Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2014, 12:11   #41
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CLEMENTINE MAY

- Wylatujesz – powiedział jej menadżer jeszcze przed tym, nim położyła się spać. – Pasażer wniósł skargę o pobicie.

Nie broniła się. Była za bardzo zmęczona.

- Jutro o drugiej masz być przygotowana do zejścia z pokładu. Jeden z pasażerów przeżywa załamanie nerwowe i przekażmy go innej jednostce wracającej do Miami. Ty popłyniesz z nim. Jeśli zrobisz coś podobnego, do czasu aż dopłyniesz do Miami, dostaniesz wilczy bilet, w którym napiszemy o twojej impulsywności i braku szacunku dla dyscypliny. Nie zatrudnią ci nigdzie na transferach i pewnie wylądujesz, jako ratowniczka w podrzędnym szpitalu lub na miejskim basenie. Nie starczy ci nawet na waciki.

Spojrzał na nią przeciągle z uśmieszkiem na twarzy.

- W sumie, mogę dać ci szansę. Załatwić papierek, który wycofa oskarżenie pasażera. Jesteś ładna, energiczna, myślę że wiesz, jak możesz się odwdzięczyć.

Bez większej krępacji położył dłoń na jej udzie.


WSZYSCY

Drugi dzień podróży dobiegał końca. Większość pasażerów spędziła go w leniwej, lecz miłej atmosferze – relaksując się i odpoczywając korzystając w pełni z dobrodziejstw „DESTINY”, zarówno tych pokładowych jak i związanych z wyśmienitą pogodą.

To była norma spokojniejszy dzień po pierwszej kolacji. Dzień, w którym wielu poznawało smaki choroby morskiej wywołanej czymś zgoła innym, niż kołysanie oceanu.

Atrakcją dzisiejszego wieczoru był występ w teatrze oraz kilka pokazów filmowych w Sali kinowej. Poza tym w jednej z restauracji pokładowych śpiewała Anna Denevien – znana z naprawdę robiącego wrażenie głosu gwiazda sal koncertowych w Miami. Jej repertuarem były nostalgiczne i raczej spokojne kawałki wzorowane na Edith Piaf.

Poza tym kapitan kazał uczcić pokazem sztucznych ogni fakt, że „DESTONY” wpłynął na wody określane mianem „Trójkąta Bermudzkiego”. Fajerwerki rozbłyskiwały nad wycieczkowcem rzez kilka minut tworząc wspaniałe, wielobarwne kule, pióropusze, wulkany świetlne, fontanny złocistego ognia i inne, fantazyjne wręcz wzory. Pokaz zgromadził na pokładzie sporą publiczność, a grupowe okrzyki zachwytu uzupełniały widowisko.

Następnie na górnym pokładzie rozkręcono zabawę w basenie – tak zwaną bikini disco – imprezę skierowaną bardziej dla młodszej części pasażerów, najwyżej dwudziesto – trzydziestolatków. Mogli oni potańczyć w strojach kąpielowych, w świetle stroboskopów i laserów oraz tradycyjnym zadymieniu, jakie stosowano na tradycyjnych dyskotekach. Luźna, nieskrepowana zabawa taneczna, która z założenia miała zaprowadzić wielu ludzi do łóżek.

Półnagie ciała i rytmiczna lub wolna muzyka oraz podawany alkohol bez żadnych problemów łamał bariery międzyludzkie, pozwalał otworzyć się na nowe znajomości, poderwać kogoś „na jedną noc” lub stworzyć trwalszy związek, który zakończy się po powrocie do Miami.

To było ‘Destiny”. Tutaj wszystko, co nie przekraczało granic moralności, było dopuszczalne. Lecz kiedy jakaś parka, zbyt rozbawiona i nakręcona alkoholem i muzyką postanowiła zacząć wspólną miłosną przygodę od seksu oralnego, prawie na widoku publicznym, czujna ochrona okrętu wyprosiła kochanków z pokładu do ich kajuty.

W końcu jednak noc zmęczyła wszystkich.

