Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2014, 10:18   #23
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Nerwy, nerwy, nerwy.
- Tobie też tak gorąco? - zapytał zduszonym głosem Jack.
Stali przed budynkiem aukcyjnym, gdzie krążyło wiele osób. Niemal nikt nie miał na sobie niewygodnego stroju, który był wymagany (tym bardziej, że odcienie fioletu były w tym sezonie niemodne). Damy wyglądały jak barwne ptaki w swoich obszernych sukniach.
Budynek robił wrażenie. Odgrodzony był od ulicy skromnym (w porównaniu do budynku) parkiem, po którym przechadzały się pary. Dyliżanse co chwila podjeżdżały, wypuszczając kolejne osoby tuż pod schodami. Wszyscy powoli wchodzili do budynku, po prostu przechodząc obok barczystych ochroniarzy.




- Możemy jeszcze się wycofać - rzucił zduszonym głosem Jack, rozglądając się dokoła.
- Właściwie chłopie masz rację - przyznał spokojnie Jackowi słuszność rozglądajac się wokoło - jednak kolego pamiętasz, wymyśliłeś właśnie ten sposób dostania się, jeśli wykombinowałeś jakiś inny, chętnie posłuchamy - powiedział pełen przekąsu wojownik, bowiem niby jaką inną ideę mogliby wykonać.
- Zrobić podkop? - rzucił bez zastanowienia Jack. - Zorganizować porwanie? Włamać się? Cokolwiek? - Odetchnął dwa razy głęboko, kręcąc głową. - Ale fakt. W sumie to chyba najlepsze rozwiązanie… chociaż taka prośba o prywatne spotkanie z hrabią też byłaby niczego sobie. - Rozejrzał się jeszcze. - Od przyjścia przyglądam się aurom. Nic nietypowego nie widzę, chyba że ktoś swoją ukrywa. Nie wypatrzyłem na razie innych magów.
- Dajesz chłopie czadu - ścisnął Jackowi grabę. - Na aurach się nie znam, interesuje nas Kate, jednak jakby rzec, będziemy jakoś kombinować.
Stwierdziwszy, że nie ma co czekać, ruszyli do wejścia. Alfreda dalej nie było widać. Prędko też okazało się, że posiadanie odpowiedniego stroju nie wystarczy, żeby dostać się do środka. Dopiero przy wejściu, Stephen zauważył, że każda wchodząca para posiada zaproszenie, albo jest witana nazwiskiem. Ochroniarze też nie wyglądali zbyt zachęcająco. Wielcy, szerocy. Jakby mieli zasłonić wejście całymi sobą.
- Co teraz? - szepnął Jack, dalej idąc jak gdyby nigdy nic do przodu.
- Spokojnie zacznij kaszleć, wezmę cię na bok - odszepnął magikowi wojownik chcąc przepuścić kolejkę bez czynienia jakiegoś bigosu. Zwyczajnie bowiem, chłop się rozkaszlał, przeziębiony, czy cokolwiek. Dlatego postanowił chwilkę jeszcze odsapnąć przed wejściem, całkiem niewinnie wyglądająca chyba sytuacja. Przecież oczywistym idiotyzmem byłaby kradzież zaproszenia, bowiem osoba zaproszona mogła być znana. Ponadto chyba nie potrafili kraść oraz wchodzić bezczelnie mając lewe papiery, przynajmniej wojak nie potrafił, zaś Jack pewnie także nie wyglądał na takiego krętacza. Faeruńczyk myślał, że audiencja była ogólną, tymczasem dotyczyła tylko osób wybranych. Równie dobrze mogliby się po prostu włamać. Tutaj mógł pomóc Alfred, jeśli chcialby cokolwiek popracować. Zaczął więc wywoływać go myślami, skoro bowiem odbiera osoby obce, powinien usłyszeć wołanie - Alfred jesteś niezastąpiony obecnie, potrzebujemy zaproszenia audiencyjnego, czy mógłbyś je dostarczyć?
- A więc wydaje się tobie, że jestem psem na posyłki? - usłyszał Stephen tuż za sobą. Stał tam Alfred w swojej ludzkiej postaci. W ręku trzymał jakiś kartonik. - Chodźcie… - warknął, kiwając na nich ręką, po czym ruszył przodem, omijając spokojnie czekających ludzi.
- Wydaje jakoś mi się, że jesteśmy zespołem - odpalił dąsającemu się genialnemu Alfredowi. - Chcieliśmy wspólnie coś wykonać, albo więc każdy daje tyle, co może, pokazując, iż mu zależy, albo mamy Kate gdzieś - ruszył mocno za nim. - Chodź Jack, mamy chyba pomoc - rzucił kompanowi dosyć zadowolony, że pewna wpływowa osoba wreszcie ruszyła się oraz zechciała cokolwiek robić.
- Wpływowa, ale nie w tym chorym świecie. - Stephen usłyszał w głowie bardzo niezadowolony głos.

