Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2014, 18:44   #8
Uzuu
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Ezekyle


- W imieniu jaśnie nam panującego Owena I, Wielkiego Diuka Geoffu oraz Llwyra ziem Ffwrynthol Dol, za kradzież oraz próbę dezercji Cada z Hornwood, Sayird z Gorny oraz Jero Drwal, zostają skazani na śmierć przez powieszenie. Za pomoc w ucieczce, udzielenie informacji oraz zdradę swego pana Rhik Mały dostaje dziesięć batów oraz zostaje skazany na utratę ręki którą podniósł na swego łaskawego panicza Davlana Larrerat. Karę wykonać.
Nikt nie klaskał ani nie zakrzykiwał, nawet na prowincji nie kazano tak okrutnie, kilka batów, noc w dybach czy w lokalnym loszku, kilka kopniaków od straży ale nic gorszego nigdy nie spotykało zwykłych złodziejaszków. Przy najmniej dopóki okradali równych sobie stanem. Ci którzy mieli zawisnąć oczy mieli wbite w ziemię, nikt z nich nie śmiał podnieść wzorku aż do ostatniego momentu gdy kat podbił stołki i zaczęli się szarpać na uwięzi liny. Ten którego zwali Rhik szarpał się i wrzeszczał, trzeba było dwóch mężczyzn by go przytrzymać ale potem słychać już było tylko szloch i zawodzenie. Nikt nie chciał tak skończyć.

- Głupcy - cicho wyszeptała Fedelmid, na tyle jednak głośno, że Sto szybko podłapał temat.
- A ja wam mówię, że w sumie to dobrze im tak. Głupcy, nie tylko, że nie potrafili dobrze zaplanować ale przede wszystkim bo dali się złapać. A zresztą po co uciekać? Sakiewkę w błoto a zwierzątka wszystkie ładnie podzielić i tyle by ich widzieli. Orzełki i lewki do mojej sakiewki, sowy mam już dosyć w kufrze u mej cioci, tylko gryfa szkoda co uciekł niecnota… - chłopak zaczął wyśpiewywać słowa popularnej wśród pospólstwa piosenki.
- Głupcy, zostali i zginęli, wszyscy. Zginęli? Powiedz Ezekyle? Wszyscy? - dziewczyna pociągnęła swego towarzysza za rękaw i zdawało się, że nie przestanie dopóki ten jej nie odpowie. Od kiedy się poznal,i z niewiadomej dla nikogo przyczyny tropicielka uczepiła się go jak rzep psiego ogona, włócząc się za nim prawie wszędzie, czasem chłopak miał problem by się wypróżnić jeśli w pobliżu nie było Sto by jej nie przytrzymać i wytłumaczyć, że Ezekyle zaraz wróci. Młoda tropicielka wpatrywała się teraz w mężczyznę niczym w najwyższą wyrocznię oczekując niepodważalnego werdyktu.
- Daj mu spokój. Jasne, że zginęli, a co mieli odfrunąć z pętlą na szyi? Pewnie tak będą dyndać do wieczora albo ich zostawią na pokaz. Tylko tego Małego szkoda, jak mu tam było. Pewnie jego pan chłopaka oskarżył bo sam sakiewkę zgubił. Nasza cudna szlachta nie? W wojsku przy najmniej się im nie panuje co? A przed Tjalfami tak samo zmykają albo i szybciej bo na koniach.
- Niektórzy walczą! - odpowiedziała nieco przytomniej dziewczyna, widocznie rozeźlona komentarzem Sto.
- To może i lepiej, będzie komu podziwiać jak wrócimy i będziemy im tyłki ratować. - wydawało się, że chłopak z plebsu nawet nie zauważył zmiany jaka zaszła w cichej przeważnie Fedelmid.
- My tu na ploteczkami sobie dzień umilamy a tam miłościwie panujący nam i dupy kopiący pan Aed czeka. Nie wiem jak wy ale ja tam się nie chcę przyjść ostatni.
Fakt był taki, że ten kto przybywał ostatni na ćwiczenia zawsze dostawał dodatkową robotę, a zbieranie strzał było chyba najłatwiejszą, którą do tej pory pół elf szkolący grupę w której znalazła się trójka towarzyszy wymyślił. Wszyscy zdecydowanie przyspieszyli kroku.

