Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2014, 12:44   #13
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lia nie wtrącała się w zaistniałą sytuację dla własnego dobra. Ale jednak to była zabawna sytuacja. A Furin nie przejmował się możliwością stracenia przyrodzenia. Chyba nie było mu potrzebne.
- Ale co się dzieje…? - zapytał zduszonym głosem wystraszony hrabia. On również został przeszukany, jednak żadnej broni mu nie odebrano, ponieważ… tak, właśnie. Ponieważ żadnej broni nie miał.
- Panie hrabio, mamy tu jawne zastraszanie szlachcica i jego ochrony w czasie trwania ważnej misji, przez jakąś funkcjonariuszkę - rzekł Naith. - Co w takim momencie należy zrobić?- Spojrzał chytrze na czarodziejkę.
- W tym mieście ja ustanawiam prawo… - wysyczała kobieta.
- To widać - mruknął Roger. - Zbiry napadają na przyjezdnych, a potem tych, co się bronią, wsadza się do lochu.
- Pani, starczy… - mruknął cicho, jakby niepewnie, kapitan straży.
- Zabrać mi ich sprzed oczu!! - wywarczała, ciskając nożem pod nogi Furina tak, że ten niemal otarł się o jego przyrodzenie, po czym wbił się między kostki w bruku.

Wkrótce drużyna (łącznie z Lią, o której rozjuszona magiczka zapomniała), trafiła do uroczej, zatęchłej celi. Pomieszczenie chyba nie bardzo było przystosowane do przetrzymywania jeńców. Niby wstawiono tutaj grube, wyglądające na naprędce zrobione kraty, jednak okienko na ulicę (przez które mogli obserwować buty przechodniów) zdawało się nie spełniać oczekiwań. Niby nikt nie mógł się przez nie wydostać, jednak można było podrzucić więźniom broń.
Wszyscy zostali przeszukani. Rogerowi zabrano oczywiście też wytrychy, a więc nie było mowy o wydostaniu się tym sposobem. Strażnicy zostawili ich w celi (Furina bez odzienia) i poszli.
Hrabia rozpaczał.
Furin po raz pierwszy od dawna płakał - zabrali mu wszystko, co miał przy sobie, czyli sprzęt wart kilka wiosek. Krasnolud cicho ocierał łzy brodą.
I że Lia musiała na niego w takim stanie patrzeć… Upewniła się, czy sztylet, który miała w bucie był na miejscu i zaczęła analizować jak możnaby się stąd wydostać. Już nie z takich miejsc się uciekało.
- Hej, chcecie nas zagłodzić!? - krzyknął Roger. - Strażnik! - zawołał.
- Zamknij ryj! - doleciała go odpowiedź.
- A co? Spać nie możesz?!
- Ścierwa musze pilnować, to i nie śpię - odwarknął strażnik.
- Skoro nie śpisz, to może przyjdziesz i pogadamy? - spytał Roger.
- Słyszę doskonale i stąd, psi synu.
- Te, dzicia, mamusia cię nie nauczyła, że nie wolno tak mówić do innych? - Roger ciągnął dialog.
- Nie pamiętam co twoja matka mówiła, jak ją chędożyłem.
- Takiemu lebiedze to by nawet nie stanął - odparł Roger. - Więc się nie wysilaj na dowcip, tylko lepiej o swoich licznych tatusiach opowiedz.
Nagle słyszycie kroki. Zrazu ciche, jednak po chwili coraz głośniejsze. Po kolejnej chwili mogliby przysiąc, że podłoga zaczyna się trząść. Nagle przed kratami ukazał się strażnik. Istny stolin. 7, 5 stopy wzrostu, wagi co najmniej 2 cetnary.
- Który mi tam pyskuje? - Zahuczał prawie spod wysokości sufitu.
- A co? Zaskoczony? - spytał Roger. - Do tej pory nikt słowa nie powiedział, czy też jesteśmy pierwszymi gośćmi tego lokalu?
- A ciebie za karę tu zesłali
- kontynuował, nie czekając na odpowiedź tamtego. - Chłop jak dąb i zamiast panny rwać w mieście czy przygód na świecie szukać, to w lochu tkwi? Za co cię tu ta wiedźma wsadziła? Żeś na nią z góry spojrzał?
- Okropny babsztyl - dodał Naith rozumiejąc chyba strategię towarzysza. - Mężczyzn nienawidzi… też mi! Bez nas ten świat na psy by upadł!
