, więc za każdym razem wybierał inną mieszankę i trzymał kciuki za to że nie zwymiotuje po pierwszym łyku. - Zdaję się, że na mnie pani czekała?
- Czy wyglądam na kogoś, kto czeka na kogokolwiek? Podrywaczu... - uśmiechnęła się sugestywnie, mierząc wzrokiem Henriego. - Nie pamiętam abym dzisiaj czy wczoraj kogoś zapraszała...ludzie często tu kogoś szukają. Na którą się ostatnio umawiałeś? - zapytała, bawiąc się kubkiem coli.
Pstryk otwieranej puszki poszedł również za plecami Henriego. Mulch również nie znał się na alkoholach. Pił więc peppera.
- Widać mylnie odczytałem sygnały. Otóż szukam kogoś kto miał odebrać ode mnie pewną ważną przesyłkę - odparł naukowiec, upijając przyniesionego mu drinka. Był przyjemnie słodki i owocowy. Może trochę babski, ale chociaż tym razem mógł powiedzieć że eksperyment się udał. - Wiem tylko, że jest tutaj stałym bywalcem i pracuje dla pewnego niegdyś wysoko postawionego VIPa. Znasz tu może przypadkiem kogoś takiego?
- Cóż tak specjalnego możesz nosić w kieszeni? - spytała unosząc się lekko i zbliżając do Henriego. Jej piersi ściśnięte razem tworzyły swoistą kieszeń, którą podstawiała pod samego naukowca. - Nie boisz się złodziei? - spytała, po czym zamrugała. - automat nie działa bez wpłaty.
- Powiedzmy, że bardziej chodzi o handel informacjami, niż wartościowymi przedmiotami - odparł Mason z pokerową miną. - Aczkolwiek płynność finansowa to jeden z problemów którymi nie muszę zawracać sobie głowy.
Chłopak odłożył swojego drinka i odwinął śnieżnobiały rękaw kitla, by przez CMU zalogować się na swoje konto bankowe. Może nie miał nieograniczonych środków, ale pracownicy bazy kosmicznej zarabiali delikatnie rzecz ujmując, więcej niż godziwe wynagrodzenie.
W tym momencie przyszło mu jednak do głowy, że werbalna konwersacja jest dość mało efektywnym sposobem przekazywania informacji. Porozumiewanie się z maszynami było w tym względzie dużo prostsze i wydajniejsze. Gdyby tylko potrafił wejść do czyjejś głowy i wydobyć z niej wszystkie potrzebne mu dane... Jednakże gdy tylko o tym pomyślał, do świadomości Henriego zaczęły napływać informacje o funkcjonowaniu ludzkiego mózgu na poziomie biologicznym, biochemicznym oraz energetycznym i w oka mgnieniu zdał sobie sprawę, że wcale nie tak trudno byłoby odczytać informacje zawarte w miliardach połączeń neuronowych, gdy tylko dotknie czyjegoś umysłu za pomocą swojego PSI. W gruncie rzeczy powinny być one nawet zdecydowanie prostsze do zrozumienia niż komputerowy kod binarny który należało wpierw przetworzyć na pojmowalny dla ludzkiego mózgu algorytm sterowania. Z drugiej strony późniejsze przekształcenie go było znacznie łatwiejsze niż modyfikowanie ludzkich myśli które nie były tak zgrabnie uporządkowane i składały się na nie nie tylko informacje otrzymywane z zewnątrz, ale również wspomnienia i emocje wywołane działaniem hormonów i ogólnym stanem psychicznym konkretnej osoby.
Wtem Henry nagle zamrugał kilkakrotnie i zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu wpatruje się z tępą miną w wyświetlacz komputera.
- Wybacz, zamyśliłem się na moment - rzekł przepraszającym tonem, po czym dodał nonszalancko: - Zadowala cię pięciocyfrowa suma?
- Jestem całkiem pewna, że to nie na taką monetę się umawialiśmy. - odparła kobieta, opierając twarz na dłoniach. - Gdzie jest chip, Henry? I czemu tak późno? - szepnęła wiadomość w prost. Niesłychanie cicho.
W organiźmie Henriego coś zadrżało. To drink. Odczuwając pierwsze zmiany w swoim organiźmie naukowiec zdał sobie sprawę co się dzieje. W napoju znajdował się środek usypiający. Jakikolwiek był jego cel.
- Pięć cyfr to w sam raz za taką kobietę jak ja…~ - dodała na głos kobieta, nie chcąc zniszczyć ich zawstydzającej przykrywki.
- Odgadłaś już, że mam go przy sobie - przypomniał Henry, przysuwając się bliżej do swej rozmówczyni i przysłaniając usta dłonią jak gdyby szeptał jej na ucho coś sprośnego. - Skoro więc odnalazłem prawidłową osobę, to możemy pomówić o wymianie. Moje warunki są proste. Chcę spotkać się z Rolandem, albo tym kto się za niego podaje. Tylko tyle. Od niego dowiem się już wszystkiego co chcę wiedzieć.
Chłopak uśmiechnął się, zerkając z ukosa na barmana. Czy oni naprawdę myśleli, że tak łatwo go unieszkodliwią? Co prawda nie wiedział jakiego specyfiku użyli, by spróbować go odurzyć, więc nie mógł zastosować odpowiedniej odtrutki, jednakże istniał dużo prostszy sposób na neutralizację jego efektów. Naukowiec wystukał kilka komend na swoim CMU i po chwili w jego dłoni zmaterializowała się niewielka strzykawka, której igłę dyskretnie zagłębił w swoim przedramieniu. Adrenalina była silnym i zarazem uniwersalnym środkiem pobudzającym. Co prawda nie wiedział jak może ona zareagować z podanym mu środkiem odurzającym, aczkolwiek w swoim obecnym stanie nie musiał się zbytnio przejmować atakiem serca, czy też wylewem. Po chwili rzucił też okiem na Mulcha, by upewnić się że on również nie został otruty. Na wszelki wypadek przywołał jednak drugą dawkę adrenaliny oraz sole trzeźwiące, które pokryjomu schował w kieszeni.
- Ktoś kiedyś powiedział, że dobry alkohol...jest jedynym prawdziwym środkiem teleportacji. - powiedziała kobieta, delikatnie podsuwając do Henriego jego kieliszek. - Zamykasz oczy w jednym miejscu, otwierasz w drugim. Urocze, nieprawdaż? - uśmiechnęła się.
Najwidoczniej nikt nie chciał aby Henry był świadom tego co się z nim dzieje gdy będzie prowadzony do “Rolanda.” Siedzący za nim Mulch spoglądał z przekąsem na tą scenę. Wyrzucił swoją puszkę do kosza w rogu baru, po czym zamówił kolejną.
- Jak najbardziej - zgodził się Henry, po czym ujął w dłoń kieliszek i z szerokim uśmiechem wypił jego zawartość. Następnie zaś wyciągnął z kieszeni czip i pokazał go kobiecie. - Tutaj jest nasza przesyłka. Osobiście wręczę ją Rolandowi gdy tylko się z nim spotkam - oświadczył, by zaraz potem zdematerializować pluskwę która została przeteleportowana do jego laboratorium.
Pozostała jeszcze kwestia Mulcha. Naukowiec nie chciał żeby wiedzieli iż ktoś go ubezpiecza, więc nie mógł mu dać żadnych bezpośrednich sygnałów. Odnalazł więc wzrokiem najbliższego androida który robił za kelnerkę i za pomocą technomancji wydał mu polecenie by podszedł do Mulcha i wyszeptał mu na ucho:
- Wszystko idzie zgodnie z planem. Śledź mnie tak długo jak będziesz w stanie. Jeśli mnie zgubisz albo zostaniesz wykryty, to wyślę ci dokładne koordynaty miejsca do którego mnie zabiorą.
Po wykonaniu tego zadania Henry udał że zakręciło mu się w głowie i zamrugał kilka razy, by po chwili zamknąć powoli powieki i w dość widowiskowy sposób runąć twarzą na kontuar. Udając nieprzytomnego zastanawiał się jak daleko może znajdować się kryjówka Rolanda i liczył na to, że zanadto go po drodze nie poobijają.
Kobieta od razu objęła Henriego pod ramię. Gdy tylko się uniosła, kelnerka która wcześniej podawała drinka podeszła aby jej pomóc. Pierwszym jednak co zrobiła, było sprawdzenie pulsu naukowca. Nie padła żadna kwestia pokroju "kolega miał za dużo." Zamiast tego słychać było szczęk broni przygotowanej z uwagi na niezbyt zadowalający rezultat badania.
Atmosfera powoli jednak się uspakajała. Trucizna działała, Henry to odczuwał. Mniej lub bardziej jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Był to dość powolny proces.
Kobiety zaczęły prowadzić mężczyznę do wyjścia z baru, szczęk desek stawał się irytujący, mimo że wcześniej był całkowicie niezauważalny.
Podróż zakończyła się jednak dużo szybciej niż chłopak się tego spodziewał. Zaledwie po przejściu przez próg knajpy.
Uchylając dyskretnie oczy, Henriemu pokazała się wyższa od niego figura, której sięgał może do połowy torsu. Była też szersza, dużo bardziej umięśniona. Z jej czoła wystawały czułka, które podrygiwały na wietrze.
Interkom w uszach postaci zaszumiał głośno, po czym odezwał się nad wyraz słyszalnie dla wyczulonych zmysłów księcia jakim był Henry.
- Borys? Report z baru. Rdzeń wyszedł. Nieznajomy udał się do toalet.
Borys Jankovic górował nad osłabionym przez truciznę Henrym z przedziwnym, dojrzałym i twardym wyrazem twarzy. Wyrazem postaci niezwykle rozumnej i na swój tajemniczy sposób nieludzkiej.
- Doktor Mason!- ucieszył się Borys łapiąc Henrego silnie za ramię i stawiając do pionu. - Dawno się nie widzieliśmy, prawda mój mały “geniuszu”? -zagadnął,ostatnie słowa wypowiadając tonem do cna przesyconym ironią. - Wybacz Rolanda nie ma ale… - tu na chwilę rusek przerwał, by po chwili przemówić głosem, który to zaprosił naukowca na to spotkanie. -... ja Ci chyba wystarczę co? Naprawdę nie wiedziałeś, że niektóre zwierzęta potrafią zmieniać głos. Kto ci dał doktorat? A może sam podrobiłeś ten certyfikat? -zainteresował się bokser. Co ciekawe jego sposób wypowiedzi się zmienił. Brzmiał tak jakoś elokwentnej i pewniej. Brak było pauz na zastanowienie się nad trudniejszymi słowami czy kolokwialnych uproszczeń. - Tak to mnie w sumie zastanawia, naprawdę masz doktorat? -zapytał wolną dłonią bezceremonialnie zrywając koszulę z naukowca.
- Tego w toalecie zlikwidować, jeżeli zacznie robić coś podejrzanego dajcie mi znać.
Po tych słowach spojrzał na wystający z brzucha geniusza rdzeń. Przejechał po nim opuszkami palców, które powoli bulgotały, gotowe do zmiany. - Wspaniała konstrukcja, że też do tego doszliście… -zadumał się. - .. oczywiście zajęło wam to o wiele za długo, ale ten prototyp będzie dla mniej wielce przydatny. - bardziej myślał na głos niż rozmawiał z Henrym. - To czas na operacje, w sumie warunki polowe ale powinienem sobie poradzić. -stwierdził przemieniając palce w ostre pazury, należące niegdyś do olbrzymich gadów. Miały zostać one wbite w skórę nędznego homosapiens jakim był Mason, by pomóc w wycięciu (lub lepiej określając: wyrwaniu) rdzenia z jego ciała.
Trucizna rozchodziła się po ciele Henriego, paralizując je coraz bardziej. Wyglądało na to, że chłopak znajdował się na straconej pozycji względem swego dawnego kolegi wraz z którym ryzykował życie na Islandii.
- Przykro mi, towarzyszu, ale szaleni naukowcy nie potrzebują doktoratów - wydyszał Mason, którego ciało w jednej chwili zostało szczelnie otulone cienistą powłoką, która samoistnie zaczęła poruszać ciałem naukowca niczym dodatkowe mięśnie. Ponadto zaraz potem z jego klatki piersiowej wystrzeliło półtuzina macek mających przebić na wylot obie dłonie Borysa, zaś dwie dodatkowe wyrosły z jego pleców by owinąć się dookoła gardeł trzymających go kobiet i unieść je w powietrze.
Ręka weszła w Henriego z cichym mlaskiem. Borys czuł pulsowanie rdzenia. Działał prawie jak serce. Temu rytmu towarzyszyły pisk duszących się agentek oraz krew ściekająca z jego nadgarstka. Ręka Borysa była przedziurawiona przez liczne małe cieniste macki. Czarna istota naprzeciw niego miała zimne spojrzenie. To właśnie była moc rdzeniu który tak chciał.
Sytuację wzmocnił nagły wzrost głośności. Ogromny wrzask wydał się z nieba gdy w jednej chwili na ziemię spadło około czternastu uzbrojonych osób, roztrzaskując się o ziemię.
Henry wiedział dlaczego. Za plecami Borysa stał Mulch.
- Czyli to jest rdzeń. Wspaniały. -westchnął Borys. - I nie nazywaj mnie towarzyszem. -furknął. - By podkreślić różnicę między nami, w waszym dialekcie najlepiej będzie pasowało określenie Profesor Jankovic. - dodał uśmiechając się szeroko niczym szaleniec.
 
Tropby jest offline  
Stary 06-04-2014, 18:35   #136
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Kilkanaście lat wcześniej


[Media]http://www.youtube.com/watch?v=EC0CoWml8bg[/Media]

Borys Jankovic, młody chłopak o pokrytym poparzeniami ciele wisiał przykuty do ściany. Łkał cicho z bólu, gdy głębokie rany zarastały powoli na jego wyniszczonym ciele. Projekt Ewolucja II powoli dobiegał końca, zwłaszcza że Rosjanin był ostatnim obiektem testowym. Jako jedyny przeżył do tego momentu.
Jego narządy pływały w formalinie, ukryte w wielkich słojach. Pozbawili go ich, by sprawdzić czy jego moc regeracyjna, pozwoli mu na odtworzenie tych ważnych elementów.
Chłopiec dyszał ciężko, zmęczony i pozbawiony chęci do życia. Powoli zasypiał.

~*~

Kim jestem? Czy mogę nazwać się pasożytem? Nie… wtedy tylko czerpałabym korzyści z tej skorupy.
Symbiot.
Tym jestem.
Żyje w każdym, lecz mało kto zdaje sobie z tego sprawy. Czemu tylko nieliczni, zadali sobie pytanie, czemu sam siebie nazwałem?
Jestem mózgiem.
Odpowiedź prosta, a wcześniej dla mnie niepojęta. Jestem tym, co odpowiadało za przetrwanie gatunku. Czemu nikt nie zdaje sobie z tego sprawy? Gdy mówimy JA, nie mamy namyśli skóry, kości, mięśni. To mózg. To on pozwala nam zadać to pytanie. Czyli jesteśmy mózgiem. Ciało to osobny byt, z którego korzystamy. My dajemy mu świadomość, ono nam możliwości. Nierozłącznie związani, a zarazem tak różni.
Dlaczego dopiero teraz to zobaczyłem?
Czy ja śpię? Nie to coś innego. Zdaję sobie sprawę, z posiadania ciała, ale nie mogę nim ruszyć. Świadomy sen. Powłoka się regeneruje, gdy ja dalej pracuję, rzadki ale interesujący przypadek.
Czemu teraz o tym myślę? Może chce uciec od bólu, który odbieram od swej powłoki? Nie… czułem wcześniej go wiele, to nie może być powód.
Dlaczego nie wszczepili mi tych komórek inaczej, przecież to takie proste… można by to zrobić szybciej i efektywniej.
Skąd ja to wiem? Wcześniej nie miałem tych informacji. Wszystko zdaje się napływać. Teraz Ci którzy byli tak inteligentni, zdają się być tylko małpami. Wymachują kijami, tylko bardziej skomplikowanymi. Jednak to dalej kije.
To co mi robią to nie jest nauka, to ukrywanie własnych słabości. Zabili tyle istnień, by stworzyć coś czego nie rozumieją.
Tak jak wszyscy z tej niedorozwiniętej rasy, myślą że są panami, będąc zwykłym bydłem. Gdyby wiedzieli, to co teraz wiem ja…
Gdy tylko się dowiedzą, zabija moje ciało. A bez ciała nie mogę żyć.
Jakiż wielki jest to paradoks, chcieli bym był przykładem na potęgę ewolucji… i udało im się to. Zostałem wyższą formą tej rasy, stoję o szczebel wyżej w hierarchii. Homosapienssapiens to nic innego jak przeżytek dawnych czasów.
Jednak ten gatunek zawsze był zawistny. Musze się ukryć. Ale jak?
No tak, tak gdzie nie będą szukać. Geniusz skrywaj w głupocie. Skoro wyrosłem ponad nich, teraz muszę też stać się owcą- ale do czasu. Obwiąże się łańcuchami, ale zostawię sobie zamki. Ustawie zegary, które pozwolą mi wyjść stąd jako owca, by potem zmienić się w wilka.
Ewolucja wsteczna.
Cofnę się w rozwoju by przeżyć, a potem wrócę do swej dawnej formy by przejąć panowanie, nad tym nic nie wartym gatunkiem.
Wilk musi przewodzić.


~*~

Chłopak otworzył oczy, łańcuchy obcierały jego nadgarstki. Jednak rany szybko się leczyły, komórki kraba przyjęły się wspaniale. Jankovic musiał przyznać, że pierwszy raz też tak dobrze mu się spało. Przez chwilę miał dziwne wrażenie, że słyszy tykanie jakiegoś zegara. Na ringu jednak często słyszał dziwne dźwięki, gdy dostał w głowę więc nie przejął się tym.
- Witaj Borysie jak się czujesz? – powitał go jeden z naukowców, który zaczął standardowe odczyty. Co prawda, zdziwiło go, iż urządzenia zarejestrowały chwilową, wzmożoną pracę mózgu, jednak zostało to zrzucone na przyjęcie nowych komórek.
Nikt nie zdawał sobie sprawy, że przez noc w głowie chłopaka wyrosła najgroźniejsza bomba na świecie. Tykający ładunek nie pohamowanego intelektu.