Kiedy Alfred przechodził obok ochroniarza, ten oczywiście go zatrzymał.
- Proszę pokazać zaproszenie! - burknął strażnik, spoglądając z wyższością na nieznanego mu człowieka. Bóg z innego świata zatrzymał się raptownie i spojrzał z góry (co było niesamowicie trudne, ponieważ mimo Alfredowego wzrostu, tamten przerastał go o głowę - duuuuuży człowiek!).
- Co to ma znaczyć? - zapytał spokojnym głosem Alfred. - Stephen, dlaczego ten człowiek zagradza mi drogę? - Spojrzał na młodzieńca, unosząc brwi. Zachowywał się jak jakiś szlachcic, albo co… bardzo rozpieszczony i w ogóle szlachcic.
- Jedynie dlatego, jaśnie panie, iż nie wie, kim jesteś - przyznał wojownik. - Wybacz wasza wysokość, prości ludzie, jak strażnicy, pewnie nie otrzymali informacji,że tak wysoko urodzony włodarz pojawi się na tym dworze. Pewnie biurokracja - wzruszył obojętnie ramionami nie mając pojęcia, co jest grane oraz jaki ma pomysł Alfred. Czy wiesz strażniku, kim jest ów szlachetny pan? - rzekł podniośle gwardziście. - Popatrz na niego, spójrz mu prosto w oblicze oraz powiedz, że nie wiesz oraz go nie puścisz - powiedział pełen nacisku mając nadzieję, ze Alfred choć pewnie nieco osłabiony, jednak powinien mieć wielką charyzmę oraz powinien spłaszczyć tamtego spojrzeniem.
- Bez zaproszenia nie wpuszczamy - odwarknął wielkolud.
- Ech… dosyć mam tej szopki - westchnął teatralnie Alfred. - Nie po to płynąłem taki kawał, żeby mi ubliżano… Stephen! - Wyciągnął w stronę młodzieńca rękę z kartką. Było to zaproszenie. - Wręcz to temu... jegomościowi.
- Proszę uprzejmie wasza wysokość - podał liścik strażnikowi. - Proszę bardzo szanowny pan pierwszy wchodzi - wskazał jaśnie Alfredowi wejście. Chyba jakoś powinien tamten uszanować zaproszenie.
- Ejże! To zaproszenie sprzed roku! Coś mi tu pachnie szwindlem... - Strażnik nie dawał za wygraną, a ludzie w kolejce spoglądali na to przedstawienie z irytacją i rozbawieniem.
- Jako prywadny medyk mości lorda, odradzam podobne traktowanie mości lorda - wtrącił się niepewnie Jack.
- A więc myślisz, że przypłynięcie tu trwa kilka dni? - obruszył się Alfred. - Stephen, wyjaśnij temu człowiekowi, ile mogą trwać podróże statkami! Przekaż także, że takie środki transportu, jak gryfy, są niewygodne. - Machnął ręką, obracając się.

Właściwie chciało się śmiać. Alfred okazał się nieprzewidywalną osobą, jednak skoro wepchnął go tak, trzeba było sobie radzić.
- Jako ochroniarz oraz sługa Jego Wysokości wyjaśniam ci strażniku, że może twój umysł nie ogarnia wielkich panów, ale po pierwsze, stoisz tutaj przed lordem. Strzeż się więc gniewu nie tylko jego, ale także swojego pana, który, jak widzisz, wystawił to zaproszenie. Powiedz wprost, powiedz głośno: uważam, że mój pan oraz władca tego miasta wystawił niewłaściwe, kiepskie, lipne zaproszenie. Powiedz właśnie tak, jeśli chcesz mieć kłopoty. Chyba jednak, iż uważasz, że twój pan nie pomylił się oraz miał prawo wystawić to zaproszenie kiedy chciał, dla kogo chciał oraz jak właśnie chciał - mówił podniesionym głosem chcąc postawić strażnika naprzeciwko autorytetu nie tylko nieznanego lorda, ale znacznie bardziej znanego jego łajdackiego pana. Zdawał sobie sprawę, iz większość osób to biedne, zastraszone istoty, które wyrzywają się na słabszych, ale gną wobec autorytetu. Wolałyby ponadto przeważnie zachować spokój oraz raczej ulegać, niżeli ryzykować. Liczył więc dokładnie na to, iż ten strażnik należał do tego pospolitego gatunku osobników. - Jego lordowska mość otrzymał zaproszenie od twojego pana i nic ci do tego, kiedy z niego skorzystał. Może kwestionujesz jego decyzje? - dodał autorytarnym, mocno podniesionym głosem. - Jego lordowska mość mieszka daleko. Zanim odpowiednio rozporządził włościami, zanim przygotował się, zanim wybrał oraz ruszył, zanim statek przewiózł go, zanim po drodze rozmawiał z osobami wysoko postawionymi, rzecz jasna upłynęło wiele czasu. Niewątpliwie szlachetny lord to nie prosty człowiek, który przychodzi natychmiast. Dlatego jeśli ci łepetyna miła przymknij się, odsuń oraz zasulutuj oraz proś czcigodnego lorda, żeby nie wspomniał twojemu panu na temat despektu, jaki własnie uczyniłeś swoja straszliwą głupotą, nieuwagą oraz brakiem właściwej postawy - gadał pewnie, co mu ślina na język przyniosła domyślając się, iż ględzenie, byle więcej, przy takich sytuacjach to absolutna podstawa.

Ochroniarzowi zrzedła mina i wyraźnie nie wiedział, co ma zrobić.Zerknął na coraz bardziej poirytowany tłum i na Alfreda, który tupał poddenerwowany nogą.
- Co to ma znaczyć? Wpłaciłem już pulę, więc może łaskawie mnie wpuścisz? - wysyczał Alfred, pokazując kolejny świstek.
- Aaa… tak. To już lepiej… - twarz osiłka rozchmurzyła się, kiedy spojrzał na dokument z trzema pieczęciami. - Przepraszam panie! Zapraszam.
- No nareszcie… - Alfred westchnął teatralnie, ruszając do środka.
 
Kelly jest offline