- Lady Efeeren jest cudowną kobietą - odparł złośliwie strażnik. - Doskonale wie, że uwielbiam to miejsce, a w szczególności… jego gości… czy raczej to, co pozostaje, po przesłuchaniach. Zaczniemy już niebawem, a ty - wskazał paluchem Rogera - pierwszy wyśpiewasz wszystko, co wiesz…
- Obiecanki, cacanki - roześmiał się Roger. - Za cienki jesteś, jak dla mnie, więc weź stąd swoją eunuchowatą dupę, skoro nic mądrego nie potrafisz powiedzieć.
Rogerowi odpowiedział jednak jedynie złośliwy śmiech, kiedy strażnik wychodził.
Naith machnął do towarzyszów i powiedział cicho:
- Słuchajcie, musimy obmyślić plan ucieczki. Nie będziemy siedzieć tu do śmierci. Albo aż przyjdzie po nas ta jędza.
- Możemy wyjść drzwiami, oknem - powiedział Roger. - Dobry pas i można wygiąć każde żelazo. Wystarczy się przyłożyć.
Naith sięgnął pod koszulę i zdjął pasek. Był on jednak trochę cienki.
- Zdejmuj też swój, to będzie większa szansa.
- Co dwa, to nie jeden.
- Roger skinął głową i ściągnął swój pas. - Przydałoby się coś, co można by wykorzystać jako dźwignię.
- Ma ktoś coś takiego? Buta z twardą podeszwą? Kawałek żelastwa? - rzekł Naith, którego już trochę zaczęły irytować spadające z tyłka spodnie. Jednak mógł to przeboleć, gdyż kombinować uwielbiał, chociaż nie wtedy, kiedy groziła mu śmierć.
- Hrabio, co masz przydatnego przy sobie? Albo cokolwiek. - zapytała Lia, gdyż Hrabiego mogli nie przeszukiwać zbyt dokładnie wiedząc jaki jest. A mógł mieć coś co im by się przydało. Nawet jakąś pierdółkę, która mogła okazać się przydatna.
- Niestety. Pióro mi zabrali. Notes też - pożalił się Theodio, szukając po kieszeniach.
- A pasek hrabia szanowny ma? - spytał się Naith. - Przyda nam się.
- Ach, oczywiście! - Hrabia zaczął rozpinać pasek stroju trefnisia. Niestety zaskutkowało to tym, że za małe odzienie dziwnie zaczęło z niego spadać. - Oj…
Chłopak wziął od niego pasek, złączył ze swoim i podał Rogerowi. Jednak ów pasek, już w dotyku sprawiał wrażenie… innego. Cięższy, niż można było się spodziewać, chociaż był z delikatnego, na oko, materiału.
Złoto zaszyte w pasku? Zapas na czarną godzinę?
- Co jest ciekawego w tym pasku, panie hrabio? - spytał cicho Roger. - Ktoś coś tam zaszył? Można sprawdzić?
Piłka do metalu by się przydała, pomyślał, wyrzucając sobie brak rozsądku i nieodpowiednie przygotowanie do wyprawy.
- Nie wiem. Ale to coś cały czas mnie uwirało, odkąd kazaliście mi to założyć - pożalił się arystokrata.
Roger w tym momencie uświadomił sobie, że to wszak nie jest hrabiowski pasek. Ciekawe, co tam miał ich świętej pamięci towarzysz...
Klamrą własnego pasa spróbował rozerwać szwy. Po chwili mu się udało. W pasku znajdowało się kilka podłużnych przedmiotów, tak przyjemnie znajomych… i nóż. Ostry nóż do rzucania.
- Szkoda, ze nie mamy trochę srebra - powiedział. - Za garść monet jakiś ulicznik sprezentowaby nam łom, a może i jakiś nożyk na dodatek.
Naith pogrzebał trochę po kiesach, lecz żołnierze wszystko mu zabrali, co do centa.
- Cholerni żołdacy - wyszeptał do siebie chłopak.
- Dorabiają do marnego żołdu - mruknął Roger, oglądając znaleziska. - Co prawda nie jest to srebro, ale może się do czegoś przyda. Lio, nie masz czasem lusterka?
-Nie. Ale za to nikt nie zabrał mi sakiewki. - odpowiedziała wskazując na sakwę przy pasie.
- No to może cię podsadzimy, a ty oczarujesz blaskiem srebra jakiegoś przechodnia, który podrzuci nam kawał solidnej stali? - zaporopnował Roger. - Łom czy coś takiego.
- Skoro innej możliwości nie mamy… - wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę okna wyciągając przy okazji nieco monet.
Furin siedział i przyglądał się towarzyszom z miną szympansa po lobotomii. W końcu jednak przemógł się i rzekł:
-Wiecie… wszystko mi zabrali… Ale nie siłę. Jestem mocny jak tur - jak każdy z moich braci, zanim zatłuśli na galaretę. Jakby przydał się mocny chłop, ino rzeknijcie co… A jakby kto kawał żelaza znalazł dla mnie i pasujące gacie, dłużnikiem jego będę póki tchu w kosmatej piersi starczy.