~*~

Człowiek Krewetka leżał oparty o ciepłe futro wielkiego wilka. Dyszał miarowo, ledwo żywy po walce z czarnymi rycerzami. Został znowu sam. Mimo że Yoki mógł mu pomóc, po prostu zawrócił zostawiając go na pastwę losu. Jak zawsze zostawał sam. Wszyscy o nim zapomnieli, nawet ojciec nie odzywał się od kiedy wojsko zapłaciło mu za badania prowadzone na Rusku. Czuł się niemal jak w tą przedostatnią noc w łańcucha laboratorium, kiedy czuł całym sobą, że zaraz skona.
Pierwszy łańcuch otaczający jego umysł pęk z cichym zgrzytem.

~*~

Jankovic z zamkniętymi oczyma kiwał się na krześle w windzie prowadzącej do bazy Unii. Henry, Zolf i inni paplali o czym ważnym. Oczywiście, każdy traktował go jak idiotę, więc po co w ogóle próbować mu coś wytłumaczyć.
Nie pokazywał tego, ale krew wręcz się w nim gotowała. Czemu miał niby być traktowany jako gorszy! Gdyby nie on Henry pewnie byłby już martwy, możliwe że prezydent też. Ale nie, lepiej traktować go jak niedorozwoja! Wiele by dał by chociaż raz spojrzeć na nich z wyżyn intelektualnych, by poczuli się jak on…
Pękł drugie ogniwo.

~*~

Palce stukały po klawiaturze, łamiąc zabezpieczenia do maila Rolanda. Czyli jednak miał coś do ukrycia! Czyżby chciał wykorzystać Borysa jako kolejnego pionka w swych grach? Czy on wszyscy mieli go za posłuszną marionetkę!? Kiedyś był kimś! Najlepszym bokserem w szkole, miał szacunek i przyjaciół. Teraz zaś tylko fałszywe tytuły oraz pełno aktorów dookoła siebie.
On jeszcze zedrze im maski z twarzy. Opamiętają go na dobre.
Zegar odciął kolejny z łańcuchów.

~*~

Borys leciał w dół, wypchnięty z helikoptera.
A więc nawet dawni przyjaciele byli mu wrogami? Czy od zawsze go oszukiwano i wodzono za nos? Czemu to się działo, dla czego to zawsze on musiał upadać i podnosić się bazując tylko na własnej sile. Dlaczego nic mu nie wychodziło. Dlaczego go zdradzono.
Gdy jego ciało uderzało o wodę, tylko dwie pieczęcie pozostały na umyśle.

~*~

Borys klęczał nad Arnoldem, a jego usta wypowiadały kolejne słowa. Jednak myśli pędziły po innym torze. Czyli jednak ktoś ciągle w niego wierzył. A może to był podstęp? Znowu sztylet skierowany w plecy? Co było prawda, a co kłamstwem?
Czemu nie sprawić by i on poczuł się tak samo, czemu on nie ma poznać smaku zawiści zdrady!?
Ciepła krew spłynęła po placach Jankovica, gdy na jego małej bombie został tylko ostatni cienki łańcuch. Ogniwa które czekały aż zerwie je sam.

~*~

Oto powróciła najwyższa forma ewolucji tej planety.
Nie było już mutanta, człowieka krewetki czy Rosyjskiego Wilka.

Teraz stał tutaj jedyny żyjący Nadczłowiek. Borys Jankovic.
Który nie był w najlepszej sytuacji, jednak jego intelekt i wszystko czego dotychczas dowiedział się o swych wrogach miało mu dać to czego chce. Był w środku ciała Henrego, teraz nic nie mogło pójść źle. Czarny pancerz począł pokrywać ciało Ruska, który niezwarzając na macki zaczął ciągnąć rdzeń w swoją stronę.
- Władasz cieniami, to ciekawa moc. Obserwowałem ja gdy miałeś mnie za głupca. Tylko, że cienie nie mogą istnieć w mroku i zbyt jasnym świetle. -rozmyślał, puszczając ramie Masona i o dziwo uderzając we własny pas. Ten gdzie nosił naboje do swego gigantycznego pistoletu.
W tym też parę pojemników z napalmem. Które miał zamiar teraz silnym uderzeniem i iskrą wywołaną zderzeniem pancerza z metalem rozpalić na sobie. Interesowało go czy tak jasny płomień zniszczy cienie Henrego.
Naukowiec postanowił jednak nie dać okazji Ruskowi do zrealizowania swojego planu. W przeciwieństwie do niego, miał teraz ogromną ilość opcji do wyboru.
- Mulch, śluza w stacji kosmicznej. Jeśli Pan Robaczek zechce zrobić coś destruktywnego, to przekonamy się jak jego mutacje pomogą mu przetrwać w próżni - polecił spokojnie swemu dublerowi, gdy macki zagłębione w ciele Borysa zamieniły się w ostrza sztyletów, które rozszerzając się zaczęły rozcinać jego dłoń od środka. Co prawda zewnętrzny chitynowy pancerz mógł utrzymać kończynę w całości, jednakże jeśli tylko uda mu się przeciąć mięśnie i kości, to Rosjanin nie będzie w stanie dłużej zaciskać palców na jego rdzeniu i Henry będzie mógł zwyczajnie zsunąć się z jego dłoni. Zaś złapane przed chwilą kobiety odrzucił na boki, niezbyt przejmując się tym czy będą miały miękkie lądowanie.
- Pan Mulch jest z nami? Za moim plecami, tak mniemam. - zaśmiał się Borys. - Z toba tez walczyłem, wszystko po to by zebrać informacje. Dobrze wiem jak działa twoja teleportacja, ale jak widać twój kompan niezbyt. Chyba, że ma zamiar mi towarzyszyć w podróży do śluzy. W końcu musisz telerpotować, wszystko czego dotykasz, nieprawdaż Panie Mulch?
- Spójrz na ziemię i pomyśl jeszcze raz. - zaproponował Mulch kładąc rękę na ramieniu Borysa.
Dookoła trójki osób było wiele rozgniecionych od zderzenia z ziemią ciał. Były one w różnej odległości od siebie i losowym dystansie od pozostałych żywych osób. - Przed testem matematycznym sugerowanie jest rozwiązania sudoku. Dla pobudzenia umysłu. Jaki by nie był twój, wydaje się wciąż nie w formie. - Zagroził. - Odpuść. Nie czas i miejsce na bitwy książąt.
- Mulch, może przedyskutujemy to w innym, mniej niekorzystnym dla nas miejscu? - zaproponował Henry, nieco zirytowany brakiem ostrożności ze strony swego kompana. - Nawet jeśli jesteśmy książętami, to dwa celne strzały snajperskie i tak unieszkodliwiłyby nas na dobrą chwilę.
- Szczerze nie zamierzałem tu walczyć, chciałem zdobyć tylko rdzeń. Chyba faktycznie trzeba to przemyśleć… -westchnął Borys, zamyślony. - I niby chcecie się od tak rozejść?
- Jesteś pewien, że tylko udawałeś neandertalczyka? - zakpił Henry. - Chciałem tylko sprawdzić czy idąc tym tropem nie uda mi się odnaleźć Rolanda, bądź też Tanu która mogła się pod niego podszywać. Oczywiście, że nie zależy mi na walce z tobą. Nie jestem już po stronie Cybercore, ani po żadnej innej, poza moją własną. Jeśli rzeczywiście jesteś mądrzejszy niż za jakiego cię uważałem, to może zamiast okładać się po ryjach, porozmawiamy przy dobrym drinku i wszystko na spokojnie sobie wyjaśnimy?
Borys nie słuchał dialogu. Gdy tylko Henry zaczął mówić, jego noga łupnęła w ziemię trzęsąc całą okolicą. Dwójka straciła równowagę. Wtem wszyscy zniknęli.
Znaleźli się oni na polanie w środku lasu, naprzeciw małej starej chatki.
Henry znał to miejsce. To tutaj miał miejsce jego sen z wspomnieniami ostatniej linii czasowej. Była to kryjówka Matki, Mulcha, Doktora Steinera, Soekiego...Dużo bardziej sprzyjające im miejsce niż ulica pod kontrolą Borysa.
Nie nacieszyli się jednak widokami. Rosjanin już był w ruchu, Okręcił się wokół siebie i uderzył bez zwłoki w Mulcha za pomocą Henriego. Dwójka walnęła jeden o drugiego i upadła na ziemię. Dłoń Borysa została jednak rozcięta od zewnątrz. Gdy chciał on wyciągnąć rdzeń, wyciągnął swoją rękę.
Dwójka ponownie zniknęła. Stali teraz przed domem, krótki bieg od Borysa.
Z lasu zaczęła wychodzić czarna mgła która dodała okolicy nieco mroczniejszego klimatu. Z głuchym metalicznym szczękiem zaczęły z niej wyłaniać się postacie czarnych rycerzy, odzianych w groteskowe pancerze. Wydawali się groźniejsi niż ci, z którymi kiedyś walczył Borys.

- Człowiek nie rozmawia z robactwem, więc ja nie mam sensu dyskutować z wami. -odparł Borys na wcześniejsze słowa Henrego. - Jesteście jedynie niezorganizowaną bandą małp, które w jakiś sposób wspięły się szczebel wyżej na drabinie ewolucji. -dodał, gdy jego oczy błysnęły groźnie. Widać Henry nie był jedynym szaleńcem w okolicy.
Forma w której był chłopak uległa zmianie, chwilę po tym jak jego dłoń zrosła się przy pomocy regeneracji króla tasmanii. Ciało Rosjanina pokrył chitynowy pancerz, czółki delikatnie się zmieniły, zaś palce zostały wbite w ziemię.
Borys napiął swoje mrówcze mięśnie, podrywając w górę największy kawał ziemi jaki zdołał. Jak gdyby chciał wywrocić stół, podrzucił grunt, tka by ten zasłonił Jankovica przed Henrym i Mulchem. Przy okazji wzrokiem szukał rury z wodą, działko takiego rodzaju przydałoby mu się do odrzucenia rycerzy kawałek dalej.
Henry wtem roześmiał się dziko i nawet bardziej przerażająco niż zwykle.
- To ci dopiero ironia! Uwielbiam to! - zawołał gromko naukowiec, ocierając łzy śmiechu. - Wybacz, ale to doprawdy komiczne że uważając się za istotę wyższą ewolucyjnie od ludzi, masz takie mniemanie o kimś kto połączył się z samym Bogiem, który zaprojektował ewolucję. Nie wspominając już o tym, że ci których uważasz za robactwo są jednocześnie tymi którzy stworzyli cię takim jakim jesteś.
Naukowiec wciąż śmiejąc się rozpuku wyjął z kieszeni kitla trzy kulki, który rozrzucił na boki, zaś gdy tylko okrągłe przedmioty wylądowały na ziemi, przepoczwarzyły się w pająkopodobne roboty, które zaczęły otaczać Borysa w dużej odległości.
- Jesteś pewien że nie wolisz tego odłożyć na dzień w którym nastąpi koniec i wybrany zostanie nowy stwórca? - zapytał szczerze Henry. - Będzie trochę antyklimatycznie jeśli zostaniesz przez nas zgładzony tu i teraz, gdy do wielkiego finału jeszcze taki szmat czasu.
W ziemi nie było rur, to trochę zawiodło osobnika, który niegdyś był prostym bokserem. - Zgładzili? - Borys szepnął cicho do siebie, po czym chwycił uniesiony wcześniej ziemny blok i zaczął obracać się dookoła własnej osi. - Spróbuj jeżeli uważasz że jesteś wstanie! -dodał zaczynając obracać się dookoła własnej osi. - Pokaż na co stać ludzi. -dodał niemal wypluwając ostatnie słowo, niczym niepotrzebną ślinę. Chwilę potem puścił ogromną bryłę ziemi, która poszybowała w stronę Henrego i Mulcha.
Nie było powodu do blokowania ataku Borysa. Henry machnął tylko ręką na Mulcha by ten trzymał się blisko niego, po czym zaczął się zbliżać w kierunku ich adwersarza.
- Unik w prawo - polecił, gdy wyciągnął przed siebie ręce, gotowy do kontrataku. Zaraz po teleportacji miał zamiar zaatakować frontalnie Rosjanina. Miało to na celu głównie stwierdzenie, jak skuteczne okażą się jego zdolności w starciu z mrówczym pancerzem.
Mulch przytaknął skinieniem głowy, choć nie był na tyle durny aby słuchać Henriego co do słowa.
Dwójka znalazła się na lewo od kawałka ziemi. Jak się okazało tuż za nim znajdował się Borys, szarżujący prosto na mieszkanie. Ziemia miała mu służyć wyłącznie na zasłonę. Jego forma była nieco inna, większa. Wyglądał jak triceratopsopodobna istota Był otwarty na atak.
Henry naturalnie nie miał zamiaru przeoczyć tej okazji. Cztery macki wystrzeliły w stronę Borysa, mając pochwycić go za nadgarstki i kostki, zaś następne pół tuzina spróbowało przebić jego łydki.
Sama bryła ziemi uderzyła w dom, a raczej przed niego. Rozbiła się o powietrze rozlatując w miejscu. Na dachu pojawiła się drobna odziana w płaszcz sylwetka. Deus.
Wyglądał na dość zaspanego i niemrawego. Bez trudu jednak osłonił mieszkanie.
Zaraz po nim na wieży z prawej strony posiadłości pokazała się jeszcze jedna postać. Wysoka, chuda i z blizną na twarzy. Profesor Steiner.
- Powiedz nam jak ci się znudzi, Heniek. Ale jak obudzicie matkę, to was zagłodzę. - ostrzegł profesor z ojcowskim wyrazem twarzy. - I będziesz mi potem trawnik pielęgnował.
Borys zatrzymał się. Zarówno przez trzymające go cienie jak i ścianę. Krwawił z łydek i wyglądał groźnie. Wyrywał się jednak bez większych problemów. Henry miał przeczucie że w większości swoich form, Rosjanin był w stanie się uwolnić.
Po jakiejś chwili zaryczał odruchowo z bólu. Na jego plecach pojawiły się wypalone laserem blizny. Dołączyły do nich dwie macki, uderzające w kark Borysa, powoli szukająć do niego drogi pod skórą.
- No tak mrówki walczą całym stadem. -warknął Borys, grubym głosem gdy powoli się kurczył. Widać, forma triceratopsa nie była mu teraz w smak. - Tak więc i ja potrzebuje kompana… -dodał, zerkając w bok, mniejszy już Rosjanin, z dziwnym uśmiechem. - Dobrze, że jest tu ktoś godny, by ze mną współpracować. -dodał, gdy jego lewe ramie zabulgotało, a po chwili wyłoniła się z niego twarz. Drugiego Jankovica! Mutant numer dwa, rósł chwilę na ciele Borysa, by z cichym mlaskiem odłączyć się od niego. Ten jednak nie posiadał na sobie śladów walki.
- Witajcie nędzne istoty! - nowy Borys był chyba równie zarozumiały co jego brat. - Co zrobicie teraz, sprowadzicie cała armie książąt? -zagadnęli synchronicznie, ruszając ramię w ramię w stronę Mulcha i Henrego.
- Mulch, czy jedna dusza może przebywać w dwóch istotach jednocześnie? - Henry zapytał ukradkiem swego towarzysza, niezbyt przejmując się szarżującym na nich sobowtórem Borysa.
- Nie. Ta istota jest pusta. - odparł spokojnie chłopak.
- W takim razie pewnie wiesz co z nią zrobić - odparł naukowiec, który zdecydował się wyprowadzić kolejny atak mackami, tym razem w kierunku obydwu Borysów.
Borysy zaczęły zaś biec w stronę swych przeciwników, z zamiare zdzielenia ich po facjatach.
Boty strażnicze ponownie wystrzeliły swe lasery w prawdziwego Borysa, celując tym razem w jego stopy. Ruchy Henriego zaś uległy gwałtownemu przyspieszeniu, a macki prędko uformowały siatkę która miała złapać i unieruchomić klona Rosjanina, podczas gdy samego Henriego okryła kula złożona z cieni, mająca zatrzymać atak prawdziwego Jankovica w razie gdyby automaty nie były w stanie.
Laserowe wiązki uderzyły w ziemię tuż za nogami Borysa. Był on zbyt szybki dla prostych botów. Mężczyzna zbliżał się do naukowca gdy ten dzięki swoim cieniom unieszkodliwił jego partnera. Moment po zaplątaniu się klona, za jego plecami znalazł się Mulch, który momentalnie zniknął.
Pięść Borysa zderzyła się z twarzą Henriego. Był zdecydowanie za wolny aby jednocześnie tworzyć dwie konstrukcje przeciw na tyle szybkim przeciwnikom.
Henry stoczył się na ziemię, ale nim Borys wyprostował się po uderzeniu, jego ręka...opadła na ziemię.
Obok niego stał czarny rycerz którego ostrze bez problemu pozbawiło mutanta kończyny. Gdy jego hełm się otworzył, zgromadzonym pojawiłą się znana, choć nieco bardziej dojrzała twarz.

