Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2014, 17:48   #51
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...


Szybki, ale pewny oddech. Wzrok chodzący płynnie za przyrządami celowniczymi zamontowanymi na grzbiecie karabinu. Mocny, zdecydowany chwyt. Nathan nie należał do mięczaków, którzy daliby się oderwać od rzeczywistości tylko dlatego, że adrenalina po przeprawie przez tunel zaczynała opadać. W momencie, gdy dostrzegł ogniska - jeszcze dymiące - wokół docelowej platformy wiedział, że u szczytu tunelu mogła czekać na nich zasadzka. Nie pierwsza, nie ostatnia...

Niesione delikatnymi falami ciało młodego mężczyzny nie wyglądało na stare. Było ograbione, z wielką dziurą w klatce piersiowej, ale dość świeże. Niepokojąco świeże. Kiedy barka się zatrzymała Morgan omiótł pospiesznie okolice. Nie miał czasu na rekonesans. Inni czekali na nią po drugiej stronie wody i... w jego interesie było wysłać transport tak szybko jak to tylko możliwe. Tam były jego dzieci, żona i... inni ludzie.

Przybrzeżny plac był pełen gruzów, wraków samochodów i popiołów. Nathan usłyszał szkło trzeszczące pod butami Ezechiela. Megatony tego surowca walały się wszędzie. Nawet pod ziemią. Wyjście z tunelu było zawalone, ale czerwona chorągiewka powiewała wesoło potwierdzając przypuszczenia byłego żołnierza, że stąd dało się wyjść. Prześwit nie był jakiś wielki, ale nikt chyba nie liczył na wygody. Na pewno nie on.

Nathan ocenił okolicę jako bezpieczną i zabrał się za wóz. Reszta również nie próżnowała i ładunek miał już zjechać z platformy kiedy... rewolwerowiec nagle zamarł. Mimo włożenia w to całych sił Morgan nie dał rady i wóz z powrotem wpadł na barkę. Część towarów z niego pospadała. Czarnoskóry medyk niemal nie pożegnał się z kolanem, które o cal minął potężny kawał żelaza. Nagle Nathan usłyszał wystrzał. Rewolwer w rękach strzelca pojawił się niebywale szybko. Dopiero po ustaniu huku, kiedy Maria leżała na ziemi, Clyde krył się za wozem żołnierz dostrzegł przeciwnika leżącego na ziemi. Sam musiał się ukryć za wozem. Innego schronienia nie było pod ręką...

Deakin migał Morganowi co rusz między wrakami aut. Siwiejący wojownik chciał się zbliżyć do przeciwnika, którego - póki co - Nathan nie potrafił wypatrzyć. Padł strzał, ale Ezechiel biegł dalej. Gość z dwoma plecakami pojawił się nagle i zapierdalał jak biegacz olimpijski. Nathan wychylił się ze swojego schronienia, przycelował i strzelił. Trafił. Gość padł na ziemię, ale... po chwili wstał i ruszył - zdaje się jeszcze szybciej - w kierunku granicy nasypu. Nim żołnierz znowu przymierzył mężczyzna zniknął, a jego oczom ukazał się kolejny. Lont na łożu jego samopału właśnie się kończył więc Nathan musiał się schować. Padł strzał, pocisk zatrzymał się w wodzie wcześniej penetrując burtę - daleko od jego pozycji. Dało się słyszeć siarczyste przekleństwo Kinga, który w ostatnim momencie rzucił się na ziemię. Ta walka to był chaos...

Dwa strzały później chaos zniknął, a jedyny żywy przeciwnik ryczał z bólu pod nogami rewolwerowca. Kiedy Nathan pobiegł w tamtym kierunku gość był już nieprzytomny. Deakin nieźle go załatwił. Żył dlatego musieli go związać. Mimo iż było po wszystkim Nathanowi nie dawała spokoju jedna myśl: Jeden z nich uciekł. Oby nie wrócił tu z kolegami zanim dołączy do nich reszta. Co jak co, ale Randall Fray - poza chorobą psychiczną - miał argumenty siły, którym nieliczni daliby radę sprostać...


