Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2014, 18:00   #7
Uzuu
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Irgun

- Dwanaście psubraty! Dwanaście! Widzieliście to?! Dwanaście!! No co się tak gapicie, płaćcie teraz! Uhu, zabawię się dzięki wam panowie jak tylko wrócimy, oj oj pofolguję sobie. Dziękuję za hojność i polecam się na przyszłość - mężczyzna o niesamowicie bujnym zaroście a dość niskim wzroście, za co nie raz już brany był za krasnoluda którym zdecydowanie nie był, z entuzjazmem pakował do sakiewki mały stosik monet. Wszyscy powoli rozchodzili się, niektórzy złorzecząc zwycięzcy lub przeklinająca własną głupotę inni jeszcze przez chwilę próbując namówić zwycięzcę by dał im szansę się odegrać. Mężczyzna odgonił natrętów ruchem ręki dodając.
- Olidammar daje i zabiera, nie mam zamiaru kusić losu jak i wy. Spadajcie zanim przetrzepię wam skórę. - Nie wiadomo jak by się to wszystko skończyło bo chętnych było dwóch czy trzech a perspektywa odzyskania pieniędzy wydawała się bardzo kusząca nawet jeśli przyprawiona kilkoma siniakami gdy mocny kobiecy głos przerwał chwilę napięcia.
- Dobrze cię widzieć Et, nadal dorabiasz na boku skubiąc nowych? - samo spojrzenie na wojowniczkę która nie dość, że wzrostem przewyższała zgromadzonych mężczyzn, to i świadomość, że w razie czego stanie pewnie po stronie owego Eta wystarczyła by zniechęcić pozostałych graczy.
- Irgun!! No oczom nie wierzę! No na bogów Irgun?! No nie, no to ta sama Irgun?! A taką malutka cię pamietam! A tu patrzcie no, jak mi wyrosłaś! Daj no pyska. - Etadotymus nie czekał na zaproszenie i sam zaczął obściskiwać kobietę na zmianę to lamentując jak to dawno jej nie widział, na zmianę chwaląc bogów za ten szczęśliwy zbieg okoliczności, od czasu do czasu podszypując Irgun po jej krągłosciach. Gdy powitaniom było dość Et, gdyż sam mężczyzna pełnego swego imienia nienawidził, za co często winił swoich rodziców jakoby życie utrudnić mu chcieli, zaczął zasypywać kowalkę pytaniami o minione dwa lata, kiedy to ostatnio się widzieli. Et dobrze pamiętał Irgun jako, że osobiście zajmował się jej szkoleniem zanim przeniosła się do królewskiej kuźni, była też jedną z bardzo nielicznych osób które znały pełne imię wojownika.

Dzień zdawał się mijać niczym z bicza strzelił, Etadotymus mimo aparycji barbarzyńcy i gadatliwego awanturnika był bystrym i inteligentnym człowiekiem. Nie dało się go pociągnąć za język, a wszelkie rozmowy sprytnie kierował z powrotem na neutralny grunt, czy to wspominając stare czasu czy dopytując się o losy Irgun, czy też opowiadając o własnych lub towarzyszach z którymi wspólnie służyli. Historii było mnóstwo, wino też gładko spływało przez gardło i choć nie najlepszej jakości dobrze gasiło pragnienie. Gdzieś w między czasie garnek z pyszną, tłustą kaszą, która to przywoływała następne opowieści i wspomnienia, bulgotał wesoło. Tak jak powiedział Beren, kilku żołnierzy z jej oddziału przybyło do obozu by zająć się szkoleniem nie doświadczonych ochotników. Wraz ze zbliżającym się wieczorem, powoli schodzili się towarzysze ze starej kompanii, których to jednak Irgun nie rozpoznawała. Wszyscy jednak witali ją, jak by znali się od lat i takim też darzyli się szacunkiem i respektem. Nie była to grupa tak liczna i takich osobników jakich można by się było spodziewać od takiego zadania.
- Szpony nie puszczą póki nie wydasz ostaniego tchu, co? - zażartował Et, przy okazji wznosząc kufel. Wszyscy wznieśli swoje ale niektórzy krzywo uśmiechali się do tego toastu, czemu wojowniczka wcale się nie dziwiła. Zgromadzeni weterani faktycznie zasługiwali na to miano. Większość z nich nie miała przy najmniej jednej kończyny, część z nich była w wieku Berena a może i byli starsi, niż zdawało sie wiekowy kowal, żołnierze z którymi nikt nie bardzo wiedział co zrobić. Nie czyniło ich to bynajmniej mniej niebezpiecznymi, zwyczajnie niechcianymi, na pewno też nie można było im odmówić zapału i ducha walki, żaden nie pozwalał by ponury nastrój długo się utrzymywał traktując poniekąd Ingrid i Eta jak nowicjuszy zarówno w arkanach wojny, picia i sztuce snucia opowieści.

