Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2014, 18:06   #48
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
JD czuł się niezręcznie, będąc wynoszonym na ramieniu przez matkę, lecz inaczej nie opuściłby kopalni. W trakcie ucieczki rozglądał się jeszcze za pomocnikiem Katariny. Miał nadzieję, że Mandark hermafrodyta nie powróci z błyskiem vendetty w oczach i żądzą mordu za to, że pozwolili Toreadorce zginąć. Jednak Ashford nie dostrzegł go i w końcu, gdy rozbrzmiał wybuch, zupełnie o nim zapomniał.

Pył, kurz, piasek, kamienie… Choć podświadomie spodziewał się dostrzec grzyba atomowego i słupów ognia, nic takiego dzięki Bogu nie zaistniało. Jedynie spłoszona leśna zwierzyna uciekała zdezorientowana. Para jeleni, wiewiórki u szczytu drzew oraz grupa ptaków, która wbiła się w przestworza i prędko pomknęła w dal. Jasny księżyc oświetlał całe zdarzenie, więc JD zdołał wszystko ułowić wzrokiem.

- Nie trzeba, dam radę - w końcu odparł, choć właściwie nie mógł uwierzyć, że odmawia krwi. - Jesteśmy bezpieczni? - zdołał dopytać, rozglądając się dookoła. Znajdowali się w lesie, a to mogło oznaczać wilkołaki. Kolejne zagrożenie, choć chyba jednak mniejsze niż to, z czym przed chwilą się zmagali.

- Nie licząc raczej żywej i raczej wkurzonej hrabiny pod tym gruzowiskiem, sługusa Katie, który gdzieś tu się pęta, bandy wilkołaków i jakichś ewentualnych przydupasów Mścisława... jesteśmy całkiem bezpieczni.

Mary zachichotała raczej głupawo. Chyba był to jej sposób na odreagowanie stresu.

- Musimy znikać jak najszybciej - rzekła już poważniej - Wsiadamy do auta i jedziemy jak najdalej... gdziekolwiek. Będziemy jechać aż do świtu. W trakcie zdam raport Cookowi. I tak miał tu wysłać jutro egzekutora, więc nie będzie zdziwiony. Będę miała tylko jedną prośbę do Ciebie, JD...

- Wcześniej chciałbym z tobą porozmawiać - potomek zmienił temat. - Mam wiele pytań, choć oczywiście na razie to musi poczekać - spojrzał krzywo na dzicz, w której wszystko mogło się czaić. Podparł się o Mary i z bólem wstał. Zdołał częściowo zabliźnić ranę, lecz wciąż daleko było do pełnego zdrowia. - To są kluczyki Mścisława, ale jego samochód prawdopodobnie jest o gdzieś tam - przekazał wampirzycy zdobycz, po czym wskazał w kierunku ruin kopalni. - Do którego auta chcesz wsiąść i jechać aż do świtu?

- Do tego, które znajdziemy najpierw - odparła lakonicznie Mary.

O dziwo, pierwszym samochodem, jaki zobaczyli w pobliżu był właśnie sportowy jaguar księcia, zaopatrzony w przyciemniane, kuloodporne - według oceny Matki - szyby. Jak się okazało, luksusowy pojazd miał też luksusowe wyposażenie, w skład którego wchodziła między innymi miniaturowa lodówka z dwiema saszetkami ludzkiej krwi. To pomogło Ashfordowi całkowicie zregenerować siły.

- Podzielimy się - zarządziła Mary - Do świtu zostały jakieś 4 godziny. Dwie prowadzę ja, dwie ty.. Póki prowadzę, możesz mnie pytać o wszystko, a ja na wszystko Ci odpowiem. Sama zresztą chciała wrócić do sprawy twojej dziewczyny... byłej dziewczyny. Potem, gdy siądziesz za kółkiem, zadzwonię do Cooka... a Ty będziesz grzecznie potwierdzał wszystko, co powiem. Umowa?

- Umowa - JD skinął głową. Wzmianka o Cassie w całości go zelektryzowała.

Siedzenia wykonane z ciemnej, brązowej skóry, złote kostki do gry zawieszone pod lusterkiem, a na tylnym siedzeniu dostęp do cieniutkiego telewizora i anteny satelitarnej odbierającej sygnał z dalekiego kosmosu. Może wstyd przyznać, ale Ashford posiadał podobne cudo u siebie w domu i właśnie do takich pojazdów był przyzwyczajony. Tylko, że teraz - umorusany i ze śladami skrzepłej krwi pod piersią - zupełnie nie pasował do wystroju.

- Aldona nazwała mnie potomkiem Posłańca. To jakaś starodawne miano Archonta? - zaczął.