Światła w kabinach gasły i na wycieczkowcu zapanowała cisza, przerywana od czasu do czasu okrzykami rozkoszy, niekiedy strachu, lub wybuchami śmiechu – nie dla każdego noc się zakończyła. Niektórzy przenieśli zabawę w inne rejony okrętu i na zupełnie inny poziom – zdecydowanie bardziej kameralny czy intymny.


RICHARD CASTLE

Richard pokręcił się troszkę w kasynie, przegrał niewielką ilość pieniędzy, poobserwował – nie bez przyjemności – pokaz sztucznych ogni i zachowując dyscyplinę zrealizował swój plan. Położył się wcześniej ustawiając budzik na tuż przed świtem.

Szybko zasnął, chociaż nie ułatwiały tego echa zabawy dochodzące do niego z górnych pokładów.

* * *

Obudził się jeszcze przed alarmem ustawionym w telefonie z dziwnym poczuciem, że coś jest nie tak. Przez chwilę leżał w ciepłej pościeli, zastanawiając się, co to może być i w końcu zrozumiał, że nie słyszy żadnych odgłosów – najwyraźniej zabawy w końcu się pokończyły i na okręcie panuje cisza nocna. Sięgnął po zegarek w telefonie i próbował go włączyć, by zobaczyć, która jest godzina, lecz ekranik pozostał ciemny.

Wysiadła bateria?

I wtedy coś usłyszał/ Za zamkniętymi drzwiami prowadzącymi na jego balkon. Dziwny, mlaszczący, kojarzący się z czymś galaretowatym, oślizgłym i dużym próbującym odkleić się od szyby.

Dodatkowo coś zagulgotało w łazience przylegającej do pokoju – sporej łazience z wanną i kabiną prysznicową. Drzwi do toalety były zamknięte, ale i zza nich Richard słyszał te dziwne, nieprzyjemne dźwięki. Jakby coś przewalało mu się w wannie.


EDWARD TAKSONY

Ten dzień był wyjątkowo udany, jak na oczekiwania Eda. Udało mu się zaliczyć panienkę. I to nie byle jaką panienkę, ale ognistą, namiętną i świetną w łóżku. Wspomnienia jej pocałunków i tego, co działo się w jego łóżku, były dla Edwarda niczym jawa.

Do wieczora pokręcił się po pokładzie licząc na to, że JĄ zobaczy. Ale nie udało się.

Dopiero przy kolacji poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Wczorajszy wieczór i noc, popołudnie na symulatorach, seks, łażenie po pokładzie, wszystko wyczerpało go na tyle, że nie czekając na zakończenie pokazu wrócił do kabiny i poszedł spać.

Nim zasnął czekał jeszcze chwilę, z nadzieją, że ONA znów przyjdzie. Że będzie raz jeszcze mógł poczuć smak jej ust, zapach jej ciała, zanurzyć się w nie. Że będzie mógł kochać się z nią bez ograniczeń. Z tą myślą przewodnią zasnął.


* * *

Obudził się gwałtownie. W jego pokoju nie było okien. Miało to swoją zaletę – nie wpadał przez nie blask dnia. Wokół panowała cisza. Nieprzyjemna, raniąca uszy cisza. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Jakiś zapomniany instynkt ostrzegał Edwarda o tym, że grozi mu niebezpieczeństwo. Śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie potrafił jednak dociec jego przyczyny.

Pot zrosił mu czoło. Wstrzymał oddech.

Powodem takiej reakcji były dźwięki, jakie dobiegły do niego spoza drzwi prowadzących na korytarz. To było coś dziwnego. Jakieś szuranie. Kojarzyło się Edwardowi z wielkim, pełzającym po ziemi cielskiem, przeciskającym przez wąski korytarz „DESTINY”.


MALCOLM GOODSPEED

Malcolm pomylił się. Kaliny Jegovy nie było w kasynie tego wieczora. Znikł też gdzieś Montezuma, który wczoraj stanowił największe wyzwanie. Hazardzista planował ekscytujące polowanie, a trafił na świniobicie.