Ciężko było odmówić kompanom z pod tego samego sztandaru, szczególnie gdy żołnierz który co chwilę puszczał do niej oko mógł by być jej dziadkiem i wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że chętnie przetrzepał by dziewczynie skórę w ten czy inny sposób. Prośba wydawała się prosta, ale jak to na wojnie, wszystko co proste zwykle jest trudne do wykonania. Wojowniczka miała zwyczajnie pomagać w szkoleniu nowicjuszy, oznaczało to jednak całodzienne przebywanie w polu i zaniedbanie obowiązków w kuźni, której prowadzeniem jednakBeren z Gurumem poradzili sobie doskonale. I tak zaczęła się codzienna harówka od świtu do zmierzchu tak inna od pracy przy kowadle, coś czego Irgun kiedyś sama zakosztowała a co miała teraz przekazać innym. Nikt nie wiedział ile mają czasu nim przyjdą rozkazy wymarszu, nikt nie wiedział czy rezerwa będzie trzymana tylko w odwodzie czy od razu będą rzuceni na teren działań wojennych. Nikt nie wiedział kompletnie nic. Dlatego też doświadczenie podpowiadało by rekrutów przygotować na dosłownie wszystko. Zaczęły się godzinne szkolenie musztry i przeróżnych formacji, krzyki aż do zdarcia gardła i używanie wierzbowych witek na poganianie bardziej opornych, opieszałych lub ślamazarnych. Ćwiczenia z kijami i drągami które miały zminimalizować ewentualnych rannych i tak zebrały swe żniwo, nie obyło się też bez pręgierza by uspokoić co bardziej krewkich rekrutów. Najgorszym jednak częścią były symulowane bitwy które rozpoczęły się gdy tylko zdecydowano że każdy potrafi utrzymać poprawnie kij i jako tako się nim posługiwać. Ćwiczenia ukazały jedynie, jak dużo jeszcze brakuje tym żołnierzom do tego by stanowić jakieś istotne wsparcie dla walczącej armii. Nikt się jednak nie poddawał, oprócz kilku przypadków dezercji morale w obozie były wysokie. Dwa tygodnie po rozpoczęciu treningu przybył królewski goniec z rozkazami wymarszu.

Cinett

Cienett tylko mocniej zagryzła wargi gdy uderzenie pałki trafiło ją w dłoń a drąg którym od kilku dni próbowała nauczyć się posługiwać upadł u jej stóp. Po kilku dniach ćwiczeń w jednym z oddziałów, z którym to miała praktykować swoje umiejętności magiczne, by zarówno samej nauczyć się jak nie poranić swoich towarzyszy zaklęciami ale i by oni również nauczyli się jak chronić dziewczynę nie wchodząc w zakres działania jej czarów, ledwie mogła się ruszać. O ile starsi żołnierze okazywali jej jeszcze trochę szacunku i dbali o to by nie zrobiła sobie krzywdy, zarówno na ćwiczeniach jak i na treningu z bronią, to rekruci nie byli już tak delikatni i przyjemni, a przy najmniej nie wszyscy. I nagle to wszystko się skończyło, skończyło się wstawanie o świcie i posiłki dzielone z całą resztą wojska, skończyły się krzywe spojrzenia czy kąśliwe uwagi na temat jej ubioru, skończyły się zapach potu i śmierdzących nie mytych ciał jej “towarzyszy”. Jedyne co się nie zmieniło to Herbert którego wcześniej widziała tylko rankami gdy szykował jej śniadanie oraz wieczorem gdy przygotowywał jej gorącą kąpiel oraz podawał obiad. Zdawało się, że pod jej nieobecność Kruk i służący nawiązali jakąś nić porozumienia, ptak nie dość, że często przyglądał się mężczyźnie przy pracy to nawet jadał mu z dłoni gdy ten przynosił mu jakieś ptasie przysmaki. Może i zaklinaczka przejęła by się bardziej gdyby zwyczajnie nie była tak zmęczona i obolała, co Kruk oczywiście nie pozostawił bez komentarza nazywając ją kukłą do ćwiczeń i ślepym strachem na wróble gdy ta zagroziła zamknięciem go w klatce.