Dziwnym wszystkim się wydawało, że od kiedy łucznicy rozpoczęli trening nie dane im było poznać dowódcy oddziału. Minął przeszło tydzień a jedynymi osobami które wydawały rozkazy byli weterani przydzieleni do każdej z grup. Codzienna rutyna powoli zaczynała działać wszystkim na nerwy, wydawało się po prostu, że dzień w dzień wszyscy od świtu do zmierzchu powtarzają te same czynności. Nałóż strzałę, wyceluj, spuść cięciwę, nałóż strzałę, dystans dwieście kroków, wyceluj, spuść cięciwę. Dla poniektórych te proste zadania nadal były trudne do opanowania ale znaczna część grupy doskonale sobie radziła ze strzelaniem na wyznaczone przez chorągiewki odległości. Może dlatego wszyscy z takim entuzjazmem przyjęli wiadomość o planowanych ćwiczeniach w których wraz z piechotą mieli symulować starcie. Wszyscy aż rwali się do bitwy, każdy chciał udowodnić swoje umiejętności i gotowość, specjalnie na tę okazję przygotowane strzały miały nie dopuścić do prawdziwych obrażeń ale jak wszyscy wiedzieli wypadki się zdarzały, ktoś widocznie uważał, że kilka siniaków jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Starsi doświadczeniem sprawdzali cały ekwipunek, nakładali cięciwę lub sprawdzali lotki nowych strzał.
- Ciekawa modlitwa, chcesz się nią podzielić z kimś specjalnym? - chrapliwy głos zasyczał tuż przy uchu Ezekyle, głos który chłopak już gdzieś słyszał i który nie pozwalał pozostać zapomnianym. Młody łucznik odwrócił się by spojrzeć na tego, który ośmielił się zakłócić jego przygotowania. Pomarszczony starzec który przed nim stał wydawał się dziwnie znajomy. Przymrużone oczy wnikliwie przyglądały się chłopakowi, dziadek mlasnął głośno prawie bezzębnymi ustami po czym znienacka zdzielił łucznika w kostkę kosturem, którym jeszcze przed chwilą się podpierał.
- Duży, głupi i wolny. - wydawało się jak by oceniał bydło na sprzedaż i chciał wytargować jak najlepszą cenę od sprzedawcy, spoglądał teraz z pewnym obrzydzeniem jak by żałował, że ubrudził swój kij.
- I zdecydowanie za dużo gadasz, zginiesz. - jak by te słowa miały w sobie jakąś złowieszczą przepowiednię, kilka osób odwróciło się w ich stronę. Całą scenę zdecydowanie przerwało przybycie dwóch konnych rycerzy, z których jeden błyskawicznie zeskoczył na ziemię, podbiegł i natychmiast klękając przed starcem, obwieścił.
- Panie Thion, jak zwykle ciężko cię znaleźć. Wszyscy już na Ciebie czekają. Weź mego wierzchowca panie, mój towarzysz będzie Cię eskortował.
- Raczej pilnował bym gdzieś znów nie zniknął, co Thored? - niewinnie wycharczał starzec.
- Wskazywał drogę i odganiał natrętów. - grzecznie poprawił go rycerz.
- Tak, tak, oczywiście. Miłego spacerku. - złośliwie dodał Thion, jeszcze raz spoglądając prosto w oczy Ezekyle zanim wsiadł na konia i odjechał. Niedługo po tym rozpoczęła się bitwa.

