Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2014, 16:06   #175
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Po wypowiedzi Borysa przesłuchujący ich mężczyzna ku przerażeniu reszty zebranych pod ścianą osób nagle wstał i poprosił Walbrechta by udał się z nim na stronę. Tłusty cyrulik zapytany o wolny pokój wskazał głową drzwi znajdujące się na półpiętrze z którego idealnie widać było salę operacyjną poniżej. Wszystkim zebranym pod ścianom wędrowcom przeszła przez głowę paskudna myśl, że Borys wygadał się aż nadto. Po niespełna pięciu nerwowych minutach obaj mężczyźni wrócili z pozbawionymi emocji wyrazami twarzy.

- Lyndis… - zaczął delikatnym głosem inkwizytor Lorenzo Casani podchodząc do skulonej pod ścianą przerażonej dziewczyny - Chciałbym abyś udała się ze mną na osobności. Nie obawiaj się; to nie potrwa długo, a jestem dżentelmenem i krzywdy damie nie wyrządzę - pochylił się nad nią wyciągając do niej okrytą skórzaną rękawiczką dłoń.

Wywołana dziewczyna zadrżała wystarczająco widocznie. Nie chciała nigdzie iść, nie chciała nic mówić. Nie trzeba było się nad tym zastanawiać, wiedzieli to wszyscy. Trzęsła się a na twarzy malowało się przerażenie. Nie było również tajemnicą to, że za chwile popłyną jej łzy i po prostu zacznie płakać, nawet ze strachu. Słowa uspokojenia człowieka nic nie zmieniły. Nawet przez to bardziej się bała, pamiętała też jak została potraktowana przez Gerharda. O nim też mówili, że dżentelmen, a mało co jej nie zabił, gdy zaczęła wyciągać jego brudy. Wystawiona ręka pogorszyła jeszcze sytuację. Nie dość, że pakowała się w paszczę lwa, to jeszcze uczynnie miała podać mu rękę tuż przed pożarciem. Ale nie miała wyboru. Po dłuższej chwili paniki w końcu wyciągnęła rękę, by pomóc sobie wstać i pójść na ścięcie…

Lorenzo uśmiechnął się do niej najcieplej jak tylko potrafił w zaistniałej sytuacji. “Poszło lepiej niż sądziłem” ~ pomyślał widząc jak dziewczyna sięga po jego dłoń. Zaprowadził ją na półpiętro i zamknął za nimi drzwi. W środku było nieprzyjemnie chłodno i wilgotno, a z wyjątkiem biurka i dwóch krzeseł nie było tam żadnych innych mebli - Usiądź - Powiedział wskazując krzesło przed biurkiem do którego przysiadł. Dziewczyna stała tak po środku pomieszczenia, ale w końcu usłuchała jego rady i usiadła na wskazanym krześle - Czy zdajesz sobie sprawę w jakie tarapaty wpadliście? - Zaczął arystokrata pochylając się do przodu - Christof był ważnym człowiekiem, nawet właścicielem ziemskim, ale nie o niego się tu rozchodzi. Gerhard reprezentował interesy mojego pana Lorda Viktora, władcy Tempelhof, którego jesteście teraz gośćmi. Nie wiem co się dokładnie wydarzyło w Volkenplatz, ale dosyć szybko zrozumiałem, że albo łżecie jak psy, albo coś przede mną ukrywacie - Lorenzo oderwał wzrok od dziewczyny spoglądając gdzieś w wydawałoby się odległy zaciemniony kąt pomieszczenia starając się odpowiednio dobrać następne słowa - Widziałem jak ten myśliwy nerwowo ściska Twoją dłoń, widziałem przerażenie na twarzach tych wieśniaków kiedy wspomniałem o Christofie i Gerhardzie… widziałem też jak trzęsiesz się ze strachu na wspomnienie o spalonej wiosce. Gdyby to ode mnie zależało to już dawno Twoi towarzysze leżeliby rozciągnięci na stole lub kołem łamano by im stawy, ale niestety nie ja ustanawiałem tu prawo i nie mam też władzy absolutnej. Zdajesz sobie sprawę, że od tej chwili ponosisz odpowiedzialność ze swe słowa? - Powtórzył nieco bardziej stanowczym tonem słowa wypowiedziane na samym początku ich rozmowy.

Nie trzeba było długo czekać na to, by z jej oczu poleciała pierwsza strużka łez. Przy opisie jego obserwacji a już na pewno przy wspomnieniu tortur Lyn rozpłakała się nie mogąc przestać. Trzęsła się dalej w przerażeniu a dłonie zaciskały się na jej bokach wtulając się w brzuch. Z wielkim trudem była w stanie znaleźć siły, by się odezwać. Nie chciała mówić ale była do tego zmuszona i nawet nie chciała myśleć jakimi sposobami zostanie z niej to wszystko wyciągnięte, gdy się nie odezwie.

- Nic… Ja… Nic nie zrobiłam… - przeciskała w płaczu - Nikogo nie zabiłam… - broniła się gdy łzy spadały jej na zniszczoną suknie.

Inkwizytor obserwował ją przez dłuższą chwilę chcąc o coś ją zapytać, ale dziewczyna tak się zatajała, że powstrzymał się przed zadaniem kolejnego pytania. Sięgnął ręką do kieszeni z której wyciągnął drobną haftowaną chusteczkę, którą następnie podał Lyndis na otarcie łez. Po czasie kiedy nieco się uspokoiła kontynuował powściągliwym ojcowskim wręcz tonem:
- Chciałbym byś powiedziała mi czego Gerhard szukał w Volkenplatz.

- Wampira - odpowiedziała z trzęsącym się głosem gdy przestała ryczeć.

- Wampira… Hmm… - powtórzył za nią zamyślony - A czy wspominał coś o jego imieniu?

- Nie wiem… Prawie mnie nie zabił, jak próbowałam od niego coś wyciągnąć… - wydusiła z niesamowitym żalem jak i strachem zarazem. Po tym spojrzała Lorenzowi w oczy jakby na potwierdzenie, że nie jest to wytworem jej wyobraźni a rzeczą, która stała się na prawdę. Sam mężczyzna widząc jej twarz mógł przy okazji odpowiedzieć sobie na pytanie o pochodzenie czerwonej szramy na jej szyi. We wszystkim dało się również zauważyć jej złość w poruszaniu tematu Gerharda.

Mężczyzna wstał opierając się rękoma o biurko - Dobrze, myślę, że dowiedziałem się wszystkiego czego chciałem od Ciebie wydusić - podszedł do drzwi otwierając je przed dziewczyną, która prędko ruszyło w tym kierunku, lecz została powstrzymana przez rękę inkwizytora, ta zadrżała jakby miała zostać nią uderzona - Niestety, resztę tej historii będziesz musiała jeszcze powtórzyć Lordowi Viktorowi. Chodź za mną moja pani - Pociągnął ją za sobą nie przykładając zbytnio wagi, że na tą wieść jej łzy ponownie poleciały ku podłodze. Schodząc pośpiesznie na dół rzucił Walbrechtowi złotą koronę. Mężczyzna widząc błysk złota pochwycił ją w powietrzu, podniósł ją do góry przyglądając się jej przez krótką chwilę, po czym rzucił Lorenzowi nienawistne spojrzenie - Walbrechcie, mam nadzieję, że zatroszczysz się o naszych gości podczas mojej nieobecności - Rzucił na odchodne kiedy wyciągał Lyndis na ulicę. Ta cała rozklejona i roztrzęsiona popatrzyła przez chwilę panicznie na wszystkich i została zabrana w miejsce nikomu niewiadome.
 
Proxy jest offline