Odzianym w czarną zbroję nie byłą bezduszna istota, tylko Soeki Yami.
- Stop! - warknął Steiner z balkonu wieży. - Niech Henry walczy sam i oceni swojego przeciwnika. Jak się zmęczy, wyłączymy Borysa w moment. - objaśnił sytuację patrząc, jak leżąca na ziemi łapa zaczęła powoli zmieniać się w klona.
Soeki odskoczył kawałek w tył. Chwilę po tym Mulch znowu się pojawił. Teraz stał na dachu, obok Deusa. Jego nogi były mokre.
- Kolejna znana twarz. -zauważył nowy Borys w którego zamieniła się dłoń pierwowzoru. - Naprawdę wszystkie książątka i inne tępe małpy, zebrały się w tym jednym miejscu? -mruknął trzeci Borys który wychodził właśnie z pleców tego oryginalnego. - Zbyt się boicie o swoje nic nieznaczące życia? -dodał, gdy cała trójką zaczęła otaczać Henrego. Wszyscy podskakiwali lekko jak bokserzy, by po chwili ruszyć w stronę naukowca w celu zasypania go gradem pięści. Jednak nie robili tego synchronicznie, każdy ruszał się w innym rytmie.
- Gdybyśmy bali się o nasze życia, to walczylibyśmy z tobą na poważnie - zauważył Henry, podnosząc się z ziemi po ciosie zadanym mu przez Borysa, choć przez chwilę musiał rozmasować swoją szczękę. - Jest tak jak mówi doktor Steiner. Na razie to dla nas tylko zabawa. A gdy się nam znudzi, myślę że zrobimy z ciebie obiekt testowy. Jeśli mam tu siedzieć przez następnych kilka miesięcy, to miło byłoby mieć coś interesującego do zbadania.
Naukowiec uśmiechnął się do Borysa, taksując go wzrokiem od góry do dołu, zupełnie jak podczas ich pierwszego spotkania w akademii.
- Od początku wiedziałem, że jesteś czymś więcej niż inni mutanci. Jak widać przeczucie mnie nie myliło - stwierdził, gdy jego macki zatrzepotały groźnie w powietrzu dookoła niego, również szykując się do walki. Znowu przyspieszył użył PSI by przyspieszyć swój czas, zaś jego cieniste kończyny przybrały postać różnorakiej broni do walki w zwarciu, jak miecze, włócznie, topory, czy buzdygany. Zupełnie jakby ta potyczka była dla Henriego kolejnym szalonym eksperymentem, mającym na celu sprawdzenie która średniowieczna broń najlepiej nadaje się do podawania krewetek.
Nie zsynchronizowane tempo klonów Borysa nie było specjalnym utrudnieniem dla Henriego. Od dawna wykorzystywał kontrolę wielu macek na raz, bez problemu dawał sobie radę z kontrolą kilku przeciwników na raz.
Pierwszy z klonów Rosjanina nawet nie dobiegł do przeciwnika, jego gardło zostało rozcięte a głowa spłaszczona na chwilę po tym.
Drugi z nich poradził sobie lepiej. Uniknął nadciągającej macki, skoczył w przód i wystrzelił kolanem w brzuch Henriego. Naukowiec zachwiał się. Dwie ściśnięte z sobą dłonie znalazły się nad jego głową. Źle widział najbliższą przyszłość, na szczęście jego boty spisały się. Strzeliły prosto w oczy klona, oślepiając go, wyprowadzając z równowagi i pozwalając wybebeszyć.
Trwało to jednak trochę zbyt długo. Sam Borys znalazł się obok naukowca i silnie uderzył go w pierś. Mężczyzna poczuł ból i zdał sobie sprawę, że tylko oryginał potrafi go zranić tak, aby jego nowa forma nie regenerowała się. Książęta byli jedynym zagrożeniem dla siebie na wzajem.
Gdy Borys szykował kolejną pięść na odzyskującego równowagę Henriego, spudłował. “Szalony naukowiec” był spory kawał od niego, z pewną dedykacją zwiększając odległość od Borysa. Rosjanin poczuł jak coś niepozornego wspina się po nim. Miał na głowie małego drona. Śmiesznie z nim wyglądał, stojąc obok dwóch swoich klonów, z których ran wychodziły cztery kolejne...
Po za kolejnymi klonami wychodzącymi z umarłych, ciało Borysa tez opuściła kolejna jego kopia. Można było powiedzieć, że to on powoli miał przewagę liczebną.
- No proszę zabili Borysa, dziwne prawda Borysie?
- Widać, ten nie był najlepszą wersją, Borysa, Borysie. -odparł klon klonowi, gdy opuścili ciało swego martwego protoplasty. - Co o tym sądzisz Borysie? -rzucili do trzeciego z klonów.
- Popieram, był niedoskonały. -odparł trzeci z Jankoviców.
Nowy klon który wyszedł z ciała Borysa zdjął z jego głowy drona… tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy za wiele.
Cała piątka niezwłocznie ponowiła bieg, prawdziwy Borys trzymał się o dziwo na przedzie tego szturmu.
Ich nogi ruszyły jedna za drugą. Potem był tylko krótki pisk, a następnie owe kończyny niektórzy widzieli na przeciw swoich twarzy.
Eksplozja była ogromna, mały niepozorny dron wysadził na tyle duży obszar, że nawet oddalony Henry odleciał kawałek do tyłu, raniąc swoje plecy. Na twarzy Steinera nie było niczego oprócz irytacji. Na szczęście dziura nie była na tyle głęboka aby odsłonić cokolwiek znajdowało się pod zebranymi.
Z klonów Borysa nie zostało prawie nic. Nawet się nie klonowały. Widać potrzebowały do tego jakiejś resztki świadomości, której rozerwane, spalone ciała nie posiadały. Sam Borys cudem przetrwał eksplozję. Gdy rzucił się biegiem wyskoczył w powietrze, a jego klony rzucały nim dale i dalej aby zwiększyć prędkość. Dzięki temu teraz...miał spalony cały tył, oderwaną nogę i zwichniętą rękę. Nie był to zbyt piękny widok.
Dominująca forma życia chwilowo zdawała się pokonana przez zwykłą, prostą technologię.
- Warte zapamiętania…. -mruknął Rosjanin. Zdawało się, że w ogóle nie obchodzą go obrażenia, jak gdyby była to dla niego tylko powłoka. - W związku z zaistniałą sytuacją będę zmuszony się wycofać… Spotkamy się niebawem… -dodał, nie pokazując po sobie irytacji. Jego pięść uderzyła w pas, który nagle buchnął płomieniami. Rusek postanowił skremować się żywcem.
- Pozwólcie mu odejść. - zaproponował Soeki. - Dość na jedną noc.
- Jeszcze się spotkamy, Borysie Jankovicu. Tylko następnym razem, gdy wpadniesz w odwiedziny, nie zapomnij o Dr. Pepperze i potrójnym cheeseburgerze z frytkami - zawołał Henry do Rosjanina.
- Do zobaczenia Panie Mason… - głos Borysa dobiegł z wnętrza płomnieni.- Ciesz się ostatnimi dniami wolnego świata.
Naukowiec zaśmiał się w odpowiedzi, po czym deaktywował swoją cienistą formę i z rękami w kieszeni kitla zaczął zbliżać się do rezydencji, a gdy tylko znalazł się naprzeciwko niej, zawołał w kierunku dachu:
- Mi to co prawda obojętne, ale czy wy na pewno chcecie pozwolić mu odejść, gdy zna już lokalizację waszej kryjówki!? Kto wie czy nie wróci tu za tydzień z Arnoldem i całą armią chimer uzbrojonych w rdzenie biocybernetyczne.
- Nie widać nas z satelit. - uspokoił Steiner. - Co najwyżej wie czego szukać. Gówno mu to pomoże. Do łóżek gnojki. - prychnął odwracając się na pięcie i zagłębiając w budynek.
- Ciebie też miło znowu widzieć, Soeki. Kopę lat - odezwał się Henry do swego dawnego kolegi z klasy. - Więc to tutaj zabrał cię Mulch i przekabacił na swoją stronę? Może w międzyczasie opowiesz mi swoją historię, ale na razie byłbym wdzięczny gdybyś mnie oprowadził po rezydencji i pokazał moje kwatery? Ostrzegam jednak że nie zostanę tu na dłużej bez swojego prywatnego warsztatu i laboratorium. Możesz to przekazać doktorowi.
- Jutro. Na razię pokażę ci gdzie masz swój pokój. Mamy jeszcze sporo czasu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 06-04-2014, 19:20   #137
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Osprzęt laboratorium popiskiwał spokojnie.
W szklanym pojemniku pływała spokojnie próbka Borysa, którą ten dobrowolnie oddał do badań.
Stary, łysy mężczyzna przyglądał się jej spokojnie. Uśmiechał się szeroko a jego wybałuszone oczy podrygiwały to w lewo, to w prawo, to w górę to znowu na dół.
Stworzenie rozrastało się do rozmiarów masywnego mężczyzny, rosło w zastraszającym tempie. W końcu upadło na ścianę pojemnika i wyważyło ją.
Rosjanin znów był żywy. Bez problemu dźwignął się z ziemi i wzrokiem przesunął po otoczeniu. Laboratorium Geenie. Tak jak pragnął.
Co innego mu się nie podobało.
Aurora i Arnold siedzieli naprzeciw siebie z skrzyżowanymi nogami, przyglądając się spokojnie sobie nawzajem. Pomiędzy nimi znajdował się stary znajomy Borysa, o którym ten dawno zapomniał.
August Ferdynand Moebius.


Tymczasem. Nieznana posesja.
Gdy Henry podniósł się z łóżka było cicho. Wyszedł z swojego pokoju na piętrze i spokojnie zwiedził mieszkanie.
Matki nie było nigdzie widać. Deus bawił się w salonie na jakiejś przenośnej konsoli. Soeki oglądał telewizję. Mulch pielił trawnik.
Było tu dziwnie spokojnie i kameralnie. Zwyczajnie, przyjaźnie. Naukowiec znalazł nawet butelkę doktora peppera w lodówce, która i tak była pełna jedzenia oraz piwa.
Miał dużo czasu. Wedle tego co wiedział, zostało ponad sto dni do ostatecznego rozrachunku. Był w małym, nieznanym, ukrytym domku wypoczynkowym z kompleksem laboratoryjnym pod ziemią. Miał wiele czasu na trening, nic go nie goniło, wiedział wszystko co powinien był wiedzieć...
Zostało czekać i czynić przygotowania.
 
Fiath jest offline  
Stary 19-04-2014, 14:13   #138
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wszystko tak jak planował...no prawie. Brakowało tylko rdzenia. Zdobył jednak informacje, a to i tak dużo. Jego mała karta w rękawie, w postaci genów które oddał, zadziałała tak jak trzeba. Ponadto powoli domyślał się jak Steiner ukrył się przed światem, wraz ze swoimi małymi książątkami. Nagi Jankovic chwycił za jakiś laboratoryjny fartuch, i obwiązał się nim w pasie, dopiero wtedy dostrzegł tego kto jako pierwszy wprowadził go do konceptu.
- Kłamałeś gargulcze. To co było zamknięte w domu, było mi potrzebne. Potrzebne by wrócić. -dodał podchodząc do niego powoli. - Robaki na kolanach...dobrze znają swoje miejsce. -dodał zerkając na Aurorę i kozła.
Dwójka nie odpowiadała, choć wargi Aurory zaczęły skakać automatycznie. Właściwie stanowiłaby zagrożenie dla Borysa, gdyby potrafiła używać choć trochę lepszego psi. Cyborgom nie jest to jednak dane.
Gargulec wzruszył ramionami. - Ujawniłbyś się w takim miejscu i dostał z miejsca kulkę między oczy. Chciałem cię spowolnić, abyś się nie rozbił na zakręcie. - wytłumaczył swoje rozumowanie. - Widzę jednak, że przebiegło bez większych problemów.
- Owszem, obudziłem się ze snu. -stwierdził Rosjanin. - Ale co ty z tego masz i po co sprowadziłeś tu te pchły starcze?
Moebius wzruszył ramionami niezbyt przejęty. - Hałasowali, to ich uspokoiłem. Dzięki temu mogłem czekać w spokoju. - staruszek nie był zbyt przejęty sytuacją. - Widzisz Borysie, jestem gargulcem. To ja mam wybrać kandydata na twórcę nowego świata i...nie podobali mi się pozostali...Ludzie nie nadają się na dominujący gatunek. - uśmiechnął się szeroko. - Ale ty nim nie jesteś.
Borys spojrzał na obleśnego starca z błyskiem w oku. - Dobrze powiedziane, ludzie nie nadają się do niczego innego jak służenie. -stwierdził łapiąc między dwa palce jeden z długich włosów Aurory. - Cyborgi… -stwierdził wyrywając włosek. -...proste mutanty… -dodał kopiąc lekko klęczącego Arnolda. -... to tylko próby ucieczki tego słabego gatunku od swej przeciętności. Jednak całkowicie nieskuteczne, jedyny pożytek to,to iz przypadkiem obudzili mnie. -dodał, uśmiechając się szereko, jednak w sposób, który przyjemnym nie mógł być nazwanym. - Jednak nim zaczniemy dalsze rozmowy Mobiusie, powiesz mi jedno. Czemu twoim zdaniem te nędzne Homosapiens nie nadają się do rządzenia?- zapytał nadczłowiek, unosząc brew.
- Jednak nic nie rozumiesz. - skarcił Borysa podnosząc wzrok. - Jesteś wyższym stadium tej samej rasy. Mówiąc ludzie, dalej mówisz o sobie. Nie masz prawa unosić się, ta głupota cię zniszczy. - wyglądał na rozdrażnionego. - Ludzie są zbyt ograniczeni emocjnoalnie i mają zbyt prosty system pojmowania. Twój umysł powinien to rozumieć. Nie masz tworzyć świata z służącymi ludźmi. Masz stworzyć świat bez ludzi. Z czymś innym. - wytłumaczył swój nakaz. - Przestań adorować swoją inteligencję i zacznij jej używać!
- Jaka to będzie kara dla nich? Zniknąć na zawsze. To nagroda. -wyjaśnił swój punkt widzenia. - Ponadto nie obrażaj mnie starcze, przez długi czas zamknięty byłem w mało rozwiniętym umyśle. Wymaga czasu by wszystkie procesy zachodziły tak jak trzeba. -prychnął.
- Co cię obchodzi kara? - zapytał Moebius podnosząc brew. - Co zrobili ludzie, aby warci byli takiego wysiłku? - dziwił się.
- Bo przez nich musiałem lata ukrywać się we własnym ciele! -ryknął Borys uderzając pięścią o ścianę. - Powinieneś wiedzieć jak to jest, inne gargulce uważały Cie za niepotrzebnego. Ci którzy odwiedzali konspekt mieli Cie tylko za paskudnego dziada. Musiałes żyć, nie pokazując kim jesteś. Tolerować idiotów, oraz to że sam musiałeś takiego zgrywać. Patrząc z głębi własnego umysłu, na to jak jesteś tym czego nigdy nie szanowałeś. -stwierdził Rosjanin patrząc starcowi prosto w oczy. - Czy to nie powód na karę? Czy nie kara się tych przez których zwycięzcy musieli udawać przegranych? - dodał, gdy na jego twarz pojawił się szeroki uśmiech, kiedy to przeszywał starca swym obłąkanym spojrzeniem.