- Nie dajcie mi długo czekać na odpowiedź. - bitwa była skończona a Aed właśnie obwieścił swą propozycję dwójce młodych tropicieli, mieli czas do świtu by się zastanowić. Pół elf przyszedł do Ezekyle i Fedelmid zaraz po przegranej bitwie w której, broniąca ich piechota rozpierzchła się gdy zaczęła dostawać cięgi i w trakcie ucieczki wpadła w łuczników powodując jeszcze większe zamieszanie, cała grupa półelfa całkiem nieźle dawała sobie radę ale siła złego na jednego i w końcu musieli poddać się przewadze liczebnej “wroga”. Teraz siedzieli w ciszy panującej między namiotami, liżąc zaszczytne siniaki i obtarcia których zwycięzcy nie żałowali tym którzy bronili się najdłużej. Aed twierdził, że każdy z dowódców grup dostał rozkaz by wybrać kilka osób, bystrych i sprytnych, najlepiej tropicieli i łowców, którym zostanie powierzone szlachetne zadanie bycia oczami i uszami wojska - zostaną zwiadowcami. Dodatkowo jeśli tylko potrafią jeździć konno to dodatkowo dostaną wierzchowca. Oczywiście żołd zostanie zwiększony o pół srebrnika dziennie a szkoleniem zajmie się sam wielki łowczy królewski, który to zresztą nadzoruje też oddziały łuczników. Gdy Fedelmid zapytała czemu akurat oni, pół elf wzruszył tylko ramionami po czym stwierdził.
- On sam o was pytał, dokładniej o ciebie Ezekyle.

Kilim


To było zwyczajnie jak powrót do szkoły tylko gorzej bo ucieczka z zajęć wiązała się z konsekwencjami których biedny gnom nie bardzo chciał doświadczać. Właściwie wszystko co wykraczało poza zasady ustalone przez Soba było karane. Nie wolno było biegać, podnosić głosu, przekraczać przerwy dozwolonej na jedzenie, były też kary dla spóźnialskich oraz tych którzy kończyli pracę jako ostatni. Bo jak sie okazało Kilim nie był jedynym który miał unikalny talent do magii, było ich kilkunastu, jedna czy dwie kobiety a poza tym sami mężczyźni. Od rana do wieczora słuchali nudnego maga i uczyli się znaków które dla wszystkich wyglądało jak goblinie bazgroły, a uczenie się poprawnej wymowy po szczególnych sylab czy właściwych gestów do wyzwolenia całego zaklęcia było zwyczajnie głupie. Wszystko to było by jeszcze do zniesienia gdyby nie okazało się, że zwierzęta również nie są mile widziane w trakcie zajęć. Chyba po raz pierwszy w swym króciutkim życiu łasica Sari wylądowała w klatce. Kilim uczył się powoli, jak się szybko okazało wolniej niż reszta grupy, wszyscy zdawało się łapali wskazówki i porady starego maga łatwiej niż mały gnom. Co było niezwykle denerwujące po tygodniu Sob wybrał najlepszą dwójkę ucząc ich jednego czy dwóch prostych zaklęć, którym to faktem prymusi chwalili się na każdym stopniu szczególnie nie szczędząc tych, którym nie szło najlepiej.

- Uciekniemy stąd - schowany pod kocem wraz z łasicą gnom cichutko szeptał do swego zwierzaka. Prosta gnomia sztuczka pozwalała gryzioniowi odpowiedzieć, niestety inteligencja małego ssaka pozostawała wiele do życzenia.
- Jedzenie? - zapytała zaciekawiona łasica, odrobinę przekrzywiając główkę i czyszcząc swoje długie wąsy.
- Jedzenie wykombinujemy po drodze. Wracamy do domu Sari.
- Klatka? - ponownie spytała łasica, chowając się głębiej w fałdy koca tak że tylko jej pyszczek wystawał i ruszał nie spokojnie.
- Do klatki to pójdziecie jak powiem o wszystkim mistrzowi! - zerwany koc poleciał gdzieś na środek wspólnego namiotu który gnom dzielił z około połową reszty uczniów, ujawniając spiskowców. Młody chłopak, który nie miał więcej niż 15 lat próbował złapać łasicę, ale małe zwierzątko tylko ugryzło go w palec po czym zwinnie wymknęło się, chowając pod koszulą Kilima.
- Wyrzuci cię! I załatwi ta głupią fretkę! Pożałujesz! Widzicie ugryzła mnie - Chłopak, jeden z prymusów maga zdołał już obudzić cały namiot i wszystkim teraz pokazywał swoją ranę. Mimo krzyków i gróźb bał się podejść bliżej cały czas niespokojnie spoglądając na wybrzuszenie pod koszulą gnoma. Reszta uczniów patrzyła się niepewnie na to co się działo, choć może Kilim nie był najlepszy w grupie, to jednak był lubiany przez większość uczniów, a już szczególnie Syri która nie jednemu z nich potrafiła poprawić humor po ciężkim i długim dniu.
- Kurduplu, wracaj do swojej nory krecie! Nie wierzycie mi?! Zaatakował mnie, nasłał na mnie tego szczura! Ma krew na pyszczku!-
Chłopak rzucił się na gnoma próbując udowodnić swoją rację. Ten czyn jak by przepełnił czarę. Wszystki emocje które gnom dusił w sobie od czasu przybycia do obozu, cała złość, która kotłowała się w nim gdy był upokarzany i nie mógł nawet powiedzieć słowa, cała wolność którą mu odebrano i to, że ktoś jeszcze próbował odebrać mu jedynego przyjaciela który wiernie towarzyszył mu przez całą wyprawę, podtrzymywał na duchu i był powiernikiem wszystkich jego sekretów. Gnom poczuł, jak to wszystko gromadzi się w nim tylko szukając ujścia. Półświadomie wypowiedział nieznane sobie słowa i podniósł dłoń palcem celując w serce napastnika. Biały, lodowato zimny promień powalił atakującego dzieciaka na ziemię. Nikt nie śmiał się odezwać, dopiero po chwili namiot wypełnił się okrzykami przerażenia.