Pokręcił się po kasynie, oskubał kilku ludzi nie potrafiących dobrze blefować, pozwolił się orżnąć krupierowi w „Black Jacka” by nie zwracać niepotrzebnej uwagi obsługi kasyna – ostatnim czego by chciał to zakaz wstępu do tego miejsca, gdyby personel wyniuchał, z kim ma do czynienia.

Bez wymagających rywali gra dawała mniejszego kopa przyjemności, albo po prostu on czuł się bardziej zmęczony niż sadził, więc kiedy zaczął się pokaz fajerwerków wymienił swoje żetony na drobną, kilkusetdolarową wygraną, i wyszedł na pokład.

Przez chwilę obserwował rozbłyskujące na niebie fajerwerki szukając wzrokiem Jegovy, lecz nie wypatrzył jej nigdzie.

W końcu wrócił do kajuty i poszedł spać. Wiedział, że jak nie dzisiaj to jutro, jak nie jutro, to pojutrze. Każdy pokerzysta musiał nauczyć się samokontroli, jeśli grał o wysokie i wymagające stawki.

* * *

Obudził się gwałtownie, w połowie jakiegoś miłego snu. Sam nie wiedział dlaczego.

To był telewizor. Nie przypominał sobie, by go włączył, ale teraz ekran śnieżył – jedynym obrazem na nim były czarne kropki biegające po białej planszy, rojące się do bólu głowy. I cisza. Dziwnie nienaturalna, wręcz straszna cisza. Nawet telewizor nie wydawał dźwięków.

I nagle ciszę tą przerwały dziwaczne, trudne do rozpoznania dźwięki. Dochodziły z kabiny 2286 przylegające do jego kajuty ścianą. I właśnie teraz zza tej ściany do uszu Malcolma dobiegał dziwny, rozciągnięty krzyk, jakby krzycząca osoba znajdowała się w jakimś skafandrze. A potem coś rąbnęło o ścianę i znów zapanowała cisza.

Telewizor wyłączył się z cichym trzaskiem i ekran zrobił się czarny.


JULIA JABLONSKY


Seks z nieznajomym był nawet fajnym przeżyciem, a kiedy „jej Meks” obudził się wziął ją prawie od razu, bez żadnych zbyt długich pieszczot wstępnych, ostro i twardo – w stylu macho.

Potem , kiedy zrobiło się już ciemno, wyszli na pokład szukając sobie atrakcji na dzisiejszy wieczór. Julia była pobudzona i od razu przyciągnęła ją impreza w basenie, pośród stroboskopów i wielobarwnych świateł laserów. Co prawda muza była do kitu, ale nie przeszkadzało jej to pluskać się w basenie, pośród chętnych, półnagich ciał, które przy każdej sposobności, świadomie lub nie, ocierały się też o jej ciało.

Diego też się dobrze bawił. Pewnie dlatego, że znów zapodał sobie kreskę i popił ją sporą ilością alkoholu. Impreza w basenie nakręciła go do tego stopnia, że nie przejmując się specjalnie ludźmi, zaciągnął Julię w, jak mu się wydawało, ciemny kąt, by odwaliła szybki numerek. Już na samym początku namierzyła ich obsługa i szybko wyprosiła do kabiny.

O dziwo, Diego nie awanturował się, nie wykłócał, po prostu wziął Julie za rękę i przenieśli zabawę znów do kabiny, gdzie przy pomocy drugów, alkoholu i swoich własnych ciał, znaleźli krótkotrwałą namiastkę raju.

Kiedy rozpoczęły się fajerwerki wszyli nago na balkon i podziwiali je w ciszy, zmęczeni i nasyceni.

- Que puta – wyraził swój zachwyt Meks.

Julia ziewnęła. Czuła się dziwnie zmęczona, czy też bardziej rozleniwiona.

- Wracajmy do łóżka.

Zrozumiał ją dość jednoznacznie i po chwili znów pierzył ją bez opamiętania, a ona nieco już znudzona, udawała, ze ją to kręci.


* * *

Obudziła się obolała ze zdziwieniem rejestrując fakt, że Diego nie mam u jej boku. Tylko czemu czuła się tak … wystraszona. Bo dokładnie tak się czuła. Kabinę spowijał mrok i cisza. Tylko z łazienki dochodziły ją dziwne, bełkotliwe odgłosy. Chyba jej „Romero” rzygał, jak kot.