Igor również nie ustępował. Jego wzrok głęboko wbity w wyzywające oczy Borysa. Jego mania, jego pasja równie silnia co agresja wewnątrz Rosyjskiego, nadludzkiego tworu.
- Po tylu latach powinieneś wiedzieć, że nie są do niczego użyteczni! Nowy świat nie będzie na niczym korzystał jeżeli stworzysz na nim jakąkolwiek zarazę jaką znalazłeś tutaj! - skarcił stanowczo. - Chcesz się mścić to rób to teraz! Pojmij do cholery ile gówna działo się z ich winy. Są zbędnym, nieudanym czynnikiem którego egzystencja stworzyła nic tylko zawiść!
Zarówno Aurora jak i Arnold trzęśli się w przerażeniu słuchając tej dyskusji. Byli pozbawieni nadziei, słabi i zagubieni.
Moebius nie dawał za wygraną. - Chcesz stworzyć nowy, lepszy świat dzięki swojemu rozumowi, czy pławić się w zemście i samo uwielbieniu do końca następnego cyklu!? Jak pustym tworem możesz być!?
- Nie mówię, że to jedyne co chce zrobić. Chce zbudować nowy lepszy świat, taki z którego zniknie niekompetencja, z tym się zgodzę.- odparł Jankovic. - Ale stworzenie własnego zoo, czy Holokaustu było by w nim miłym dodatkiem. Spójrz na nich teraz. -dodał, brodą wskazując na jeńców. - Przerażeni i malutcy, tacy jak powinni być. Myślisz, że te marne sto dni to czas wystarczający bym się tym nacieszył. Musze ich zostawić, by pokazać im że nie ważne ile cykli nadejdzie, oni nigdy nie powrócą do władzy. - dodał opierając dłoń na głowie kozła, jak gdyby opierał się o komódkę.
- Cóż...to jedna perspektywa. - Moebius siedział przez chwilę cicho. Założył dłoń na dłoni, oparł podbródek, zamknął oczy i myślał. Zastanawiał się głęboko, wzdychał i otworzył je w końcu.
Zmierzył Borysa wzrokiem od stup do głów. - To nie to. - podniósł się w końcu. - Tym czego chcesz jest cholerna piaskownica. Najwygodniej dla ciebie jakby Deus wygrał. Nic cię tak naprawdę nie obchodzi, poza żądzą silniejszych. Masz rozum, ale kierujesz się złą pobudką. Albo raczej: inną od mojej.
Dziadyga powolnym krokiem udał się do wyjścia. - Nie jesteś jedyny, a ja mam czas... - westchnął. - Innym razem, Homotechnicanie.
Starzec zniknął za drzwiami, zostawiając Borysa w towarzystwie Nikity i Arnolda, którzy spojrzeli na niego.
Jankovic odprowadził wzrokiem starca. Nie zależało mu na jego obecności, on najlepiej wiedział co ma robić. - A teraz wy proste istoty. -stwierdził przenosząc wzrok na Arnolda. - Ciesze się, że tu trafiliście. Oboje w końcu jesteście wyjątkowi. Dzięki tobie, moje stara ja znalazło drogę do obudzenia mnie. -zwrócił się nadczłowiek do Aurory. - Ty zaś dawałeś mi schronienie i pomoc, gdy jeszcze jej potrzebowałem. -dodał zerkając na Arnolda. - Oboje zasłużyliście by na własne oczy zobaczyć koniec tego świata, oraz by odrodzić się na nowo jako moi niewolnicy. -dodał kucając lekko przy nich. - Lecz zanim to nastąpi, jeszcze mi się przydacie. -stwierdził chwytając mocno twarz kobiety. - A oddacie swe umiejętności pod moją władzą z całą możliwą wdzięcznością jaką w sobie posiadacie, nie mylę się? -zapytał patrząc jej głęboko w oczy.
Aurora uśmiechnęła się zdradliwie. Do uszu Borysa doszła dość opanowana wypowiedź kozła. - Z mojego doświadczenia wynika, że spośród ludzi, nasza dwójka znajduje się na najwyższym potencjale bojowym...licząc, że książę to coś więcej, jak człowiek.
Po tej wypowiedzi, niezbyt spodziewanie, Arnold wyskoczył z miejsca prosto na Borysa, posyłając w jego brzuch solidnego kopniaka. Sam w sobie był dość mocny, po chwili dołączyła do niego również mała eksplozja z PSI.
Wyrzucony siłą uderzenia Borys odleciał w tył, rozbił jakiś zbiornik przelatując przez niego, przebił się przez ścianę i zaczął spadać z szczytu wieży.
Nim jego pewny siebie umysł był w stanie zarejestrować wydarzenie, Aurora wyskoczyła utworzoną przez niego dziurą i wbiła w rosyjskiego mutanta swoją pięść, przyśpieszając jego lot do prędkości, której nie był w stanie opanować.
Borys gruchnął w ziemię, jego ciało doznało od tego porządnych obrażeń. Wylądowała na nim najpierw Aurora, dodając do swoich poprzednich ciosów solidny kopniak, zaraz po niej identycznie spadł Arnold. Jego kopniak przesycony PSI.
Uśmiech kozła opadł nieco, gdy podniesiona dłoń Borysa zwyczajnie złapała jego nogę i odrzuciła oponenta, gdy rusek zaczął się podnosić.
Z drobnym saltem, Arnold Geenie wylądował bez ran.
- Mobeius...powiedział nam co się dzieje. Powiedział również, że jeżeli przyjmiesz jego ideologię, to zakończenie jest neutralne względem wszystkich i nawet nie mamy w co się mieszać...Okazuje się jednak, że jesteś zwykłym maniakiem. - Kozioł zdjął swoje okulary przeciwsłoneczne i odrzucił je na bok. - Powiedział nam również co musi zrobić książę, aby wziąć udział w koronacji...Rozumiesz? - spytał, mierząc wzrokiem wielką posturę rozeźlonego Borysa. - *My* cię stworzyliśmy, jak i *my* zmieniliśmy ziemię w to czym jest teraz. Jeżeli *my* nie jesteśmy w stanie naprawić choć jednego błędu, jakim jesteś ty...może faktycznie racja jest po twojej stronie. Tego dowiemy się za moment. - Jego oko błysło. Gotowy był do walki.
- Paskudne pchły.. -warknął Borys dźwigając się z ziemi. Grunt popękał pod jego dłonią, gdy unosił się na równe nogi. Dyszał ciężko, nie ze zmęczenia a wściekłości która przepełniała jego całe jestestwo. - Wy mnie stworzyliście? Wy!? Jedynie daliście mi szanse którą wykorzystałem. Takie nędzne istoty nie byłyby wstanie stworzyć niczego. Więc lepiej przygotuj się na piękne sprawozdanie ze słów tego gargulca. - dodał i splunął krwią na bok. - Mutancie. -napomniał ze wzgardą, by napiąć wszystkie mięśnie. Chciał wyrwać cały płat ziemi na którym stali jego przeciwnicy i wyrzucić ich wysoko w górę, by spadając móc rozpłaszczyć ich o ścianę niczym zwykłe muchy.
Mieli jednak oni balans. I prędkość. Ruszyli z miejsca gdy tylko Borys rozpoczął swój wysiłek. Wbiegli po coraz to bardziej pionowym wzniesieniu, aby natychmiast spróbować zaatakować Borysa. Zmusili przez to Rosjanina do wykorzystania płatu jako tarczy, a nie borni, w efekcie nawet odpychając go w tył.
Jankovic zacisnął zęby, zapierając się nogami o ziemię jego ciało wykonało nagły skręt, a pięść gruchnęła o ścianę wieży wybijając w niej dziurę. Rosjanin od razu wskoczył z powrotem do budynku -znał to miejsce, był tu wcześniej jako jego stare ja, więc dobrze wiedział gdzie mniej więcej powinno być laboratorium. Potrzebował genów by móc szybko zakończyć tą walkę.
To był jeden z celów wkroczenia do środka.
Drugim był przymus wywołania u przeciwników pogoni za nim. Wtedy miał jedna przewagę- nie wiedzieli dokładnie w którym momencie się odwróci. W jego dłoni z cichym plaskiem otworzył się otwór, na czole wyrosło parę czarnych oczu. Czas było ponownie użyć formy, która niegdyś była jego głównym środkiem transportu.
Pogoni jednak nie było. Dopiero po pewnym momencie Borys zrozumiał co się dzieje.
Wieża zaczęła opadać. W dół. Nagle.
Ledwo wszedł na piętro z laboratorium a już był świadom, że nie ma czego zbierać, nawet z podłogi. Dach zaczął zbliżać się w jego kierunku. W wieży brakowało okien.
Na szczęście Borys był w stanie zrobić jedno samodzielnie. Rosjanin ponownie zrobił dziurę w ścianie swoją pięścią, po czym wyszedł na opadającą ukośnie wieżę. Na dole widział już nadbiegającą dwójkę adwersarzy, dla których przechylona ściana nie była najmniejszym problemem.
Brak ściany jednak mógł problemem być, lub pojawienie się nowej. Borys strzelił swoja pajęczyną, w tym momencie to czy trafi czy nie i tak stawiało go na wygranej pozycji. Jeżeli wrogowie uniknąć jego pajęczyny, silnym ruchem tej wytrzymałej sieci, wyrwie po prostu kawał metalu, który ruszy przez to na plecy jego nędznych przeciwników. Były bokser uśmiechnął się lekko, powoli w jego głowie rodził się plan. Taktyka by schwytać obie muszki w lepkie sidła.
Widąc nadlatujący smar, ruszyli na boki, widząc przyciągający ruch Borysa, skoczyli w górę, gotowi do ponownego ataku. W efekcie podnoszący kawał metalowej ściany Borys znów musiał użyć swojego przedmiotu jako tarczy. Tarczy w dodatku dość słabej. Silny kopniak spadającej z dołu Aurory przepołowił żelazo, a tylko niesamowity balans Borysa pozwolił mu na unik przed opadającą pięścią Arnolda, która zaraz wywołała silny wybuch psioniczny, odpychając zarówno Aurorę jak i kozła kawałek od Borysa, na bezpieczny dystans. Przeciwnicy nie przełamywali się.


- I tak nic nie zmienicie! -ryknął Borys by przekrzyczeć furkot powietrza, powodowany przez opadającą wieżę. - Jesteście tylko dwójką bezwartościowych stworzeń, w tym świecie nie możecie osiągnąć już niczego! -ryknął by znowu strzelić w ich stronę pajęczyną. Plan był ponownie taki sam… widać wrogowie jeszcze nie zrozumieli do czego tak naprawdę dąży Rosjanin.
Skoordynowanie, Aurora i Arnold ruszyli na Borysa, ku jego zaskoczeniu wskakując na wystrzeloną pajęczynę, używając jej jako liny. - Jak na wyższą kreacje nie wydajesz się wcale taki zdolny. - warknęła Aurora, podchodząc coraz bliżej.
- A wy jesteście całkowicie przewidywalni. -odparł Borys… puszczając pajęczyny. Bieganie po linach to ciekawa sztuczka, i tego się spodziewał. Ale jak biec, czy nawet odbić się od czegoś co nie jest naprężone? Nad tym niech zastanawiają się Aurora i Arnold, Borys bowiem skakał już w ich stronę w celu pochwycenia ich głów.
Arnold z Aurorą byli strasznie zgodni. Nie dało się stwierdzić, że nie walczą ramię w ramię po raz pierwszy.
Dwójka zgodziła się opaść gdy zobaczyła nadchodzącego Borysa, wyciągając w przód pięści. W efekcie ten łapiąc ich, dostał dwa mocne uderzenia w płuca. Jedno mechaniczne, drugie przesycone PSI.
Był to ogromny ból i wysiłek dla ciała Borysa, który odsunął się w tył, bliżej szczytu opadającego budynku, ale chwytu nie puścił. Choć na pewno nie był to już zbyt silny chwyt.
Oczy księcia wyszły lekko na wierzch, żyły pojawiły się na twarzy i dłoniach, gdy tylko siłą woli przekonywał swoje ciało by nie puścić ofiar. Zacisnął mocno zęby gdy jego ciało zapulsowało przy kolejnej zmianie.
- Wasze dzieciaki, Geenie i Nikita… zapłacą mi za ta zniewagę… -warknął, a małe błyskawice przeskoczyły pomiędzy jego zębami. - Najpierw coś dla tego wytworu techniki, ile voltów wytrzymasz? - warknął z cały sił walcząc o to by nie puścić Aurory i Arnolda, gdy przez jego całe ciało popłynął prąd, który miał kumuluować się w dłoniach. Borys wiedział, że dwójka musi przeżyć… a przynajmniej jedno z nich. Dla tego większą ilość ładunku skierował w stronę kobiety, powinna być słaba w walce z elektrycnzością. - Cyborg i mutant walczą o przetrwania ludzkości...cóż za paradoks. -dodał jeszcze, nim energia rozświetliła szczyt opadającego budynku.
- Pierdol się! - Warknęła Aurora, naprężając rękę. Arnold również nie dawał za wygraną. Wyszczerzył zęby łapiąc za szyję Borysa, a jego oko zapłonęło błękitnym ogniem. Energia elektryczna przeszyła obydwu. Zaczęli wić się w dłoniach Borysa. Aurora z krzykiem uderzyła Rosjanina w pierś, wychodząc dłonią na drugą stronę, trzymając w niej jego serce. Jej nacisk był jednak zbyt słaby, aby je zmiażdżyć.
Pokryty czarną materią organ składował w sobie materię stworzoną przez Steinera. Organizm przyswoił do siebie te komórki jak każde inne i stworzył z nich zaporę dla zniszczonego trudem przemian serca. Aurora opadła bezwładnie.
Trójka wylądowała po chwili na ziemi uderzająć w nią wraz z zawaloną już wieżą. Borys leżący nad dwoma martwymi ciałami, z swoim sercem wychodzącym z jego klatkę piersiową.
Gdy tylko chciał się podnieść, silne uderzenie wymusiło od niego zwymiotowanie ogromnej ilości krwi.
Czarna ochronna powłoka rozkruszyła się, uderzona od tyłu.
- Biocore neo model. Soul transfer. - wiadomość miała znajomą barwę głosu. Geenie. - Nigdy nie miałem córki Borysie. Aczkolwiek posiadam w dalszym ciągu 998 zastępczych ciał.