- Na szczęście dla ciebie Faleh żyje. - gnom siedział na twardym krześle w namiocie maga, tym samym do którego zaraz po przyjęciu propozycji czarodzieja został przyprowadzony. Sari mocno tulona do piersi malucha próbowała się wyswobodzić ale Kilim był zbyt przerażony rozwojem sytuacji by pozwolić jej uciec.
- Kapłani dobrze się nim zajęli i jutro wróci na zajęcia. Pewnie będzie miał bliznę ale to go może trochę przytemperuje i nie będzie już tak zadzierał nosa. - Sob splótł ręce i w milczeniu długo przyglądał się swemu podopiecznemu.
- Zostaniesz tutaj i nadal będziesz się uczył, wiem kim jesteś choć w normalnych warunkach wykopał bym cię na bruk to mamy wojnę. Na pewno na coś się przydasz. Aha i jeszcze jedno, jesteś w wojsku a ucieczkę tutaj nazywa się dezercją. Karą za dezercję jest śmierć. Zapamietaj to lepiej.

Uillam



Mgła zdawała się być nieprzebytą ścianą, tylko z jej głębi dobiegały odgłosy rannych i przerażonych towarzyszy Uillama. Coś na nich polowało i zabijało każdego kto tylko próbował odłączyć się od grupy, grupy której już nie było a teraz każdy z nich na własną rękę próbował wydostać się z tego koszmaru. Chłopak potknął się o coś, by dopiero po chwili przerażenia zobaczyć że to zakrwawione zwłoki. Twarz elfiego dowódcy zastygła w wyrazie grozy i niemego krzyku którego martwe ciało nie mogło już z siebie wydobyć.
- Uillam - cichy słodki kobiecy szept niósł się przez pasma mgły wzywając mężczyznę do jego źródła.
- Chodź do mnie Uillam, uciekniemy razem. - głos był kojący i obiecujący bezpieczeństwo.
Wtedy dopiero bard zdał sobie sprawę, że był to jedyny dźwięk jaki wydobywał się z mgły, wszystkie krzyki ucichły.
- Zaśpiewaj dla mnie Uillamie, zaśpiewaj mi kołysankę, zaśpiewasz mi jak cię znajdę? Dobrze?
Zimna dłoń zacisnęła się na nodze chłopaka trzymając ja w żelaznym uścisku, martwa ręka elfiego dowódcy nie chciała puścić nie pozwalając chłopakowi wstać i biec. Tuż przy jego uchu rozbrzmiał kobiecy szept śmierdzący zgnilizną i świeżo rozkopaną ziemią.
- Tu jesteś.

- Obudź się! Chłopcze, obudź się! - czyjeś silne ramiona potrząsały ciałem barda niczym szmacianą lalką, Uillam niczym ryba wyciągnięta z wody łapczywie zaczął łapać powietrze szarpiąc się i wyrywając. Trwało to chwilę zanim wszystko się nie uspokoiło a chłopak w milczeniu nie napił zimnej wody.
- Znów miałeś koszmary, źle było tam u ciebie co? Zresztą to nie moja sprawa, spróbuj zasnąć bo rano znów dadzą nam wycisk.
Mężczyzna który od kilku nocy opiekował się młodym bardem nie miał imienia, wszyscy zwyczajnie nazywali go Drwalem. Zarośnięty i ze skołtunionymi włosami jak by faktycznie wyszedł z lasu, wyższy o głowę od przeciętnego mężczyzny i szeroki jak dwóch , Drwal był przerażającym osobnikiem. Miał za to gołębie za co cenili go szczególnie ci którzy kogoś stracili, wszyscy przychodzili do niego ze swymi troskami choćby i najgłupszymi i gdy on mówił że będzie dobrze i wszystko się ułoży, jakoś łatwiej było w to uwierzyć, gdy niczym ojciec głaskał ludzi po głowie swymi wielkimi łapami.
- Śpij chłopcze jutro nam zaśpiewasz do śniadania coś skocznego.
Uillam siedział jeszcze długo rozmyślając o minionych wydarzeniach sprzed kilku tygodni, wydarzeniach które najchętniej wymazał by ze swojej pamięci, o których pragnął by zwyczajnie przenigdy się nie wydarzyły. Nawet nie zauważył gdy wstał świt.

Tego wszystkiego miał już okazję doświadczyć, to wszystko wracało szybciej niż by się nawet spodziewał lub tego chciał. Uillam do obozu przybył dość późno w porównaniu do reszty rekrutów, tamci mieli już za sobą podstawy posługiwania się bronią i jakieś ogólne ćwiczenia, przede wszystkim znali się już przynajmniej pobieżnie i mieli wspólne historie do opowiadania, z placu ćwiczeń co prawda ale zawsze jakieś. Był tu kilka dni a większość osób traktowała go po trochu jak obcego po trochu jak nieopierzonego chłopca który nie da rady nawet utrzymać piki. Szybko wyprowadził wszystkich z błędu nie tylko pokazując że potrafi posługiwać się nie tylko mieczem ale i włócznią, to gdy zagrał im kilka skocznych melodii stał się dość popularną i lubianą osobą. Nocne koszmary barda nieco odpychały ludzi ale każdy mógł łatwo zrozumieć, że nie wzięły się z niczego co tylko przysporzyło mu więcej sympatii u tych o miększym sercu. Zaledwie kilka dni by się zadomowić, zaledwie kilka dni by poznać nowe imiona i historie które za sobą skrywały. Te kilka dni pośród ludzi którzy śmiali się i żartowali, dzielili troskami, nadziejami i pragnieniami. Gdy szóstego dnia pobytu barda w obozie przybył królewski goniec, wszyscy nagle zdali sobie sprawę jak okrutnie się oszukiwali. Nie dało się uciszyć wciąż powtarzanej z ust do ust plotki “Ruszamy na woję”.

***


Ognisko płonęło wysokim jasnym płomieniem, a zgromadzeni cicho wsłuchiwali się w dźwięki muzyki. Niektórzy starali się nie postrzeżenie ocierać rękawem zmęczone oczy, niektórym wyrwało się głośniejsze westchnięcie gdy smutno kiwali głowami, jak by zgadzając się ze słowami pieśni, jak by sami widzieli podobne widoki, które pieśń zwyczajnie przywróciła z zatartych wspomnień lub niedawnych wydarzeń. Młode i stare twarze patrzyły po sobie gdy pieśń ucichła, nikt nie chciał przerwać ciszy bo zdawało się że cały obóz zamilkł na ten jeden moment. Ktoś wstał i odszedł od ognia być może zbyt przytłoczony powagą i nostalgią pieśni. Ludzie i nieludzie siedzieli w koło i gdy rozbrzmiała nowa pieśń, wszyscy patrzyli po sobie jak by przychylnej, jak by lepiej rozumiejąc, że wszyscy razem idą na wojnę i wszyscy razem będą stawać naprzeciw tego samego wroga. Jaki kolwiek powód nie kierował każdym z nich, by przyłączyć się do wojska, każdego z nich śmierć mogła zagarnąć w swoje ramiona jednym ciosem swej kosy.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 11-04-2014 o 08:28.
Uzuu jest offline