Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2014, 23:42   #53
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rozmowa z Ezechielem przebiegła źle.

Wiedziała, że prędzej czy później mężczyzna się zorientuje w jej roli, powinna sama mu wszystko opowiedzieć, ale nie mogła się zdobyć na szczerość. Palący wstyd odbierał jej głos, paraliżował mięśnie za każdym razem, kiedy próbowała. Może gdyby Fraya nie było obok nich.. było by jej łatwiej.

Ezeachiel był wściekły, miał prawo do tej złości, zawiodła go, zdradziła zasady, które wyznawał, które wyznawali na farmie. Zdziwiła się nawet, że nie podniósł na nią reki. Gdyby ojca doprowadziła do takiej wściekłości… Jej nigdy nie skarcił – nie miał powodu, zawsze dobrze się zachowywała - ale bracia dostawali. Zasady były klarowne – starszych się słucha i szanuje, nie pyskuje się, nie wykłóca. Odpowiada na pytania, niczego nie zataja. Miał prawo do tej wściekłości, miał nawet prawo ją uderzyć.

Nie pobiegła jednak za nim, nie przeprosiła za swoje zachowanie. Choć powinna, starszym należał się szacunek, od małego była tego uczona. Ojciec nie żył, Deakin był jej najbliższym krewnym. Technicznie rzecz biorąc była mu winna posłuszeństwo, równe temu, jakie powinna okazywać ojcu.
Ale w tym momencie nie była do tego zdolna. Odeszła na bok, ciągle zaciskając pięści. Usiadła poza zasięgiem światła rzucanego przez ognisko.


- Dobrze się czujesz? Jakoś nam się udało przejść ten cholerny tunel – usłyszała czyjś cichy głos. Drgnęła zaskoczona.
Lynx. Nie zauważyła go, szukała samotności. Jednocześnie poczuła ulgę, że to on.
- Byłam pewna, że tam zostaniemy na zawsze - odpowiedziała, jeszcze cichszym głosem. Potrzebowała kilku chwil, żeby zebrać myśli, powściągnąć emocje. - I tak utknęliśmy... - wskazała brodą na rumowisko. W jej oczach zamigotał niepokój, zastępując wcześniejszą złość. - Idziesz tam?
- Ktoś musi… ale nie idę sam, Silny i Ezechiel idą ze mną. Jak już mowa o Ezechielu…
- przerwał na chwilę, jakby zastanawiał się jakich słów użyć - o co Wam poszło? Jak nie masz ochoty o tym mówić, nie odpowiadaj, nie obrażę się - powiedział nieco żartobliwie.
Przygryzła wargę i uciekła wzrokiem, wyraźnie czymś zawstydzona. Milczała. Kiedy już wydawało się, że tak zostaną, siedząc w ciszy, odezwała się w końcu.
- Obraziłam go. Zachowałam się niedopuszczalnie. Jestem mu winna posłuszeństwo. Krzyczałam zamiast okazać szacunek. On ma prawo pytać. Wiedzieć.
Opuściła głowę.
- Pytał o wydarzenia na farmie. I Fraya. Był zły.
- Zauważyłem -
odpowiedział krótko.
Potem dodał: - W sumie wybrał sobie kiepską chwilę na pytania o takie wydarzenia… chociaż, na rozmowy o czymś takim nigdy nie ma dobrej pory.
Dłubał coś przez chwilę przy swojej broni, jakby po raz kolejny sprawdzał czy wszystko jest w porządku. Wreszcie z nieco ściśniętym gardłem zapytał: - Czy Ty i Fray? Jesteście… - głos robił mu się sztywny - jesteście razem?
Zaczerwieniła się, tak mocno, że było to widoczne w półmroku korytarza. Znowu milczała długą chwilę.
- Nie wiem. Nie. Nie ja o tym decyduję. Nie. To nie tak.- wyrzuciła z siebie w końcu. Kolejna pauza. Zbierała sięna odwagę. To dziwne, ale chyba wolałaby przejść na powrót przez tunel niż opowiadać o tamtych wydarzeniach. Słowa jednak niosły ulgę, choć smakowały gorzko. Wypluwała je powoli.- Fray był nadzorcą. Tam... W karawanie... - zamilkła znowu, szukając słów. - Mogli mnie mieć wszyscy... Fray zdecydował, że będzie mnie miał na wyłączność. Zgodziłam...zgadzałam się.
Zacisnęła szczęki.Teraz i tak nie było odwrotu.
- Wiem, co myślisz. Nie musisz nic mówić. Ezechiel... Masz mnie teraz za ladacznicę, jak on. Nie zdążył powiedzieć, ale tak myśli. Dlatego był zły.