Mimo pogruchotanego i drżącego ciała przyszły król Borys Jankovic podparł się ręką o ziemię. Powoli zaczął podnosić się z pokrytej jego posoką trawy, jednocześnie częściowo upychając do środka swojej piersi dyndające serce.
- Myślisz, że tak... odpokutujesz? -zapytał, wypluwając kolejną dawkę krwi. - Sądzisz że próbując mnie powstrzymać, odkupisz siebie za to, że wcześniej mi pomagałeś? Za to że nie widziałeś iż jesteś tylko narzędziem? - zapytał gdy z jego poranionych pleców wyskoczyły błoniaste skrzydła. Usta wydłużyły się, pojawił się w nich rząd małych ostrych ząbków. Z dłoni wystrzeliły zaś ostre pazury. - 100,1000,10000 czy nawet sto milionów. -warknął Rusek poruszającymi skrzydłami wzbijając tabuny kurzu, gdy podrywał się w górę. - Możesz mieć ile tylko ciał chcesz, a i tak mnie nie pokonasz. Zmarnowałeś swoją szansę, mogłeś zabić mnie dotychczas już parę razy ale tego nie zrobiłeś. Byłeś ślepy, dla tego cała rasa zapłaci za twój błąd. krzyknął wiszący już wysoko w powietrzu Jankovic. Walka psychologiczna była równie ważna, co ta na pięści. Rusek zaczął krążyć nad swoim celem, potrzebował chwili na regenerację. Nie mógł jednak dać Arnoldowi czasu, dla tego co chwile pikował w stronę drzew i porywał z nich wielkie gałęzie. Stawały się one pociskami, które niczym włócznie posyłał w stronę ciała wroga.
- Nie ma niczego, co musiał był odpokutowywać. - odparł spokojnie Arnold w swoim nowym ciele, bez większego trudu uskakując przed gałęziami. Przeszkadzały mu one jednak w zbliżeniu się. - Nie wiedza nie jest moją winą. Nikt nie spowiada się w kościele, że miał pecha. - uśmiechnął się Arnold. - Wręcz przeciwnie, pomogę ci raz jeszcze.
W Borysie zaczęło narastać jakieś przeczucie zagrożenia. Instynkt podpowiadał mu, że coraz więcej owadów zbiera się w okół niego.
Miał rację. Pomiędzy drzewami zaczęło pojawiać się coraz więcej klonów Geenie.
- Na podstawie twojego genotypu, tak na wszelki wypadek stworzyłem przeciwciała. Możesz być księciem ile chcesz. Może nie mogę cię zabić na stałe z PSI pozbawionym tego przedziwnego potencjału, ale mogę cię tymczasowo i skutecznie pokonać. A z ciałem które zabija samo siebie nie będziesz w stanie się zregenerować. Nowa mutacja: rak. Zainteresowany?
Postaci zaczęły się lekko zbliżać, stanęły w kole przyglądając się Borysowi. Obecnie opentane ciało stanęło przed ruinami wieżowca. - Jesteś w stanie odgadnąć, które z ciał w okół ma w tym momencie ukrytą strzykawkę?
- Naprawdę ciekawy pomysł, ale zdradzając mi to teraz popełniłeś duży błąd. -westchnął Borys, unoszący się wysoko nad ziemią. - Sam zdradziłeś mi w laboratorium pewną rzecz. Mogę wyrzucić, dowolny z wszczepionych mi genotypów, by zrobić miejsce na kolejny. Oczywiście domyślam się, iż zadbałeś o to bym nie mógł odrzucić twych przeciw ciał. Ale czy jesteś w 100% pewnych, że ja nie wymyślę czegoś by to obejść? -zapytał nie oczekując odpowiedzi.
- Dobrze wiem która z nich ma strzykawkę. Żadna. -dodał pewnym głosem. - Chciałeś zmusić mnie do szukania trucizny, której w tym miejscu nie ma, bym zignorował moment gdy ta faktycznie pojawi się na polu bitwy. -stwierdził Borys, gdy tryby w jego umyśle obracały się szybko, poszukując odpowiedniej strategi. Arnold okazał się przeciwnikiem o wiele bardziej wymagającym niż Henry, stanowił realne zagrożenie.
I wtedy do Borysa dotarło co należy zrobić.
Odbił się skrzydłami od powietrza i ruszył nad lasem...przecież byli w dżungli pełnej prehistorycznych stworzeń, to była wręcz farma genotypów. Rosjanin szukał z góry stadka jakichś mniejszych istot, by móc się nimi pożywić. W powietrzu powinien mieć przewagę szybkości, nad owieczkami które musiały poruszać się przez zarośnięte tereny.
Oczy Borys dostrzegły nie zwierzęta, ale dziesiątki wież laboratoryjnych rozsianych po całym lesie. Fakt, zawsze tu były. Wcześnie maskowało je PSI Arnolda, teraz jednak najpewniej nie miał na to sił.
W momencie w którym Borys zdał sobie sprawę z ich obecności, rozpoczął się ostrzał. Na każdej z wież znajdowali się uzbrojeni mutanci, którzy bez pytania zaczęli strzelać w kierunku rosjanina.
Borys nie czekał ani chwili, korzystając z pędu który dotychczas uzyskał, pokrył się czarnym pancerzem. Miał zamiar wbić się niczym żywy pocisk w najbliższą wieżę, teraz oddziały Arnolda miały stać się jego największą słabością.
Masywne cielsko zaczęło opadać z ogromnym pędem w stronę wieży. Przebił się przez ścianę budowli wpadając do środka, bujając konstrukcją i wpadając w stoiska pełne genów.
Zapomniał o jednym. Wtem stracił wzrok.
W jego sercu była okrągła dziura.
Obudził się jednak nie po aż tak długiej chwili. Otoczony był przez zmutowane wojsko. Żadnego z klonów geenie wciąż nie było w okolicy. Mógł działać, bądź czekać. Jedynie Arnold stanowił zagrożenie w jego obecnej formie.
- Witam Panów. -mruknął Borys podrywając się z ziemi i wgryzając w gardło najbliższego żołnierza. Ustnik komara był zazwyczaj przydatny, ale tutaj było trzeba działać szybko. Począł pobierać geny z pojmanego stwora, wykorzystując go jednocześnie jako tarcze. Miał zamiar pobrac jak najwięcej materiału do budowy nowych struktur i z żołnierzy jak i z próbek w które uderzył.
Pierwszy. Drugi. Trzeci...Nagle wszyscy z nich padli na ziemię, rozszarpani przez wywołane z PSI duchy. Pięść klonów Geenie weszło na piętro Borysa. - Witamy pana.
Pierwsza myślą było wyskoczenie przez okno… dopiero potem zdał sobie sprawę, że Arnold na pewno na to liczył. Wystarczyłby jeden celny strzał w serce a gra by się skończyła. Zdążyłby go dopaść i zarazić. Tak więc powietrze było strefą zagrożenia, powierzchnia też. Dla tego było trzeba zejść niżej, ponad poziom widoczny dla oczu zwykłych śmiertelników. Na początku jednak było trzeba zejść na dół wieży.
- Raczej długo nie nacieszymy się wzajemnym towarzystwem. -stwierdził Jankovic sunąć spojrzeniu po klonach. Po tych słowach szybko wykręcił sie by strzelić pajęczyną w zniszczony przez jego wpadnięcie tu sufit i mocno pociągnąć osłabiona konstrukcje. Miał zamiar zawalić część stropu nad owieczkami, wprost na nie.
Owieczki szybko spojrzały na pajęczynę i skoczyły...w przód. Jak najbliżej Borysa mogły. Połowa pomieszczenia zawaliła się, zamykając dziurę jak i dostęp do schodów. Piątka owiec i ich wilki okrążały teraz Borysa w bardzo niewielkiej odległości.
W sumie niczego innego się nie spodziewał. Dla tego zawalił strop, by stworzyć okazję by w razie porażki z przysypaniem klonów, wygrać i tak. Byli zmaknięci na ciasnej arenie, nie było gdzie uciekać. Co prawda dziewczyny mogły skakać przez okno, ale żołnierze nie zdąża rozpoznać celu. Rozstrzelają je. Jankovic uśmiechnął się po czym ponownie zmienił formę - na tą która jeżeli chodzi o działanie obszarowe była najsilniejsza. Elektryczność znowu rozlała się dookoła jego sylwetki.
Owce uśmiechnęły się niemal natychmiast, nieprzejęte formą Borysa. Ich wilki skoczyły na ciało rosjanina, wbijając kły w jego nogi. Po chwili jednak zaczęły trząść się w konwulsjach i rozsypały sie niczym rozbite szkło. Uśmiech dziewczyn zniknął na moment.
-Zdziwione? -warknął Jankovic i przytknął dłoń do ziemi. Podłoga była wszak mokra od rozlanych genów. Teraz niewykorzystane próbki staną się przewodnikiem dla jego ataku. - 993. -dodał, wyzwalając z ciała kolejny ładunek energii.
Nie zdążyły nawet zareagować. Sterowane przez biotechnoligę skorupy nie potrafiły same w sobie sprzeciwstawić się tak silnemu atakowi. Po chwili upadły martwe na ziemię.
- Polowanie czas zacząć. - stwierdził Borys unosząc potężny głaz z ziemi i ciskając nim w jedną ze ścian. Pocisk rozerwał metalową strukturę… jednak Borys kierował się po ścianie w stronę otworu który wybł wcześniej.
Rzut głazem miał na chwile skupić uwagę strzelców w tamtym miejscu. On zaś w spokoju dzięki temu miał wypełznąć przyklejony do ściany na zewnątrz, niewidzialny dla zwykłych oczu. Jego ciało przeszło bowiem kolejną ewolucję. Teraz pigmenty w skórze zmianiały kolory, stał się kameleonem. Mutentem który teraz wyglądem przypominał metalowy fragment konstrukcji wieży.
Dzięki swojej sile mógł zaś wykorzystać złączenia metalowych płyt, do wspinaczki. Co prawda normalny człowiek pokonałby tak najwyżej metr, po czym jego paznokcie połamałyby się a palce mogłyby nie wytrzymać obciążenia. Jednak po to miał regeneracje księcia.
Planem Borysa było powoli zejść na dół wieży, a następnie ruszyć w stronę kolejnej. Potrzebował jeszcze więcej genów, by pokazać Arnoldowi co oznacza przewaga liczebna.
Borys odruchowo zatrzymał się na jednym z wyższych pięter wieży. Spostrzegł, że konstrukcja jest otoczona przez klony Geenie i ich psioniczne animowane konstrukty. Z swoim wysokim potencjałem mógł zostać przez nie wyczuty.
Borys zagryzł delikatnie wargi, póki co nie chciał wchodzić w otwartą walkę, rozejrzał się po okolicy sprawdzając czy jakieś drzewo rośnie na tyle blisko by zdołał do niego doskoczyć. Z moca kameleona w lesie powinien mieć przewagę. W innym wypadku, rzuci czymś niepozornym w przeciwną stronę, by na chwile odwócić uwagę klonów i korzystając z tego ruszy w stronę najbliższej wieży.
Poszczęściło mu się. Znalazł w zasięgu wzroku nie okupowane drzewo. Zeskoczył na nie.
Ilość Geenie w okolicy była dość przerażająca. Zmuszony jednak do ich omijania Borys poruszał się korzystając głównie z drzew. W tej dżungli było ich wiele, były wielkie i nietuzinkowe wizualnie. Zaginiona flora, odtworzona dzięki Geenie.
Zajęło to sporą ilość czasu i nerwów, ale w końcu Borys znalazł się w zasięgu wzroku jednej z wież. Reszta obrazka nie pasowała jednak do jego upodobań. Budynek pokrywały ładunki wybuchowe, nakładane przez mutantów pracujących dla Arnolda.
Rosjanin usłyszał głośny wybuch, i zobaczył jak w oddali zawala się jedna z tych budowli. Jego przeciwnik musiał dojść do wniosku, że nie liczy się nic poza tą walką. Stary kozioł poświęca wszystko co ma na to, aby powstrzymać Borysa.
- Głupi kozioł… -mruknął Borys chowając się w najgęstszym listowiu jakie znalazł. Teraz nie potrzebny był mu już kamuflaż.- Czas pokazać kto ma tu przewagę liczebną… -dodał sam do siebie, gdy z jego ciała począł powoli wychodzić klon. Rosjanin miał zamiar klonować się tak długo, aż go nie wykryją. Do tego czasu powinien stworzyć tyle sobowtórów by zyskać przewagę… i pokrzyżować plany Arnolda co do zatrucia go. Kozioł raczej nie będzie wiedział który Borys jest prawdziwy.
Borys za Borysem. Armia rosjan rosła w krzakach, rozsuwając się i zajmując teren. Sytuacja to wspomagała. Po rozstawieniu ładunków, wszyscy opóścili okolicę wieży! Wybuch był groźny i z tej okolicy nieco niebezpieczny, ale budowla zawaliła się w przecinim kierunku niż Borys, więc nie było zmartwień.
Opuszczony i z świętym spokojem rosjanin mógł łatwo zwiększyć swoje szeregi. A z jednego borysa zrobiły się dwa, z dwóch cztery, z czterech ośmiu...liczba ta zwiększała się w zastraszającym tempie, aż doszło do armi stu dwudziestu Borysów. Wtem Rosjanin zorientował się, że klony są wszędzie. dziewięćset dziewięćdziesiąt trzy klony Geenie otoczyły te nalerzące do Borysa. Sam Arnold najpewniej gdzieś pośród nich.
- Witamy Arnoldzie! -wszystkie Borysy odezwały się naraz. - Widzę iż nas znalazłeś, spodziewałeś się nas tylu? -zapytali Rosjanie, który rozciągali się, podskakując jak pojedynkiem bokserskim, oraz zbierając co większe odłamki wieży z ziemi jako prowizoryczne pociski. - Powiedz, któremu z nas wstrzyknąć teraz twego wirusa?
Owce jednym ruchem wyjęły zza pleców strzykawki. Wszystkie.
- Każdemu. - odparły spokojnie owce, wyciągając przed siebie ręce. Obok każdej z nich pojawiły się dwa energetyczne stworzenia. Forma wilka, komenda zmienna, zakrzywienie kreatury.
Zaczęła się wojna klonów.
Borys wzrokiem jeździł po kolejnych klonach swego wroga… szukał tego jedynego. Stwora w którego wnętrzu kryła się dusza. W końcu dostzegł go na końcu zgromadzenia, no tak Arnold nie chciał się mieszać w wojnę.
Jednak nieprzewidział jak rozwinięty był mózg Rosjanina. Teraz chodziło tylko o to by zmusić Arnolda do przerzucenia swej duszy, w miejsce którego Borys mógł się spodziewać. A to było w jego zasięgu.
Była to kwestia taktyki i analizy ludzkich odruchów. Borys miał zamiar wykorzystać je przeciwko kozłowi.
Kilka klonów, chwyciło jednego i cisnęło nim w kierunku prawdziwego kozła, Borys czuł że dla bezpiecześntwa Arnold zmieni położenie… na najbardziej przeciwne do obecnego.
Dla tego tam skakał już kolejny klon. To z kolei zmusi kozła do kolejnej zmiany, tym razem nie będzie chciał być tak przewidywalny. To była niczym partia szachów, tylko Jankovic musiał być dwa ruchy przed Arnoldem.
Widząc drugiego sobowtóra, stary kozioł zapewne przeniesie się… w przednie szeregi. Spodziewać się będzie bowiem tego, że reszta klonów Borysa bęzie w trakcie przebijania się w tył. Nic jednak bardziej mylnego, kilka zostanie pośrodku zamieszania, tak smao jak i oryginał, który gdy tylko zobaczy swego wroga w pierwszej linni, rzuci się na niego by pochwycić i przenieść się z nim do konspektu.
Pozostałe w ogniu walki klony, zas będą miały za zadanie byc żywą forteca ich prawdziwego pana, chronić go przed strzykawkami małych owieczek.
Plan do pewnego stopnia był dość skuteczny.
W momencie w którym klon borysa zaczął lecieć w powietrzu, psioniczne kreatury ruszyły do walki z armią klonów, szarpiąc się z nimi kły przeciw pięściom. Bitwa zaczynała się robić dość chaotyczna i ciężka do opanowania wzrokiem.
Dusza Arnolda przenosiła się dość przewidywalnie. Przeskoki były jednak dość chaotyczne. Momentami kozioł celowo przeskakiwał na zbędnego klona, tylko po to aby ostatecznie jednak znaleźć się w pierwszym szeregu.
Gdy to nastąpiło, był to szerego dobrze broniony.
W środku zawieruchy, dusza arnolda znalazła się otoczona przez klony i wilcze kostrukty, niemal równie niedostępna co w poprzedniej lokacji.
Na to było jedno lekarstwo. Arnold znał moc Borysa, wiedział że jedna mutacja wyklucza drugą. Jednak z jego klonami było trochę inaczej… trzydzieści minut to aż za dużo na wojnę. Chłopak przymknął oczy gdy wrócił do swej pierwotnej formy. On i kilka klonów skoczyło w tamtą stronę, jego sobowtóry miały służyć tylko i wyłącznie za odwrócenie uwagi od lekko różniącego się człowieka krewetki.
Chciał spróbować czegoś, czego jeszcze nigdy nie robił. Cofnął obie ręce w tył, jego stawy zaskrzypiały lekko niczym pistolet gotujący się do wystrzału. Jego pięści kryły w sobie destruktywną moc, pokazał to raz na dachu w czasie walki z matką. Jego ostateczny ruch, wykorzystanie potencjału jego głównej mutacji.
Jednak to w tym wypadku byłoby ciągle za mało. Ponadto był ciekawy, czy jego doskonałe ciało wytrwa synchroniczne wyzwolenie siły krewetki z obu rąk. To miałbyć najpotężniejszy atak Borysa Jankovica, jaki dotychczas pokazał.
Wilki i owce stanowiły ścianę nie do przebycia dla klonów Borysa. Ich sposób walki oparty na używaniu przywołań, był na tyle bezpieczny, że proporcjonalnie wygrywały one wojnę w kwestii strat.
Nawet atak na siedzącego w bezpiecznej kryjówce Arnolda dużo im nie dawał.
Ale to były tylko klony. Bezmózga i bezsilna masa.
Nadlatującego z ukrycia Borysa nie spodziewał się nikt. Jego królewskiej duszy nie można było tak po prostu wyczuć, Arnold od początku liczył po prostu na to, że ten jest gdzieś w tłumie. Widząc go i nie mając możliwości ucieczki z uwagi na więzienie, w jakim się zamknął za pomocą klonów i psi, biolog wyjął swoją strzykawkę i skoczył w stronę Borysa z nadzieją, że możę będzie pierwszy.
Że może jego strzykawka wbije się pierwsza. Wpuści swój płyn, wygra.
Wbiła się. Zaczęła pompować płyn. Przegrał.
Gdy tylko Borys ruszył rękoma, siła energi wyrwała strzykawkę z jego ciała, zmiażdżyła niewielką posturę klona, który ledwo co posiadał jakąś siłę i posłała go na ziemię. Biocore było zmiażdżone. Arnold nie mógł się przenieść.
Jego klony opadły na ziemię.
Jedyne co zostało, to dobić paskudę w konspekcie...albo zostawić ją tam na zawsze. Do końca świata.
To i tak nie długo.
Chłopak opadł ciężko przy klonie, bolały go stawy...ale był szczęśliwy. Wygrał. - Mówiłem ,że takie marne istoty nie mają szans. -zwrócił się w stronę kozła, łapiąc głowę klona i wchodząc do konspektu by spojrzeć mu w twarz.
- Ponoć miałeś mi do opowiedzenia te bajeczki Mobiusa, prawda? -zwrócił się w stronę pokonanego oponenta.
Twarz ta była nieco nie spodziewana.
Po pierwsze była ludzka.
Po drugie faktycznie kobieca.
Po trzecie stara.
Bardzo stara. Niczym w opowieści z krainy czarów.
- Tak. – mruknęła babcia, podnosząc wzrok z wózka inwalidzkiego. Uśmiechnęła się lekko. - Po tylu latach, nawet nie chcę się walczyć. – mruknęła. - Znajdź matkę. Jeżeli dotrzesz do niej w dzień upadku...będziesz mógł kandydować. Tak nam wytłumaczył Moebius.
- Nie mówił nic więcej? -dopytywał się nad człowiek, zerkając z wyższością na staruszke.
- Powiedział, że i tak cię nie powstrzymamy...i że jeżeli nie on, to kto inny się tobą zajmie. – spojrzała ze smutkiem na podłodze. - Pewnie znajdziesz matkę dużo szybicej, niż myślisz.
- Na pewno. -odparł sucho Borys, podchodząc do staruszki. - Chcesz czekać na koniec czy zginąc teraz? Ten wybór to nagroda za to, że jak na nędzną forme istnienia zmusiłas mnie do prawdziwej walki.
- Pozwól mi tu posiedzieć. – zdecydowała. - Jeżeli następny raz kiedy otworze oczy ma być w mękach i cierpieniu...wolę je otworzyć tak późno, jak się da.
- Jak sobię życzysz. -stwierdził Borys odwracając się. - Oglądaj więc jak powstaje nowy świat. Moja rzeczywistość. -zadecydował Jankovic po czym zniknął.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 12-05-2014, 15:50   #139
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Mężczyzna odpoczywał już od dłuższego czasu, siedząc zwyczajnie na stercie żelastwa, które kiedyś było jedną z wież laboratoryjnych.
Chodził po tej dżungli cały dzień. Zebrał sporo materiału genetycznego...i dał radę ukraść komuś telefon.
Teraz w blasku słońca nie zostało mu na dobrą sprawę nic innego, jak tylko zadzwonić po Jasona aby przyleciał po niego jakimś śmigłowcem. Jaki był numer? Ah, no tak...
Rosjanin wyklikał cyferki i przyłożył aparat do ucha. Pierwsze dwa sygnały były ciche. Przy trzecim w końcu odebrał.
- Halo...?Ah....szefie.... – po chwili przestał się odzywać.
- Halooo, Borysek? No gdzie ty jesteś, z nudów zacząłem malować twój pokój na czerwono. Strasznie wyblakłe ściany miałeś. – Roland. Albo raczej „Okamijin”. - Albercik jednak za tobą tęskni. Namyślił się trochę, że z chęcią cię pozna.
- Stul pysk porąbana kreaturo. -mruknął Borys, który dalej nie trawił zielonowłosego dziwaka. - Potrzebuje transportu, bo nie chce mi się lecieć całą drogę na skrzydłach, wyślijcie po mnie helikopter, to pogadam z Einsteinem. -dodał sucho.
- Oh? Coś mówisz? shshshsh…. - wyraźnie nabijał się mówca. - Widać przerywa nam połączenie. Musisz przyjść bliżej nas, albo mówić w lepszym tonie.
- Słuchaj szalony chłopczyku. Wyślij tu do mnie helikopter, bo inaczej sam do was przylecę. A wtedy Albert Cie nie uratuje. -warknął zirytowany Rosjanin. - Wiesz w ogóle do kogo mówisz? Znaj swoje miejsce nędzna istoto.
- Okej, okej. Czekamy w paryżu, na wieży Eiffle’a. Albo nie. W Japonii na Tokyo Tower. Dobre Clitche nie jest złe. Raz, raz, mutanciku. I weź jakiś kubełek z kfc po drodze. - rozłączył się kończąc zdanie.
Ostatnimi czasu ludzie nie robili nic, tylko grali na nerwach Rosjanina, szturchając go jak ul szerszeni.
Jankovic zgniótł telefon w dłoni. Warknął coś tylko, gdy z jego pleców wyrastały błoniaste skrzydła. Zostawił za sobą Jungle, zaś w jego kieszeni spoczywało kilka Biocore zabranych klonom Arnolda. Miał co do nich pewne plany.

Masywne cielsko Borysa wylądowało u szczytu wieży tokijskiej, robiąc w podłodze spore wgniecenie.
Dwójka już na niego czekała. Sam Albert nie zmienił się ani trochę. Dalej był dziwacznym, demonicznym szkieletem. Oparty plecami o barierkę, spoglądał na Borysa dość analitycznie. Wraz z nim znajdował się tutaj drugi osobnik. Okamijin.