- Te ze mnie spadają… - odparł hrabia, ściągając błazeńskie spodnie i podając Furinowi. Sam miał pod spodem jeszcze lniane gatki, więc nie świecił gołotyłkiem.
Lia stała już przy oknie w myślach dziekując hrabiemu, że podzielił się spodniami z krasnoludem. Oby pasowały!
- No dobra, kto mnie podsadzi do tego okna?
- Może ja, skoro to mój pomysł - powiedział Roger. - Nie ważysz, mam nadzieję, za dużo - powiedział z uśmiechem po czym stanął pod oknem.
- O to się nie martw. - odpowiedziała i podeszła do niego. - Więc jak?
- No to hop - powiedział Roger, podstawiajac splecione dłonie.
Nie była pewna czy Roger długo wytrzyma utrzymując jej ciężar na rękach,ale mimo to stanęła na jego splecionych dłoniach. Gdy dosięgnęła okienka złapała się “parapetu” i przystawiła głowę by rozejrzeć się czy idzie ktoś, kto byłby w stanie im pomóc.
Jednak przez dwia szczeble, jakby symbolicznie wstawione, nikogo nie widziała. Lia oceniła, że mogłaby spróbować się przez nie przecisnąć, jednak nie była pewna, czy dałaby radę. No i te kratki… Nikogo nie widziała, jednak słyszała rozmowę strażników.
Lia próbowała usłyszeć rozmowę, jednak nie miało to większego sensu. Jak zwykle: wino, dziwki i te sprawy. Lia zeszła na dół i spojrzałą na swych towarzyszy.
-Niestety. Tam stoją tylko strażnicy. A oni nam raczej nie pomogą. Inny plan?
- Można spróbować zmusić tego wielkiego do wejścia do celi, a potem go jakoś unieszkodliwić…- zaproponował Naith. - Udawać jakąś chorobę, albo co…
Roger otrzepał ręce.
- No cóż, szkoda - powiedział.
Podszedł do kraty i zaczął oglądać zamek.
Oczywiscie nikt się nie potrudził, by ułatwić biednym więźniom wyjście i zamek można było otworzyć tylko od strony korytarza. Co prawda można było przełożyć rękę i spróbować, jak dobre są wytrychy, ale zamek wyglądał na strasznie toporny. Może lepiej by było zostawić tę próbę na później, a teraz spróbować coś bardziej prymitywnego.
- No to zobaczmy, ile masz siły, Furinie.
-Się robi! - rzekł uportkowiony krasnolud, podchodząc do krat. Popatrzył, gdzie kończą się drzwi, gdzie znajduje się większa płaska powierzchnia z zamkiem w środku. Wziął rozbieg i uderzył z impetem w drzwi, chcąc je wyważyć. Łupnęło, trzasnęło i krasnolud padł w tył obolały. Za to huk zwrócił uwagę strażnika:
- Ciszej tam panienki! - ryknął z oddali.
- Spróbujmy razem uwiesić się kraty, może coś to da…- rzekł Naith bez przekonania, nawet nie wierząc w swój pomysł.
- Jedyne wyjście - powiedział cicho Roger - to spróbować wyłamać pręty z okna. A potem spróbować ściągnąć tu tego osiłka. Solidny pręt w dłoni to niezły argument.
- Próbuj, jakoś że najcięższy z nas… bez obrazy - rzekł Naith w stronę krasnoluda.
-Podsadźta mnie jeno… A potem uwieśta się moich portek. Spróbujemy we trzech, diabelne żelastwo musi puścić.-Odrzekł krasnal w toplessie.
- Prędej twoje portki pękną, niż te pręty - stwierdził Roger. - Myślałem o założeniu pasów na pręty i skręcenie. Taki pręt powinien się wygiąć.
Krasnolud podrapał się najpierw po głowce, potem po głowie, a następnie skonstatował:
-Może i masz waćpan dobry koncept. Zatem czyńże waść, co trza, a pociągnąć potem pomogę.
- Eee… panowie… a nie lepiej poczekać? - zapytał niepewnie hrabia. - Wyjaśnię Efeeren, że doszło do nieporozumienia. Na pewno zrozumie…
- Zrozumie, albo i nie - powiedział cicho Roger. - Ale raczej nie wygląda na taką, co ma dobre serduszko. To widać i słychać.
- Ale ostatnio też tak było… no… chociaż nikt wtedy nie zginął… - odparł smutno Theodio.
- Ostatnio? - zainteresował się Roger. - Co się zdarzyło ostatnio?