- Nic ci nie jest? – postanowiła zapytać, bo miała nadzieję, że uspokoi ją dźwięk jej własnego głosu.

Nie uspokoił. Brzmiał w jej uszach dziwnie, niemal obco.

Zamiast odpowiedzi usłyszała dziwaczne gulgotanie. Ostrożnie, czując jak jeżą jej się włoski na karku podeszła do toalety i spojrzała przez uchylone drzwi. Nie było w niej Diego. Nie było w niej nikogo, a dziwaczne, bełkotliwe odgłosy dochodziły spod opuszczonej deski z głębi klozetu.

Coś tam chlupotało, gulgotało, pluskał – jak uwięziony szczur.



MALCOLM JENNINGS


Malcolm obudził się z przeraźliwą myślą, że jeśli tego nie zrobi, to umrze.
Przez chwilę siedział w swoim szerokim łóżku i wsłuchiwał się w dźwięki dochodzące z uśpionego „DESTINY”. Jego kochanka gdzieś znikła. Światło w toalecie, podobnie jak inne światła, były pogaszone, co oznaczało, że kobiety nie ma w pokoju.

Malcolm przez chwilę chciał położyć się z powrotem, obrócić na drugi bok i położyć spać, ale nacisk na pęcherz zmienił jego plany. W pewnym wieku częstsze oddawanie moczu w nocy było codziennością, niemalże rutyną.

Odnalazł ciepłe kapcie i ruszył w stronę WC zapalając lampkę nocną. Nim zdążył zrobić trzy kroki, żarówka zaczęła migotać i skrzyć się, jakby za chwilę miała zgasnąć. W końcu jednak uspokoiła się i miliarder mógł iść dalej.

Cisza była przejmującym doznaniem. Miała w sobie coś nienaturalnego.

I nagle Malcolm usłyszał cichy, dochodzący z pustki za jego plecami głos. Chyba kobiecy, lecz był on tak cichy, że starszy mężczyzna nie był tego pewien. Był pewien jednak tego, że ktoś zawołał go po imieniu.

Odwrócił się, lecz nikogo nie zobaczył.

Znów miał ruszyć w stronę toalety, kiedy ujrzał, że kołdra na opuszczonym łóżku poruszyła się, wybrzuszyła, zafalowała, jakby coś pod nią się ukrywało.
Serce starszego mężczyzny zabiło szybciej na ten niecodzienny widok, a w ustach zaschły resztki śliny.


GREGORY WALSH JR.

Nie było tak źle. Z baru, jakaś mniej wymagająca dziewczyna, zaciągnęła Georga na górny pokład, gdzie zrobiono pokaz sztucznych ogni, a potem na imprezę do basenu, gdzie półnagie, zgrabne dziewczyny nie obawiały się zmoczyć.

Dziewczyna, na którą trafił, nazywała się Lidia. Miała, na oko, troszkę powyżej trzydziestki i chyba jakiś nieudany związek za sobą. Tańczyła dziko, nie ukrywając zainteresowania partnerem, ocierając się mokrym bikini o jego ciało, przytulając blisko podczas wolniejszych kawałków.

Piła sporo, aż w końcu wylądowali u niego w kajucie, gdzie ona przejęła inicjatywę. Kiedy go ujeżdżała, wykrzykując jakieś sprośności, przez chwilę Gregory pomyślał o swojej ex, a potem pomyślał o kumplach i ich namową, a kiedy Lidia krzycząc przyspieszyła tempo, mógł tylko dać po nieść się fali nadciągającej rozkoszy.

Po wszystkim nie wyszła, lecz położyła się koło niego i przez chwilę tłumaczyła coś pijanym, lekko bełkotliwym głosem. Nie zrozumiał z tego wiele, ale chyba Lidia tłumaczyła się z tego, jak go potraktowała. W pewien sposób ta pijana laska była dość miła.

Zasnął obok niej, zmęczony ekscesami w łóżku.

