Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-04-2014, 12:11   #41
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CLEMENTINE MAY

- Wylatujesz – powiedział jej menadżer jeszcze przed tym, nim położyła się spać. – Pasażer wniósł skargę o pobicie.

Nie broniła się. Była za bardzo zmęczona.

- Jutro o drugiej masz być przygotowana do zejścia z pokładu. Jeden z pasażerów przeżywa załamanie nerwowe i przekażmy go innej jednostce wracającej do Miami. Ty popłyniesz z nim. Jeśli zrobisz coś podobnego, do czasu aż dopłyniesz do Miami, dostaniesz wilczy bilet, w którym napiszemy o twojej impulsywności i braku szacunku dla dyscypliny. Nie zatrudnią ci nigdzie na transferach i pewnie wylądujesz, jako ratowniczka w podrzędnym szpitalu lub na miejskim basenie. Nie starczy ci nawet na waciki.

Spojrzał na nią przeciągle z uśmieszkiem na twarzy.

- W sumie, mogę dać ci szansę. Załatwić papierek, który wycofa oskarżenie pasażera. Jesteś ładna, energiczna, myślę że wiesz, jak możesz się odwdzięczyć.

Bez większej krępacji położył dłoń na jej udzie.


WSZYSCY

Drugi dzień podróży dobiegał końca. Większość pasażerów spędziła go w leniwej, lecz miłej atmosferze – relaksując się i odpoczywając korzystając w pełni z dobrodziejstw „DESTINY”, zarówno tych pokładowych jak i związanych z wyśmienitą pogodą.

To była norma spokojniejszy dzień po pierwszej kolacji. Dzień, w którym wielu poznawało smaki choroby morskiej wywołanej czymś zgoła innym, niż kołysanie oceanu.

Atrakcją dzisiejszego wieczoru był występ w teatrze oraz kilka pokazów filmowych w Sali kinowej. Poza tym w jednej z restauracji pokładowych śpiewała Anna Denevien – znana z naprawdę robiącego wrażenie głosu gwiazda sal koncertowych w Miami. Jej repertuarem były nostalgiczne i raczej spokojne kawałki wzorowane na Edith Piaf.

Poza tym kapitan kazał uczcić pokazem sztucznych ogni fakt, że „DESTONY” wpłynął na wody określane mianem „Trójkąta Bermudzkiego”. Fajerwerki rozbłyskiwały nad wycieczkowcem rzez kilka minut tworząc wspaniałe, wielobarwne kule, pióropusze, wulkany świetlne, fontanny złocistego ognia i inne, fantazyjne wręcz wzory. Pokaz zgromadził na pokładzie sporą publiczność, a grupowe okrzyki zachwytu uzupełniały widowisko.

Następnie na górnym pokładzie rozkręcono zabawę w basenie – tak zwaną bikini disco – imprezę skierowaną bardziej dla młodszej części pasażerów, najwyżej dwudziesto – trzydziestolatków. Mogli oni potańczyć w strojach kąpielowych, w świetle stroboskopów i laserów oraz tradycyjnym zadymieniu, jakie stosowano na tradycyjnych dyskotekach. Luźna, nieskrepowana zabawa taneczna, która z założenia miała zaprowadzić wielu ludzi do łóżek.

Półnagie ciała i rytmiczna lub wolna muzyka oraz podawany alkohol bez żadnych problemów łamał bariery międzyludzkie, pozwalał otworzyć się na nowe znajomości, poderwać kogoś „na jedną noc” lub stworzyć trwalszy związek, który zakończy się po powrocie do Miami.

To było ‘Destiny”. Tutaj wszystko, co nie przekraczało granic moralności, było dopuszczalne. Lecz kiedy jakaś parka, zbyt rozbawiona i nakręcona alkoholem i muzyką postanowiła zacząć wspólną miłosną przygodę od seksu oralnego, prawie na widoku publicznym, czujna ochrona okrętu wyprosiła kochanków z pokładu do ich kajuty.

W końcu jednak noc zmęczyła wszystkich.

Światła w kabinach gasły i na wycieczkowcu zapanowała cisza, przerywana od czasu do czasu okrzykami rozkoszy, niekiedy strachu, lub wybuchami śmiechu – nie dla każdego noc się zakończyła. Niektórzy przenieśli zabawę w inne rejony okrętu i na zupełnie inny poziom – zdecydowanie bardziej kameralny czy intymny.