Radość Nathana kiedy zobaczył barkę przecinającą mętną wodę była nie do opisania. Zanim mógł ich zobaczyć rozmyślał czy aby wszystko poszło dobrze. Czy wszystkie ze strzałów należały do ich ludzi? Czy wszyscy ocaleli? Czy nikt nie był ranny? Dopiero siedząc z żoną i dziećmi przy ognisku mógł nacieszyć się spokojem. Śpiwory - owinięte wcześniej w wodoszczelne worki - utrzymywały w ich ciałach ciepło - przynajmniej do czasu aż wszystkie ciuchy im nie wyschną.


- Tato, czy ta dziewczynka przeżyje? - zapytała nagle czteroletnia Ewa.

- Pewnie, że tak... - odpowiedział lekko zaskoczony Nathan. - Ty też byłaś chora, Ewuniu, i wszystko jest już dobrze. - dodał ojciec ściskając filigranową dziewczynkę.

- Pan doktor jej pomoże tak samo jak pomógł Tobie i Twojemu braciszkowi. - rzuciła Samantha z nadzieją w głosie.

- Ten Pan jest bardzo smutny... - powiedziała jakby do siebie córka żołnierza.

- Martwi się tak samo jak ja z tatą się o was martwimy. - odparła matka. - Wszystko będzie dobrze...


Na twarzy nieznajomego malowało się zmęczenie. Jego rzeczy były brudne i przemoczone, a broni przydałby się serwis. Hełm i plecak wyglądały na wysłużone - podobnie jak ich właściciel, ale... W jego ruchach, zachowaniu Nathan widział coś więcej. W tym człowieku coś pękło lecz mimo to kurczowo trzymał się życia. Widział wiele, przeżył wiele, ale jeszcze nie nadszedł jego czas. Niewielu zostało wybranych aby nosić takie brzemię...

Jake siedział i masował dłonie, a Nathan czuł, że nie wie jak zacząć. Wolał milczeć niż powiedzieć coś nieodpowiedniego. Gdyby to on stracił kogoś ważnego... chyba wolałby pobyć sam ze sobą i wszystko sobie uporządkować. Pierwsze pytanie zadał Jake, a odpowiedź Sam - jak czasem nazywał żonę Morgan - nie należała do tych, które ktokolwiek chciałby w takiej sytuacji usłyszeć. Kobieta chyba to wyczuła szybko starając się usprawiedliwić, ale przerwał jej Wayland. Chyba dobrze, że to zrobił chociaż nieświadomie...

Gość okazał się jednym z Poszukiwaczy, którzy mieli sprawdzić trasę przez Palenisko. Croats, bandyci, a nawet ciężki los był przeciwko nim. Co zainteresowało Morgana mężczyzna mówił, że był w misji Ojca Gianni. Jego towarzysz Bill został porwany przez Croats, a po odbiciu wykrwawił się na śmierć. Jake był bezsilny. Morgan mógł jedynie sobie wyobrażać co tamten przeżywał.

Bardzo ważną informacją było też to, że jeden z jego ludzi to ten znaleziony w wodzie. Z wielką dziurą w klacie. Wyglądał jakby dostał z półcalówki. Nathan podejrzewał, że w wieży musiał znajdować się snajper, a jego znajomym mógł być ten pojmany przez Ezechiela rabuś. Były żołnierz aż nie mógł się doczekać jego panicznych wyjaśnień...


- No co Cię pojebało?! No przecież ja ci mówię, że jestem Czarnuch, człowiek, co ty?! - zawołał boleśnie jeniec.

- Mów czemu do nas waliłeś chujku… - wysyczał przez zęby Morgan groźnie.

Nathan pokazał synowi na matkę i dzieci. Ten skinął głową idąc do matki aby po chwili cała grupa zajęła się czymś zostawiając ojca samemu sobie. Zabawa z psem potrafiła ich zająć.

- No żeście wyszli z tunelu, brat mówił strzelaj, to strzelałem, no!

- Ten sam brat, który z dwoma wypchanymi plecakami uciekł nasypem, a Ciebie zostawił jak zbędny balast? - zapytał Morgan drążąc temat.

- Nie, nie z tym chujkiem, to ja się jeszcze policze! On wie! Drugi brat. - powiedział wciąż przestraszony, wskazując głową leżące obok martwe ciało.

- Kim był ten trzeci, który uciekł? - zapytał Nathan spokojnie.

- No też brat. - tamten dodał trochę mniej spanikowany.

- Szedłeś z braćmi i zaczęliście walić do pierwszych napotkanych ludzi? - zastanowił się Morgan. - To nie było zbyt mądre. Nawet jak mówisz prawdę to poczucie zagrożenia nie daje Ci przyzwolenia na strzelanie do ludzi. Dokąd i skąd zmierzaliście?

- Twój brat spanikował i kazał do nas walić? - wtrąciła się z pytaniem Maria.

- No! Tak, tak! Kazał strzelać, no! Tutaj szli my przez palenisko i zeszliśmy tu! I wtedy Wy!

Nathan spokojnie odsunął się o pół kroku dając gościowi odetchnąć. Pokazał na jeńca Waylandowi zachęcając snajpera do zadawania pytań. Sam miał już pewien szkic sytuacji, ale ciężko mu było uwierzyć, że dorośli goście, żyjący w takim świecie walą do każdej napotkanej osoby. To nie było możliwe…

- Dlaczego słuchałeś brata? Był najstarszy, czy najmądrzejszy? Czemu go słuchaliście? - zapytała Maria uważając, że spanikowanie to jedno, ale ten gość nie wydawał się zbyt bystry. Chyba, ze podgrywał, żeby ocalić tyłek…

- No kazał, no! Czy ja kogoś zabił? No nie! No to weźcie, puście! Brata zabiorę i pójdę!

Stojący z boku Nathan roześmiał się niemal do łez. Gość nie był bystry, ale żeby normalnych ludzi na takie numery brać… To dopiero był cyrk.

- On się chwali, że nikogo nie trafił. - powiedział do Randalla. - Zupełnie jak ty tylko na odwrót.

Maria przykucnęła obok głowy mężczyzny.

- Ten tam - wskazała brodą Fraya - to świr. Będzie cię kopał, bo lubi. Ten - wskazała na Nathana - wydaje się miły, na pierwszy rzut oka, ale ma rodzinę. Jak pomyśli, co się by mogło stać jego słodkim kurczaczkom... też cię rozwali, ale po kawałku. Pozostali mu pomogą, bo są wściekli i napompowani adrenaliną po tych... Krotsach. Mutantach. Więc przestań pieprzyć o swoich braciach tylko powiedz coś, co się im, nam, może przydać. Ja nawet osobiście wierzę w tą bajeczkę ze strzelaniem na rozkaz braciszka. Ale ich nie przekonam, niestety. - westchnęła, nieco teatralnie.

Mężczyzna spojrzał na kobietę ze strachem w oczach, po czym zaniósł się głośnym krzykiem.

- Przecież ja wszystko wam powiedział, no! Co wy ode mnie chcecie?! Źle zrobiliśmy, źle, ale teraz już puście, to ja brata do piachu zakopie i już nigdy z wami się nie pojawię!

Lynx trzymał się trochę z boku przez chwilę przysłuchując się głupkowatemu gadaniu rannego. Wreszcie nie wytrzymał.

- Co Ty za szopkę odpierdalasz Czarnuch? Strzelaliście bo jesteście zwykłymi bandziorami i jeśli o mnie chodzi Panowie i Panie - skłonił głową Marii, choć sam musiał przyznać, że pewnie wyglądało to komicznie. - to bym skurwysyna tu zostawił związanego, niech się mutanty nim zajmą. Nie chce gadać jego sprawa. - Przerwał na chwilę, chcąc sprawdzić jaką reakcję u więźnia wywołają jego słowa. Potem dodał: - Ilu was jest? Gdzie się zasadziliście?