* * *

Obudził się gwałtownie. Lidii nie było. Musiała jakoś wyjść, kiedy zasnął, bo nie było też jej ubrań.

Wszędzie wokół panowała cisza. Dziwna, prawie nienaturalna cisza. Gregory ziewnął i sięgnął po telefon, aby zobaczyć, która jest godzina. Ekran jednak pozostał ciemny. Bateria się rozładował? Kiedy? Zapomniał ją załadować.

Machnął ręką i chciał odwrócić się na drugi bok, kiedy do jego uszu dobiegł dziwny dźwięk. Jego pokój miał wewnętrzne drzwi prowadzące do pokoju 2257, oczywiście zamknięte na czas rejsu. Teraz jednak słyszał , że w kabinie obok coś się dzieje.

Dźwięki docierały do niego przytłumione i dziwnie zniekształcone, jakby miał problemy ze słuchem – wodę w uszach lub był pod wpływem jakiś środków psychotropowych. Wydawało mu się, że ktoś za ścianą krzyczy, chyba mężczyzna. Słyszał również jakieś głuche uderzenia, rozciągające się w powietrzu echa łamanych mebli lub szkła. A potem wewnętrzne drzwi w jego pokoju zatrzęsły się gwałtownie, jakby coś uderzyło w nie z potworną siłą i wszystko ucichło.


ROBERT TRAMP


To było właśnie to. Idealny urlop.

Robert z uczuciem satysfakcji zagłębił się w dane dotyczące samobójstw na „Destiny”. Po chwili ułożył mu się w głowie niepokojący diagram. Rocznie na „Destiny” życie odbierało sobie średnio pięć osób. Porównał te statystyki z innymi danymi związanymi z podobnymi wycieczkowcami i trochę go to uspokoiło. Samobójstwa na pasażerskich okrętach dalekomorskich wydawały się oscylować w odpowiedniej granicy. „Destiny” trzymał się średniej w tym zakresie.

Inną sprawą były zaginięcia. Podczas rejsów dalekomorskich one również nie należały do rzadkości. Najczęściej zaginionych nie odnajdywano. Wyglądało na to, że rejsy takie, jak na „DESTINY” pobudzały u niektórych załamanych życiem ludzi myśli samobójcze. A skok do oceanu wydawał się być dość częstym rozwiązaniem na miłosne dramaty, rodzinne problemy i poważne kłopoty finansowe. To wszystko układało się w logiczny, wytłumaczalny schemat.

Jednak podrzucony pendrive oraz skok, który widział tylko Tramp, pod taki schemat nie pasowały i dręczyły umysł Roberta.

Z biblioteki wyszedł jako ostatni odprowadzany wdzięcznym wzrokiem młodej dziewczyny, która najwyraźniej nie mogła wyjść, póki ktoś korzystał z jej zasobów. Odwieczna zasada „pasażer nasz pan”, musiała być naprawdę ciężką szkołą dla obsługi.

Pokaz fajerwerków nie bawił Roberta. W swoim interiorze nie miał też bulajów czy okien, więc poza stłumionymi okrzykami obserwujących spektakl pasażerów, nie miał możliwości podziwiania tego „show”.
Przed snem zrobił sobie kilka notatek w notesie znalezionym w pokoju i poszedł spać.

* * *


Sam nie wiedział, co go obudziło. W każdym razie siadł gwałtownie wsłuchując się w otaczającą go przestrzeń.

Cisza aż raniła uszy. Przytłaczała swoją absolutnością. Znikły towarzyszące rejsowi stukoty, odległe dźwięki wydawane przez pasażerów, szum fal obijających się o kadłub kilkanaście metrów niżej. To było tak dziwne doznanie, że aż niepokojące.

Robert wstał i nadsłuchiwał.

Tym razem jednak coś usłyszał. Ale nie spodobało mu się to ani trochę.

Dziwny, mlaszczący, oślizły dźwięk przypominający odgłos pełzania, przelewania jakiejś galaretowatej mazi przez zwężkę lub czegoś podobnego.