RICHARD CASTLE

Richard pokręcił się troszkę w kasynie, przegrał niewielką ilość pieniędzy, poobserwował – nie bez przyjemności – pokaz sztucznych ogni i zachowując dyscyplinę zrealizował swój plan. Położył się wcześniej ustawiając budzik na tuż przed świtem.

Szybko zasnął, chociaż nie ułatwiały tego echa zabawy dochodzące do niego z górnych pokładów.

* * *

Obudził się jeszcze przed alarmem ustawionym w telefonie z dziwnym poczuciem, że coś jest nie tak. Przez chwilę leżał w ciepłej pościeli, zastanawiając się, co to może być i w końcu zrozumiał, że nie słyszy żadnych odgłosów – najwyraźniej zabawy w końcu się pokończyły i na okręcie panuje cisza nocna. Sięgnął po zegarek w telefonie i próbował go włączyć, by zobaczyć, która jest godzina, lecz ekranik pozostał ciemny.

Wysiadła bateria?

I wtedy coś usłyszał/ Za zamkniętymi drzwiami prowadzącymi na jego balkon. Dziwny, mlaszczący, kojarzący się z czymś galaretowatym, oślizgłym i dużym próbującym odkleić się od szyby.

Dodatkowo coś zagulgotało w łazience przylegającej do pokoju – sporej łazience z wanną i kabiną prysznicową. Drzwi do toalety były zamknięte, ale i zza nich Richard słyszał te dziwne, nieprzyjemne dźwięki. Jakby coś przewalało mu się w wannie.


EDWARD TAKSONY

Ten dzień był wyjątkowo udany, jak na oczekiwania Eda. Udało mu się zaliczyć panienkę. I to nie byle jaką panienkę, ale ognistą, namiętną i świetną w łóżku. Wspomnienia jej pocałunków i tego, co działo się w jego łóżku, były dla Edwarda niczym jawa.

Do wieczora pokręcił się po pokładzie licząc na to, że JĄ zobaczy. Ale nie udało się.

Dopiero przy kolacji poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Wczorajszy wieczór i noc, popołudnie na symulatorach, seks, łażenie po pokładzie, wszystko wyczerpało go na tyle, że nie czekając na zakończenie pokazu wrócił do kabiny i poszedł spać.

Nim zasnął czekał jeszcze chwilę, z nadzieją, że ONA znów przyjdzie. Że będzie raz jeszcze mógł poczuć smak jej ust, zapach jej ciała, zanurzyć się w nie. Że będzie mógł kochać się z nią bez ograniczeń. Z tą myślą przewodnią zasnął.


* * *

Obudził się gwałtownie. W jego pokoju nie było okien. Miało to swoją zaletę – nie wpadał przez nie blask dnia. Wokół panowała cisza. Nieprzyjemna, raniąca uszy cisza. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Jakiś zapomniany instynkt ostrzegał Edwarda o tym, że grozi mu niebezpieczeństwo. Śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie potrafił jednak dociec jego przyczyny.

Pot zrosił mu czoło. Wstrzymał oddech.

Powodem takiej reakcji były dźwięki, jakie dobiegły do niego spoza drzwi prowadzących na korytarz. To było coś dziwnego. Jakieś szuranie. Kojarzyło się Edwardowi z wielkim, pełzającym po ziemi cielskiem, przeciskającym przez wąski korytarz „DESTINY”.


MALCOLM GOODSPEED

Malcolm pomylił się. Kaliny Jegovy nie było w kasynie tego wieczora. Znikł też gdzieś Montezuma, który wczoraj stanowił największe wyzwanie. Hazardzista planował ekscytujące polowanie, a trafił na świniobicie.

Pokręcił się po kasynie, oskubał kilku ludzi nie potrafiących dobrze blefować, pozwolił się orżnąć krupierowi w „Black Jacka” by nie zwracać niepotrzebnej uwagi obsługi kasyna – ostatnim czego by chciał to zakaz wstępu do tego miejsca, gdyby personel wyniuchał, z kim ma do czynienia.

Bez wymagających rywali gra dawała mniejszego kopa przyjemności, albo po prostu on czuł się bardziej zmęczony niż sadził, więc kiedy zaczął się pokaz fajerwerków wymienił swoje żetony na drobną, kilkusetdolarową wygraną, i wyszedł na pokład.

Przez chwilę obserwował rozbłyskujące na niebie fajerwerki szukając wzrokiem Jegovy, lecz nie wypatrzył jej nigdzie.

W końcu wrócił do kajuty i poszedł spać. Wiedział, że jak nie dzisiaj to jutro, jak nie jutro, to pojutrze. Każdy pokerzysta musiał nauczyć się samokontroli, jeśli grał o wysokie i wymagające stawki.