Wyglądał prawie identycznie co Roland. Miał jednak inną aurę w okół siebie.
Zdawał się być nie tyle szalony co...energiczny. Jedyną różnicą jego garderoby był płaszcz z kaputrem, ale poza tym, po prostu dużo się ruszał.
- Sparing time, bitch! - krzyknął w stronę Borysa na powitanie, zamachnął się, zakręcił w okół siebie, po czym machnął ręką w jego strone, posyłając falę energii.
- Tobie akurat chętnie przyłożę. -stwierdził Jankovic składając ze sobą ręce i celując w fale pędząca w jego stronę. W dłoniach pojawiły się otwory, z których wyleciały delikatne stróżki śmierdzącego gazu. Po chwili z wielkim ciśnieniem wystrzelił z nich płomień, który miał pochłonąć atak jak i samego byłego prezydenta. Żuk bombardier to naprawdę ciekawe stworzenie o ile się go powiększy.
Atak wyparował. Okamijin oczywiście nie. To byłoby za łatwe.
Mężczyzna w dość przewidywalny sposób odskoczył od ataku. Był teraz w powietrzu, przyjżał się Borysowi, wyprostował nogę i...pchnięty nieznaną siłą poszybował w jego stronę niczym pocisk.
Rosjanin, będąc wprawnym bokserem i zwyczajnie widząc co robi jego przeciwniki, krokiem w bok po prosut ominął atak.
- Pierwsze Cybercore było wygrawerowane w maszynie. To w Tokyo testowano efekt rdzenia na AI. - rzeł Okamijn.
- Ciekawe...czyli wiecie czego szukam. -zainteresował się Borys, gdy jego skóra przybrała czarno kolor. Pokryły ja łuski, a ciał ostało się bardziej giętkie. Dłoń Rosjanina wystrzeliła w stronę głowy Okamijina by spórbować chwycić ją i przycisnąć do ziemi. - Po co ta szopka Albert? -zwrócił się Rusek do gargulca, nie zerkając nawet w jego stronę.
- Chciałem porozmawiać. Ale ktoś tu ma robaki w dupie. - mruknął spokojnie gargulec, niezbyt przejęty sceną Okamijina, którego twarz zbliżała się do ziemi, gdy nagle odleciał na drugą stronę wieży, pchnięty cholera wie czym i wyrwany z ręki Borysa.
“Prezydent” zaśmiał się. - Yoki, wtedy jeszcze mafiozo, zniszczył pierwszy rdzeń z uwagi na jego zasadniczy problem funkcjonowania. Chciał wywołać rozłam sam z siebie, w niedogodnym miejscu. Pan Yoki o tym nie wiedział, myślał, że powstrzymuje tylko jakiegoś tępego terminatora. - uśmiechnął się, wzruszając barkami. - Doktorki stwierdzili, że rdzeń faktycznie chce się uruchomić, do stopnia w którym zmusił do tego nawet androida. Wysłano go więc w najmniej stabilne miejsce galaktyki: czarną dziurę.
Borys kiwnął głowa po czym włożył ręce do kieszeni. - Dobrze, więc porozmawiajmy Albercie. -stwierdził mężczyzna. - Nie mam ochoty na ta bezcelową walkę, lot trochę trwał a ja jestem znurzony, wszechobecną głupotą. Może ty jako przedstawiciel odrębnego gatunku, zadowolisz żądze mego umysłu. -stwierdził Jankovic ignorując szaleństwa byłego prezydenta.
Albert przytaknął skinieniem głowy po czym dokończył to, co mówił Okamijin:
- Normalnie czarna dziura nie jest w cale czymś aż tak niestabilnym. Chyba, że wybierzesz taką, która jest blisko upadkowi. Ciekawe myślenie: uda się, to będzie fajnie i wyślemy następny. Nie uda się, to rdzeń zniknie razem z swoją dziurą. To właśnie zapaść czarnej dziury, która była przez moment łącznikiem między wymiarowym, zrobiła dziurę nie w kosmosie, tylko entropii. - zakończył bajeczkę spoglądając leniwie na swojego wybrańca, a potem na rosjanina. - Resztę już znasz. Wygląda na to, że my mamy małe niedogodności, a ty jesteś w dupie. Chcesz sobie pomóc? - spytał uczciwie. - Pomożesz nam wygrać bitwę o tron. Jeżeli ta cholera zawiedzie, to weź go sobie. Jak już się na tym skończy, to będę miał cały cykl aby namówić cię do robienia po mojemu, a nie po twojemu.
- Chcesz mnie posadzić na tronie, pozwolić stworzyc własny świat a potem cały cykl namawiać na coś innego. Brzmi to dość utopijnie, nie sądzisz? Gdzie jest haczyk Albercie. - zapytał Jankovic krzyżując ręce na piersi.
- W tym, że pewnie nie trafisz na tron. Powiedziałem: Jak ten pajac zawiedzie. - przypomniał szkielet. - Dobrze wiesz, że mnie nie oszukasz niezauważony. - uśmiechnął się lekko. - Lepsze to niż nic, eh? Zresztą, nasze wizje pewnie nie są aż tak odległe.
- Ufasz mu? -Borys zerknął na zielonowłosego. - Powalonemu prezydentowi, który zdradził każdego kogo się dało? Jest w tym wypadku taki jak ja, powinieneś wiedzieć, że na pewno ma swoje cele. -stwierdził człowiek krewetka.
- To nie jest Roland. - zaprzeczył Arnold. - To jego dusza Borysie. Dusza, która przejęła rolę świadomości. Jedyny aspekt Rolanda który nieprzerwanie mnie słuchał. Na pewno ufam mu bardziej, niż nieudanemu eksperymentowi.
- Nie nazywaj mnie nieudanym eksperymentem. -odwarknął Borys, jednak spiął mięśnie na chwile uciszając swój wewnętrzny gniew. - Dobrze… niech będzie. Jeżeli on zawiedzie, ja przejme tron. -zgodził się na warunki Alberta, po czym zmienił temat. - Potrzebuje biocore, długo byłes w towarzystwie prezydenta i innych..wiesz gdzie mógłbym go zdobyć? Albo przynajmniej plany jego produkcji?
- Jeżeli chodzi o biocore, są dwa modele. Soul ransfer opatentował Arnold. Soul Transform był inwencją Zolfa...choć dużą część technologii ukradł od Steinera. - bez trudu wyjaśnił Arnold.
- To wiem. -odparł zirytowany Rosjanin. - Chodzi mi o to gdzie mogę znaleźć model, lub plany jego produkcji. Chcesz bym ci efektywnie pomógł, to będzie mi to potrzebne.
- Zrobili je Zolf i Arnold. Kto ma mieć plany czegokolwiek jeżeli nie oni? - spytał ironicznie szkielet. - Jeżeli w ogóle mają jeszcze jakieś kopie. Patrząc przy zniszczeniach w bazie Geenie, nie sądziłbym aby zostało coś z zapisków o soul transfer.
- Czyli trzeba złapać Zolfa. -podsumował Borys. - Masz jakiś sposób by go wykryć? -Rusek spojrzał pytająco na przerośnięty szkielet.
- Nie mam - przyznał. - Nie przewidziałem, że ktoś znajdzie zapieczętowany fragment. Nie podejmowałem więc żadnych przygotowań.
Rosjanin prychnął cicho. - Dobra potrzebuje laptopa, lub innego komputera. -stwierdził Jankovic. - Namierze go, ale będe potrzebował szybszej formy transportu niż moje skrzydła. -dodał.
- Mamy odrzutowiec. Jest na lotnisku tokijskim w prywantych hangarach. Będziemy tam czekać. Komputer sam sobie znajdź. Kup laptop albo idź do kafejki. Zamordowaliśmy twoją służbę, ale konto bankowe dalej masz.
- Mogliście mi ich zostawić… sługusy się przydają. -stwierdził Borys, powoli unosząc się w powietrze na błoniastych skrzydłach. Miał już odlatywać, gdy coś sobie przypomniał. Spojrzał na dusze Rolanda i rzucił krótko. - Gdzie mój wilk?
- Skąd mam wiedzieć? - uniósł pytająco brew. - Tam gdzie go zostawiłeś.
Rusek tylko cos prychnął, po czym załopotał skrzydłami ruszając by wykonać swój plan.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 17-05-2014, 21:41   #140
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Rozmowa z Deusem

Henry może i miał teraz dostęp do całej wiedzy o wszechświecie, jednak wciąż dręczyło go wiele wątpliwości i niepewność związana z tym co działo się poza rezydencją, jak i tym czy rzeczywiście uda mu się osiągnąć cel do którego dążył.
Sam nie wiedząc właściwie czemu, niedługo po oprowadzeniu przez Soekiego, udał się ponownie do salonu i z puszką dr. Peppera w dłoni zwalił się na kanapę obok Deusa, po czym założywszy nogę na nogę zaczął przypatrywać się grze w którą grał, co jakiś czas zerkając na niego samego. Czy rzeczywiście pomysł Deusa na odbudowanie świata był o tyle gorszy od jego? W końcu zmiany czasem wychodziły na dobre.
- Masz tam może tryb multiplayer? - zapytał w końcu naukowiec, przerywając panującą od dłuższego czasu w pomieszczeniu niezręczną ciszę.
- Nie mam. - odparł Deus, nie odrywając wzroku. - Mogę coś pobrać, na potem. - dodał po chwili. Wyglądał dość niepozornie.
- Na pewno nie zaszkodzi - przytaknął Henry. - Mamy jeszcze sporo czasu do zabicia przed sobą.
Naukowiec przypatrywał się badawczo w chłopcu, niczym żadkiemu okazowi zwierzęcia którego behawiory próbował pojąć i zrozumieć. Cóż, w końcu po to właśnie Bóg dał ludziom wolną wolę, by samemu mieć co kontemplować, obserwując ich z góry, czy też, realistyczniej rzecz umując, zewsząd.
- Dlaczego nie ma tu Matki i Nikity? - zapytał po chwili. - Mulch powiedział mi, że będą czekać tu wraz z wami.
- Nikita jest u ojca. Pewnie wróci wieczorem. - odaprł szybko. - O matkę pytaj Mulcha. Albo Steinera. Oni mogą cię wpuścić.
- Kogo masz na myśli mówiąc "ojciec" i jakie właściwie są twoje realcje z Nikitą? - zadał następne pytanie Henry, po czym na jego twarzy pojawił się cieniutki uśmieszek. - Swoją drogą, wydajesz się mieć inne nastawienie niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Czyżby moja mamuśka mocno dała ci popalić za to że próbowałeś zrobić mi kuku?
- ...Przepraszam… - burknął jakby zawstydzony, po dłuższym oczekiwaniu. Był to ciekawy sposób rozwiązywania sprawy próby morderstwa. - Nikita to moja niania. A ojciec Joahim jest w chinach.
- Przeprosiny przyjęte - odparł Henry bez cienia wyrzutu, czy też sarkazmu. Widać połączenie z Bogiem dało mu nie tylko nowy sposób patrzenia na świat, ale również na siebie samego. Taka perspektywa pozwalała dużo racjonalniej oceniać wydarzenia, bez zbędnych emocji i innych filtrów przez które ludzie zwykle oceniają na rzeczywistość. - Chciałbym tylko wiedzieć dlaczego wtedy skłamałeś, mówiąc że pracujesz dla Arnolda. Czy nie zabawniej byłoby powiedzieć prawdę osobie która niebawem miała zginąć z twojej ręki?
- To była prawda. - chłopak na chwilę odwrócił głowę od wyświetlacza. - Byłeś jeńcem, a Borys powiedział Arnoldowi, że w sumie nie jesteś niezbędny, więc dla bezpieczeństwa dał rozkaz cię wyeliminować. Dopiero Nikita go anulowała. - wyjaśnił całą sytuację.
- Więc Arnold był twoim przełożonym, a Nikita jego? - zapytał Henry, rozsiadając się wygodniej na kanapie i zakładając ręce za głowę, by spojrzeć zamyślonym wzrokiem w sufit. - Czy w tamtej chwili nie zdawałeś sobie sprawy z tego że Borys był księciem? Sam fakt, że manipulował kimś takim jak Arnold powinien być dostatecznie podejrzany. Na twoim miejscu upewniłbym się wpierw jakie są jego prawdziwe zamiary, zanim zacząłbym spełniać jego zachcianki.
- Akurat Arnold był moim wychowacą, nie szefem. A co do Borysa… Nie poznałem go. Przez cały okres gdy byłem w Geit Corporation, Borys nie odwiedził placówki. Spotkałem go raz dużo, dużo potem, ale nie za wiele pamiętam. Tata może jednak wiedzieć coś na jego temat.
- A kim właściwie jest twój ojczulek? - zapytał ponownie naukowiec. - Pamiętam, że Mulch kiedyś o nim wspominał, ale nigdy nie miałem okazji się z nim spotkać.
- Wojskowym, lotnikiem. A potem został filozofem. To miły stary człowiek. Bardzo spokojny.
- A w jakiej sprawie Nikita z nim rozmawia? Skoro udała się aż do Chin, to znaczy że musiał on odgrywać jakąś rolę w dotychczasowych wydarzeniach. To jest, poza spłodzeniem ciebie. Wiesz może kiedy i w jakiej sytuacji udało mu się poznać Borysa?
- Uratował mnie przed Borysem...nie sądzę, aby poza tym miał z nim jakiś kontakt. Raddle jest odpowiedzialny za sojusz między Nikitą, Moebiusem i starym Bogiem. Doszedł do wniosku, że jedynym prawdziwym zagrożeniem jest byt przeciwny. - wyjaśnił chłopak.
Henry przytaknął w skupieniu. Ciężko było powiedzieć czy ta informacja miała dla niego jakieś znaczenie.
- A kiedy i w jaki sposób ty stałeś się księciem? Czy Nikita od początku planowała wykorzystać cię jako syna Joahima, czy też sam zgłosiłeś się do tej roli?
- Około roku temu. Jej pierwszym pomysłem był Joahim, ale jest już za stary. Nie dożyje do koronacji. - objaśnił Deus. - Mieliśmy małą nadzieję, że uda się nam skierować na niego uwagę takich ludzi jak Borys. Jakoś nie wyszło.
- A teraz kazali polecili ci walczyć po mojej stronie? - zapytał naukowiec bez zbędnego szyderstwa. Deus już i tak wyglądał na dość przybitego takim obrotem spraw. - Cóż, może jeszcze będziesz miał okazję przekonać się do ludzi gdy odbuduję ten świat. Bardzo zależało ci na objęciu tronu nowego stwórcy?
Po tym pytaniu Henry zamilkł i zamyślił się na dłuższą chwilę, próbujac dokopać się do wspomnień starego Boga dotyczących tego w jaki sposób przebiegła poprzednia koronacja.
- Tak. Zresztą, nie mam ci pomagać. - zaprzeczył Deus. - Mam się nie wtrącać. Póki nie polegniesz, to nie moja sprawa jak będziesz walczył. - wyjaśnił dość obojętny. - To czy ci się uda, zależy wyłącznie od ciebie.
- Rozumiem. W końcu jesteś ich planem B. Pewnie nie chcą niepotrzebnie cię narażać - pokiwał głową Henry. - Wiesz może czy poza Borysem są jeszcze jacyś inni kandydaci których trzeba będzie pokonać?
- Nie wiem. Powinno być dwóch. Ktoś od Alberta i ktoś od Moebiusa...choć w sumie mogą wytypować tyle osób ile chcą.
- W takim razie Borys musi być tym od tego całego Moebiusa, bo nie sądzę żeby Albert wybrał na swojego kandydata kogoś takiego jak… - Henry zamilkł w pół słowa, a jego oczy rozszerzyły się, jak gdyby właśnie zdał sobie z czegoś sprawę. - Deus, wiesz może czy śmierć prezydenta mogła pozwolić mu na połączenie się ze swoją duszą i powrócenie jako książe, podobnie jak Mulch?
- Tak. Śmierć wywołuje stan szokowy, wiele osób poznaje wtedy swoją duszę. - przytaknął Deus. - Ale Roland był po naszej stronie, wątpię aby pomagał Albertowi. Tym bardziej bez naszej wiedzy...choć możliwe, że mógłby zostać jego kandydatem tylko po to, aby poddać się podczas koronacji.
- Z jego dziennika wynikało, że raczej nie sprzymierzyłby się z Albertem, ale gdyby to zrobił, to prawdopodobnie miałby zamiar odbudować świat tak samo jak ja. Jednak Albert chciał go zniszczyć, więc raczej próbowałby zapobiec koronacji, niż wysyłać swojego kandydata - zastanawiał się głośno Henry. - Jesteście pewni, że nie stanowi dla nas zagrożenia?
- Nie. - odparł stanowczo chłopak. - Atakuj, potem zadawaj pytania. Jeżeli faktycznie chce udawać kandydata Arnolda tylko po to, aby ten przegrał...zwyczajnie pozwoli nam ayśmy go zabili.
Henry przytaknął w odpowiedzi.
- Powiedz mi jeszcze czy wiecie gdzie dokładnie nastąpi rozłam i czy pozostali kandydaci znają to miejsce?
- Rozłam będzie tam, gdzie jest rdzeń. A ten jest w matce. - wyjawił. - Niestety gargulce potrafią go wyczuć...więc wszyscy kandydaci do nas t rafią.
- Nie można by więc wykorzystać mocy Mulcha by przenieść mnie i matkę, powiedzmy na inną planetę? Albo do środka Ziemi? Myślę że z mocami naszych rdzeni bylibyśmy w stanie przetrwać nawet w najbardziej nieprzyjaznych miejscach, do których innym kandydatom niezwykle trudno byłoby się dostać.
- Mulch nie może wyjść poza naszą strefę grawitacyjną...mniej więcej. Nie ma w sobie dość PSI aby pokryć taką odległość. Ogólnie jest to jakaś idea...spytaj kogoś mądrzejszego. – nadymał się nieco.
- W takim razie pogadam później o tym ze Steinerem. A ty postaraj się załatwić jakieś ciekawe gry, żeby przyszły Bóg przypadkiem nie umarł wam z nudów - rzekł Henry, ziewając głośno.