- Aaa... nic ciekawego… - powiedział szybko hrabia, uciekając spojrzeniem.
-Nalegamy, aby hrabia opowiedział nam to.
Roger wbił w hrabiego wzrok pełen zainteresowania.
- Nie mogę powiedzieć… bo to w sumie głupie było… - mruknął arystokrata, uważnie studiując swoje obuwie.
Naith podszedł do hrabiego, złapał go lekko za ramię, spojrzał się na niego i powiedział:
- Mości hrabio, musi nam pan powiedzieć. To może uratować nas przed odsiadką... Albo gorzej!
- Wiedzielibyśmy mnie więcej - dorzucił Roger - czego możemy się spodziewać.
- No dobrze, dobrze… - poddał się w końcu arystokrata. - No bo to było tak, że już wcześniej płynąłem na Wyspy Gryfów… No i wszystko szło dobrze, dopóki nie wsiadłem na statek. Myślałem, że oni płyną tam, ale okazało się, że to są piraci… i to nie ci, którzy robią wypady w stronę Imperium, ale ci tacy, którzy przemycają artefakty. - Westchnął tęsknie. - Mieli na pokładzie skradzione Serce. To Serce Ognia, z Wysp Gryfów. Okazało się, że poprzedniej nocy złodziej im je opchnął za marne grosze, a, nie wiem jak, wykradł je ze świątyni. Piraci chyba chcięli mnie przyłączyć do kompani, skoro wsadzili mnie do luku, gdzie trzymali skarby (bo przecież byle komu by ich nie pokazywali), ale wtedy pojawiła się Efeeren ze swoimi ludźmi. Ponoć doszły ją słuchy, że to statek przemytników i się nieco poirytowała. - Podszedł do krat, ponownie wzdychając. - Wtedy też wsadziła mnie za kraty, chociaż zaklinałem się, że zostałem wcielony w szeregi piratów przez przypadek i jestem tam nowy, i że nic wcześniej nie wiedziałem.
- No to wisimy - mruknął Roger. W towarzystwie byłego pirata raczej nie mogli liczyć na łaskę.
- Eferen za to popatrzyła na mnie wtedy, chyba ze współczuciem... po czym wyrzucili mnie z celi i dali pieniądze na wynajęcie powozu do domu... - zakończył swoją opowieść, wzdychając ciężko.
Roger wzniósł oczy ku niebu, a raczej ku sufitowi, a potem zwrócił się do krasnoluda:
- Chwytaj za te pręty. Zobaczymy, co się uda z tym zrobić.
Najwyżej na dodatek oskarżą nas o niszczenie mienia, pomyślał.
Jako się rzekło, Furin złapał żelastwo oburącz, ile sił, i począł ciągnąć, zapierając się nogami o ścianę poniżej okna. Niestety (albo i stety), krata była zbyt solidnie zamocowana. Jedynym, co udało im się osiągnąć, było ciche trzeszczenie.
- Weź te pasy, obwiąż nimi dwa pręty, a potem zacznij skręcać - zasugerował Roger.
Takoż krasnolud wziął i uczynił, ale szybko okazało się, że pasy są zbyt słabej jakości, żeby cokolwiek nimi zdziałać.
Drużyna kombinowała tak niemal do rana. Dopiero smętne wyskrobywanie cegieł zaczęło przynosić jakiś efekt, jednak zdawali sobie sprawę, że zanim zdążą wyciągnąć pierwszą, przyjdzie strażnik. Znużeni w końcu usnęli. Każdy znalazł sobie mniej lub bardziej wygodny kawałek podłogi i zagarnął nieco słomy.
Los raczej się do nich nie uśmiechał. Obudził ich ten sam strażnik, co poprzednio, w towarzystwie kilku innych.
- Ty tam! - zawołał, wskazując Rogera. - Wstawaj i idziesz z nami! Obiecaliśmy coś sobie zeszłej nocy - dodał z brzydkim uśmiechem.
- A gdzie idziecie? - zaciekawił się hrabia, również wstając. - Nie ma szanownej Efeeren? Chciałbym zamienić z nią kilka słów!
- Nie ma! Stul pysk! - ryknął na niego strażnik.
Po prawdzie “majestat” młodego hrabiego polegał w tym momencie na nieco przymałej tunice, ściągniętej jeszcze z Iluriego.
- Spadaj - odparł Roger. - Przyjdź z sędzią, albo z dowódcą straży. A najlepiej z samą Efeeren.
- Zawsze możemy zastosować najlepsze z możliwych wyjść… siłowe - odparł strażnik z podłym uśmiechem. - Brać go!
Czterech strażników z obstawy, wyciągnęło swoje krótkie miecze.