* * *

Obudził się gwałtownie, w połowie jakiegoś miłego snu. Sam nie wiedział dlaczego.

To był telewizor. Nie przypominał sobie, by go włączył, ale teraz ekran śnieżył – jedynym obrazem na nim były czarne kropki biegające po białej planszy, rojące się do bólu głowy. I cisza. Dziwnie nienaturalna, wręcz straszna cisza. Nawet telewizor nie wydawał dźwięków.

I nagle ciszę tą przerwały dziwaczne, trudne do rozpoznania dźwięki. Dochodziły z kabiny 2286 przylegające do jego kajuty ścianą. I właśnie teraz zza tej ściany do uszu Malcolma dobiegał dziwny, rozciągnięty krzyk, jakby krzycząca osoba znajdowała się w jakimś skafandrze. A potem coś rąbnęło o ścianę i znów zapanowała cisza.

Telewizor wyłączył się z cichym trzaskiem i ekran zrobił się czarny.


JULIA JABLONSKY


Seks z nieznajomym był nawet fajnym przeżyciem, a kiedy „jej Meks” obudził się wziął ją prawie od razu, bez żadnych zbyt długich pieszczot wstępnych, ostro i twardo – w stylu macho.

Potem , kiedy zrobiło się już ciemno, wyszli na pokład szukając sobie atrakcji na dzisiejszy wieczór. Julia była pobudzona i od razu przyciągnęła ją impreza w basenie, pośród stroboskopów i wielobarwnych świateł laserów. Co prawda muza była do kitu, ale nie przeszkadzało jej to pluskać się w basenie, pośród chętnych, półnagich ciał, które przy każdej sposobności, świadomie lub nie, ocierały się też o jej ciało.

Diego też się dobrze bawił. Pewnie dlatego, że znów zapodał sobie kreskę i popił ją sporą ilością alkoholu. Impreza w basenie nakręciła go do tego stopnia, że nie przejmując się specjalnie ludźmi, zaciągnął Julię w, jak mu się wydawało, ciemny kąt, by odwaliła szybki numerek. Już na samym początku namierzyła ich obsługa i szybko wyprosiła do kabiny.

O dziwo, Diego nie awanturował się, nie wykłócał, po prostu wziął Julie za rękę i przenieśli zabawę znów do kabiny, gdzie przy pomocy drugów, alkoholu i swoich własnych ciał, znaleźli krótkotrwałą namiastkę raju.

Kiedy rozpoczęły się fajerwerki wszyli nago na balkon i podziwiali je w ciszy, zmęczeni i nasyceni.

- Que puta – wyraził swój zachwyt Meks.

Julia ziewnęła. Czuła się dziwnie zmęczona, czy też bardziej rozleniwiona.

- Wracajmy do łóżka.

Zrozumiał ją dość jednoznacznie i po chwili znów pierzył ją bez opamiętania, a ona nieco już znudzona, udawała, ze ją to kręci.


* * *

Obudziła się obolała ze zdziwieniem rejestrując fakt, że Diego nie mam u jej boku. Tylko czemu czuła się tak … wystraszona. Bo dokładnie tak się czuła. Kabinę spowijał mrok i cisza. Tylko z łazienki dochodziły ją dziwne, bełkotliwe odgłosy. Chyba jej „Romero” rzygał, jak kot.

- Nic ci nie jest? – postanowiła zapytać, bo miała nadzieję, że uspokoi ją dźwięk jej własnego głosu.

Nie uspokoił. Brzmiał w jej uszach dziwnie, niemal obco.

Zamiast odpowiedzi usłyszała dziwaczne gulgotanie. Ostrożnie, czując jak jeżą jej się włoski na karku podeszła do toalety i spojrzała przez uchylone drzwi. Nie było w niej Diego. Nie było w niej nikogo, a dziwaczne, bełkotliwe odgłosy dochodziły spod opuszczonej deski z głębi klozetu.

Coś tam chlupotało, gulgotało, pluskał – jak uwięziony szczur.



MALCOLM JENNINGS


Malcolm obudził się z przeraźliwą myślą, że jeśli tego nie zrobi, to umrze.
Przez chwilę siedział w swoim szerokim łóżku i wsłuchiwał się w dźwięki dochodzące z uśpionego „DESTINY”. Jego kochanka gdzieś znikła. Światło w toalecie, podobnie jak inne światła, były pogaszone, co oznaczało, że kobiety nie ma w pokoju.