Mary wpatrywała się w drogę przed nimi. Wyglądała wyjątkowo krucho - brudna i zmęczona po akcji, która nawet ją okazała sie trochę przerosnąć. Na liczniku wskaźnik sięgnął 160km/h, mimo iż wjechali w obszar miejski.

- Sabath lubi świętobliwe nazwy. U nich odpowiednik księcia to biskup. Nazywają nas Posłańcami Śmierci. Egzekutorów - Aniołami Apokalipsy. Takie tam pierdoły... - po chwili dodała. - Cassie współpracowała z Sabathem. To dlatego tak długo nie potrafiliśmy rozszyfrować kodu zabezpieczenia pendrive’a. To była wyższa półka. Nie stworzyła tego ani Twoja była, ani jej ojciec. Oboje natomiast pracowali dla Sabathu. Choć dziewczyna, myślę, że może nieświadomie.

- “Nie potrafiliśmy”? - powtórzył JD. - Z kim pracowałaś przy łamaniu kodu?

Matka uśmiechnęła się.

- To miłe. Chyba uważasz, że znam się na wszystkim, ale niestety nie jest tak. Ja potrafię najwyżej odpalić pasjansa. Zajął się tym Edgar, główny informatyk Camarilli - chyba tak można najlepiej określić jego funkcję. Facet ma pod sobą cały zespół od zadań... wirtualnych. Zaćmienie monitoringu, podmiana obrazu, znikanie informacji, które mogłyby wskazywać na istnienie naszego gatunku... To ich chleb powszedni - po chwili dodała - Uff. Rostock za nami.

Ashford odruchowo spojrzał w okno. Faktycznie, właśnie minęli ostatnie budynki i wjechali w las, gdzie tylko co jakiś czas krajobraz urozmaicały mniejsze i większe wioski. Za granicami miasta życie o tej godzinie nie istniało. Światło nie paliło się nawet w okazjonalnych domkach, wszystkie zwierzęta już dawno spoczywały w stodole, niekiedy tylko pojedyncza staruszka wracała z wygódki. Brujah nie mógł uwierzyć, że to ta sama planeta.

- Taki Edgar to skarb - odparł, po czym zamilknął. Odczekał chwilę, lecz jednak nie mógł wytrzymać. - I czego się dowiedzieliście? Co jest na tym pendrivie?

Z jakiegoś powodu telewizor na tylnym siedzeniu nagle się włączył i upiornie wysoki głos zaskrzeczał: „Czas karmienia! Czas karmienia-hahahaha!”. JD przeklął szpetnie, po czym błyskawicznie obrócił się i uderzył dłonią o obudowę. Urządzenie jednak się nie wyłączyło, tylko przekrzywiło. Brujah dojrzał w odbiciu tylnej szyby, że na monitorze w kółko wyświetla się ta sama animacja - rysunkowy Dracula podbiegający do lodówki, chłepczący krew z butelki po mleku, oblizujący się i klepiący po brzuchu. Jakim palantem musiał być Mścisław.

Zapewne wystarczyło nacisnąć jakiś uspokajający aparaturę guzik, lecz JD ani myślał go teraz szukać. Uderzył drugi raz - mocniej - telewizor obrócił się pod jeszcze większym kątem, zaszeleściło, po czym obraz zgasł.

- Więc co jest na tym pendrivie? - wrócił na siedzenie i z powrotem zapiął pasy. Miał nadzieję, że w tym samochodzie już nic ich nie zaskoczy.

- Robisz się wybuchowy, chłopcze - rzekła Mary z kamiennym spokojem, po czym wróciła do tematu - Twoja ukochana zanim została przemieniona była ghulem, niewolnicą krwi wampira. Pomagała Asmodeuszowi w jego badaniach nad artefaktami. Artefaktami, które mają sprowadzić Gehennę. Słyszałeś o tym chyba, prawda? Wielka zagłada nadnaturalnych bla bla bla - machnęła ręką, jakby odganiała upierdliwą muchę. - Do rzeczy. Cassie zajmowała się “dziennym” szukaniem śladów artefaktów, czyli przeczesywała muzea, zapiski wypraw archeologicznych, rejestry policji i tym podobne. Badała wiedzę ludzką, więc dla nas nie ma tam nic nowego. Jednakże po rodzaju zapisywanych na pendrivie danych i... lokalizacji mogliśmy się co nieco więcej dowiedzieć o kierunku badań Asmodeusza. Oczywiście, to stare informacje, ale dodałam dwa do dwóch z tego, co zaobserwował nasz wywiad i... chyba wiem, gdzie szukać tatuśka Cassie. Pytanie brzmi, czy chcesz zająć się tą sprawą? Czy pozwolisz wreszcie starej łajbie zatonąć?