Do tego doszedł drugi dźwięk dochodzący gdzieś spoza kabiny, z korytarza lub z którejś z innych kajut. Wrzask. Zniekształcony przez odległość i bariery ścian i drzwi, niemniej jednak na tyle głośny, że Robert go usłyszał . Ktoś wrzeszczał w opętańczym przerażaniu.

Serce Roberta zabiło nieco szybciej, a przy dziewiątym uderzeniu krzyk ucichł gwałtownie. Dźwięki mlaskania i ciamkania nadal jednak były wyraźnie słyszalne i chyba nawet przybliżały się w stronę kajuty zajmowanej przez Trampa.


JOHANNA BERG


Wieczór spędziła na rozrywkach, jednak nie przesadzała z jego intensywnością. Owszem – zaszalała, ale nie było to szaleństwo totalne. Raczej dobra zabawa z pewnymi hamulcami. Jutro znów miała koncert – tym razem w dzień, w sali teatralnej i potem wieczorem, dla specjalnie wyselekcjonowanej przez kapitana grupy gości, tych, którzy stanowili obecnie elitę „DESTINY”. Musiała być wypoczęta.

Pokazu fajerwerków sobie nie odpuściła. Musiała przyznać, że zrobił na niej wrażenie. Nie był największy, ani najbardziej imponujący, ale widok rozbłyskujących pióropuszy świateł nad pokładem, kiedy wokół falowały leniwie wody oceanu, miał w sobie jakieś poetyckie piękno.

Na koniec wypiła jeszcze lampkę szampana serwowaną z tej okazji przez uśmiechniętych stewardów i udała się do swojego nowego pokoju. Zmęczona po wczorajszej, prawie nieprzespanej nocy, poszła spać.

* * *

Obudziła się szybko, w jednej chwili przechodząc ze snu do jawy.
Przez chwilę siedziała w zmiętolonej pościeli, próbując zrozumieć, czemu obudziła się tak gwałtownie. Czy powodem był kolejny koszmar? Czy też inna przyczyna?

Cisza. Otaczała ją cisza. Ponura, budząca grozę, straszna cisza. Do tego stopnia intensywna, że przez chwilę Johanna obawiała się, że ogłuchła. Chrząknęła i uspokojona usłyszała, że to robi.

A potem usłyszała kolejny dźwięk. Coś było na balkonie jej nowej, prywatnej kabiny. Od razu pomyślała coś, nie ktoś. Wyraźnie słyszała dziwne, mlaszczące, gulgotliwe odgłosy dochodzące zza zasłoniętego kotarą okna. Brzmiało to tak, jakby po szybie pełzała jakaś gigantyczna, śluzowata istota, próbująca dostać się do środka jej apartamentu.

Johanna poczuła nagle strach. Pierwotny, atawistyczny lęk, jakby uśpiony system nerwowy odziedziczony po przodkach próbujących krzemieniem skrzesać ogień w pradawnej jaskini powrócił do głosu.

Mlaszczące odgłosy nie ustawały. Nie przybierały na sile. Trwały.

Sięgnęła po telefon, by wezwać swojego Araba, do zajęcia się problemem, ale komórka nie działała. Wyglądało na to, że kiedy spała rozładowała się jej bateria. Sięgnęła więc po telefon w kabinie, służący do kontaktów w obrębie statku, ale kiedy podniosła słuchawkę zamiast znajomego sygnału zaatakowały ją dziwne, hałaśliwe dźwięki – szumu, trzaski, krzyki, wrzaski, ryki i Bóg jeden wie, co jeszcze.

Hałas był naprawdę spory, aż zadźwięczało jej w uchu.

Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy dźwięk pękającej szyby w oknie prowadzącym na jej prywatny balkon, nie była jednak pewna, czy to nie wyobraźnia płata jej figla.



NORA ROBINSON



Kolacja , którą spożyła z mężem, była lekkostrawna i miła. W restauracji czas posiłku umilała gościom piosenkarka śpiewająca piosenki zbliżone repertuarem i stylizacją do dział Edith Piaf i Nora słuchała głosu artystki z zadowoleniem. Kobieta miała dobry, wyszkolony głos.