Malcolm przez chwilę chciał położyć się z powrotem, obrócić na drugi bok i położyć spać, ale nacisk na pęcherz zmienił jego plany. W pewnym wieku częstsze oddawanie moczu w nocy było codziennością, niemalże rutyną.

Odnalazł ciepłe kapcie i ruszył w stronę WC zapalając lampkę nocną. Nim zdążył zrobić trzy kroki, żarówka zaczęła migotać i skrzyć się, jakby za chwilę miała zgasnąć. W końcu jednak uspokoiła się i miliarder mógł iść dalej.

Cisza była przejmującym doznaniem. Miała w sobie coś nienaturalnego.

I nagle Malcolm usłyszał cichy, dochodzący z pustki za jego plecami głos. Chyba kobiecy, lecz był on tak cichy, że starszy mężczyzna nie był tego pewien. Był pewien jednak tego, że ktoś zawołał go po imieniu.

Odwrócił się, lecz nikogo nie zobaczył.

Znów miał ruszyć w stronę toalety, kiedy ujrzał, że kołdra na opuszczonym łóżku poruszyła się, wybrzuszyła, zafalowała, jakby coś pod nią się ukrywało.
Serce starszego mężczyzny zabiło szybciej na ten niecodzienny widok, a w ustach zaschły resztki śliny.


GREGORY WALSH JR.

Nie było tak źle. Z baru, jakaś mniej wymagająca dziewczyna, zaciągnęła Georga na górny pokład, gdzie zrobiono pokaz sztucznych ogni, a potem na imprezę do basenu, gdzie półnagie, zgrabne dziewczyny nie obawiały się zmoczyć.

Dziewczyna, na którą trafił, nazywała się Lidia. Miała, na oko, troszkę powyżej trzydziestki i chyba jakiś nieudany związek za sobą. Tańczyła dziko, nie ukrywając zainteresowania partnerem, ocierając się mokrym bikini o jego ciało, przytulając blisko podczas wolniejszych kawałków.

Piła sporo, aż w końcu wylądowali u niego w kajucie, gdzie ona przejęła inicjatywę. Kiedy go ujeżdżała, wykrzykując jakieś sprośności, przez chwilę Gregory pomyślał o swojej ex, a potem pomyślał o kumplach i ich namową, a kiedy Lidia krzycząc przyspieszyła tempo, mógł tylko dać po nieść się fali nadciągającej rozkoszy.

Po wszystkim nie wyszła, lecz położyła się koło niego i przez chwilę tłumaczyła coś pijanym, lekko bełkotliwym głosem. Nie zrozumiał z tego wiele, ale chyba Lidia tłumaczyła się z tego, jak go potraktowała. W pewien sposób ta pijana laska była dość miła.

Zasnął obok niej, zmęczony ekscesami w łóżku.

* * *

Obudził się gwałtownie. Lidii nie było. Musiała jakoś wyjść, kiedy zasnął, bo nie było też jej ubrań.

Wszędzie wokół panowała cisza. Dziwna, prawie nienaturalna cisza. Gregory ziewnął i sięgnął po telefon, aby zobaczyć, która jest godzina. Ekran jednak pozostał ciemny. Bateria się rozładował? Kiedy? Zapomniał ją załadować.

Machnął ręką i chciał odwrócić się na drugi bok, kiedy do jego uszu dobiegł dziwny dźwięk. Jego pokój miał wewnętrzne drzwi prowadzące do pokoju 2257, oczywiście zamknięte na czas rejsu. Teraz jednak słyszał , że w kabinie obok coś się dzieje.

Dźwięki docierały do niego przytłumione i dziwnie zniekształcone, jakby miał problemy ze słuchem – wodę w uszach lub był pod wpływem jakiś środków psychotropowych. Wydawało mu się, że ktoś za ścianą krzyczy, chyba mężczyzna. Słyszał również jakieś głuche uderzenia, rozciągające się w powietrzu echa łamanych mebli lub szkła. A potem wewnętrzne drzwi w jego pokoju zatrzęsły się gwałtownie, jakby coś uderzyło w nie z potworną siłą i wszystko ucichło.


ROBERT TRAMP


To było właśnie to. Idealny urlop.

Robert z uczuciem satysfakcji zagłębił się w dane dotyczące samobójstw na „Destiny”. Po chwili ułożył mu się w głowie niepokojący diagram. Rocznie na „Destiny” życie odbierało sobie średnio pięć osób. Porównał te statystyki z innymi danymi związanymi z podobnymi wycieczkowcami i trochę go to uspokoiło. Samobójstwa na pasażerskich okrętach dalekomorskich wydawały się oscylować w odpowiedniej granicy. „Destiny” trzymał się średniej w tym zakresie.