Treningi bynajmniej się nie skończyły, Cinett po prostu dostała osobistego trenera tak jak to zresztą powinno być od samego początku. Młody mężczyzna, który wydawał się być w wieku dziewczyny cały pierwszy dzień poświęcił zwyczajnie tylko na to by nauczyć ja tylko jak poprawnie trzymać kij oraz kilku podstaw z walki tą wydawało by się śmieszną bronią. Ćwiczenia wydawały się miłą odmianą i zostawiał zaklinaczce całkiem sporo czasu na inne zachcianki, choć pierwsze dni spędzone w obozie wydawały się trudne i zwiastowały kłopoty, teraz zdawało się że szlachcianka łatwo mogła by się przyzwyczaić do takiego trybu życia. Jeśli tylko uda jej się wykreślić z planu dnia te ćwiczenia cała reszta powinna być już całkiem prosta, już teraz miała prawie połowę dnia tylko dla siebie, z drągiem też szło jej coraz lepiej i całkiem sprawnie radziła sobie z kukłą do ćwiczeń. Tak samo też uważał Herbert i jej nauczyciel, kukłę więc szybko zastąpił człowiek z kijem bardzo szybko udowadniając pewnej siebie dziewczynie, że jeszcze sporo lekcji przed nią zanim będzie choćby stanowić dla swego nauczyciela zagrożenie.
- Łajza, łajza, nie zdarana łajza - rozwrzeszczał się kruk przekrzywiając drwiąco łepek, Herbert wbijał wzrok w ziemię więc ciężko było powiedzieć czy się śmiał czy po prostu nie było nic ciekawego do oglądania w tym pokazie niezgrabności.
- Nie jest to takie proste jak się wydaje a naśmiewać może się każdy dureń. - te słowa młodzieniec szkolący Cinett skierował prosto do Kruka.
- Dobrze ci idzie pani, masz dobry chwyt, tylko musisz się trochę bardziej skoncentrować. Pomyśl o tych wszystkich ciosach które ćwiczyłaś na kukle, to nie jest wcale takie trudne. - chłopak uśmiechnął się podając zaklinaczce kij.
- Kukła nie oddaje - wyszeptała pod nosem czarodziejka a głośniej dodała - Może drogi Herbercie ty spróbujesz a ja postoję i się pośmieję, znaczy popatrzę i może się czegoś nauczę. - ilość jadu zawartego w tych słowach powaliła by wołu. Służący zaskoczony obrotem sprawy spojrzał zaskoczony na obydwoje walczących po czym odchrząknął głośno i stwierdził.
- Muszę zrobić pranie. - była to najgłupsza wymówka jaką Cinett kiedykolwiek słyszała, tak głupia, że pozwoliła Herbertowi szybkim krokiem oddalić się od miejsca ćwiczeń.

Miejsce Herberta szybko zajął ktoś inny, na początku szybko odciągnięty przez towarzyszy rzucił tylko krótki uśmiech rudowłosej dziewczynie, która rozproszona przypłaciła to następnymi otarciami i jednym czy dwoma komentarzami na temat skupienia się na ćwiczeniach. Drugi dzień młodzieniec został już znacznie dłużej udając poniekąd, że robi coś innego, Cinett jednak często łapała go na tym, że spoglądał w jej kierunku, jednak chłopak który ją szkolił gdy tylko zorientował co jest powodem braku uwagi jego uczennicy zwyczajnie zamienił się z nią miejscami. Trzeciego dnia młody rycerz nie pojawił się wcale sprawiając, że wszelkie nie powodzenia kilku ostatnich dni odbiły się silnie na wszystkich którzy weszli rudowłosej w drogę, nawet Kruk wydawał się być milszy niż zazwyczaj. Dzień czwarty nie wydawał się różnić zbytnio od poprzednich, oczekiwanie na szlachcica którego imienia nawet nie znała, było zwyczajną głupotą i wręcz emanowało naiwnością, cechami z którch Cinett była dumna, że ich nie posiada.
- Auć - zaklinaczka chwyciła dłoń i zaczęła ssać obolały palec z którego zdartej skóry powoli sączyła się krew.
- Pani, skup się proszę.
- Skup się, skup się. Tylko tyle potrafisz? Powtarzać jedno zdanie w kółko i okładać mnie tym kijem od szczotki? Co ja właściwie komuś tym zrobię? - Cinett próbowała jeszcze kopnąć drąg ale nie trafiła i straciła by równowagę gdyby nie czyjeś silne dłonie jej nie podtrzymały.
- Pani? - nauczyciel wyciągnął dłoń by jej pomóc ale głos mężczyzny który ją podtrzymywał był niczym bicz.
- Tą panną ma się kto opiekować, a ty wyraźnie nie znasz swego miejsca pachołku. W moim domu już byś wisiał za uderzenie szlachcianki, więc uważaj się za szczęściarza. Poza tym to zwykła strata czasu by uczyć posługiwać sie kijem, chłopska broń nie ma szans w starciu z wojownikiem uzbrojonym w miecz i tarczę. Co zresztą zaraz mogę ci udowodnić. - pogarda do niższego stanem była aż nadto wyczuwalna a chęć zmierzenia się z niżej urodzonym i przelania jego krwi aż nadto wyczuwalna. Spojrzenia mężczyzn spotkały się ale to nauczyciel w końcu spuścił wzrok obwieszczając.
- Lekcja skończona pani.
- Wybacz moje maniery panno de Garlande. Jestem Anjun z rodu Nazevroth. Reprezentuję mego ojca Argglwytha Rhonena Nazevroth. Jeśli pozwolisz pani, tak cudowny kwiat powinien być wielbiony z odpowiednią dbałością, przez kogoś kto doceni jego urodę w tym zaniedbanym ogrodzie. Czy pozwolisz bym towarzyszył ci przez resztę dnia? -wybawiciel skłonił się głęboko, po czym podał pannie Cinett dłoń wyraźnie oferując swoje towarzystwo. Pobyt w obozie wydawał sie być coraz bardziej interesujący.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 09-04-2014 o 18:45.
Uzuu jest offline