Ręce snajpera zacisnęły się mimowolnie. Trochę chrapliwie odpowiedział: - Nie, nie mam, akurat ja jestem ostatnią osobą, która by mogła Cię osądzać. Zrobiłaś to bo chciałaś przeżyć, ja też robiłem rzeczy z których nie jestem dumny. Najważniejsze… - słowa zrobiły się cieplejsze - … najważniejsze, żebyś Ty tak o sobie nie myślała. Bo Cię to będzie niszczyć… wiem co mówię. Nie jesteś taka, widziałem jak w tunelu pomagałaś Samancie z dzieciakami, mi to przyszłoby trudniej niż strzelanie. Jeśli chciałabyś kiedyś w przyszłości nauczyć się strzelać na przykład, to daj znać, z chęcią Ci pomogę. Może świadomość, że potrafisz się obronić w jakiś sposób Ci pomoże?
Wypuściła wstrzymywane od jakiegoś czasu powietrze.
- Skoro ty rozumiesz, to może Ezechiel też pojmie... To straszne, kiedy rodzina cię potępia. Może zrozumie... Zachowałam się niezgodnie z zasadami. Kobieta nie powinna bez miłości oddawać się mężczyźnie. To niemoralne. Powinna walczyć, nie ulegać. - westchnęła znowu. - Może mi wybaczą.
Spojrzała na Lynxa, nieśmiało.
- Potrafię strzelać. Z karabinu. I colta. Tylko nie do ludzi.

- Zrobiłaś co uważałaś za słuszne, myślę, że reszcie nic do tego. Ezechiel to zaakceptuje albo nie. Co do strzelania, jak będziemy mieli chwilę, to pokaże Ci kilka przydatnych sztuczek, nie nauczę Cię zabijania, bo szczerze powiedziawszy nie wiem czy bym umiał. To pewnie kwestia konieczności i danej sytuacji, niemniej możesz liczyć na moją pomoc jakby co.
Nie rozumiał, co znaczy wyłączenie z rodziny we wspólnocie, gdzie rodzina była wszystkim. Odrzucenie. Ale dał jej odwagę. Spojrzała na niego znów, sprawdzając, czy mówi poważnie, czy na pewno jej nie potępia. Coś na jego twarzy, w jego oczach ją przekonało.
- Dziękuję. Za wszystko... Będziesz na siebie uważał, tam, obiecujesz? Nie zniosłabym, nie... - zmieszała się, więc dodała tylko. - Powodzenia, Lynx.



Ezechiel odpoczywał, nie podeszła, przysiadła niedaleko. Czekała, w dziwnym stanie półsnu, półświadomości, drzemała, nie chcąc przegapić momentu ich wejścia na rumowisko. Nie mogła pozwolić mu odejść bez słowa. Nie teraz, kiedy w końcu zebrała się na odwagę.

