Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2014, 14:52   #181
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Gabinet Cyrulika, Tempelhof
Rozmowa Lorenza z Walbrechtem


- No i co o tym sądzisz? - spytał Walbrecht podchodząc bliżej.
Lorenzo zamyślił się przez chwilę gładząc dłonią swoją równie przystrzyżoną brodę. - Łżą jak psy... albo nie chcą nam wszystkiego powiedzieć. - Stwierdził po dłuższym namyśle. - Trzęsą się ze strachu, rozglądają się nerwowo po sobie i bardzo starają się mówić jednym głosem.
- Więc co robimy? Zawezwać oprawców i na stół z nimi, by przy odpowiednich środkach perswazji wyciągnąć z nich co trzeba? - Walbrecht spytał niepewnie.
- Znasz mnie… - uśmiechnął się w odpowiedzi Lorenzo. - Zrobiłbym to z wielką chęcią, ale po ostatnim przykrym wypadku z jeńcem Lord Viktor zakazał tych czynów. Będę musiał jednego z nich zaciągnąć przed jego obliczę i chyba wiem kogo. - spojrzał znacząco na skuloną pod ścianą Lyndis - Reszta to pospólstwo niegodne jego osoby.
Szlachcic spojrzał na dziewczynę ukradkiem, domyślił się od razu o kim Lorenzo mówił.
- Dziewka z niej zacna przyznać trzeba, zapewne spodoba się Lordowi Viktorowi. Jednakże co z resztą? Jeśli nie mamy ich zabijać to cóż innego? Mam chodzić z nimi i udawać ich przyjaciela? - na twarzy Walbrechta pojawiło się zakłopotanie wynikające z różnicy klas społecznych. W końcu szlachcic w towarzystwie byle kogo wyglądał dosyć... niepoważnie.
- Nie ja ustanawiałem tu prawo i gdyby nie było to konieczne to nie kazałbym Ci niańczyć grupę cuchnących cudzoziemców. - Odparł Lorenzo zamykając drzwi od gabinetu na wszelki wypadek. - Jednakże nie możemy pozwolić im opuścić murów miasta dopóki sprawa się nie wyjaśni. Niestety, nie dano mi wyraźnych powodów by uwięzić ich w lochu, chociaż nie ukrywam, że zrobiłbym to z wielką przyjemność dla dobra interesów Lorda Viktora. - Inkwizytor sięgnął do sakiewki wyciągając z niej złotą koronę, po czym wręczył ją Walbrechtowi. - Zapłać im za pokoje w gospodzie i postaraj się by nie mieli zbyt wielu powodów do opuszczenia miasta.
- Kto chciałby nocą opuszczać miasto? Byliby pożywką dla upiorów i innego szkaradztwa z lasu. Poza tym, kto im bramę otworzy? - Fuknął młody mężczyzna kompletnie lekceważąc obawy inkwizytora. - A z tą monetą to mnie chyba obrażasz. - dodał odpychając od siebie dłoń arystokraty. - Wystarczy mi pieniędzy by zafundować im nocleg oraz wyżywienie. I muszą się umyć bo na Sigmara, śmierdzą jakby spędzili tydzień wygrzebując trupy z cmentarza.
- Dobrze więc, rób jak chcesz... - Lorenzo wiedział, że Walbrecht droczy się z nim nie okazując należytego mu szacunku. Oczywiście, jako prawa ręka Lorda Viktora do pewnego stopnia był jego zwierzchnikiem, ale z drugiej strony Walbrecht kandydował do tego samego tytułu i przy odpowiedniej okazji z pewnością wepchnąłby mu sztylet między łopatki. -...ale jeśli tym razem nawalisz to osobiście dopilnuję by Lord Viktor srogo Cię ukarał.
- Sądzę, że nie musisz się o to obawiać. Poinformuję Kapitana Dashauera o zaistniałej sytuacji oraz by przestrzegł swych ludzi przed grupą cudzoziemców. To powinno załatwić sprawę, aby bramy nocą pozostawały szczelnie zamknięte. Gorzej może być za dnia. Osobiście nie sądzę by byli na tyle pokorni i chcieli robić co im każę. - młodzieniec odpędził oburzenie i oparł się plecami o krzesło zastanawiając się jak to rozwiązać.
- Bramy i tak są zamykane na noc - nikt nie wchodzi, nikt nie opuszcza miasta. - Poprawił go Lorenzo podchodząc do drzwi. - Postaram się teraz przekonać Lyndis by poszła ze mną do Lorda Viktora, bo w końcu sprawa dotyczy jego osoby. A jeśli spotkam po drodze Edmunda to nie omieszkam poinformować go o naszym nowym cuchnącym nabytku. - Lorenzo wyszedł z pomieszczenia, po czym ruszył w kierunku zebranych pod ścianą cudzoziemców.



Ulice Tempelhof, Sylvania
31-szy Vorgeheim
Zmierzch


Dwie szczupłe sylwetki mknęły przez mrok opatulone grubymi płaszczami. Zaniepokojona dziewczyna wtuliła się wgłąb otrzymanego przez Lorenzo okrycia jakby chciała w ten sposób uciec od pogrążających ją coraz bardziej złowieszczych myśli. Zastanawiała się w jakie jeszcze tarapaty wpadnie, jaki będziecie rezultat spotkania z tym tajemniczym Lordem Viktorem, a przede wszystkim dlaczego to właśnie jej zgotowano ten paskudny los? Z dala od domu, od sióstr, od ojca, w kompletnej samotności ciągnięta była przez ulicę jakiegoś zapadniętego miasta przez zupełnie obcego jej mężczyznę, który swe myśli chował za pozbawioną uczuć maską. Jej rozważania przerwał powalający wręcz smród nieczystości, które ktoś wylał z wysoka tuż przed nimi. Uważała, by w to nie wdepnąć tak samo jak w liczne stosy śmieci, które leżały rozkładając się na ulicy. Zastanawiało ją dlaczego te wszystkie domy nie są połączone ze sobą siecią kanalizacyjną? Dlaczego ludzie wciąż wyrzucają odpadki i nieczystości prosto na ulicę? Dopiero wtedy uderzyło w nią jak długo przebywała w towarzystwie Christofa poza ramionami cywilizacji. Wcześniej była przecież zwykłym mieszczuchem i nigdy nie zwróciłaby uwagi na odpadki lęgnące się po ulicach wielkich miast Imperium.
Idący obok niej Lorenzo uśmiechnął się tajemniczo przyglądając się jej kątem oka.
- Co Cię tak bawi? - spytała przełykając gorzko ślinę.
- Wiele rzeczy. - odpowiedział nonszalancko - Przede wszystkim Twoja rekcja na widok gówna płynącego po ulicy. Nie chcę Cię urazić swoją szczerością, moja zacna pani, ale w chwili obecnej wyglądasz i pachniesz niewiele lepiej od walących się dookoła nieczystości.
Lyn spuściła wzrok chowając się po komentarzu, jakby miało to w czymkolwiek pomóc.
- Nie obawiaj się. W takim stanie nie zostaniesz przedstawiona prawowitemu władcy Tempelhof. - Odpowiedział Lorenzo widząc reakcję spłoszonej dziewczyny. - Najpierw czeka Ciebie gorąca kąpiel i chwila relaksu.
Chowając wzrok możliwym było, że chciała ukryć, coś czego ukryć nie potrafiła. Facet przypominał jej Gerharda nie tylko z wyglądu, ale także ze sposobu bycia. Z jego słów sama nie wiedziała, czy się cieszyć, czy nie. Bała się, a przez strach jej wzrok był nieufny. Ciężko jej było stwierdzić czy to, co mówił było prawdą, czy może radosnym poczuciem czarnego humoru bezwzględnego jak u tego potwora Gerharda.
Widząc brak werbalnej odpowiedzi u Lyndis mężczyzna przyśpieszył kroku. Na ulicach Tempelhof o tej porze nie spotkali nikogo z wyjątkiem paru przebiegających kotów i niewiele mniejszych od nich szczurów, które na widok ludzi nurkowały w nieczystościach. W końcu zaczęli zbliżać się do zamku, który już z tej odległości robił niesamowite wrażenie - szczególnie w zestawieniu z otaczającym go cuchnącym miastem. Posiadłość Lorda Viktora ulokowana była na dosyć wysokiej skalistej górze, która w miejscu gdzie wyrastał zamek ścięta została wpół. U jej podnóża prowadziła wąska kręta ścieżka, którą poczęli wspinać się dostojnicy.



Twierdza Tempelhof, Sylvania
31-szy Vorgeheim
Zmierzch

Przed barbakanem otwierającym się na resztę masywnej budowli stali członkowie gwardii godnej niejednego władcy. Ubrani w ciężkie zbroje płytowe i uzbrojeni w piki oraz miecze jednoręczne o niespotykanie szerokim ostrzu stali na baczność przyglądając się w milczeniu dwóm postacią zbliżającym się do bram. Na ich spotkanie wyszedł mężczyzna wyróżniający się nie tylko bogato zdobionym uzbrojeniem od reszty otaczających go rycerzy, ale także na pozór swobodnym poruszaniem się, co musiało świadczyć o jego wysokiej randze. Kapitan Edmund Dashauer, bo tak miał na imię ów mąż, zbliżył się do inkwizytora z niezadowolonym wyrazem twarzy. - Kto to jest? - Spytał podejrzliwie sędziwy wojownik wskazując ruchem głowy zakapturzoną dziewczynę.
- Lyndis Kratenborg, arystokratka z… - Lorenzo spojrzał ku kobiecie oczekując odpowiedzi.
- Z Nuln - odpowiedziała niepewnie nie znając swoich dalszych losów - Lyndis Kratenborg z Nuln - podsumowała spoglądając z obawą na gwardzistę.
- Śmierdzi jak mokry pies. - skomentował kapitan - Chcesz ją w takim stanie postawić przed obliczę Lorda Viktora?
- Oczywiście, że nie. Wcześniej służba się o nią odpowiednio zatroszczy. - odparł Lorenzo z uśmiechem na twarzy - Mam do Ciebie małą prośbę. - dodał zmieniając temat. - Twój przyjaciel Walbrecht niańczy pod moją nieobecność bandę niedomytych cudzoziemców i sylvańskich chłopów. Nie mogą oni opuścić murów Tempelhof za wszelką cenę, a jeśli którykolwiek z nich pokusi się o ucieczkę to możecie wedle uznania ściąć mu łeb lub nafaszerować bełtami.
Słowa inkwizytora zmroziły krew w żyłach dziewczyny. Pomimo, że spędzenie z tamtymi ludźmi ledwie dwóch dni nie było długim okresem to tak, czy inaczej, byli ostatnią grupą z którą mogła się identyfikować. Sadystyczne zapędy nie wróżyły nic dobrego, w szczególności w osobach postawionych wysoko - czego zresztą dowiódł Gerhard. Przełknęła ciężko ślinę i jakby minimalnie bardziej schowała się w płaszczu i minimalnie mocniej zacisnęła palce na jego materiale. Na szczęście nie pisnęła cicho, choć tylko dlatego, że nie zostało to powiedziane prosto w jej twarz.
Kapitan Edmund skinął głową z uśmiechem na twarzy. - Będzie jak sobie życzysz.


Lorenzo wraz z towarzyszącą mu młodą arystokratką weszli na dziedziniec otoczony przez uzbrojonych ludzi kapitana Edmunda Dashauera. Inkwizytor doprowadził ją w kierunku wielkich okutych żelazem drewnianych wrót prowadzących do warowni Lorda Viktora. Otworzyły się nadzwyczaj łatwo pod ledwie lekkim pchnięciem dłoni mężczyzny. Znaleźli się w przedsionku długiego korytarza nakrytego czerwonym dywanem. Po bokach stały wysokie zdobione złotem świeczniki, a na ścianach w rzędzie ustawione były obrazy, kamienne gargulce i podobizny innych legendarnych stworów. Lorenzo zatrzymał dziewczynę zrzucając z niej płaszcz pod którym kryła się brudna podarta sukienka. Lyndis oddarta z zakrywającej jej szaty poczuła się niepewnie, wręcz nago, chociaż wcześniej nie było to dla niej powodem do zmartwień. Być może to przepych zamkowych pomieszczeń sprawił, że poczuła się jak zwierzę w obcym środowisku.
Drzwi od sąsiadującego z głównym korytarzem pomieszczenia otworzyły się wypuszczając trzy kobiety w strojach służebnic. Zbliżyły się one do przybyszów kłaniając się nisko.
- Przygotujcie kąpiel. - Rzucił w ich stronę inkwizytor, po czym zwrócił się w stronę Lyndis. - Udasz się z nimi, weźmiesz kąpiel i inne przyjemności, a za jakieś dwie godziny przyślę kogoś po Ciebie.
Wszystko wyglądało jakby faktycznie miała szanse zażycia gorącej kąpieli. Strach mieszał się nieco z uczuciem pragnienia zmycia z siebie wszystkich pozostałości minionych wydarzeń. We wszystkim poczuła ulgę, że przynajmniej na jakiś czas będzie mogła być sama, z dala od psychopatycznych morderców w najdroższych szatach. Prowadzona przez służebnice weszła do pokoju zastawionego ciężkimi bogato zdobionymi meblami. Jedna z dziewczyn wyciągnęła z mniejszego sąsiedniego pokoju okrągłą ceramiczną wannę, którą następnie przepchnęła na sam środek pomieszczenia. Pomimo, że w kącie stał parawan otaczające ją służki ściągnęły z niej porwane łachy, a właściwie rzecz ujmując - zerwały. Do wanny została wlana z pluskiem parująca woda. Młoda arystokratka zanurzyła się powoli próbując przyzwyczaić się do jej gorąca, ale nim zdołała się w pełni zrelaksować dostała mokrą gąbką po uszach za którymi zaległa się zaschnięta krew i brud.
- Aaa… - uciekła delikatnie nie spodziewając się, że woda w tamtych okolicach może być nadal lekko parząca. Nie uciekała jednak ani nie wzbraniała się od szorowania. Nie było też niczego niezwykłego w pomocy podczas kąpieli. Sama u siebie również z takowych korzystała, choć z reguły tylko na początku by zorganizować gorącą wodę w wannie.
Siedziała i grzała się czując się przez chwilę jak u siebie w domu. Nie była w stanie jednak zapomnieć o horrorze jaki przeżyła, lecz energiczna praca służek pozwalała na chwilę nie przejmowania się nim. Chowając się w wodzie i kuląc się w kłębek, zasłaniając jednocześnie pomału kąpiel dawała ukojenie i odprężenie. Jedna ze służek przyniosła niewielką buteleczkę wypełnioną jakąś bursztynową substancją. Po jej odkorkowaniu w powietrzu uniósł się kojący zmysły zapach, a następnie jej zawartość została wlana do wanny. Lyndis czuła jak jej skóra chłonie jak gąbka olejek eteryczny wyzbywa się nieprzyjemnego zapachu. Odprężona jęknęła z wyraźną ulgą zanurzając się coraz głębiej w pachnące świeżością północnych lasów wody. Rozluźniony oddech stawał się coraz cięższy i głębszy przy którym zamknęła oczy. Po kolejnych chwilach strach uleciał całkowicie. Było jej błogo i mogłoby tak zostać. Wszystko z zamkniętymi powiekami było doskonale. Problemem były tylko łzy, które błyskawicznie zbierając się przy kancikach oczu zaczęły spływałać po policzkach. Ogarnęła ją panika i ponownie płacząc zakryła twarz dłońmi, zwijając się w kłębek.
- Panienko?... - Zapytała najmłodsza z usługujących jej dziewczyn. Podeszła nieco bliżej, przykucnęła zbliżając się do niej z zamysłem czułego położenia dłoni na jej głowie. - Coś się stało? - Spytała spoglądając na nią swymi wielkimi jak tarcze Mannslieba oczami.
- Nie… Nic… - wyciskała w całkowitej bezradności, jakby naiwnie starając się przekonać własną siebie, nie mogąc i tak nic poradzić na lecące łzy - Jest wszystko w porządku… - uśmiechnęła się kompulsywnie.
Służka odsunęła się od niej zdając sobie sprawę, że dziewczyna jest czymś bardzo zatroskana i nie zamierza podzielić się z nią swym problem. Towarzyszące jej kobiety wyszły na chwilę z pomieszczenia i po upływie kilku minut jedna z nich przyniosła długą piękną suknię, którą położyła na stole. Druga zaś zdobyła świeżą bieliznę i gorset kładąc je na krześle tuż obok wanny. Służka, która wcześniej próbowała ją pocieszyć sięgnęła po grzebień i zaczęła rozczesywać jej mokre włosy, a po uporaniu się z nimi podała jej długi biały ręcznik. Łzy w końcu przestały lecieć razem z rozczesaniem jej włosów. Mogła więc wyjść z wanny i wytrzeć spływające krople z ciała. Rozbita na twarzy z lekko opuszczoną głową po prostu sięgnęła po kolejne okrycia ciała.