Steiner i Matka

Później tego samego dnia, Henry postanowił zapoznać się osobiście z doktorem Steinerem. Z lekkim podnieceniem otworzył drzwi do piwnicy i ostrożnie zszedł schodami do rozległego kompleksu labaratoryjnego. Wpierw miał jednak zamiar rozejrzeć się po salach i ocenić jak dobre było ich wyposażenie w porównaniu do tego które znał ze stacji kosmicznej. Widok ten nie był jednak zbyt zadowalający.
Wielka ilość sprzętu była dość stara, jeżeli nie chce się jej nazwać po prostu antyczną. Steiner posiadał urządzenia nawet sprzed kreacji unii. Wiele z nich w dobrym stanie i nawet funkcjonalnych. Jedynym co zdawało się być naprwadę drogie, mogły być nanoskopy.
Sam doktorek siedział przed komputerem, z prawdanym monitorem o dużym tyłku, zagryzając zęby na cygarze i grzebiąc w internecie. Jego twarz nie wyglądała na zbyt przejętą czymkolwiek.
- Witam, doktorze Steiner - przywitał się Henry, stając u progu z łokciem nonszalancko opartym o framugę drzwi. - Muszę przyznać, że nieczęsto ma się okazję poznać osobiście kogoś o tak bogatym dorobku naukowym jak pan. Czy byłby pan skłonny poświęcić mi chwilę swojego cennego czasu?
- Hm? - naukowiec spojrzał na Henriego mało przejęty. Podrapał się po podbródku, obrócił peta w gębie, wypluł go i odezwał się w końcu. - Dobra. Ale potem lecisz mi po piwo.
- Sure thing - odparł chłopak, wchodząc do pomieszczenia. Przyciągnął sobie drugie obrotowe krzesło na którym rozsiadł się tył naprzód, rozkładając ręce na oparciu. - Tak więc, stwierdzić że pańska wirtualna rzeczywistość okazała się sukcesem, to mało powiedziane. Okazała się w końcu nawet adekwatnym więzieniem dla samego Boga. Ciekawy więc jestem dlaczego jej pan nie opatentował, bądź też przynajmniej nie udostępnił za darmo szerokiej publice. Czy znaczy to że nie został pan naukowcem dla pieniędzy, sławy, ani nawet po to by przyspieszyć postęp technologiczny ludzkości?
- Ta technologia to brednia. – machnął ręką Steiner. - Zrobiłem pomysł, aparaturę do sterowania komputerem za pomocą PSI. Jedyny kawałek metalu który działał bez rozpraszania tej dziwacznej energii. – wyjaśnił Steiner. - Aby faktycznie wejść do środka musiałeś wejść do wielkiej kapsuły i podłączyć pierdyliardu strojstw do siebie. Drogie i niepraktyczne. – objaśniał kontrastując z doświadczeniem Henriego. - Potem pojawiły się wszczepy do mózgu, mogłeś sobie zrobić port usb i wejść do internetu za pośrednictwem duszy. Gdy ta była jeszcze jednym fragmentem, nie dwoma. Wtedy Arnold czy jak go zwiecie zaczął się z nią pieprzyć, gdy tylko konspekt stał się niestabilny zrobił, wyobraź to sobie, dziurę czasoprzestrzeną z ujemnego konspektu do wymiaru cyfrowego który zrobiłem. To jak koncept liczby I. Nie ma jej, ale jest wyobraźni. Bóg musi być wszędzie w konspekcie, więc oczywiście znalazł się i tam. Ale jak brama się zamknęła, cholernik utknął w środku. I to nie cały. Jego fragment. – objaśniał żywiołowo. - Dlatego nie mógł nic zrobić, nie był ani trochę silniejszy od zwykłej, samotnej duszy po rozłamie.
- To by wiele wyjaśniało - stwierdził Henry, drapiąc się po brodzie. - Czyli stary Bóg dalej rządzi tym światem, a mi udało się połączyć jedynie z jego częścią. Szkoda jednak, że technologia okazała się niewypałem. Z drugiej strony jestem jednym z niewielu ludzi którzy mieli okazję zobaczyć świat cyfrowy. Naprawdę fascynujące miejsce.
Chłopak zastanowił się chwilę dłużej, nim zadał w końcu następne pytanie.
- A w jaki sposób udało się panu stworzyć czarnych rycerzy? To nie jest zwykła biotechnologia, zgadza sie? Wygląda na to, że nanity które stoją za przemianą infekują nie tylko ciało, ale i samą duszę. Jednocześnie znajdują się w pełni pod pańską kontrolą, więc muszą posiadać coś w rodzaju algorytmu komputerowego.
- Pod nami jest superkomputer. To on je kontroluje. Nanity nie infekują duszy. – mówił spokojnie. - Jest ich na tyle dużo, że mogą łatwo poruszać całym ciałem jak im się podoba. W dodatku usypiają mózg, aby właściciel nie cierpiał...Są stworzone z nanometali. A metale rozpraszają PSI. Rozumiesz? Dusza nie może nic zrobić, jest przytłoczona przez materiał który nie przepuszcza jej energii. – wziął łyk piwa. - Nie jest to może dość humanitarne, ale całkiem skuteczne. Przy prędkości z jaką się rozwijają...nawet najlepsze aparatury medyczne nie wytną wszystkich.
- Ale skoro są tylko maszynami, to dlaczego czarni rycerze mówili takie dziwaczne rzeczy? - zapytał z zaciekawieniem Henry. - O byciu uwolnionymi, odnalezieniu prawdziwego siebie, i tak dalej. Jeśli miała to być zagrywka psychologiczna, to wydaje się dość mało sensowna.
- Ano, teraz tak myślisz. A co myślałeś wtedy? – spytał spokojnie. - Magia? Czary? Opętanie? Nie znając nawet idei dusz, nie wiedziałeś pewnie nawet co powinieneś myśleć. Na dobrą sprawę, większość osób wpadła by w szok po wysłuchaniu takich pierdół i napatrzeniu się na te kreatury. To, że nie zesraliście się w gacie zawdzięczacie szkole wojskowej. – wzruszył ramionami. - Horrory też nigdy nie mają sensu.
- Cóż, mnie wtedy bardziej interesowało odkrycie sposobu na powstrzymanie samej infekcji, niż symptomy jakie wywoływała, ale muszę przyznąć, że przeciętnych ludzi rzeczywiście mogło to wystraszyć - zgodził się chłopak. - Cóż, gratuluję genialnego wynalazku. Upewnię się, że tego typu broń nie będzie działać w nowym świecie - stwierdził bezsprzecznie. - Ale proszę się nie obawiać, na pewno dam panu aż nadto możliwości na wykorzystanie swojego geniuszu. Jest może coś konkretnego, co chciałby pan zmienić w prawach fizyki? Prawo względności wydaje się być trochę zagmatwane i trudne do ogarnięcia dla istot ludzkich. Nawet sam Einstein rzekł kiedyś, że człowiek któremu wydaje się że rozumie jego teorię, tak naprawdę jej nie rozumie. Być może więc uda mi się jakoś je uprościć, nie powodując przy tym zbyt gwałtownych zmian w samej strukturze wszechświata.
Steiner patrzył na Henriego zamyślony. Po chwili spojrzał na swoją butelkę. - Zrób drzewa na których rośnie piwo w butelkach. - poprosił. - Ja będę miał piwo, a biolodzy zagadkę.
- Done - odparł Henry z uśmiechem. - Chciałbym się jeszcze dowiedzieć od pana gdzie znajduje się Charlotte i czy macie już obmyśloną jakąś konkretną strategię na dzień w którym nastąpi koronacja?
Mężczyzna przytaknął. - Spowolnimy wszystkich, jak tylko się pojawią, abyście mogli przed nimi przyzwyczaić się do konspektu. Potem w sumie nic nie możemy zrobić. - westchnął, wstając z miejsca. - Nasza praca to bardziej zapewnić, że dożyjecie koronacji. Charlotte jest piętro niżej. Chcesz się do niej przejść?
- Z miłą chęcią - odrzekł chłopak, również podnosząc się z krzesłą. - Mam pewien pomysł odnośnie usprawnienia naszej taktyki. Ale najpierw powiedz mi, panie Steiner, czy nie miałbyś nic przeciwko, gdybym sprowadził tutaj jeszcze, powiedzmy kilkanaście, bądź kilkadziesiąt osób i parę ton świeższego sprzętu? Szkoda żeby tak rozległe laboratorium stało całkiem puste aż do koronacji, gdy najtęższe umysły tego świata mogłyby użyczyć nam swych zdolności, by zwiększyć nasze szanse na zwycięstwo.
- Na takie pozwolenie w życiu mnie nie spijesz. Ledwo wytrzymuję tą gromadę taką, jaka jest. Zresztą, to czym teraz jesteś nie potrzebuje sztabu laboratoryjnego. Kilka osób co najwyżej, i zbudujesz im drewnianą szopę, aby mi domu nie zaśmiecali. - zdecydował pochmurnie Steiner.
Dwójka udała się do windy na końcu pomieszczenia, zjechała na sam dół kompleksu. Gdy drzwie się otworzyły Henriemu ukazała się sporych rozmiarów sala.
Sprzęt w niej był już nowoczesny. Choć była w dużej mierze pusta. Poza kilkunastoma komputerami, na środku sali znajdował się ogromny zbiornik wypełniony płynem. W środku unosiła się naga Charlotte.
- Wdziśnij żółty przycisk przy konsoli, to będzie nas słyszeć. - wytłumaczył Steiner. - Chyba, że nie chcesz jej przeszkadzać. Już lepiej nie będzie. Rdzeń nie jest czymś, co można podłączyć do człowieka i liczyć, że nic mu nie będzie. Zwłaszcza gdy uniwersum rozpada się na kawałki za jego pośrednictwem. - jego głos był po prostu ponury. Wsadził ręce w kieszenie kitla z głośnym westchnięciem. - Jeżeli tam idziesz, ja i tak wracam na górę. Nie chcę jej nawet oglądać w tym stanie.
Henry zamrugał kilkakrotnie, a jego oczy rozszerzyły się na widok kobiety. Kobiety, którą niegdyś kochał z całego serca, potem zaś równie mocno nienawidził. A teraz? Teraz nie czuł do niej nic poza współczuciem.
- Czy to znaczy, że nie możemy jej przetransportować w żadne inne miejsce przed koronacją? - zapytał, gdy minęło w końcu jego krótkie otępienie.
- Możemy...jeżeli zbudujesz tam taką aparaturę. - wzruszył ramionami. - W paru miejscach może by się udało, ale jakby nas Albert wychaczył, to jesteśmy skończeni. Jeżeli do koronacji nie dojdzie w ogóle, facet będzie równie szczęśliwy jak gdyby wygrał.
- Myślałem o ciemnej stronie księżyca - rzekł Henry niezbyt pewnie. - Aczkolwiek w takiej sytuacji może być to dość ciężkie do zrealizowania przedsięwzięcie. Nawet jeśli stworzę dostatecznie dużą kopułę z cieni, która byłaby prawie niemożliwa do wykrycia z Ziemi, to przetransportowanie takiej ilości sprzętu może być trudne do wykonania dla Mulcha, nawet w przeciągu trzech miesięcy. Zaś wysłanie rakiety, bądź wahadłowca w tamto miejsce byłoby zbyt łatwe do namierzenia. Jednak jeśli samemu nauczyłbym się długodystansowej teleportacji, to z pomocą Zolfa i kilku innych inżynierów moglibyśmy zdążyć na czas.
- Nie jestem pewien czy to pomoże. Im bliżej koronacji tym łatwiej wyczuć gdzie jest rdzeń. Jak nie znajdą go nigdzie na ziemi, to zaczną węszyć. Nie wiem jak ty, ale mi się łatwiej pracuje z dostępem do tlenu, o walce nie wspominając.
- Jeśli znamy dokłądną datę koronacji i zbudowalibyśmy zawczasu na księżycu podobny kompleks co tutaj, to moglibyśmy przetransportować tam Charlotte tuż przed deadlinem - odparł chłopak. - Wtedy istniałaby duża szansa, że niektórzy z kandydatów nie zdążą dotrzeć na miejsce, a nawet jeśli nie, to myślę że ja lepiej poradziłbym sobie z walką w próźni niż chociażby Borys. Jeśli zaczniemy walkę tutaj, a potem przeniesiemy ją na księżyc, to znacznie utrudni sprawę pozostałym książętom.
Mężczyzna westchnął. - Próbuj. Ale pamiętaj: to jest wszystko na jedną kartę, nie zadziała, to jesteśmy w dupie. Za długo będzie trwać budowa, transport się nie uda bo matka będzie zbyt wyczerpana. Włożymy całe siły w księżyc, nie damy rady umocnić wilii. Jak na moje możesz się rządzić. To ty tu jesteś bogiem. Działaj cuda.
- W tym świecie nie ma cudów - odparł ze spokojem Henry, po czym zrobił krok do przodu, opuszczając windę. - Jest tylko wiara w ludzki geniusz i wolę przetrwania - najcenniejsze rzeczy które ofiarował nam stary Bóg. Jeśli okażą się one zbyt słabe, to czeka nas totalna anihilacja, bądź zastąpienie przez inny, lepiej przystosowany od nas gatunek, który ostatecznie zdominuje nowy wszechświat.
Mason odwrócił się przodem do Steinera i nacisnął przycisk zamykający drzwi windy. Następnie spojrzał za siebie na pojemnik w którym unosiła się matka. Powolnym miarowym krokiem zaczął się do niej zbliżać. W uszach słyszał tylko ciche bzyczenie elektronicznych maszyn i podzespołów utrzymujących kobietę przy życiu.
- Witaj, Char - powiedział, przykładając rękę do szklanej tuby, po czym palcem drugiej nacisnął żółty przycisk na konsoli poniżej. - Czy mnie słyszysz, Char?
kobieta unosiła się spokojnie w wodzie. Po dłuższej chwili jej dość puste oczy spojrzały na Henriego. Zasłoniła się, nieco zawstydzona, po czym przytaknęła ruchem głowy.
Było to tak zwyczajne i naturalne, że Henriemu na moment aż zakręciło się w głowie. Teraz był pewien, że nie potrafi nienawidzić matki, nawet jeśli wraz ze swymi poplecznikami odebrała życia milionom ludzi w Korei i na Grenlandii. No bo w końcu, czy była to aż taka wielka zbrodnia, jeśli tylko ta konkretna sekwencja wydarzeń doprowadzi do tego, że Henry zostanie nowym Bogiem i uratuje całą rasę ludzką?
- Przepraszam - powiedział w końcu cicho, spuszczając głowę. - Teraz gdy wiem przez co musiałaś przejść, jest mi naprawdę przykro że wcześniej nie zadałem sobie trudu żeby zrozumieć o co tak naprawdę walczysz.
Henry uniósł powoli głowę, spoglądając smętnie na kobietę.
- Charlotte... naprawdę myślisz, że ktoś taki jak ja zasługuje na to by zostać nowym Bogiem? Czemu ja? Miałem być geniuszem, a zrobiłem tyle idiotycznych rzeczy... podjąłem tyle błędnych decyzji... może powinniście wykorzystać te ostatnie kilka miesięcy by stworzyć innego księcia, zamiast pokładać całą nadzieję w kimś takim jak ja.
Kobieta spoglądała na Henriego z zastanowieniem, zainteresowaniem w oczach. W końcu jednak odwróciła wzrok. Nie wiedziała jak odpowiedzieć. Nawet gdyby mogła mówić z wnętrza swojego nowego więzienia, pewnie i tak by milczała.
- Więc po tym wszystkim nie masz mi nic do powiedzenia, Char? - zapytał Henry, odrywając dłoń od szklanego zbiornika. - Może masz rację. Może zarówno ty, jak i ja jesteśmy jedynie marionetkami mającymi spełnić swoje role. Może od samego początku miałem trafić do tej linii czasowej, by stać się nowym stwórcą. W tej chwili nie ma już sensu dywagować czy postąpiliśmy słusznie. Musimy po prostu odegrać do końca powierzone nam zadania, czyż nie? Już niebawem wszystko się rozstrzygnie i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to przynajmniej jedno z naszej dwójki będzie mogło wieść życie o którym zawsze marzyło. Już ja tego dopilnuję.
To powiedziawszy naukowiec puścił przycisk interkomu, po czym odwrócił się plecami do kobiety i z dłońmi w kieszeniach kitla ruszył w kierunku windy. Nacisnął guzik, a gdy drzwi się otworzyły wszedł do środka i spojrzawszy jeszcze raz na matkę powiedział to co zwykł mówić poprzedniej Charlotte:
- I love you, Char. I love you as if you were the last women left in this world, because there won’t be anyone else for me.
Sam nie wiedział czemu wypowiedział te słowa, jednak gdy tylko drzwi windy się zamknęły, poczuł jak gdyby zrzucił z pleców wielki ciężar. Jeśli Mulch rzeczywiście był nim, to może jednak uda mu się dotrzymać chociaż tego danego słowa. Nie wiedzieć czemu ta świadomość dała mu znacznie większą nadzieję i pewność niż jakiekolwiek słowa otuchy i wsparcia które mogła mu przekazać matka.