- Ej! Ja chcę się widzieć z szanowną Efeeren! - nalegał hrabia.
- Nie dam się zabrać. - Roger, udając przestraszonego, cofnął się aż pod okienko. W dłoni miał już gotowy (acz nie na widoku) sztylet.
Furin, widząc, co się święci, wybrał sobie był dogodną pozycję trochę po ukosie od Rogera, bliżej wejścia. Klasyczne oflankowanie nadchodzącego natarcia w więziennej mikro skali.
Niespodziewanie drzwi z drugiej strony więziennej kraty otwarły się z hukiem. Do środka weszła Efeeren, a zaraz za nią wkroczył dziwaczny jegomość w czarnych szatach.
- Co wam tyle zajmuje? - syknęła na strażników kobieta.
- Szanowna Efeeren! – zawołał rozradowany hrabia. - Jak dobrze panią widzieć!
- Cicho, błaźnie... – warknęła na niego.
Podczas gdy młody Theodio usiłował coś powiedzieć, a kobieta go uciszała, drużyna miała okazję dokładniej przyjrzeć się nowemu nieznajomemu. Pierwsza, poza obszernymi, czarnymi szatami, w oczy rzucała się połyskująca łysiną, blada głowa. Wydawało się, że skóra mężczyzny nie posiada w ogóle pigmentu. W porównaniu do opalonej magini, nieznajomy wyglądał wręcz niezdrowo... i nieco mrocznie.
Nikt z nich nie miał szerszej magicznej wiedzy, jednak wiedzieli, że gdyby był to nekromanta, już dawno wdałby się w walkę z Efeeren.
Nieznajomy, ignorując zamieszanie, które powodował hrabia, podszedł do kraty i skinął ręką, żeby podeszli bliżej.
Jak na razie było to bardziej optymistyczne zajęcie, niż wyżynanie się z żołnierzami, zatem Roger zbliżył się nieco do krat. Ale nie na tyle, by się do nich przykleić. Uznał, że odrobina dystansu nie zawadzi.
- Mam dla was propozycję pracy. Krótka, przyjemna. W zamian wydostaniecie się stąd i znajdziecie z dala od Efeeren i jej ludzi - powiedział mężczyzna.
- Krótko i zwięźle - odparł Roger. - Jakieś, ze tak powiem, konkrety?
- Potrzebni mi ludzie, którzy pomogą przetransportować dostawę gryfów do Królestwa Północy - odparł nieznajomy.
Gryfy! Niebezpieczne stworzenia, które straszliwie ciężko wytrenować. Szkolenie takiego obowiązkowo musiało się zacząć tuż po wykluciu, albo zdziczała bestia była nieużyteczna. Gryfy były jednym z najdroższych i niewątpliwie najszybszych środków transportu. Ponoć potrafiły lecieć o wiele szybciej, niż koń galopował, jednak męczyły się też szybko i nie mogły nieść wiele więcej, niż ważył dorosły mężczyzna, przez co stały się ulubionym środkiem transportu szlachty.
- Ciekawie to brzmi - stwierdził Roger. - Powiedzmy, że byłbym zainteresowany. Jakie duże są te gryfy? Na czym polega problem z ich transportem? I dlaczego my? Nie mówiąc już o tym, że mamy pewne zobowiązania. - Rzucił okiem w stronę hrabiego.
- No i... zdaje się, że jesteśmy bez ekwipunku - dorzucił.
Sprawa niewąsko śmierdziała, ale czy mieli wybór?
Nieznajomy zerknął w stronę hrabiego, na którego krzyczała Efeeren… potem ponownie… pokręcił głową i wlepił w niego wzrok. Na jego twarzy wyraz zdziwienia ustępował powoli miejsca rozbawieniu.
- Pani… nie mówiłaś, że panicz Radkroft ponownie przybył do miasta - zwrócił się do kobiety. Ta przerwała swoją tyradę o braku szacunku, żeby zerknąć niechętnie na łysego mężczyznę.
- Nie była to istotna informacja - odparła.
- No to postanowione!
- Lord Mavreel! - zawołał Theodio, odskakując w tył, jakby wystraszony.
Nowo przybyły spojrzał na niego zdumiony, po czym pochylił głowę i złapał się dwoma palcami u nasady nosa, jakby go głowa bolała.
- Nie. Nie jestem wampirem - odparł, jakby podobną rozmowę mieli wcześniej. - Jakbym był wampirem, nie mógłbym chodzić w świetle dnia… Słońce by mnie zabiło, prawda?
- Czarna magia - rzucił od razu młody hrabia.