Przy kolacji porozmawiali z Richardem o jakiś nieistotnych sprawach, a potem powspominali stare, dobre czasy, kiedy to Nora oczarowywała swoim głosem wielu mężczyzn. Richard zażartował nawet, że na morzu jego małżonka miałaby zapewniony etat syreny – kusicielki.

Potem pospacerowali trochę po górnych pokładach i obejrzeli sympatyczny pokaz fajerwerków. To wydawało się im dobrym zakończeniem dnia wiec wrócili, o rozsądnej porze, do swojej kabiny. Mieli chęć dotrzymać postanowienia, by wysypiać się dobrze podczas rejsu, aby wrócić z podróży wypoczętymi.

* * *

Obudziła się z cichym, zduszonym krzykiem, sama nie wiedząc, czemu.
Pierwsze, co zwróciło jej uwagę to fakt, że miejsce Richarda jest puste. To ją zaniepokoiło. W toalecie nie paliło się światło, więc gdzież też wyszedł jej mąż? Na taras? Możliwe, bo drzwi prowadzące na niego były uchylone.

Powiew nocnego wiatru znad oceanu poruszał zasłoną.

- Richard? – zapytała Nora, a jej głos wydawał się być dźwiękiem w jakiś sposób nie na miejscu. Jakby brukała nim wszechobecną ciszę.

- Richard? – powtórzyła jednak, bo wydawało się jej, że dostrzega zarys jakiejś sylwetki stojącej w wejściu na taras.

Nie była jednak w stanie powiedzieć, czy to faktycznie jej mąż, czy ktoś tam stoi, czy też to lekki powiew wiatru ułożył tak fałdy na kotarze, że przypominały czyjąś sylwetkę.

- Richard? – powtórzyła już ciszej, mniej odważnie.

Nora poczuła lęk. Cisza wręcz świdrowała w uszach. Nie zakłócał jej żaden dźwięk, poza biciem jej własnego serca.

I wtedy zza zasłony doszedł ją nowy dźwięk. Bełkotliwy, głęboki gulgot, jakby ktoś nabrał wody do gardła i teraz bawił się nią, przelewając wewnątrz swojego ciała. Zasłona zafalowała jeszcze raz, tym razem wyraźnie. Jakby ktoś lub coś poruszyło się za nią zaalarmowane jej głosem.



CARRY MAY


Dzień naprawdę był męczący. Głównie z powodu tego, że musiała go spędzić z Melody i jej szczurem. W końcu z przyjemnością opuściła jej towarzystwo i zamknęła w ciszy swojej kajuty.

Odpoczywała tak przez dłuższą chwilę ciesząc się spokojem i ciszą.

Potem była kolacja z ojcem i oczywiście jego nową panienką. Podczas jedzenia musiała wysłuchać niekończących się przeprosin ojca, za konferencję i tego, że jutro już wszystko będzie załatwione i będzie mógł spędzić czas tylko z nimi.

Po kolacji wyszli na pokład rozkoszować się zachodem słońca, a potem pokazem fajerwerków. Nawet dla Carry był to przyjemny moment. Widziała rozbłyski światła i czuła z tego powodu jakieś dziwne, głębokie wzruszenie.
Pokaz wprowadził ją w nastrój melancholii i zaraz po nim, wróciła do swojej kabiny. Na dzień dzisiejszy miała dość wrażeń.

* * *

Obudziła się w jednej chwili, zlana potem.

W kajucie panowała absolutna cisza. Nie tylko w kabinie, ale również, jak wydawało się Carry, na całym okręcie. Z pokoju obok nie docierał do niej żaden odgłos. Tak samo z korytarza. Możliwe, że była to ta słynna godzina pomiędzy świtem, a nocą, kiedy wszyscy śpią.

Możliwe.

Ale jednak czuła, że coś jest nie tak. Przebudził się w niej dziwny, wcześniej nieuświadamiany instynkt, który przestrzegał ją, że grozi jej coś złego. Coś niebezpiecznego i złego.

Rozejrzała się wokół, ale poza rozmazanymi kształtami i plamami nie widziała niczego. Oczywiście!

I nagle ciszę przerwał jakiś dziwny, ledwie słyszalny dźwięk. Jak szept, albo powiew wiatru.