Kiedy ten podniósł się w końcu, przygotowując z Lynxem i jeszcze jednym nieznajomym do wejścia na rumowisko, podeszła do niego.
- Chciałam przeprosić za moje zachowanie - powiedziała cicho. - Wybaczysz mi?
Spojrzał na nią surowo, ten wyraz twarzy chyba najbardziej do niego pasował i wychodził mu zapewne mimowolnie przy każdej nadarzającej się okazji. Zaprzeczająco pokręcił głową. Skuliła ramiona, szykując się na kolejne ciężkie słowa. Zaskoczy ją jednak. Znowu.
- Nie ma sensu przepraszać – odparł. - Jeśli tak ci łatwiej, skup się na tu i teraz. - Można było odnieść wrażenie, że przez ten krótki moment Ezechiel był nawet wyrozumiały, choć wcale to do niego nie pasowało. Ściszył głos. - Fray to sukinsyn gorszy od Dentysty, ale nam pomoże, a my pomożemy jemu. Czas jednak żebyś się zastanowiła czego chcesz i ile jesteś w stanie zrobić by to osiągnąć. - Pokiwał głową. - Musisz zdecydować.
- Nie rozumiem. O czym mam decydować?
- Co teraz zrobisz. Niedługo ta chora wędrówka się skończy. Wtedy ja i Fray, może ktoś jeszcze, ruszymy za Dentystą.
- Po co?
- Żeby go zabić.
- Po co?
- powtórzyła, tym razem z wyrazem kompletnego niezrozumienia na twarzy.
- Bo na to zasłużył - odparł. - Czy muszę wymieniać powody?
- Nie, nie.
– pokręciła szybko głową. Nie było teraz czasu, aby tłumaczyć mu, że zemsta nie ma sensu, nie prowadzi do niczego dobrego.
- Przepraszam, ze nie okazałam ci należnego szacunku.
Machnął leniwie ręką. - Wybacz, że na ciebie naskoczyłem. - Nie powiedział nic więcej, widać było, że te słowa łatwo nie przeszły mu przez gardło. - Wybacz staremu prykowi, panienko Deakin - rzucił z nagłą lekkością.
Odprężyła się. W oczach zamigotała jej ulga.
- Jesteś teraz moim najbliższym krewnym, Ezechielu Deakin. Masz prawo pytać a ja powinnam odpowiadać, zamiast zachowywać się niewdzięcznie. Ojciec nie byłby ze mnie zadowolony...
Spojrzała mężczyźnie w twarz.
- Co chcesz wiedzieć?
Westchnął. - Chce wiedzieć czy jesteś po mojej stronie. Czy wiesz coś więcej o pozostałych. Coś co może nam pomóc, albo coś co może nam zagrozić. Wystarczyło mi spojrzenie bym zrozumiał jakim człowiekiem jest Frayem, ale gdybym wiedział więcej… - Znów na moment zacisnął pięści. - Sam nie wiem. Nie lubię być zaskakiwany.
- Przepraszam.
- powtórzyła. - Jesteś bratem, mojego ojca, zawsze będę po twojej stronie.
Nabrała powietrza, jak przed zanurzeniem głowy w wodzie. Wóz albo przewóz.
- Co do Fraya... wstyd mi, ale lepiej, żebyś to usłyszał ode mnie. W karawanie... Sypialam z nim. Z własnej woli. Nie zmusił mnie.
Jego paznokcie aż wbiły mu się w skórę. - Dlaczego? - spytał, lecz po chwili odwrócił wzrok. - Nieważne. Nie musisz się tłumaczyć.
- Ezechiel - złapała mężczyznę za rękaw. W jej głosie była desperacja. - Albo wszyscy, z przymusu, albo tylko on. Co miałam robić? Nie odtrącaj mnie, postaraj się zrozumieć.
- Nigdy nie odtrącam rodziny
- odpowiedział rewolwerowiec - Są sytuacje, które wymagają poświęceń - rzucił nieco naiwnie i dobrze zdawał sobie z tego sprawę - a to chyba była dobra zagrywka taktyczna. Fray miał jakiś posłuch, więc to wykorzystałaś. Rozumiem.

Odetchnęła, jej ciało rozluźniło się zauważalnie.
- Dziękuję. Uważaj tam na siebie. - wskazała zwalone przejście.
Rewolwerowiec skinął głową. - Odpocznij trochę - rzucił tylko.

Przez sekundę miała ochotę przytulić się do niego, jak kiedyś, kiedy była mała dziewczynką, a ramiona ojca wyznaczały granice bezpiecznego świata. Ale tym razem zabrakło jej odwagi.
Przysiadła na piętach i patrzyła, jak odchodzą – dwóch mężczyzn, którzy zaczęli wyróżniać się z szarości otaczającego ją od kilku miesięcy świata.

„Pod Twoja opiekę uciekam się,
święta Boża Rodzicielko,
moimi prośbami racz nie gardzić
a od wszelkich złych rzeczy
racz ich zawsze wybawiać”.


Słowa wymknęły się z zakamarków jej pamięci, dawno zapisane, wyryte w dzieciństwie zapomniane. I przypomniane nagle, w jednym momencie. Zadrżała.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline