Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-04-2014, 14:52   #181
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Gabinet Cyrulika, Tempelhof
Rozmowa Lorenza z Walbrechtem


- No i co o tym sądzisz? - spytał Walbrecht podchodząc bliżej.
Lorenzo zamyślił się przez chwilę gładząc dłonią swoją równie przystrzyżoną brodę. - Łżą jak psy... albo nie chcą nam wszystkiego powiedzieć. - Stwierdził po dłuższym namyśle. - Trzęsą się ze strachu, rozglądają się nerwowo po sobie i bardzo starają się mówić jednym głosem.
- Więc co robimy? Zawezwać oprawców i na stół z nimi, by przy odpowiednich środkach perswazji wyciągnąć z nich co trzeba? - Walbrecht spytał niepewnie.
- Znasz mnie… - uśmiechnął się w odpowiedzi Lorenzo. - Zrobiłbym to z wielką chęcią, ale po ostatnim przykrym wypadku z jeńcem Lord Viktor zakazał tych czynów. Będę musiał jednego z nich zaciągnąć przed jego obliczę i chyba wiem kogo. - spojrzał znacząco na skuloną pod ścianą Lyndis - Reszta to pospólstwo niegodne jego osoby.
Szlachcic spojrzał na dziewczynę ukradkiem, domyślił się od razu o kim Lorenzo mówił.
- Dziewka z niej zacna przyznać trzeba, zapewne spodoba się Lordowi Viktorowi. Jednakże co z resztą? Jeśli nie mamy ich zabijać to cóż innego? Mam chodzić z nimi i udawać ich przyjaciela? - na twarzy Walbrechta pojawiło się zakłopotanie wynikające z różnicy klas społecznych. W końcu szlachcic w towarzystwie byle kogo wyglądał dosyć... niepoważnie.
- Nie ja ustanawiałem tu prawo i gdyby nie było to konieczne to nie kazałbym Ci niańczyć grupę cuchnących cudzoziemców. - Odparł Lorenzo zamykając drzwi od gabinetu na wszelki wypadek. - Jednakże nie możemy pozwolić im opuścić murów miasta dopóki sprawa się nie wyjaśni. Niestety, nie dano mi wyraźnych powodów by uwięzić ich w lochu, chociaż nie ukrywam, że zrobiłbym to z wielką przyjemność dla dobra interesów Lorda Viktora. - Inkwizytor sięgnął do sakiewki wyciągając z niej złotą koronę, po czym wręczył ją Walbrechtowi. - Zapłać im za pokoje w gospodzie i postaraj się by nie mieli zbyt wielu powodów do opuszczenia miasta.
- Kto chciałby nocą opuszczać miasto? Byliby pożywką dla upiorów i innego szkaradztwa z lasu. Poza tym, kto im bramę otworzy? - Fuknął młody mężczyzna kompletnie lekceważąc obawy inkwizytora. - A z tą monetą to mnie chyba obrażasz. - dodał odpychając od siebie dłoń arystokraty. - Wystarczy mi pieniędzy by zafundować im nocleg oraz wyżywienie. I muszą się umyć bo na Sigmara, śmierdzą jakby spędzili tydzień wygrzebując trupy z cmentarza.
- Dobrze więc, rób jak chcesz... - Lorenzo wiedział, że Walbrecht droczy się z nim nie okazując należytego mu szacunku. Oczywiście, jako prawa ręka Lorda Viktora do pewnego stopnia był jego zwierzchnikiem, ale z drugiej strony Walbrecht kandydował do tego samego tytułu i przy odpowiedniej okazji z pewnością wepchnąłby mu sztylet między łopatki. -...ale jeśli tym razem nawalisz to osobiście dopilnuję by Lord Viktor srogo Cię ukarał.
- Sądzę, że nie musisz się o to obawiać. Poinformuję Kapitana Dashauera o zaistniałej sytuacji oraz by przestrzegł swych ludzi przed grupą cudzoziemców. To powinno załatwić sprawę, aby bramy nocą pozostawały szczelnie zamknięte. Gorzej może być za dnia. Osobiście nie sądzę by byli na tyle pokorni i chcieli robić co im każę. - młodzieniec odpędził oburzenie i oparł się plecami o krzesło zastanawiając się jak to rozwiązać.
- Bramy i tak są zamykane na noc - nikt nie wchodzi, nikt nie opuszcza miasta. - Poprawił go Lorenzo podchodząc do drzwi. - Postaram się teraz przekonać Lyndis by poszła ze mną do Lorda Viktora, bo w końcu sprawa dotyczy jego osoby. A jeśli spotkam po drodze Edmunda to nie omieszkam poinformować go o naszym nowym cuchnącym nabytku. - Lorenzo wyszedł z pomieszczenia, po czym ruszył w kierunku zebranych pod ścianą cudzoziemców.



Ulice Tempelhof, Sylvania
31-szy Vorgeheim
Zmierzch


Dwie szczupłe sylwetki mknęły przez mrok opatulone grubymi płaszczami. Zaniepokojona dziewczyna wtuliła się wgłąb otrzymanego przez Lorenzo okrycia jakby chciała w ten sposób uciec od pogrążających ją coraz bardziej złowieszczych myśli. Zastanawiała się w jakie jeszcze tarapaty wpadnie, jaki będziecie rezultat spotkania z tym tajemniczym Lordem Viktorem, a przede wszystkim dlaczego to właśnie jej zgotowano ten paskudny los? Z dala od domu, od sióstr, od ojca, w kompletnej samotności ciągnięta była przez ulicę jakiegoś zapadniętego miasta przez zupełnie obcego jej mężczyznę, który swe myśli chował za pozbawioną uczuć maską. Jej rozważania przerwał powalający wręcz smród nieczystości, które ktoś wylał z wysoka tuż przed nimi. Uważała, by w to nie wdepnąć tak samo jak w liczne stosy śmieci, które leżały rozkładając się na ulicy. Zastanawiało ją dlaczego te wszystkie domy nie są połączone ze sobą siecią kanalizacyjną? Dlaczego ludzie wciąż wyrzucają odpadki i nieczystości prosto na ulicę? Dopiero wtedy uderzyło w nią jak długo przebywała w towarzystwie Christofa poza ramionami cywilizacji. Wcześniej była przecież zwykłym mieszczuchem i nigdy nie zwróciłaby uwagi na odpadki lęgnące się po ulicach wielkich miast Imperium.
Idący obok niej Lorenzo uśmiechnął się tajemniczo przyglądając się jej kątem oka.
- Co Cię tak bawi? - spytała przełykając gorzko ślinę.
- Wiele rzeczy. - odpowiedział nonszalancko - Przede wszystkim Twoja rekcja na widok gówna płynącego po ulicy. Nie chcę Cię urazić swoją szczerością, moja zacna pani, ale w chwili obecnej wyglądasz i pachniesz niewiele lepiej od walących się dookoła nieczystości.
Lyn spuściła wzrok chowając się po komentarzu, jakby miało to w czymkolwiek pomóc.
- Nie obawiaj się. W takim stanie nie zostaniesz przedstawiona prawowitemu władcy Tempelhof. - Odpowiedział Lorenzo widząc reakcję spłoszonej dziewczyny. - Najpierw czeka Ciebie gorąca kąpiel i chwila relaksu.
Chowając wzrok możliwym było, że chciała ukryć, coś czego ukryć nie potrafiła. Facet przypominał jej Gerharda nie tylko z wyglądu, ale także ze sposobu bycia. Z jego słów sama nie wiedziała, czy się cieszyć, czy nie. Bała się, a przez strach jej wzrok był nieufny. Ciężko jej było stwierdzić czy to, co mówił było prawdą, czy może radosnym poczuciem czarnego humoru bezwzględnego jak u tego potwora Gerharda.
Widząc brak werbalnej odpowiedzi u Lyndis mężczyzna przyśpieszył kroku. Na ulicach Tempelhof o tej porze nie spotkali nikogo z wyjątkiem paru przebiegających kotów i niewiele mniejszych od nich szczurów, które na widok ludzi nurkowały w nieczystościach. W końcu zaczęli zbliżać się do zamku, który już z tej odległości robił niesamowite wrażenie - szczególnie w zestawieniu z otaczającym go cuchnącym miastem. Posiadłość Lorda Viktora ulokowana była na dosyć wysokiej skalistej górze, która w miejscu gdzie wyrastał zamek ścięta została wpół. U jej podnóża prowadziła wąska kręta ścieżka, którą poczęli wspinać się dostojnicy.



Twierdza Tempelhof, Sylvania
31-szy Vorgeheim
Zmierzch

Przed barbakanem otwierającym się na resztę masywnej budowli stali członkowie gwardii godnej niejednego władcy. Ubrani w ciężkie zbroje płytowe i uzbrojeni w piki oraz miecze jednoręczne o niespotykanie szerokim ostrzu stali na baczność przyglądając się w milczeniu dwóm postacią zbliżającym się do bram. Na ich spotkanie wyszedł mężczyzna wyróżniający się nie tylko bogato zdobionym uzbrojeniem od reszty otaczających go rycerzy, ale także na pozór swobodnym poruszaniem się, co musiało świadczyć o jego wysokiej randze. Kapitan Edmund Dashauer, bo tak miał na imię ów mąż, zbliżył się do inkwizytora z niezadowolonym wyrazem twarzy. - Kto to jest? - Spytał podejrzliwie sędziwy wojownik wskazując ruchem głowy zakapturzoną dziewczynę.
- Lyndis Kratenborg, arystokratka z… - Lorenzo spojrzał ku kobiecie oczekując odpowiedzi.
- Z Nuln - odpowiedziała niepewnie nie znając swoich dalszych losów - Lyndis Kratenborg z Nuln - podsumowała spoglądając z obawą na gwardzistę.
- Śmierdzi jak mokry pies. - skomentował kapitan - Chcesz ją w takim stanie postawić przed obliczę Lorda Viktora?
- Oczywiście, że nie. Wcześniej służba się o nią odpowiednio zatroszczy. - odparł Lorenzo z uśmiechem na twarzy - Mam do Ciebie małą prośbę. - dodał zmieniając temat. - Twój przyjaciel Walbrecht niańczy pod moją nieobecność bandę niedomytych cudzoziemców i sylvańskich chłopów. Nie mogą oni opuścić murów Tempelhof za wszelką cenę, a jeśli którykolwiek z nich pokusi się o ucieczkę to możecie wedle uznania ściąć mu łeb lub nafaszerować bełtami.
Słowa inkwizytora zmroziły krew w żyłach dziewczyny. Pomimo, że spędzenie z tamtymi ludźmi ledwie dwóch dni nie było długim okresem to tak, czy inaczej, byli ostatnią grupą z którą mogła się identyfikować. Sadystyczne zapędy nie wróżyły nic dobrego, w szczególności w osobach postawionych wysoko - czego zresztą dowiódł Gerhard. Przełknęła ciężko ślinę i jakby minimalnie bardziej schowała się w płaszczu i minimalnie mocniej zacisnęła palce na jego materiale. Na szczęście nie pisnęła cicho, choć tylko dlatego, że nie zostało to powiedziane prosto w jej twarz.
Kapitan Edmund skinął głową z uśmiechem na twarzy. - Będzie jak sobie życzysz.


Lorenzo wraz z towarzyszącą mu młodą arystokratką weszli na dziedziniec otoczony przez uzbrojonych ludzi kapitana Edmunda Dashauera. Inkwizytor doprowadził ją w kierunku wielkich okutych żelazem drewnianych wrót prowadzących do warowni Lorda Viktora. Otworzyły się nadzwyczaj łatwo pod ledwie lekkim pchnięciem dłoni mężczyzny. Znaleźli się w przedsionku długiego korytarza nakrytego czerwonym dywanem. Po bokach stały wysokie zdobione złotem świeczniki, a na ścianach w rzędzie ustawione były obrazy, kamienne gargulce i podobizny innych legendarnych stworów. Lorenzo zatrzymał dziewczynę zrzucając z niej płaszcz pod którym kryła się brudna podarta sukienka. Lyndis oddarta z zakrywającej jej szaty poczuła się niepewnie, wręcz nago, chociaż wcześniej nie było to dla niej powodem do zmartwień. Być może to przepych zamkowych pomieszczeń sprawił, że poczuła się jak zwierzę w obcym środowisku.
Drzwi od sąsiadującego z głównym korytarzem pomieszczenia otworzyły się wypuszczając trzy kobiety w strojach służebnic. Zbliżyły się one do przybyszów kłaniając się nisko.
- Przygotujcie kąpiel. - Rzucił w ich stronę inkwizytor, po czym zwrócił się w stronę Lyndis. - Udasz się z nimi, weźmiesz kąpiel i inne przyjemności, a za jakieś dwie godziny przyślę kogoś po Ciebie.
Wszystko wyglądało jakby faktycznie miała szanse zażycia gorącej kąpieli. Strach mieszał się nieco z uczuciem pragnienia zmycia z siebie wszystkich pozostałości minionych wydarzeń. We wszystkim poczuła ulgę, że przynajmniej na jakiś czas będzie mogła być sama, z dala od psychopatycznych morderców w najdroższych szatach. Prowadzona przez służebnice weszła do pokoju zastawionego ciężkimi bogato zdobionymi meblami. Jedna z dziewczyn wyciągnęła z mniejszego sąsiedniego pokoju okrągłą ceramiczną wannę, którą następnie przepchnęła na sam środek pomieszczenia. Pomimo, że w kącie stał parawan otaczające ją służki ściągnęły z niej porwane łachy, a właściwie rzecz ujmując - zerwały. Do wanny została wlana z pluskiem parująca woda. Młoda arystokratka zanurzyła się powoli próbując przyzwyczaić się do jej gorąca, ale nim zdołała się w pełni zrelaksować dostała mokrą gąbką po uszach za którymi zaległa się zaschnięta krew i brud.
- Aaa… - uciekła delikatnie nie spodziewając się, że woda w tamtych okolicach może być nadal lekko parząca. Nie uciekała jednak ani nie wzbraniała się od szorowania. Nie było też niczego niezwykłego w pomocy podczas kąpieli. Sama u siebie również z takowych korzystała, choć z reguły tylko na początku by zorganizować gorącą wodę w wannie.
Siedziała i grzała się czując się przez chwilę jak u siebie w domu. Nie była w stanie jednak zapomnieć o horrorze jaki przeżyła, lecz energiczna praca służek pozwalała na chwilę nie przejmowania się nim. Chowając się w wodzie i kuląc się w kłębek, zasłaniając jednocześnie pomału kąpiel dawała ukojenie i odprężenie. Jedna ze służek przyniosła niewielką buteleczkę wypełnioną jakąś bursztynową substancją. Po jej odkorkowaniu w powietrzu uniósł się kojący zmysły zapach, a następnie jej zawartość została wlana do wanny. Lyndis czuła jak jej skóra chłonie jak gąbka olejek eteryczny wyzbywa się nieprzyjemnego zapachu. Odprężona jęknęła z wyraźną ulgą zanurzając się coraz głębiej w pachnące świeżością północnych lasów wody. Rozluźniony oddech stawał się coraz cięższy i głębszy przy którym zamknęła oczy. Po kolejnych chwilach strach uleciał całkowicie. Było jej błogo i mogłoby tak zostać. Wszystko z zamkniętymi powiekami było doskonale. Problemem były tylko łzy, które błyskawicznie zbierając się przy kancikach oczu zaczęły spływałać po policzkach. Ogarnęła ją panika i ponownie płacząc zakryła twarz dłońmi, zwijając się w kłębek.
- Panienko?... - Zapytała najmłodsza z usługujących jej dziewczyn. Podeszła nieco bliżej, przykucnęła zbliżając się do niej z zamysłem czułego położenia dłoni na jej głowie. - Coś się stało? - Spytała spoglądając na nią swymi wielkimi jak tarcze Mannslieba oczami.
- Nie… Nic… - wyciskała w całkowitej bezradności, jakby naiwnie starając się przekonać własną siebie, nie mogąc i tak nic poradzić na lecące łzy - Jest wszystko w porządku… - uśmiechnęła się kompulsywnie.
Służka odsunęła się od niej zdając sobie sprawę, że dziewczyna jest czymś bardzo zatroskana i nie zamierza podzielić się z nią swym problem. Towarzyszące jej kobiety wyszły na chwilę z pomieszczenia i po upływie kilku minut jedna z nich przyniosła długą piękną suknię, którą położyła na stole. Druga zaś zdobyła świeżą bieliznę i gorset kładąc je na krześle tuż obok wanny. Służka, która wcześniej próbowała ją pocieszyć sięgnęła po grzebień i zaczęła rozczesywać jej mokre włosy, a po uporaniu się z nimi podała jej długi biały ręcznik. Łzy w końcu przestały lecieć razem z rozczesaniem jej włosów. Mogła więc wyjść z wanny i wytrzeć spływające krople z ciała. Rozbita na twarzy z lekko opuszczoną głową po prostu sięgnęła po kolejne okrycia ciała.


Pod Szemranym Krukiem, Tempelhof
31-szy Vorgeheim
Zmierzch

Budynek, do którego przybyli cudzoziemcy wraz z prowadzącym ich dostojnikiem na czele był lokalną norą pasującą wizualnie do nadmorskich spelun po brzegi wypełnionych portowymi narożnicami, aniżeli lokalem godnym nazwania karczmą. Dach uginał się pod własnym ciężarem, okna zabite dechami, zaś miękkie od nagromadzonej wody podpory przeżerały stada żerujących korników. Wewnątrz, ku zdziwieniu wszystkich, nie wyglądało to aż tak źle - wiszące na jednym zawiasie drzwi otworzyły się na całkiem przytulne pomieszczenie z własnym paleniskiem, okrągłymi stojącymi na wszystkich czterech nogach stolikami i dostarczonymi do nich całkiem wygodnymi krzesłami. Właściciel tego lokalu - kolejny łysiejący tłuścioch przecierający ladę - specem od marketingu raczej nie był, ale z drugiej strony może jednak był w tym pewien chwyt reklamowy - poprzez porównanie, bo na tle otoczenia nawet szczur w bułce smakowałby nieźle. W kącie przy kominku stał spory czerwony fotel, chociaż nieco przetarty od częstego używania. Poza wspomnianym karczmarzem w pomieszczeniu nie było nikogo innego. Walbrecht Tarashoffer podszedł do gospodarza wciskając mu do ręki złotą monetę prosząc o jadło i wolne pokoje na noc. Karczmarz podał listę zamówień swojej żonie, która nie ujmowała mu swą opasła posturą i po chwili z kuchni wydobył się przyjemny dla zmysłu powonienia zapach pieczonego dzika. Na ladzie zaś, pojawił się antałek sylvańskiego piwa, obok którego zalśniło pięć mosiężnych kluczy.

 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 09-04-2014 o 22:45.
Warlock jest offline  
Stary 09-04-2014, 16:11   #182
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wnętrze speluny będącej przyczółkiem dla strudzonych cudzoziemców prezentowało się imponująco. Z zewnątrz budynek prezentował się jak portowy magazyn zrobiony z desek przeżartych przez robactwo oraz deszcz i daleko mu było do miana nawet podrzędnej gospody. Wyobraźnia płatała figle tworząc obrazy beczek zamiast stołów i skrzyń na miejscu krzeseł. Okazało się jednak, że wnętrze wyglądało znośnie, dało się zjeść i spać, a nawet znalazło się miejsce by w miarę wygodnie usiąść i ogrzać się przy palenisku. W jednym tylko wyobraźnia się nie pomyliła. Właścicielem rzeczywiście okazał się jakiś spasiony mężczyzna, uwalony tłuszczem i resztkami alkoholu, który przecierał blat ścierą aby świecił się jakby specjalnie natłuścił go łojem. Za jedną złotą monetę byłby gotów wylizać gówno spod podeszwy, gdyby został o to poproszony. Walbrecht ukradkiem dał mu kilka srebrników by ten zamiast rozcieńczonego sikacza przyniósł coś normalnego.

Żoną właściciela okazała się podobna do swego męża gruba baba. Zdradziła, że nazywa się Adela. Szlachcic poprosił ją o przygotowanie wanien z wodą dla jego towarzyszy by Ci mogli się umyć przed posiłkiem. Zażyczył też sobie dla nich świeże ubrania.

- Bądźcie łaskawi teraz się wykąpać. Żona gospodarza powinna wam przygotować wiadra z ciepłą woda, dać mydło i czyste ubrania - powiedział Walbecht w kierunku zebranych. - Na posiłek i tak przyjdzie trochę poczekać. Przypilnuję by wszystko zostało przygotowane i poczekam aż zejdziecie. Dostaniemy też antałek pełen prawdziwego alkoholu, a nie portowego rozcieńczonego sikacza. Wtedy porozmawiamy i rozmówimy się co dalej.

Szlachcic zasiadł na fotelu. Odpiął rapier przymocowany specjalną klamrą do pasa. To samo zrobił z przypiętym gdzieś pod ubraniem lewakiem, do tej pory niewidocznym. Oręż położył na podłokietnikach w poprzek fotela. Rozsiadł się wygodnie, obicie trochę skrzypiało. Ogień w palenisku wesoło trzaskał. Walbrecht czekał na posiłek i umytych współtowarzyszy. W międzyczasie poprosił Alberta o jakąś książkę.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 09-04-2014, 18:56   #183
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Kolejny spaślak... Czy ludzie nie potrafią powstrzymywać swoich pragnień i apetytu? Kupcy, kapłani i karczmarze... Wyróżniali się swoim opasłym wyglądem. Mieli sprawować posługę wobec innych, a sami gnuśnieli w lenistwie i zbytkach... Brak umiaru był śmiertelnym grzechem...
Eusebio popatrzył na wieśniaków i Borysa. Nikt spośród nich nie wyróżniał się obfitą tuszą. Zdrowe ciała, zahartowane w trudzie i znoju. Praca kształtowała charakter, niejednokrotnie zmuszając do wyrzeczeń. Sam pokutnik żył w ascezie, co nie przeszkodziło mu skorzystać z gościnności przybytku. Taka była wola Sigmara, a on nie przeciwstawiał się bogu...
Wziął klucz i udał się do pokoju.

Zanurzył strudzone ciało w balii. Przez chwilę poczuł się błogo, ale wnet odgonił te uczucie. Przyjemności bowiem prowadziły do grzechu... Po krótkiej kąpieli wyprał swoje łachmany i wywiesił, by obeschły. Nie zamierzał stroić się w nowe ubrania. To byłoby wbrew wyznawanym zasadom i przekonaniom. Zarzucił krótką, lnianą koszulę bez rękawów i założył hajdawery. Tatuaże z motywem czaszki i liczne blizny pokrywały jego nagie ramiona. Każda z nich niosła bolesne wspomnienia...

Wrócił do sali, gdzie siedział Walbrecht, pochylony nad lekturą. Popatrzył wnikliwej, starając się dociec jaka to książka zainteresowała szlachcica. Eusebio uważał, że na świecie jest tylko jedna księga godna cnotliwych ludzi. "Słowo Sigmara"... Mężczyzna zdziwiłby się, gdyby w tej chwili spojrzał na fanatyka, pewnie uznawał go za niepiśmiennego chłopa. Nie wiedział kim był biczownik, zanim tragiczne wydarzenia rzuciły go na karkołomną ścieżkę szaleństwa...
- Panie... - rzekł do arystokraty, choć w sercu nie traktował w ten sposób młodziana, uznawał tylko władztwo Młotodzierżcy. - Czy w mieście jest świątynia Sigmara? Chciałbym ją odwiedzić.
Szlachcic mógł być zdumiony postawą obcego, który w tej chwili myślał bardziej o swoim Bogu, niż o wybornym jadle i antałku piwa...
 
Deszatie jest offline  
Stary 10-04-2014, 13:45   #184
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Karczmarz zrobił głupią minę kiedy usłyszał słowo „książka”. Najwyraźniej była to ostatnia rzecz o którą mógł zostać zapytany i prawie kwadrans zajęło mu szukanie jakiegoś dzieła, które szlachcic uznałby za interesujące. Największy problem stanowił nie brak książek w przybytku, tylko brak umiejętności czytania ze strony grubasa panicznie szukającego lektury po całym budynku. W końcu przyniósł tytuł „Bogowie Imperium” pozostawiony przez jakiegoś klechę, którego sam zapewne nie był w stanie przeczytać. O ile wierzący Walbrecht nie był, wiedza teoretyczna zawsze jest przydatna w konwersacji. Drobne pojęcie na temat bogów bywa pomocne. Adela w tym czasie uwijała się przy stole rozstawiając talerze i drewniane kubki. Pieczeń leżała na środku stołu wypełniając pomieszczenie cudownym zapachem dziczyzny. Antałek z alkoholem czekał na otwarcie zaraz obok.

Na dół zszedł wytatuowany osobnik o poranionych ramionach zwracając się jak należy, ze słyszalną w głosie chęcią do współpracy. Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że obecnie jest na przegranej pozycji i szybko zginie jeśli zacznie kombinować. Walbrecht mógł jedynie przypuszczać co siedzi w głowie osobnika przed nim. Pytanie o świątynie Sigmara oderwało go od lektury. Rzucił zaciekawionym wzrokiem w kierunku biczownika, zauważył też jego oczy które wpatrywały się bardziej w książkę niż w jej obecnego posiadacza.
- Mogę Ci użyczyć tę książkę jeśli tylko umiesz czytać - rzekł szlachcic widząc przyglądającego się księdze biczownika. - Z całą pewnością zaciekawi Cię bardziej niż mnie. W szczególności wzmianka o Sigmarze - dodał zamykając lekturę, zamyślił się chwilę nad zadanym pytaniem. Walbrecht nie spędzał czasu w świątyniach których tutaj praktycznie nie ma.
- O ile dobrze pamiętam, opuszczona świątynia Morra znajduje się w mieście. Do końca nie pamiętam gdzie. Jutro rozkażę jednemu ze strażników by Cię tam zaprowadził jeśli zechcesz. Nie jesteśmy w Reiklandzie czy Middenlandzie by roiło się tu od świątyń, a w szczególności świątyń Sigmara. Będziesz musiał zadowolić się tym co jest albo zrezygnować.

Szlachcic wstał, przypiął ponownie broń do pasa. Posturę miał elfią, lecz nie pospolitą tylko pasującą do tych wysokiego rodu. Wyrósł na ponad sześć stóp, dokładnie na sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry, będąc przy tym niezwykle smukłej budowy. Zasiadł do stołu w oczekiwaniu na pozostałych.
- Usiądź przy stole - ciężko było rozróżnić, czy to zaproszenie, czy rozkaz. - I zdradź mi swoje imię lub przydomek.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.

Ostatnio edytowane przez Tiras Marekul : 10-04-2014 o 13:56.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 10-04-2014, 15:45   #185
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Noszę imię Eusebio, które nadała mi moja matka, poczciwa niewiasta. Znaczy ono "bogobojny" i odzwierciedla w pełni moją postawę wobec Sigmara. A przydomek "ponury" dodali najemnicy i współtowarzysze napotkani na tej nędznej drodze, którą zwiemy życiem... - odrzekł fanatyk. - Prawdziwe zacznie się dopiero po śmierci..
Przysiadł się do szlachcica, rad że ten poruszył kwestie religijne.
- Myślałeś kiedyś o własnej śmierci, panie? Czy zasługi, które położyłeś za życia, wystarczą na boską nagrodę w zaświatach? - zapytał bez skrępowania.
 
Deszatie jest offline  
Stary 11-04-2014, 08:50   #186
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Podobno po śmierci jest coś dalej. Nasze ciało umiera, a duch wędruje po świecie lub udaje się do zaświatów by rozpocząć kolejny etap, wędrówkę o której przesadnie wierzący myślą jak o kolejnym początku - mówił jakby od niechcenie przyglądając się biczownikowi. Poranione ręce mogły świadczyć jedynie jak bardzo zniszczone są plecy pokutnika. Co musi siedzieć w głowie człowieka który siada na podłodze i samemu wymierza sobie karę za występki. Jakie procesy myślowe skłaniają go do takich czynów względem własnego ciała. Walbrecht przyjął poważną minę, na pierwszy rzut oka złą, że ktoś taki jak Eusebio jest tu i na dodatek ośmiela się odezwać. Nie było to jednak to.
- Gdybyś był człowiekiem takiego stanu jak ja, brakowałoby Ci czasu na bogów - odrzekł po chwili milczenia z pogardliwym spojrzeniem, akcentując swoją lepszość. - Mam wszystko czego potrzebuję. Pieniądze, wygodę, kobiety jeśli sobie zażyczę. Dlaczego miałbym starać się o względy bogów? Miałbym mordować na wojnach w imię mego boga? Biczować aż na plecach zabraknie skóry do wyrwania? Rezygnować z przyjemności i żyć jak szczur w porcie? Musiałbym być głupcem albo szaleńcem - szlachcic spojrzał na twarz pokutnika. Odniósł wrażenie, że ten nie rozumie postawy szlachcica wierząc w słuszność swojej wiary i pomocną dłoń Sigmara która w potrzebie obroni go przed złem tego świata.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 11-04-2014, 09:40   #187
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Przemowa Walbrechta utwierdziła go tylko, że nie mylił się co do jego osoby. Serce szlachcica toczył robak zepsucia. Zatracał się w doczesnych przyjemnościach i rozkoszach ciała. Lekceważył bogów zapatrzony w to, co może osiągnąć. Kierowały nim żądze i Eusebio nie miał wątpliwości, że mężczyzna potrafiłby skrzywdzić niewinnych, aby tylko osiągnąć swój cel. Świat upadnie, jeśli ma takich reprezentantów pośród najlepszego ze stanów. Ślepych egoistów, niezdolnych do poświęceń, pełnych obłudy, gotowych bez wahania wbić sztylet w plecy bliźniego.

- Każdy wybiera swoją drogę, panie - stwierdził pozornie bez emocji. - Ta kręta, pełna wyrzeczeń, naznaczona bólem i cierpieniem prowadzi do zbawienia duszy. Druga, szeroka z przesytem doczesnych dóbr wiedzie wprost na zatracenie...

Fanatyk o ponurym obliczu, pogrążył się w zadumie. Arystokrata instynktownie wyczuł, że nie należy mu w niej przeszkadzać. Poza tym do karczemnej izby zaczęli schodzić się kolejni uchodźcy z Volkenplatz, zwabieni zapachem jadła.
 
Deszatie jest offline  
Stary 13-04-2014, 19:13   #188
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Po paru dłuższych chwilach była już wpasowana w pożyczone od nawet nie wiadomo kogo ubranie. Z pomocą aż trzech osób nie musiała się nawet za bardzo zastanawiać i skupiać nad tym. W głowie odbiegła przez ten czas gdzieś daleko od Sylvani. Kłębiące się w głowie myśli zadręczały drążąc kwestię powrotu do cywilizacji i przekornej kary śmierci z ręki ludzi a nie leśnych upiorów. Zadowolone ze swojej pracy służki dopchnęły dziewczynę przed oblicze wielkiego zwierciadła w przesadnie wystrojonej złotej ramie. W lustrze nie widziała tej samej osoby, co zawsze. Psychicznie zniszczona, śmiertelnie wystraszona… Ubrana do tego w suknie będącą dziwną wypadkową nieboszczki, wdowy i służki z jedyną różnicą, że ta nie była prosta jaką miały pozostałe trzy kobiety. I do stu diabłów… Jeszcze to…

- Co to jest…? - przecisnęła niemrawo i odpychająco patrząc na wynik pomysłu zrodzonego w chorym umyśle, by ozdabiać się… czaszkami martwych nienarodzonych niemowląt…? - Nie chcę tego! - kontynuowała obrzydzona i przerażona na tyle, by nie być w stanie nawet dotknąć tej “ozdoby”.

Służąca spojrzała na nią z niedowierzaniem - o takiej sukni nie jedna kobieta mogła sobie tylko pomarzyć. - To najpiękniejsze i najdroższe kreacje sprowadzone z samego Marienburga, panienko. - zaprotestowała podchodząc bliżej - Wyglądasz w nich ślicznie, naprawdę. Z pewnością spodobasz się Lordowi Viktorowi, który ceni sobie wyrafinowane kobiece piękno.

- Jakie…? - zapytała jakby samą siebie z malującym się coraz bardziej rozbiciem - Obwieszanie się ludzkimi szczątkami uznajecie za “najpiękniejsze”...? - kontynuowała jakby w nerwowej rozpaczy - Uważacie to za normalne…?

- Ludzkimi szczątkami? - spytała nie kryjąc zdziwienia - Toć to tylko oszlifowana w alabastrze czaszka nienarodzonego dziecka. Podobno autor tej wybitnej kreacji chciał przypomnieć nam jak bardzo kruche jest życie.

Jakim musi być człowiekiem Lord tutejszego zamku, że podobają się takowe ozdoby… Co on musi wyprawiać z ludźmi i jak ich traktować… Jakim potworem być musi skoro nawet Gerhard nie nosił takich rzeczy na sobie...

Lyn zacisnęłą nerwowo dłonie - W alabastrze… - powtórzyła do siebie nie wiedząc, czy ta informacją ją w ogóle uspokoiła, czy nie - Na litość boską… Nie można tak… Zdejmijcie mi to… - wydusiła spokojnie.

- Ależ my nie mamy piękniejszej sukni! - zaprotestowała młoda służka upierając się na swoim. Jak na dworską służbę miała wyjątkowy tupet sprzeciwiać się woli gościa samego Lorda Viktora.

- Nie, zdejmijcie tą czaszkę, tylko ją.

Dekoracyjnej czaszki nie sposób było ściągnąć pomimo usilnych starań całej trójki służebnic. Kobiety zaprzestały walki z suknią kiedy zza drzwi dobiegło ich echo zbliżających się kroków najprawdopodobniej należące do posłańca wysłanego przez Lorenza.

- Proszę! - wydarła się jedna z kobiet i do pomieszczenia wszedł bogato odziany młody mężczyzna w kapeluszu na głowie. Przedstawił się jako Falco, po czym skłonił się nisko ściągając nakrycie głowy. - Lord Viktor zaprasza panną Lyndis Kratenborg na uroczystą kolację. - mężczyzna wyprostował się spoglądając z wyczekiwaniem na bogato odzianą dziewczynę.

Lyn zatrzęsła się z początku i przylgnęła rękoma do brzucha obejmując go obronnie. Nie chciała wychodzić nie zewnątrz. Nie chciała oficjalnych tonów i zachowań. Z rosnącym niepokojem i strachem, choć tak na prawdę już bała się wszystkiego, przełknęła gorzko ślinę i pomału oddała się odprowadzić w odpowiednie miejsce.

Ruszyli długim korytarzem mijając po drodze tuzin innych drzwi prowadzących do coraz to kolejnych wypełnionych przepychem pomieszczeń. Bogactw jakich ten zamek krył w swoich opuszczonych komnatach Lyndis mogła się tylko domyślać. Od Falco dowiedziała się, że poza samym władcą, jego służbą i inkwizytorem będącym jego prawą ręką w zamku nie mieszka nikt inny. Wszystko stoi tu jakby ich dawni rezydenci wyszli na pięć minut i już nigdy nie wrócili.
W końcu zaczęli wspinać się krętymi schodami jakiejś strzelistej wieży pokonując coraz to więcej stopni. Lyn przestała już liczyć, zamiast tego skupiła się na czymś odległym i przyjemnym. W takiej oto błogiej atmosferze dotarli na sam szczyt wieży, której okna otwierały się na całą błyszczącą od dziesiątek świec osadę leżącą u stóp potężnej twierdzy i na gęste leśne tereny okalające mury miasta, które teraz były domem wielu przeklętych istot. Gdzieś na dalekim horyzoncie jaśniał niewielki punkt światła tląc się ledwo w oparach ciemności, gdzieś tam leżało wciąż stojące w płomieniach Volkenplatz i cząstka jej własnej duszy.
Stanęli przed wielkimi złoconymi drzwiami, które wcale nie prowadziły do sali tronowej, czy prywatnych kwater Lorda Viktora. Wrota otworzyły się zapraszając ją do miejsca, w którym władca tego zamku zwykł zapraszać tylko najbardziej wartościowych w jego mniemaniu gości. Ostatnią osobą, która przekroczyła drzwi znajdujące się na najwyższej z wież był sam wicehrabia Gerhard, legendarny łowca potworów z Ostermarku. Pokój był półokrągły, albowiem jedna ze ścian została wyprostowana na polecenie władcy by móc na niej umieścić herby szlacheckich rodów goszczących na zamkowym dworze - wśród wielu zdobionych złotem i klejnotami tarcz znajdował się herb rodu Tarashofferów. Tuż obok owej ściany stał wielki dębowy stół nakryty aksamitnym obrusem, który zdobiło ponad tuzin talerzy z najróżniejszymi daniami - poczynając od swojskich bardzo sylvańskich potraw, a kończąc na najbardziej egzotycznych i wyszukanych daniach. Jednakże ani herby szlacheckich rodów, ani pobudzające apetyt potrawy, czy też inne bogate dekoracje tego pomieszczenia nie wzbudziły w dziewczynie takie wrażenia jak jej gospodarz. Siedzący na bogato zdobionym krześle po przeciwnej stronie stołu mężczyzna wstał kłaniając się nisko. Jego doskonałe rysy twarzy, lekki, aczkolwiek zadbany zarost i atletyczna budowa ciała czyniła go jednym z najprzystojniejszych mężczyzn jakich Lyn w swym krótkim życiu spotkała. Jeśli władców wybierano spośród tych najatrakcyjniejszych to ten musiał być samym Imperatorem. - Lord Viktor von Carstein - powiedział kłaniając się raz jeszcze. Jego głos był niczym u elfów niezwykle melodyjny w swym naturalnym brzmieniu i odbijał się echem od ścian doprowadzając dziewczynę do lekkiego drżenia w środku. W okrutnym świecie pozbawionym nadziei władca Tempelhof jaśniał niczym latarnia pośród wzburzonych fal oceanu mroku. - Usiądź, proszę. - Powiedział łagodnym tonem, a krzesło najbliżej Lyndis samo odsunęło się od stołu.



Młoda dziewczyna na widok Viktora otrzymywała sprzeczne informację z dwóch stron. Zębatki po lewej były niemal wytarte ze strachu i wizji swojej niechybnej śmierci albo przez ścięcie, albo przez powieszenie. Gdzie cała kolacja była jedynie paskudnie okrutną manierą oprawców pokroju Gerharda. Z wizją Lorda jako osoby jeszcze gorszej. Takiej od której sam Gerhard mógłby się uczyć. Takiej, która raduje się na widok krzywdy, śmierci zepsucia i ludzkich kości.
Z prawej strony zębatki widziały wymarzonego męża stanu, wzoru dla wszystkich władców, którzy byli łaskami dla swych poddanych, gdyż to dzięki nim mógł zasługiwać na swój tron i koronę.
Chcąc przepchnąć w przeciwne strony dwa mechanizmy część środkowa nie ruszała się. Tak samo jak nie ruszała się cała Lyn z dłoniami nerwowo ułożonymi na gorsecie. Jej oczy były wielkie i przepełnione kłócącym się ze sobą strachem. Wzrok miała wlepiony w niespotykanego wręcz księcia z bajki. Nie odezwała się, choć powinna również przedstawić swoją osobę. Kiedy zdała sobie z tego sprawę było już za późno. Na dodatek widok magi, której w sumie na własne oczy nie widziała. Stała tak zamurowana nie mogąc podjąć akcji. Również jej wzrok przeskoczył na swojego przewodnika, jakby szukając u niego potwierdzenia, że jest osobą o którą wszystkim chodzi.

Przewodnik w odpowiedzi tylko skinął głową na krzesło, po czym ukłonił się służalczo i opuścił pomieszczenie. Stojący za stołem naprzeciw młodej kobiety Viktor von Carstein tylko wlepiał w nią swe wielkie świecące jak tarcze Mannslieba oczy. Nic nie powiedział nie chcąc odstraszyć od siebie dziewczynę i pozwolić jej zasymilować się. Czekał aż Lyndis usiądzie, by sam móc to uczynić.

Zaczęła drżeć, gdy została sam na sam z Viktorem. Czuła się bardziej jak w pomieszczeniu egzekucyjnym niż specjalnej sali w wieży dla gości specjalnych na uczcie. Mogłaby tak stać cały czas, jednak była zmuszona osiąść, co zrobiła po jakimś czasie. Usiadła nawet nie zajmując całego siedziska cały czas mając ręce przyklejone do siebie a wzrok na niskiej wysokości.

- Musisz być głodna, jak mniemam. - powiedział Viktor zasiadając przy stole. Jego wyciągnięta do przodu na wpół zaciśnięta dłoń wzniosła w powietrze pęczek winogron, który lewitując kilka cali nad stołem wylądował tuż obok talerza Lyndis. - Tyle czasu przecie spędziłaś w dziczy wraz z Gerhardem i jego starym znajomym.

Oczy jej wyobraźni kreowały obrazy latających noży, które w końcu się w niej zatopią w ramach wymierzonej kary. Oczy prawie perliście odbijały światło świec. Po paru chwilach sięgnęła po winogrono i w skromności pochłonęła. Obudzone kubki smakowe rozlały po jamie ustnej niemiłe kwaśne przeszycie, by dopiero po tym informować o smaku na prawdę pysznych owoców.

Viktor czuł strach, podziw i inne równie namiętne emocje, które biły od dziewczyny niczym żar ogniska. Trzymała wewnątrz siebie ogromną siłę, ogromny potencjał, lecz było tam też coś innego, coś bardzo niepokojącego co powstrzymywało tę niesamowitą siłę hardego ducha przed ujawnieniem się. Trudno było stwierdzić jednoznacznie czy były to demony przeszłości, czy też coś znacznie bardziej wyrafinowanego. - Chciałbym Ciebie o coś zapytać, Lyndis. - powiedział w końcu swym melodyjnym tonem.

Niestety kiedyś ten moment nadejść musiał i bezpośredni zwrot spowodował, że zadrżała a koktajl uczuć prawie nie zaczął uchodzić łzami. Włożyła wiele siły w to, by unieść wzrok i spojrzeć na Viktora, jak i włożyła wiele siły w to by dokumentnie nie spanikować.

Mężczyzna wyczuł błąd swych słów, a właściwie zły moment na ich wypowiedzenie. Zbeształ siebie w duchu za swoją głupotę - powinien był pozwolić dziewczynie najeść się w spokoju i nieco przywyknąć do jego obecności. Uśmiechnął się cieple, po czym kontynuował kojącym nerwy głosem - Byłaś kwatermistrzynią u Christofa, prawda? Twój ojciec musi być z Ciebie dumny, tęsknisz za nim? - spytał, chociaż nie było to tym czego tak naprawdę chciał się od niej dowiedzieć. Pozwolił jej by nabrała w spokoju kolejny kęs i on sam nie czekając za pośpieszną odpowiedzią dołączył do spożywania kolacji.

Zadane pytanie ni jak miało się do wyobrażanych kompletów o sposób, czy powody zabicia wszystkich i spalenia wioski. Nie była przygotowana na taki scenariusz. Wielokrotnie zbierała się do ułożenia jakiś słów, jednak wszystko stanęło tylko na lekkim początkowym ruchu warg mających ułożyć pierwsze słowa. Póki w ogóle jakkolwiek się odezwała Viktor zaczął kolację. Mając cały czas w głowie zadane pytanie miała wystarczająco dużo czasu, by je przeanalizować i zadać sobie samej to pytanie w trakcie skromnego wybierania posiłku. Była piekielnie głodna, jednak na przekór zbyt głodna, by mieć wielki apetyt. Końcowo zjadła bardzo niewiele.

- Jedyne czego chce mój ociec to pozbyć się mnie, co mu się udało wysyłając mnie do Christofa - odpowiedziała gorzko i niemal ze stojącym sztywno gardłem.

- To podobnie jak w mojej rodzinie; ciągle kłótnie, spory i walka o dominacje. - odpowiedział po wysłuchaniu dziewczyny. Zamyślony spoglądał przez okno na miejsce gdzie dawniej stało Volkenplatz, po którym teraz został ledwie płomyk powoli pochłaniany przez mrok otaczających wioskę prastarych borów. - Wiem, że Gerhard wraz z Christofem nie żyją, ale chciałbym byś szczegółowo przybliżyła mi to co miało tam miejsce. To dla mnie bardzo ważne. - jego głos nie zmienił się ani na jotę, dalej był ciepły i miły dla uszu. Viktor von Carstein był urodzonym dyplomatą, ale przede wszystkim był dżentelmenem i nie sprawiał wrażenie takiego co by był w stanie skrzywdzić kobietę.

Lyn poczuła się znacznie lepiej po zjedzeniu czegokolwiek, nawet w znikomych ilościach. Od historii ostatnich dni nie było ucieczki, musiała ją wyciągnąć z głowy. Wyciskała więc z siebie kolejne słowa drżąc w każdym z nich i walcząc by nie rozpłakać się jak podczas swojej kąpieli.
Opowiedziała w ten sposób o całej idei wyprawy, w której to Christof szukał swojej zbiegłej niedoszłej żony, o odnalezionym przez wieśniaków rozszarpanym i zmasakrowanym truchle nieszczęśliwej dziewczyny, o bezsensownym pomyśle Christofa łażenia po lasach z mapą w ręku w towarzystwie zebranych wieśniaków, o rozmowie ze starszyzną wioski i jego dziwnym przyznaniu się do magowstwa, o pojawieniu się żywych trupów i śmierci jednego z najemników, o rozdzieleniu się grup, powrocie wieśniaków i kontynuowaniu poszukiwań przez najemników, o zniknięciu dwóch osób po drodze, o tajemniczym pojawieniu się Gerharda, sprzeczce przy wyruszeniu, o odnalezieniu dziwnego ołtarza i dwóch trupów chłopów, o zdemaskowaniu kłamstw i manipulacji Gerharda i jej pobiciu, oraz na końcu o płonącej wiosce. Następnie jej opowieść urwała się a dalej nie była w stanie mówić. Po prostu zamilkła z wzbierającymi lekko łzami w oczami na próbę podejścia do tego tematu.

Lord Viktor wstał bez słowa od stołu, po czym podszedł do jednego z szeroko otwartych okien. Jego długie włosy zakołysały się na wietrze kiedy spoglądał beznamiętnym wzrokiem w dół na rozświetlane blaskiem tysięcy świec miasto poniżej. - Poznałem Gerharda wiele lat temu kiedy był ledwie młodzieńcem. - powiedział pozbawionym swej charakterystycznej melodyjności głosem - W czasie górskiej potyczki między pułkiem imperialnym, a plemieniem orków uratowałem mu życie. Poprzysiągł wtedy, że ma dług wdzięczności wobec mnie, który kiedyś spłaci.

- Gerhard jest takim samym potworem na jakie poluje - odpowiedziała gorzko bez zastanowienia - Stary dziad już dawno~ - urwała nagle jakby coś stanęło jej w gardle. Jej oczy napęczniały jak napompowana ropucha. Wstała nagle odsuwając się sporo od Viktora, przewracając przy tym krzesło na którym siedziała. Jedna dłoń ścisnęła mocno gorset a druga przysłoniła rozwarte z szoku usta.

- Ty… Wcale nie wyglądasz… Te kotary wszędzie… - wyduszała z siebie sztywniejąc całkowicie - Jesteś wampirem! - pisnęła ledwie do siebie pod nosem.

Viktor odwrócił się od okna, spoglądał teraz prosto na twarz dziewczyny, która w swojej niekontrolowanej ucieczce przylgnęła mocno do przeciwległej ściany pomieszczenia. - To ja wysłałem Gerharda na to polowanie. Chciałem by zbadał sprawę tajemniczych morderstw i poinformował mnie o swoich odkryciach, lecz zginął nim nadarzyła się ta sposobność. - Powiedział wyraźny przybity jego stratą. - Wtedy jeszcze nie podejrzewałem co może być prawdziwym źródłem tych problemów, ale teraz nie mam wątpliwości. - Viktor podszedł bliżej Lyndis zatrzymując się ledwie kilka cali od niej. Ta niebyła w stanie drgnąć zesztywniała niemalże doprowadzona do zawału serca. Jego głos przybrał na sile odbijając się echem od ścian. - Widzisz Lyn… - powiedział chwytając za kosmyk jej pachnących olejkami włosów, aż poczuła ciarki na całym drżącym ciele. Wyglądało to tak jakby delektował się ich świeżym zapachem. Zbliżył usta do jej szyi, aż poczuła jego zimny oddech na swym karku. Zacisnęła mocno załzawione oczy i pisnęła minimalnie spodziewając się, że zaraz zostanie ugryziona, lecz ból nie nadszedł, a tylko cichy pobudzający zmysły szept do jej ucha - Pochodzę z bardzo starego rodu od lat rządzącego Sylvanią. Byliśmy tu od wieków i pozostaniemy tu nawet po upadku Imperium, lecz teraz musimy się ukrywać. Karl Franz ma swych szpiegów nawet tutaj, dlatego nie miałaś wcześniej okazji usłyszeć mego prawdziwego nazwiska. Niestety, ród von Carsteinów ma wielu wrogów, nie tylko spośród Twoich krewnych. - Powiedział z wyraźnie odczuwalnym bólem w głosie. - Wewnątrz lasu Grimwood rodzi się spisek mający na celu obalić nie tylko mnie, lecz także resztę prawdziwych władców skrycie rządzących Sylvanią. - Zacisnął pięść, a wszystkie przedmioty w pomieszczeniu zadrżały pod jego gniewem. Był istotą idealną - nadludzko piękny, nadludzko silny, nadludzko szybki i nadludzko potężny. Jeśli Lyndis miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, teraz zostały rozwiane - wampiry rzeczywiście były stworzone do rządzenia innymi. - Serca niewiast, które upiory z Ponurego Lasu pozyskiwały dla swego pana są potrzebne do odprawienia potężnego rytuału, który odbierze reszcie rodziny von Carsteinów kontrolę nad umarłymi. Nie znam tajników tej potężnej magii, ale wszystko wygląda na to, że dawny uczeń Vanhala poznał ją na długo przede mną i chce ją teraz wykorzystać przeciwko mnie.
Viktor von Carstein ścisnął ją w pasie przyciągając do siebie. Czuł szalone bicie jej serca, szybki oddech i zimny pot spływający po skroni. Cała zbladła przerażona jego bliskością i tylko paniczny strach powstrzymywał ją przed utratą przytomności. Była piękna, nawet w oczach Viktora, który w swym niewyobrażalnie długim życiu naoglądał się wiele kobiecego piękna. Lyndis zaczęła się szarpać i wyrywać, chciała krzyczeć, lecz z ust wydrało się ciche piśnięcie. Delektował się jej strachem i dominacją nad wijącą się pod ścianą dziewczyną, ale pozwolił jej wyrwać się z uścisku. Uwolniona z uścisku odskoczyła upadając na podłogę. Nie miała świadomości, że całe ciało jeżą ciarki i drgawki, że jej oddech przypomina bardziej wibracje. Jej twarz malowała jedynie niemą rozpacz. Sunęła chwilę po podłodze by następnie wstać na nogi i rzucić się ku ratunkowi znajdującemu się za drzwiami, schodami, kolejnymi labiryntami korytarzy i pokoi aż w końcu do wyjścia na dziedziniec i… i nie ważne co, byle jak najdalej.
Lord Viktor pozwolił uciec przerażonej niewiaście, bowiem miał ważniejsze sprawy na głowie. Teraz wszystko wydawało się składać w jedną całość… ucieczka Lothara von Diehla najbliższego sługi Vanhala podczas pogromu Vanhaldenschlosse, do którego sam zresztą przyłożył rękę spowodowała, że nigdy nie mógł odetchnąć w spokoju. Wiedział, że zostało niewiele czasu i działać trzeba teraz… Życie śmiertelników było dalekie od tego wszystkiego. Jego zabawa nie była w żadnym stopniu zabawą dla goszczonej jeszcze przed chwilą młodej dziewczyny. Wystarczyła tylko chwila by śmiertelnie ją nastraszyć… Nastraszyć, z uwagi na to, że żadna krzywda jej się nie stała.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 13-04-2014 o 19:36.
Proxy jest offline  
Stary 14-04-2014, 10:39   #189
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Karczma. Olaf widział kilka takich przybytków w swoim życiu, przeznaczonych wyłącznie do tego, aby obcy ludzie mogli tu przenocować i coś zjeść. I raczej wypić piwa. We wsi taką rolę spełniał zwykle dom wójta, czasami w innych się spotykali, aby odpocząć po całym dniu. Wspólne siedzenie pokrzepiało, chociaż nie za wiele gadali. W Sylvanii rzadko spotykało się gaduły.
I grubasów.
Żyła obdarzał karczmarza takim samym spojrzeniem, jakim traktował bogato ubranego. Nie jawnie wrogie, to nie przynosiło nic dobrego. Swoje sobie myślał, co innego mógł robić. Ze względu na innych, nie siebie.
Mycie się, to już przesada.

Chłop brudasem nie był, nigdy za takiego się nie uważał. Wszyscy robili to samo, czyli myli się głównie w strumieniach, jak pogoda pozwalała. Nosić wodę i czas tracić na jej grzanie, gdy za chwilę ciało znowu brudne. Po co to i na co? Czasu człowiekowi nie starczyłoby na inne rzeczy, jakby miał myć się ciągle.
Toteż Olaf tylko chlapnął się tu i ówdzie, nogi w balię włożył i wyszorował, podobnie jak zarośniętą twarz, pod pachami i w kroczu podmył. I wystarczyło.
Na to założył poplamioną kapotę, spodnie naciągnął. We wsi wymienił te krwią poplamione na normalne, które i tak świeżością nie jechały.

Taki zlazł do głównej izby, gdzie podano mu pod nos jakąś strawę. Jak panisku jakiemuś. Nie odmawiał, we łbie układając sobie co dalej ze sobą poczynić. Ludziom ze wsi już potrzebny nie był. Do siebie wrócić nie mógł. Zostało tylko drugą pętlę zawiązać?
Skończył, słysząc toczoną tuż obok rozmowę. Do szlachciury nie przysiadł się, pragnąc trzymać się od jego dyrdymałów jak najdalej. Ten cały Eusebio bardziej go interesował. Szkoda, że gadali w nie jego języku.
- Smert? - odniósł się do pytania zadanego nie do niego, ale i tak interesującego. - Tvoje bogi zaslugi računaju? - zatrzymał się i po chwili namysłu przetłumaczył ostatnie słowo na reikspiel - Liczu?
 
Sekal jest offline  
Stary 15-04-2014, 00:29   #190
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Nie wiem czy zliczają, ale miłość do Boga pozwala przetrwać. Przemijamy jak łodzie z trzciny, marność trawi nasze ciała. Tylko odwaga i czyny, sprawiają, że możemy oprzeć się zakusom Chaosu. Tryumfować w tej nierównej walce... I tym samym otrzymać zbawienie duszy, Sigmar... Bog - spojrzał na Olafa poważnie. - nie przejdzie obojętnie wobec aktów odwagi i poświęcenia... Ja... - zająknął się. - veru..je v život... nakon.. - nie wiedział czy to Pan natchnął go, by próbował niezgrabnie składać słowa w obcej, sylvańskiej mowie... - po śmierci... - Eusebio dodał już reikspielem.

- Też kiedyś straciłem wszystko, co kochałem - rzekł ponury fanatyk, ponownie spoglądając na wieśniaka. - ale przekułem to w zbroję wiary. Nie lękam się ni śmierci, ni zagłady. Wiem, że moi bliscy życzyliby sobie, bym kontynuował drogę, choć każdy dzień na niej spędzony to brzemię, które odciska niezatarty ślad na mym żywocie... Wierzę, że po śmierci ich spotkam...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 15-04-2014 o 00:38.
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172