Pod Szemranym Krukiem, Tempelhof
31-szy Vorgeheim
Zmierzch

Budynek, do którego przybyli cudzoziemcy wraz z prowadzącym ich dostojnikiem na czele był lokalną norą pasującą wizualnie do nadmorskich spelun po brzegi wypełnionych portowymi narożnicami, aniżeli lokalem godnym nazwania karczmą. Dach uginał się pod własnym ciężarem, okna zabite dechami, zaś miękkie od nagromadzonej wody podpory przeżerały stada żerujących korników. Wewnątrz, ku zdziwieniu wszystkich, nie wyglądało to aż tak źle - wiszące na jednym zawiasie drzwi otworzyły się na całkiem przytulne pomieszczenie z własnym paleniskiem, okrągłymi stojącymi na wszystkich czterech nogach stolikami i dostarczonymi do nich całkiem wygodnymi krzesłami. Właściciel tego lokalu - kolejny łysiejący tłuścioch przecierający ladę - specem od marketingu raczej nie był, ale z drugiej strony może jednak był w tym pewien chwyt reklamowy - poprzez porównanie, bo na tle otoczenia nawet szczur w bułce smakowałby nieźle. W kącie przy kominku stał spory czerwony fotel, chociaż nieco przetarty od częstego używania. Poza wspomnianym karczmarzem w pomieszczeniu nie było nikogo innego. Walbrecht Tarashoffer podszedł do gospodarza wciskając mu do ręki złotą monetę prosząc o jadło i wolne pokoje na noc. Karczmarz podał listę zamówień swojej żonie, która nie ujmowała mu swą opasła posturą i po chwili z kuchni wydobył się przyjemny dla zmysłu powonienia zapach pieczonego dzika. Na ladzie zaś, pojawił się antałek sylvańskiego piwa, obok którego zalśniło pięć mosiężnych kluczy.

 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 09-04-2014 o 22:45.
Warlock jest offline