Ashford westchnął. Tyle informacji. Wahał się tylko chwilę.

- Nie mogę odpuścić. Po prostu… nie mogę - odparł. - A słyszałaś coś o Jamesie Milesie? To detektyw, którego zatrudniłem i który przesłał mi ten pendrive, po czym zniknął. Pewnie został po prostu zamordowany… ale jak go zdobył? - zająknął się. - Wiesz, chyba jednak… zmieniłem zdanie. Znaczy, myślisz, że jest sens zajmować się tym? Nie stracę zbędnie czasu? Mojego, jako mojego i mojego, jako pomocnika Archonta. Właściwie wydaje mi się, że to, co wiem, po prostu wystarcza. A co ty myślisz…?

- O człowieku nic nie wiem. Co do sprawy, cóż, chodzi o trzy główne artefakty, które mają sprowadzić Gehennę, więc czemu nie? Mogę być zainteresowana. To zależy, czy Cook będzie miał coś dla nas, czy zgłosimy się jako wolontariusze - tutaj Matka mrugnęła porozumiewawczo. - Boże... ale jestem głodna!

- “Czas karmienia! Czas karmienia!” - powtórzył za nieznośnie wysokim głosem z animacji, po czym parsknął tym samym szaleńczym śmiechem, co kreskówkowa Dracula. - Boże, nie… naprawdę, cały czas słyszę to w głowie… utkwiło, jak nieznośna melodia.

- Ja słyszę tylko burczenie w brzuchu - odparła marudnie Krwawa Mary. - Na następnej stacji z prysznicami zrobimy postój. Ogarniemy się, a ja przekąszę jakiegoś tirowca.

- Tak zrobimy - zgodził się JD. - Właściwie dokąd chcemy dojechać? Kiedy będziesz wiedziała, że to już tu? Poza tym… przed czym uciekamy? Aldona leży pogrzebana pod ziemią, nawet jak się wydostanie, to nas nie wyśledzi - dodał, po czym zawahał się. - Wyśledzi?

- Nie uciekamy, tylko unikamy kłopotów - poprawiła Matka - Myślisz, że by nas tam przyjęli radośnie po zabiciu księcia? Zadanie wykonane. Ustaliliśmy zabójcę, nie mamy tam nic do roboty. Porozmawiam teraz z Cookiem i dowiem się czy zgodzi się na nasza wycieczkę, czy nas gdzieś znów rzuci. Tylko jedna prośba, o której wspominałam, zabiłam Mścisława, bo chciał Cię zabić. To on cię zranił, nie hrabina. Rozumiesz?

- Pewnie, że tak. W końcu tak to było - uśmiechnął się. - Ach ten Mścisław. Brutal i huncwot.

Na horyzoncie zaczęły nieśmiało migotać jaskrawe neony stacji benzynowej.

- Zanim zjedziemy się posilić… o czym rozmawiałaś z Aldoną? Co to był za język? Jak zmusiłaś ją, by cię uwolniła? W ogóle… co tam się wydarzyło? - przypomniał sobie. - Tyle pytań.

- Nie masz litości dla starej matki - westchnęła Mary - To była tak zwana mroczna mowa - wampirzy język sprzed czasów Camarilli. Bardzo... niemile dziś słyszana. Liczyłam jednak na pewien sentyment ze strony Aldony i... mi się udało. Oooo patrz ile tu mają ciężarówek. Może nawet jakiś domyty tirowiec się znajdzie... W każdym razie nie zmusiłam jej do niczego, odwołałam się do jej rozdwojenia jaźni. Powiedzmy, że... miałam pojęcie co działa, na którą osobowość i to wykorzystywałam. Aldona jest szalona, ale też jest matką. Nie zrozumiesz tragedii, jaką sama sobie zgotowała... Ja sama... dopiero zaczynam to rozumieć. Dobra, skręcamy. Przerwa na siusiu, mycie rączek i jedzooonko!

Ashford nie odpowiedział, trawiąc słowa wypowiedziane przez Matkę. Jego rozważania przerwało zajechanie na parking. Wyszedł z pojazdu, rozprostował nogi i przeciągnął się rozkosznie, chłonąc chłodne nocne powietrze. Rostock pozostał daleko w tyle wraz ze sprawą doprowadzoną prawie do końca - do momentu, w którym musieli przekazać zadanie. JD miał pełne prawo, by być z siebie zadowolonym.

Jeszcze więcej przed nim czekało. Dowiedzenie się prawdy o Cassie - zupełnie obcej osobie, jak się okazało. W którym momencie została ghoulem? A może była nim od początku znajomości? JD przeczuwał, że nawet nie zna pytań, które powinien zadać.
 
Ombrose jest offline