- Nie znam się na nekromancji, ale chyba nie na tym polega… a nawet, jeśli bym był nekromantą, to szanowna Efeeren zajęłaby się mną.
- A więc jesteście w zmowie! - Teraz Theodio wyglądał na naprawdę wystraszonego. A “szanowna Efeeren” na naprawdę wściekłą.
- Ty mały… - zaczęła, poprawiając chwyt na swojej lasce.
- No i jest kolejny problem - wtrącił się Roger. - Nie możemy zostawić pana hrabiego. Obiecaliśmy mu pomoc - wyjaśnił uprzejmie.
- Kto to jest? - zwrócił się do hrabiego. A nuż by się okazało, że lepsza jest Efeeren, niż ten cały Lord Mavreel.
- Wampir - wypalił od razu Theodio.
- Hmm… chyba nasz młody Theodio nie pamięta, jak ostatnim razem prosił, żebym pozwolił mu bliżej przyjrzeć się gryfom z mojej stajni… - rzucił tonem pogawędki lord. - No trudno.. a już chciałem pozwolić…widać muszę poszukać kogoś innego…
Młody hrabia spojrzał na jego lordowską mość ze zdumieniem. Przez twarz Theodia przetoczyły się wyraz zwątpienia i obawy, które jednak szybko ustąpiły ekscytacji.
- O tak! Z chęcią! Wszystko! - zawołał do pleców lorda Mavreela, który zaśmiał się cicho.
- Hola! - zagrzmiała Efeeren. - Ja się nie zgadzam!
- Wykupuję ich… - oznajmił lord, rzucając olbrzymiemu strażnikowi brzęczący mieszek.
Roger już dłużej nie protestował. Zgoda hrabiego stanowiła równocześnie pozwolenie dla jego ochroniarzy.
- W takiej sytuacji i ja nie będę protestować - powiedział. -Z przyjemnością przyjrzę się tym stworzeniom.
-Takoż i ja. Masz waćpan, panie wampir, moje doświadczenie i umiejętności. Daj jeno jakoweś żelazo na siebie oblec i garść na jakowymś zagnieść, a żaden napad nie będzie ci strasznym. - zareklamował swe usługi krasnolud.
- Krasnolud chce lecieć na gryfie? - zapytał zdumiony lord. - Niechaj tak będzie… Efeeren! Wykupuję ich i cały ich ekwipunek - powtórzył. - Wypuśćcie ich i oddajcie rzeczy. Poczekam na zewnątrz. - I po tych słowach odszedł.
Strażnicy zerknęli niepewnie na maginię.
- Nie słyszeliście? - warknęła niepocieszona. - Puścić ich. - I również wyszła.
No i znów się okazało, że za worek złota wszystko można mieć, pomyślał Roger, z trudem opanowując chęć zagrania na nosie wielkoludowi, co tak się palił do wzięcia go na tortury.
- Nasze rzeczy poproszę - powiedział, zwracając się do strażników..
Olbrzymi strażnik spojrzał na Rogera z góry, wyraźnie niepocieszony, po czym wsunął klucz do zamka. Szczęknęło, jęknęło i krata się otworzyła. Zamek rzeczywiście cieżko chodził. Drab odsunął się, przepuszczając drużynę.
- A nie mówiłem, że wszystko załatwię? - zaśmiał się hrabia Theodio. - Wystarczyło porozmawiać z Efeeren! - dodał zadowolony.
- O tak, jasne - zgodził się Roger, tonem niezbyt pasującym do słów.
-A mój ekwipunek to gdzie? Mości strażniku, to było warte więcej, niż wasz roczny żołd. Lepiej, żebym odebrał moje ruchomości w stanie nienaruszonym…- powiedział Furin do strażnika.
Strażnicy spojrzeli na Furina spode łba, po czym ponaglili, żeby wyszedł… nie dokładnie tymi słowami, ale przynajmniej nie poganiali swoimi krótkimi mieczykami. Piętro wyżej, gdzie stał stół z jawnie rozłożonymi kartami, ciśnięte w róg leżały ich rzeczy. Theodio przypadł do swojego kufra i pogładził go czule, oddychając z ulgą.
Furinowi aż się łezka w oku zakręciła ze wzruszenia na widok starego przyjaciela - Ostrza Zachodu. Krasnolud zakuł się spowrotem w cały swój pancerz, rozmieścił broń na sobie tak, by mieć do niej swobodny, szybki dostęp. Sprawdził, czy krótkie miecze łatwo wychodzą z pochew, poprawił rękawice, by fałdy kunsztownie wyprawionej skóry nie zmieniały czucia broni w jego rękach i rzekł do nowego pracodawcy:
-Do usług, mości pana dobrodzieja. Za pozwoleniem jednak, wiem, iż transport odbędzie się wierzchem, na gryfach… pozwól zasię, panie, bym nieco zmienił swe wyposażenie u handlarza. I zezwól, panie, bym zaciągnął u waszeci większy jeszcze nieco dług, niż obecny, któren jednako waszmość z żołdu mego raczy sobie obtrącić, gdyż za poprzednią mą misję, która w ten żałosny sposób, z woli siły wyższej się potoczyła, nie otrzymałem jeszcze zapłaty.
- Ale nasze zadanie jeszcze się nie skończyło! - zawołał urażony hrabia.
Roger, podobnie jak Theodio i Furin, ucieszył się z odzyskanego dobytku, chociaż nie okazał tego w taki sposób, jak oni. Radość jednak nie przyćmiła braku zaufania i do strażników w ogóle, i do ich uczciwości w szczególności. Dlatego też dokładnie sprawdził zawartość plecaka, tudzież - jeszcze dokładniej - zawartość sakiewki. Jakby nie było, nie miał zamiaru być dobroczyńcą jakichś strażników, nawet jeśli w perspektywie czekała dobrze płatna praca. I rzeczywiście. W sakiewce brakowało monet… wszystkich! Na szczęście niczego, poza pieniędzmi nie ubyło.
- Panie hrabio, niech pan lepiej sprawdzi zawartość tego kuferka - powiedział Roger - bo tu kradną na potęgę. Panowie - zwrócił się do strażników - uprzejmie proszę o zwrot tych pieniedzy. Bardzo uprzejmie.
Ton, nie da się ukryć, z uprzejmością nie miał nic wspólnego.
-Mości hrabio, oczywiście, że nie. Jednakowoż, zważywszy na nowe okoliczności, należy przygotować się dobrze na czekające nas wyzwania, pańską ekspedycję zaś prowadzić niejako przy okazji - wszak kurs jej jest zbieżny z tym, który wytycza nam zlecenie owego magnata. - odrzekł Furin, dokańczając ostatnich, rutynowych poprawek swego stroju.
Tymczasem Theodio zdawał się nie słuchać słów Furina. Czym prędzej ściągnął z szyi rzemyk, po czym wsadził go do dziurki od klucza. Wielu mogło zdziwić zachowanie hrabiego, jednak nie dało się ukryć, że bardziej zaskakującym było to, że kiedy panicz przekręcił rzemyk, rozległ się charakterystyczny trzask przeskakujących zapadek.
Kiedy wieko kufra się uniosło, oczom zebranych w końcu ukazała się zawartość: kilka, może kilkanaście pękatych sakiewek. Theodio wyciągnął jedną i zaczął liczyć złote i srebrne monety. Znamiennym było, że nigdzie tam nie widać było miedzi.
- O kurwa… - wyrwało się jednemu ze strażników.
W sumie członków drużyny również zadziwiła zawartość kufra. Młody hrabia wcześniej nie miał okazji, żeby go otworzyć.
- Panowie! - warknął Roger, odrywając uwagę strażników od zawartości kufra. - Rodziłbym, zebyście natychmiast sięgnęli do swych sakiewek i oddali moje pieniądze, które sobie przywłaszczyliście.
- My nic nie mamy. Bierzcie swoje rzeczy i wynocha, albo wrócicie do celi - warknął jeden ze strażników. Drugi dalej oszołomiony patrzył na liczącego pieniądze hrabiego.
- Skoro nie macie... - Roger złapał swój plecak, przypasał szablę i ruszył w stronę drzwi. Gdy przechodził obok strażnika chwycił go nagle za gardło, a do pleców przystawił nóż.
- Jaka jest kara dla złodzieja, złapanego na gorącym uczynku? - spytał uprzejmie.
- Puszczaj go, albo trafisz z powrotem do celi! - krzyknął drugi dobywając broni.
- Nie żartuj, chłopcze - odparł Roger. - Właśnie dokonałem obywatelskiego aresztowania złapanego na gorącym uczynku złodzieja. I schowaj ten scyzoryk, bo jeszcze zaszlachtujesz swego koleżkę.
- Na gorącym uczynku?! - wrzasnął ponownie strażnik, bynajmniej nie kwapiąc się do chowania broni.
- Owszem. I mam na to świadków. Nie widać? - Kiwnięciem głowy wskazał swoich kompanów. - Były pieniądze, teraz ich nie ma, a byliście tutaj tylko wy. A ja bardzo nie lubię złodziei - podkreślił.
Furin stanął tuż obok drzwi z obnażonym mieczem - tak, by za plecami mieć litą ścianę, a jednak obejmować zasięgiem cięcia cały otwór. Był gotowy, w razie, gdyby któryś ze strażników - złodziei chciał zrobić coś głupiego.