Yoki

Wieczorem Henry udał się na dość długą przejażdżkę po lesie. Musiał manewrować między drzewami na swej antygrawitacyjnej desce przez dobre pół godziny, zanim wreszcie udało mu się znaleźć poza zasięgiem pola zakłócającego Steinera, jednak ostatecznie nie udało mu się nawiązać połączenia ze swoim sobowtórem. Zamiast tego zadzwonił więc bezpośrednio do Yokiego.
- Jak wygląda sytuacja? Co się stało z Henrym 2? - zapytał od razu nauczyciela.
- Wyłączyłem. Nie było po co go trzymać. – odezwał się Yoki spoglądając na ekran. - Widzisz...spotkaliśmy jednego z tych gargulców. Przerwał wojnę i powiedział nam dokładnie o co w tym wszystkim chodzi...Aurora kazała nam spieprzać do ciepłych krajów albo rodzin. – wzruszył ramionami. - Cała nadzieja teraz ma leżeć w tobie. Nie mogłem się wcześniej skontaktować...Lecieć do ciebie? – zapytał. - Nie wiem, czy mogę jakoś pomóc...ale z drugiej strony dziwnie tak teraz to wszystko porzucić w diabły.
- Oczywiście, że może pan. W końcu po to się z panem skontaktowałem - odparł Henry. - Ale nie musi pan lecieć do mnie. Proszę tylko przekazać panu Zolfowi, że ma przybyć na miejsce z którego go odbiorę. Do pana zaś mam inną prośbę. Wiem że może to być ryzykowne, ale jeśli chcemy żeby świat odrodził się w takiej postaci jak teraz, to będzie pan musiał po raz ostatni użyć swych kontaktów w Yakuzie. Jest pewna ważna rzecz do załatwienia w Japonii, która musi pozostać w absolutnej tajemnicy przed Borysem i innymi książętami.
Po tych słowach Henry przekazał Yokiemu dokładne koordynaty miejsca w którym będzie oczekiwał na przybycie Zolfa oraz ogólne zarysy swojego planu, wraz z zadaniem jakie miał do wypełnienia były oyabun.
- Czy mógłby pan to dla mnie zrobić? - zapytał, gdy skończył swe wyjaśnienia.
- Z Zolfem, oczywiście. - przytaknął mężczyzna, po czym zawachał się przez chwilę. - Ale z yakuzą nie mam kontaktów, Henry.
- A czy wie pan może kto jest jej obecnym bossem i gdzie mogę go znaleźć?
Yoki milczał przez chwilę. Najpewniej się zastanawiał. - Nie jestem pewien. Yakuza teraz jest naprawdę mała. Ostatnim razem centrum dowodzenia mieliśmy w Tokyo...jak chcesz ich szukać, to tam bym zaczął.
- Czy mógłby mnie pan tam zabrać? - zadał natychmiast następne pytanie Henry. - Mamy mało czasu i dużo przygotowań, więc każda minuta jest dla nas cenna. Obiecuję że ze mną nie będzie nic panu grozić.
- Nie zrozumiałeś. - przerwał Yoki. - Była w Tokyo. Gnieździliśmy się pod budynkiem CyberCore. Na ten moment...cholera go wie, gdzie mogli się przenieść.
- W takim razie może pan czekać w umówionym miejscu razem z panem Zolfem. Odbiorę was jak tylko uda mi się załatwić tą sprawę w Japonii - stwierdził, kończąc rozmowę. Należało wziąć sprawy we własne ręce.

Hammer

Henry obudził się ponownie w rezydencji Steinera. Umysł miał już o wiele czystszy niż poprzedniego dnia i dobrze wiedział co musi zrobić. Zaraz po śniadaniu przekazał Mulchowi gdzie się udaje i że zbiera ze sobą Soekiego jako wsparcie gdyby natrafił na inne książęta. W razie gdyby udało się komuś zdjać go atakiem z zaskoczenia, to zawsze mógł mu zapewnić bezpieczeństwo przez chwilę potrzebną na regenerację.
- Będę miał przy sobie nadajnik z kodowanym sygnałem. Jeśli nie wrócę do wieczora, albo wyślę sygnał SOS, to zlokalizuj mnie i zabierz z powrotem do bazy - polecił swej alternatywnej wersji, po czym chwycił za ramię Soekiego który tym razem przybrał postać przeciętnego człowieka i zniknęli razem z jadalni.
Pojawili się zaś sekundę później w pobliżu tokijskiej placówki CC, pod którą znajdowała się niegdyś główna baza Yakuzy. Henry od razu zaczął wykorzystywać swoją nową zdolność do czytania w myślach otaczających go ludzi, próbując znaleźć jakieś poszlaki odnośnie miejsc w Tokio gdzie mogłyby kręcić się różne podejrzane typy. Cóż, prawdopodobnie będzie musiał po sznurku dojść do tego kto był obecnym bossem japońskiej mafii, zaczynając od pospolitych złoczyńców.
Pomijając kilka pierwszych przeczytanych myśli pokroju „zaraz, czy oni tu stali przed momentem, lol?” miejscowi nie wydawali się za bardzo uczęszczać z yakuzą czy wspominać ją. Ten rejon miasta był wysoko zaawansowany, pełen bogaczy i strażników bezpieczeństwa. Ludzie wymieniali bary, do których chcą wpaść na wieczór oraz rozmyślali swoje codzienne problemy, w których...ci źli wydawali się trywialni poprzez głupotę czy zwykłą wredotę niż przestępczość. Ku swojemu niezadowoleniu tym co znalazł na razie Henry była lista lokacji do który nie opłaca się zaglądać.
Za czasów Yokiego Yakuza musiała znać się na swojej robocie. Ciężko było podejrzewać aby ktokolwiek, kiedykolwiek podejrzewał tutejsze placówki o nielegalne działanie.
- Soeki - Henry zwrócił się do swego towarzysza. - Przetrzep internet w poszukiwaniu osób podejrzanych o współpracę z yakuzą. Mogą to być świadkowie koronni, uniewinnieni ludzie i rzekomo wysoko postawieni członkowie siedzący w kiciu, bądź tacy którzy już odbyli swoje wyroki. Na pewno imiona kilku takich znalazły się kiedyś w newsach.
Soeki kiwną głową na znak zgody, przyłożył dwa palce do skroni i przymknął oczy. - Podejrzani...świadkowie...nic nie ma... – mruczał. - Uniewinnionych jest kilku...kilku swoje odsiedziało...Oh...od cholery ich w newsach. – Chłopak otworzył oczy i spojrzał nagle na Henriego z nieco głupim wyrazem twarzy. - Po co nam Yakuza? Chcemy Oyabuna? – spytał.
- Jeśli udało ci się ustalić jego tożsamość, to na pewno oszczędziłoby nam to szukania - stwierdził przyszły bóg, wzruszając ramionami. - Musimy przejąć kontrolę nad kilkoma fabrykami i zrobić to po cichu. Tylko oni mają ku temu dostatecznie dużo ludzi i środków, by kontrolować wszystko z ukrycia tak, by nie dowiedzieli się o tym Borys i inni książęta.
Soeki przytaknął. Odwrocił się na pięcie, ominął kilku przechodniów i zaczepił stojącego pod jednym z budynków policjanta.
Przyglądając się jego błękitnemu kombinezonowi, po chwili sam Henry spostrzegł, że pod jego odznaką jest napis „Najemne oddziały policyjne Yakuza.”.
Soeki wrócił po zaledwie kilku chwilach. - Siedzibę mają kilka ulic stąd. Ale podobno trzeba wypełnić formularz i czekać na odzew. – wyjaśnił Soeki.
- Chyba moja wiedza na temat Japonii jest trochę przestarzała - stwierdził Henry, drapiąc się po głowie. - Ale skoro wiemy gdzie mają swoją siedzibę, to formularze nie będą potrzebnę. W końcu jesteśmy VIPami.
Henry uśmiechnął się chytro, po czym przeszedł kilka ulic we wskazanym kierunku by odnaleźć poszukiwany przez nich budynek. Wszedł jedynie do holu, by zaraz podłączyć się przy pomocy technomancji do komputera w recepcji i wydobyć w niego informacje o układzie budynku i miejscu w którym znajduje się gabinet Hammer Bangetsu.
- Znajome nazwisko… - mruknął do siebie pod nosem, przyglądając się informacjom wyświetlonym na CMU. - Ciekawe czy jest spokrewniona z Nail.
By nie wzbudzać niepotrzebnej paniki Henry udał się wraz z Soekim do toealety i upewniwszy się że nikt ich nie podgląda, teleportował się razem z nim przed drzwi pokoju w którym powinna znajdować się Hammer. Dla własnego bezpieczeństwa postanowił wyłączyć przed wkroczeniem do środka wszystkie systemy bezpieczeństwa dookoła gabinetu, włącznie z ewentualnymi alarmami i monitoringiem, po czym automatyczne drzwi otworzyły się przed nimi na ościerz, a do środka pokoju jak gdyby nigdy nic wkroczyli Henry oraz Soeki.
Soeki z Henrym znaleźli się w małym pomieszczeniu, typowo japońskim. Do bólu japońskim. Nie licząc metalowych drzwi za dwójką chłopaków, w środku znajdowały się niewielkie stoły i półki, porcelana z typowymi dla epoki samurajów malunkami, a stółna samym środku, pełniący też rolę biórka był...kotatsu. W okół którego znajdowały się poduszki.
Sam Hammer okazał się być mężczyzną. Bardzo podobnym do Nail. Nie tylko z ubioru ale i wyglądu, ich rysy twarzy miały w sobie coś zbliżonego.
Był barczysty, umięśniony i wielki. Miał pociągłą, postarzałą twarz która miała w sobie jakąś skrytą mądrość. Ową wiedzę Henry wyczuwał też z aury mężczyzny. Czuł konspekt. Czuł, że siedzący przed nim mężczyzna mógł odwiedzać go równie dobrze codziennie. Może nawet przed rozłamem. Pewnie mógłby być księciem, gdyby tego chciał. Lepszym niż on czy Borys, jeżeli chodzi o doświadczenie.
Była to nieco tajemnicza i intrygująca postać.
Póki co wpatrywał się on w Henriego, nie poruszając się. Patrzył prosto w oczy wyraźnie oczekując czegoś, co zdradzi intencje przybysza. Wyczuwał siłę naukowca. Na Soekiego nie spojrzał chyba nawet raz....
- Konnichiwa - przywitał się Henry, kłaniając nisko. Z pewnością w obecności kogoś takiego nie zaszkodzi odrobina kurtuazii. - Jestem byłym uczniem Nail. Henry Mason. Hajimemashite - przedstawił się z lekką dozą szacunku, po czym bez skrępowania usiadł przy stole na kolanach naprzeciwko Hammera. - Przybyłem tutaj w interesach. Czy byłby pan tak miły, by pomóc mi w pewnej sprawie? - zapytał.
Nie była to jednakże oferta i jeśli stary Bangetsu był na tyle mądry na jakiego wyglądał, powinien natychmiast zdać sobie z tego sprawę. Jak również z tego, że fakt iż Henry w ogóle z nim rozmawia był jedynie oznaką dobrej woli z jego strony.
Ciężko jednak było stwierdzić co faktycznie myśli. Milczał dłuższą chwilę. Po jakimś czasie ruszył się, oparł podbródek na pięści, nie zdejmując swojego spojrzenia. Jego usta przekrzywiły się nieco w dół, miały w sobie jakąś małą odrazę. Mężczyzna czekał dalej.
Naukowiec jednak niewzruszony postanowił kontynuować:
- Jak pan zapewne zdaje sobie sprawę, niedawno wydarzyło się na świecie kilka niezwykłych zjawisk. To samo da się również zauważyć w konspekcie.
Brew mężczyzny drgnęła gdy usłyszał nazwę międzywymiaru. Skrzyżował ręce na piersi, jego wzrok stał się nieco groźniejszy. - Wyjdź. - podyktował grubym, miarowym głosem.
- Jeśli to zrobię, to istnieje duża szansa że pan, jak i wszyscy inni ludzie na tej planecie za trzy miesiące przestaną istnieć - odparł z kamienną twarzą naukowiec. - Czy zdaje pan sobie sprawę że o taką stawkę toczy się wojna? Czy jest pan gotowy wziąć na swoje sumienie miliardy istnień i los całej rasy ludzkiej?
Mężczyzna westchnął.
- Pojawiasz się w moim domu...Kłaniasz się, nie pukając w drzwi. Rozsiadasz się, nie zdejmując butów. Oferujesz, przynosząc wieści o krainie demonów. - jego spojrzenie było całkiem srogie. - Szalony czy groźny...nie jesteś tu mile widziany.
- Owszem, jak najbardziej jestem szalony - przyznał Henry, uśmiechając się w dziwaczny sposób. - Bo tylko ktoś taki jak podjąłby się tego co zamierzam uczynić. A pewnie najbardziej szaloną rzeczą jaką do tej pory zrobiłem jest to że siedzę tu i rozmawiam z panem, zamiast wziąć siłą to po co przyszedłem. W świetle tego jakie konsekwencje może przynieść moja porażka, byłoby to jak najbardziej usprawiedliwione. Dopóki zwyciężę, żadne z przyszłych pokoleń nie miałoby do mnie o to urazy, a historia zapamiętałaby mnie jako bohatera który zrobił wszystko co było konieczne by ocalić ludzką rasę. Jednak przybyłem do pana bez jakichkolwiek wrogich zamiarów, czy to moralnie uzasadnionych, czy też nie. Normalnie wolę robić to co wydaje mi się najefektywniejsze, aczkolwiek tym razem wybrałem postępowanie wbrew logice. Czy domyśla się pan co mnie do tego skłoniło poza wspomnianym wcześniej szaleństwem?
Na przeciw Henriego wyskoczył Soeki, otoczony swoją czarną zbroją. Jego pancerz zadygotał, zatrząsł się jakgdyby miał się rozpaść. Nic się jednak nie stało. - Ten facet jest dziwny. - ostrzegł chłopak.
Mężczyzna zaśmiał się delikatnie. - W twoim świecie nie będzie nikogo, kto będzie cię pamiętał. - zimnym wzrokiem patrzył na naukowca. - Dostałem tą propozycję co i ty. Odrzuciłem ją. Chcę spokoju. - oznajmił twardo.
- W takim razie jest pan bardziej samolubny niż się spodziewałem - odparł Henry, mierząc Hammera równie zimnym wzrokiem. - Dobrze pan wie że o ile nie zwycięży odpowiednia osoba, to za trzy miesiące nikomu już nie będzie dane zaznać spokoju. No chyba że unicestwienia tego wszechświata uzna pan za wieczny odpoczynek. Może pan byłby w stanie zaakceptować taki koniec, ale co z pana rodziną? Czy chce pan żeby wysiłki Nail poszły na marne?
Mężczyzna zastanawiał się chwilę, siedzą niezłomnie w miejscu. - Samolubny? To itrygująco filozoficzne. Każda jedna osoba poza wybranym umrze. Zniknie. Czy wobec tego można mówić o samolubności? Każda następna istota jak powstanie, tak na prawdę nie będzie miała z nami najmniejszego związku. - drapał się po brodzie w zamyśleniu. - Nie potrafię się czuć odpowiedzialny za waszą przyszłość. Nail pracuje ciężko aby znaleźć inne rozwiązanie, i chyba jej się udało. - wzruszył ramionami. - Ale o moją pomoc nigdy nie prosiła.
- Udało jej się znaleźć sposób na zapobiegnięcie apokalipsie? Sam długo go szukałem, więc doprawdy trudno mi w to uwierzyć. To może znacznie zmienić moje plany. Zaraz ją o to zapytam, jeśli nie ma pan nic przeciwko - stwierdził naukowiec, po czym odwinął rękaw kitla by poprzez CMU wybrać numer swej byłej nauczycielki.
Odpowiedzi jednak żadnej nie było. Mężczyzna na przeciw Henriego wyglądał na zirytowanego i zmęczonego obecnością dziwaka z nikąd. Atmosfera zdawała się zmieniać z mistycznej w niebywale negatywną.
Henry zaklął pod nosem, po czym skrzywił się i westchnął ciężko.
- Cóż, może w takim razie załatwimy to inaczej - stwierdził wyraźnie rozczarowany, jednak zaraz rozluźnił się nieco. - Zamiast jak kandydaci na bogów, porozmawiajmy jak zwykli biznesmeni. Czy za odpowiednią cenę byłby pan skłonny załatwić dla mnie po cichu kilka spraw? Chciałbym jedynie zakupić kilka rzeczy w imieniu bazy kosmicznej tak by nikt nie był w stanie powiązać tego z moją osobą. Cena nie gra roli i zapewniam pana, że żadna z tych rzeczy nie zostanie użyta do skrzywdzenia niewinnych osób. Tak po prawdzie będą one użyte tysiące kilometrów zdala od jakiejkolwiek cywilizacji. Jeśli zgodziłby się pan rozważyć taką umowę, to by udowodnić swoje szczere intencje jestem skłonny wyjawić panu wszelkie szczegóły, dopóki pozostaną one między nami.
- Twoja pewność siebie cię zgubi. – ostrzegł twardym głosem mężczyzna. - Liczysz na sukces, oceniasz swoje możliwości zdecydowanie zbyt wysoko. Może i ufasz zbyt mocno? – zainteresował się. - W pewien sposób nie mogę cię winić, bycie czymś tak bliskim do boga zasługuje na pewną dozę pewności siebie. Nie jest to jednak pewność siebie z którą mogę współpracować. Odejdź.
- Skoro taka jest pańska decyzja, to będę zmuszony uciec się do metod których wolałbym uniknąć. Postaram się być na tyle delikatny na ile to możliwe, ale jeśli przysporzy to komuś cierpienia, to niech pan pamięta że był jedyną osobą która mogła temu zapobiec - odparł naukowiec, po czym podniósł wstał i oparł dłoń na ramieniu Matta. - Jeśli zwyciężę, dopilnuję by pański odpowiednik w nowym świecie zaznał spokoju którego pan tak pożąda.
Po tych słowach Henry rozpłynął się w powietrzu wraz ze swym ochroniarzem, a wszystkie urządzenia w siedzibie bossa yakuzy zaczeły z powrotem funkcjonować tak jak przedtem. Zupełnie jak gdyby nigdy go tam nie było.
 
Tropby jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172