Wrócili w czerń tuneli, tym razem jednak towarzyszył im smród palonego mięsa i wyziewów ze ścieku.
-
Całkiem ładna ta marchewka... o rzepka... -
Vasquez dalej grzebał w worku otrzymanym od farmerów.
-
W sumie to sporo warzywa jak na to wszystko, nie? - chłopak spojrzał na
Jane i mina mu zrzedła.
Dwójka towarzyszy w lazarecie, głupie pijaczki, które rozpętały małe piekiełko ostatecznie osierocając dzieciaki. Tak worek warzywa to idealna rekompensata. Dziewczyna zabiła by go wzrokiem gdyby mogła. Kurier zwiesił głowę i milczał całą drogę.
Tym razem zachwali większą ostrożność.
Adam szedł na szpicy, a
Daniel świecił mu pod nogi,
Jana cięła jasnym snopem reflektorka ciemność przed nimi.
Geoffrey i John omiatali ściany światłem własnych latarek, co jakiś czas oglądając się za siebie.
Ciszą tunelu dzwoniła w uszach, jednak nie mieli ochoty na gadanie. Nie tym razem. Tym bardziej widząc minę grzybiarza. Adam zaciskał mocno szczęki, usta zmieniły się w prostą linie, a oczy wędrowały tam gdzie lufa karabinu.
Daniel przypomniał sobie czemu handlarze wynajmowali ochronę - mimo pozorów bezpieczeństwa w tunelach przynależnych do Polis, człowiek nie ufał już drugiemu człowiekowi. Mimo apokalipsy, która spuściła cywilizację w kiblu, to człowiek wciąż był największym wrogiem człowieka. No dobra - ponoć Moloch jest teraz największym wrogiem człowieka, ale powiedzcie to tym dzieciakom, którym stuknęliśmy starych... Chociaż i tak L.A. to nie Pheonix....
Najemnik z
Redondo Beach rozluźnił się dopiero gdy dotarli do posterunku na dziesiątym metrze stacji
Harbour. Co prawda mówienie tu o odległości od stacji nie bardzo miało sens, bo chociaż faktycznie 10 metrów za worami z piachem i stalową siatką, przy której stało czterech osiłków z eMkami zaczynały się legowiska i pierwsze stragany, to do samych peronów było jeszcze dobre 100 metrów. Do obu peronów. Posterunek znajdował się w miejscu starej zwrotnicy, która kierowała pociągi na srebrną nitkę. Między torami wiodącymi w dwie strony rozłożył się spory peron, aktualnie połączony pomostami z peronami prowadzącymi w powrotnym kierunku.
Geoffreyowi rozdzielające się tory skojarzyły się z rozwidleniem rzeki, a stacja z leżącym w delcie rzeki miasteczkiem, którego mieszkańcy zaadaptowali to co im się dostało tak by wygodnie żyć.
Pierwsze co musieli zrobić to wysłuchać zasad panujących na stacji:
- Broń krótka ma być rozładowana na posterunku wejściowym i schowana do bagażu podręcznego.
- Zakazuje się obnoszenie się z naładowana bronią palną i wszelką bronią białą.
- Karabiny i broń długa mogą być widoczne pod warunkiem braku magazynka i rozładowania komory na posterunku wejściowym.
- Zabrania się używania broni palnej pod karą śmierci.
- Każdy obywatel przebywający na terenie stacji ma prawo i obowiązek użyć wszelkich dostępnych środków by zabić osobę, która pierwsza użyje broni na stacji Harbour.
Jedynie
Williams został zwolniony z obowiązku rozładowania i schowania broni - wciąż był przedstawicielem prawa Polis. Dla
Stalkerki nie było już odstępstwa.
Gdy dopełnili obowiązków wejściowych, łysy strażnik wbił pieczątkę w ich paszporty i uśmiechnął się pożółkłymi zębami.
-
Witamy w Harbour. Czym chata bogata....
Stalowa rama drzwi, obleczonych rdzewiejącą siatką otwarła się wypuszczając ich na największe targowisko w tej części metra.
Vasquez wysforował na przód odzyskując energię. Przeskoczył nad śpiącym na ziemi mężczyzną i rzucił przez ramię.
-
No mamy całkiem nie najgorszy czas. Słuchajcie ja idę do Kurnika - to knajpa - o tam widzicie te zabudowania - wskazał na sklecony z blachy i drewna budyneczek -
Dowiem się czy jest już nasz przewodnik i zamówię nam jakieś żarełko. Pobuszujcie sobie po stoiskach. Jak nie wrócę za godzinę to przyjdzie do Kurnika-
Drużyna poszukiwaczy Arki ruszyła na peron. Zanim do niego dotarli musieli kilkukrotnie odgonić od siebie gromadzki dzieciaków sprzedających biżuterię ze śmeici, talizmany, szczęśliwe królicze łapki i inne badziewia. Część z małolatów próbowała zaciągnąć ich do rozłożonych na torach stoisk ich rodziców, jednak nikomu nie potrzebne były w tym momencie suszone zioła, popękane płyty czy elektroniczny złom. Wszyscy chcieli na peron. Do zbitych z desek bud i stołów z najróżniejszymi towarami. Od wejścia można było kupić broń i świeże żarcie. Dalej leki, pancerze, ciuchy i właściwie wszystko czego dusza w metrza potrzebowała. Nad targowiskiem unosił się baldachim suszącego się prania i różnych szmat - rdzenni mieszkańcy budowali antresole i pięterka nad własnymi stoiskami, by być jak najszybciej dostępnym dla klientów.
Nadszedł czas zakupów i
Jana spojrzała wymownie na
Daniela.