Dźwięk ten sparaliżował jej zmysły, spowodował, że miała ochotę, jak mała dziewczynka, schować się pod kołdrę i zamknąć oczy, które przecież i tak niewiele widziały.

A potem do szeptu dołączył jeszcze jeden odgłos. Dochodził z korytarza i brzmiał, jak wołanie o pomoc. Krzyczącą osobą była chyba jakaś kobieta, ale jej głos był zupełnie nieznany Carry.

Krzyki zbliżały się, jakby kobieta uciekała przed kimś korytarzem, mniej więcej w stronę pokoju Carry.


HEATHER MOORE


Leniwy dzień, spacer po pokładzie i odpoczynek psychiczny dobrze zrobił Heather. Pozwolił uspokoić myśli, złapać odpowiedni dystans do siebie. Miał też zaletę – poczuła w końcu nastrój podróży, co pomoże jej lepiej wczuć się w jej rolę. Dzisiejsze zdjęcia były wprawką, jutro zaczynało się nagrywanie najtrudniejszych scen.

Po fajerwerkach wypiła jeszcze lampkę szampana rozdawaną przez obsługę.
Potem położyła się spać.

* * *

Otworzyła powoli oczy z przeczuciem nagłego zagrożenia.
W pokoju panowała ciemność i cisza. Dwa naprawdę budzące grozę połączenia.

Serce aktorki biło bardzo szybko, miała wrażenie, że zaraz wyrwie się z jej piersi. Łomotało, jak dzikie zwierzę w szale, które pragnie wyrwać się na wolność.

Co ją tak przeraziło? Koszmar? Jakiś dźwięk?

Właściwie to raczej ich brak.

Wszędzie wokół panowała nienaturalna, głęboka cisza.

I wtedy przerwał ją jakiś dźwięk. Dziwaczny, obrzydliwy, kojarzący się z pracującą hydrauliką. Dochodził do uszu Heather od strony okna prowadzącego na prywatny balkonik. Miała wrażenie, że coś napiera na szybę, próbuje dostać się do środka. Okna zasłoniła grubymi kotarami przed pójściem spać. Teraz dziękowała sobie samej, że to zrobiła.

Mlaśnięcie za szybą doszło do jej uszu bardzo wyraźnie. Jakby coś lub ktoś stały po drugiej stronie i oblizywało się obleśnie. Sam dźwięk był tak nieprzyjemny, że aktorka poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.


CLEMENTINE MAY

Clementine obudziła się w środku nocy.

Ze zdziwieniem zorientowała się, że jest w kabinie sama. Koleżanki gdzieś znikły, czyżby było tak późno, że poszły do pracy. Ale nie, było zbyt cicho i zbyt ciemno. Chyba nadal panowała noc.

I Wedy to usłyszała. Szum wody. Spojrzała w dół i zorientowała się z przerażeniem, że cała podłoga w pokoju zalewana jest wodą. Ciemną, zamuloną, paskudną wodą, której poziom zdawał się podnosić powoli, lecz nieubłaganie.

Przez umysł Clementine przebiegła niespokojna myśl, że „Destiny” walnęła coś nocą i teraz podzieli losy „Titanica”. Tylko czemu, do kurwy nędzy, nie słyszała alarmu? Czemu nikt jej nie ewakuował? Czemu panowała taka przytłaczająca cisza? Nawet woda wlewała się do pomieszczenia w ciszy, nie wiadomo skąd i jak.

Chociaż nie! Jednak coś słyszała. Dochodziło z korytarza za drzwiami. Jakiś chlupot, jakby ktoś brnął przez wodę, rozchlapując ją i rozbryzgując w pospiechu. A potem Clem usłyszała przeraźliwy, rozciągnięty wrzask kojarzący się jej z wielkim, ludzkim bólem. Krzyk ucichł gwałtownie i towarzyszył mu wyraźny odgłos rozchlapywanej na wszystkie strony wody. Ale i on ucichł dość szybko.

Clem poczuła się nagle dziwnie zagubiona i przerażona.
 
Armiel jest offline