- Ty, no! Tak nie! Zostawić skurwielom?! - Wypluł z siebie, ze strachem patrząc na nieprzenikniony mrok głębi tunelu. - Ja, dwóch braciaków i ojciec. W siedzimy ab.. ap.. abardamowcu! Ojciec tak na nią gada. No w wieży, no! Pójdziecie tam ze mną i się dogadamy! My was puścimy przez spalenisko, wy oddacie mnie! Będzie ynteres! Normalnie, nie trzeba zabijać!

Słysząc to do grupy zbliżył się Jake. Odwrócony od jeńca tyłem wyszeptał cicho do Lynxa.

- Nie ma takiej opcji. Skurwiele zabili dwóch moich ludzi i blokują cały trakt. Nie możemy tego zostawić.

Wayland spojrzał na Nathana, Jeffa i resztę. Ich twarze nie zdradzały zbyt dużo. Givens odpowiedział Jake’owi:

- Twoja sprawa chłopie, myślę, że mógłby nam się przydać, jednak nie ja tu dowodzę. Jeśli reszta się zgodzi jest twój. - Snajper zarzucił na plecy karabin i odszedł w stronę ogniska. On dowiedział się już tego co chciał, nie zamierzał decydować o życiu czy śmierci tego człowieka. Miał jeszcze parę rzeczy do zrobienia.

- Normalnie jestem kochanym człowiekiem… - powiedział Nathan patrząc na Marię, która już o tym wspomniała. - Ale… - zwrócił się do Jake’a. - Gość mógł postrzelić kogoś z mojej rodziny. Tak samo jego bracia czy ojciec. Poza tym jak atakują ludzi, są ofiary, naturalnie nie dam mu odejść. Zrób co należy. - powiedział do Jake’a i stanął z boku.


Jake wyciągnął z kabury długi nóż myśliwski. Ostrze złowrogo błysnęło w ostatnich promieniach słońca.

- A teraz gadaj, kto będzie na nas czekał, jak wyjdziemy z tego tunelu? - Zapytał i nie czekając na odpowiedź zagłębił płytko nóż w udzie tamtego. Jeniec zaskowyczał, jak oparzony.

- JA NIE WIEM! CO WY MNIE ŚWIRUSOWI?! JA NIE WIEM! PRZECIEŻ MIELIMY SIE DOGADAĆ! - darł się i wierzgał kiedy nóż delikatnie zagłębiał się w jego nodze.

- Przestań Jake! - syknęła Maria.

Nathan nawet nie drgnął. Kiedy Jake spojrzał na niego kątem oka ten jedynie przytaknął. Wiedział, że gdyby to on leżał ich obecny jeniec nie miałby nawet cienia litości…

- NO FACET! NO BŁAGAM! - Zawodził mężczyzna. - NO CO JA CI ZROBIŁ?! - Jake wyszarpnął ostrze i trzonkiem z całej siły zdzielił jeńca w szczękę. Ofiara wypluła kilka zębów obficie brocząc krwią. Pokrwawiony i zasmarkany ze łzami w oczach zwrócił się w stronę Marii. - No fabierz ode mnie, dzikfiego… - Wygulgotał.

- Gdzie?! - Wyryczał Jake wymierzając potężne kopnięcie w przyrodzenie tamtego. - Gadaj! - Jeniec jednak tylko skowytał z bólu.

-Jake! - Maria złapała mężczyznę za ramię i szarpnęła.- Przestań! Chcesz go zatłuc?!

- Dokładnie taki mam na skurwiela plan! - Krzyknął mężczyzna odpychając od siebie kobietę i raz za razem uderzając w głowę jeńca.