- HA! Czy komuś jeszcze coś zginęło? - zapytał wyraźnie poirytowany strażnik. - Jeśli nie potrafisz policzyć własnych pieniędzy, nie wiń nas, a siebie! Opił się pewno w jakiej karczmie! A skąd mamy wiedzieć, co było w twojej sakwie?! He?! Gówno nas to obchodzi! A jeśli zaraz nie puścisz mojego kompana, porozmawiamy inaczej!
- A w mordę żeś chciał? - spytał teraz już nieźle wkurzony Roger. - Nie dość, ze złodziej, to jeszcze kłamca. Wy odpowiadacie za majątek więźniów, a zatem z was ściągnę moje srebro. Najwyzej najpierw wyślę was na spotkanie z przodkami, a potem odbiorę sobie swoją część. Resztę wam zostawię. Przyda się na pogrzeb.
Nagle do pomieszczenia wszedł lord Maavrel. Ogarnął beznamiętnym spojrzeniem całe zajście i podszedł do Rogera.
- Ile tobie brakuje? - zapytał.
- Trzy sztuki złota, dwanaście sztuk srebra. O trochę miedzi juz nie chodzi - odparł natychmiast Roger.
- Kto normalny tyle przy sobie nosi?! - zawołał wściekły strażnik. Drugi dalej trwał nieruchomo, obawiając się o swoje życie.
- Jasne, nikt. - Roger skinął głową, lekko, w stronę hrabiego, a raczej jego kuferka. - Niektórzy nie wierzą w banki, a inni potrzebują na pilne i niespodziewane wydatki.
-Prawda to, jako żywo. Trzosik tego jegomościa pełniejszy był, niźli jest. A sam srebra swego nie dochodzę, com go za pasem nosił w mieszku takim, jak ten, co u pasa mości strażnika wisi, dlatego jeno, że nie warto mi dla tak drobnej kwoty miecza dobywać - żołd mój nawet u początków kariery przewyższał ową kwotę po wielokroć, nawet głowa pomniejszych rzezimieszków napadających na karawany więcej była ceniona. Ale jeśli gwałt jakowy mym towarzyszom bedzie zadan, dłoń mi nie zadrży, a stal znów zabłyśnie jako w czas pogardy… - wywnętrzył się krasnolud.
Po chwili do pomieszczenia ponownie wszedł olbrzymi strażnik.
- Co tu się, do kurwy nędzy dzieje?! - ryknął, dobywając własnej broni. - Puszczaj go zawszony gnojku!
- Możecie być ciszej? Staram się policzyć pie… - Theodio nie zdołał skończyć mówić. Wielkolud doskoczył do bezbronnego hrabiego, szarpnął łapą do góry i przystawił własną broń do jego gardła, warcząc wściekle.
- A czemuż to, śmierdzielu - spytał Roger.
- Panowie! - zawołał oburzony lord Maavrel. - Natychmiast ich puścić! - nakazał Rogerowi i strażnikowi. Sam lord wydawał się teraz o wiele groźniejszy, niż wcześniej, a w jego oczach pojawił się gniew.
- Dobra, dobra. Pan tu rządzi... - warknął Roger, po czym odepchnął strażnika. - Oddajcie chociaż te znaczki handlarzy nożami - dorzucił.
Pod uwolnionym strażnikiem ugięły się nogi i padł na ziemię, cały czas usiłując znaleźć się jak najdalej od Rogera, w wyniku czego wykonał całkiem zabawny pokaz odpełzywania artystycznego.
- Jak bogów kocham, teraz powinienem was spowrotem wsadzić do celi - warknął olbrzymi strażnik, pchając Theodia w stronę włamywacza. Hrabia jednak wyhamował bieg i dopadł z powrotem do kufra, mamrocząc coś pod nosem.
- Niech to! Przez was się pomyliłem! - zawołał obrażony.
- Paniczu Radkroft, nie czas teraz na to - rzucił Maavrel, podchodząc do Theodia. - Lepiej się stąd oddalmy.
Kretyn, pomyślał Roger pod adresem przerośniętego strażnika. Spróbuj tylko.
- Przepraszam za zamieszanie - powiedział, kierując te słowa do lorda Maavrela, a nie do strażników. - Chodźmy, panie hrabio - dodał. - Niech pan zamknie ten kuferek. Z pewnością nic nie zginęło. W końcu miał pan klucz stale przy sobie.
Theodio zerknął na Rogera zdumiony, po czym skinął głową i zaczął wrzucać monety z powrotem do kufra.
- Mam wrażenie, jakbym o czymś zapomniał… - mruknął pod nosem.
 
Kerm jest offline