- Nie tak szybko, Jake. - powiedział Nathan. - Upewnij się, że naprawdę nic nie wie. Ta wiedza może uratować nie jednemu z nas życie… - Morgan nie lubił znęcać się nad ludźmi, a nawet był temu przeciwny, ale to był bandyta, który strzelał do jego grupy…

Jake wymierzył jeszcze jeden solidny sierpowy, po czym odrzucił od siebie półprzytomne ciało jeńca.

- Pierdolę to. - Powiedział i odszedł wzburzony.

- Słuchaj mnie teraz uważnie… - powiedział szeptem Nathan kiedy jeniec się ocknął nachylając się ku gościowi asekuracyjnie. - Powiedz mi co wiesz, a obiecuję, że nie będziesz już więcej cierpiał. Żadnych ciosów kolbą, napierdalania głownią noża w pysk, nic. Tylko powiedz co wiesz. Od jak dawna napadacie na podróżnych z braćmi? Gdzie się na nich czaicie? - głos miał spokojny, ale zanim tamten odpowiedział dokończył. - Wiedz jednak, że jak mnie oszukasz będziesz tak leżał wiele godzin, a ja nie będę w stanie zapewnić Ci bezpieczeństwa. Tak samo jak nadal będziesz milczał. Powiem więcej. Jak nic więcej nie powiesz będziesz tu umierał tak długo jak długo będziemy mieli ochotę. Rozumiesz? Czujesz swoją sytuację? Mów. Spokojnie. Kiedyś ktoś mi mówił, że nikt z wszystkimi palcami nie powie Ci prawdy, ale… Tobie dam szansę.

- A gófno Ci bede gadał! - Krzyknął mężczyzna obryzgując Nathana krwawą plwociną. - Miał być ynteres, mielimy się dogadać! A ty jakf mnie?! No jak mnie? - Jego głos zaczął się łamać, a z oczu spłynęły łzy. - No zobacz, co mnie zrobfił! No patrz! - Łkał gorzko, opuszczając rozbitą głowę tak, żeby Nathan mógł się jej przyjrzeć. - Mnie stąd zabfierz, daleko od dzikiego, no... - Jeniec próbował wstać na kolana, ale mocny uścisk Morgana przytrzymał go przy ziemi. Mężczyzna upadł, kładąc twarz na jego butach i próbując przylgnąć do nóg.

- Do fieży mnie zabierz i tam zapukasz do drzfi. Mój braciakf bedzie i otforzy i my was puścimy przez pogofrzelisko... Nafet dzikiego puścimy, tylko zabierz… - Wygulgotał, całkowicie się już rozklejając.

- Dobrze. - powiedział Nathan do jeńca. - Zabiorę Ciebie do brata, do wieży. Wiedz jednak, że kiedy mnie oszukasz albo spróbujesz jakiegoś numeru… Za tych ludzi ręczyć nie mogę, ale… Jak nas przeprowadzicie bez numerów puszczę Ciebie wolno. Ja… za nich ręczyć w pełni nie mogę. Nie za wszystkich. Teraz usiądź i się uspokój. Zaraz podam Ci wody i nieco opatrzę… - Nathan nie zamierzał się od jeńca oddalać, ale z tego miejsca mógł bez problemu poprosić o pomoc Cly czy Jeffa.

Fray z uśmiechem stał z boku i wszystkiemu się przyglądał. Nie zareagował ani gdy Maria mówiła o nim ani gdy Nathan do niego. Nie mrugnął też nawet gdy Jake popchnął Marię. Sytuacja zdawała się go bawić. Gdy Nathan stwierdził, że opatrzy jeńca i da mu wody to z jeszcze większym rozbawieniem spojrzał na Ezechiela. Była to jego cała reakcja. Maria wzruszyła ramionami i odeszła bez słowa. Adrenalina opadła i teraz czuła tylko znużenie. Usiadła przy ogniu patrząc ponuro na złomowisko zawalające przejście.
 
Lechu jest offline