Inną sprawą były zaginięcia. Podczas rejsów dalekomorskich one również nie należały do rzadkości. Najczęściej zaginionych nie odnajdywano. Wyglądało na to, że rejsy takie, jak na „DESTINY” pobudzały u niektórych załamanych życiem ludzi myśli samobójcze. A skok do oceanu wydawał się być dość częstym rozwiązaniem na miłosne dramaty, rodzinne problemy i poważne kłopoty finansowe. To wszystko układało się w logiczny, wytłumaczalny schemat.

Jednak podrzucony pendrive oraz skok, który widział tylko Tramp, pod taki schemat nie pasowały i dręczyły umysł Roberta.

Z biblioteki wyszedł jako ostatni odprowadzany wdzięcznym wzrokiem młodej dziewczyny, która najwyraźniej nie mogła wyjść, póki ktoś korzystał z jej zasobów. Odwieczna zasada „pasażer nasz pan”, musiała być naprawdę ciężką szkołą dla obsługi.

Pokaz fajerwerków nie bawił Roberta. W swoim interiorze nie miał też bulajów czy okien, więc poza stłumionymi okrzykami obserwujących spektakl pasażerów, nie miał możliwości podziwiania tego „show”.
Przed snem zrobił sobie kilka notatek w notesie znalezionym w pokoju i poszedł spać.

* * *


Sam nie wiedział, co go obudziło. W każdym razie siadł gwałtownie wsłuchując się w otaczającą go przestrzeń.

Cisza aż raniła uszy. Przytłaczała swoją absolutnością. Znikły towarzyszące rejsowi stukoty, odległe dźwięki wydawane przez pasażerów, szum fal obijających się o kadłub kilkanaście metrów niżej. To było tak dziwne doznanie, że aż niepokojące.

Robert wstał i nadsłuchiwał.

Tym razem jednak coś usłyszał. Ale nie spodobało mu się to ani trochę.

Dziwny, mlaszczący, oślizły dźwięk przypominający odgłos pełzania, przelewania jakiejś galaretowatej mazi przez zwężkę lub czegoś podobnego.

Do tego doszedł drugi dźwięk dochodzący gdzieś spoza kabiny, z korytarza lub z którejś z innych kajut. Wrzask. Zniekształcony przez odległość i bariery ścian i drzwi, niemniej jednak na tyle głośny, że Robert go usłyszał . Ktoś wrzeszczał w opętańczym przerażaniu.

Serce Roberta zabiło nieco szybciej, a przy dziewiątym uderzeniu krzyk ucichł gwałtownie. Dźwięki mlaskania i ciamkania nadal jednak były wyraźnie słyszalne i chyba nawet przybliżały się w stronę kajuty zajmowanej przez Trampa.


JOHANNA BERG


Wieczór spędziła na rozrywkach, jednak nie przesadzała z jego intensywnością. Owszem – zaszalała, ale nie było to szaleństwo totalne. Raczej dobra zabawa z pewnymi hamulcami. Jutro znów miała koncert – tym razem w dzień, w sali teatralnej i potem wieczorem, dla specjalnie wyselekcjonowanej przez kapitana grupy gości, tych, którzy stanowili obecnie elitę „DESTINY”. Musiała być wypoczęta.

Pokazu fajerwerków sobie nie odpuściła. Musiała przyznać, że zrobił na niej wrażenie. Nie był największy, ani najbardziej imponujący, ale widok rozbłyskujących pióropuszy świateł nad pokładem, kiedy wokół falowały leniwie wody oceanu, miał w sobie jakieś poetyckie piękno.

Na koniec wypiła jeszcze lampkę szampana serwowaną z tej okazji przez uśmiechniętych stewardów i udała się do swojego nowego pokoju. Zmęczona po wczorajszej, prawie nieprzespanej nocy, poszła spać.

* * *

Obudziła się szybko, w jednej chwili przechodząc ze snu do jawy.
Przez chwilę siedziała w zmiętolonej pościeli, próbując zrozumieć, czemu obudziła się tak gwałtownie. Czy powodem był kolejny koszmar? Czy też inna przyczyna?

Cisza. Otaczała ją cisza. Ponura, budząca grozę, straszna cisza. Do tego stopnia intensywna, że przez chwilę Johanna obawiała się, że ogłuchła. Chrząknęła i uspokojona usłyszała, że to robi.

A potem usłyszała kolejny dźwięk. Coś było na balkonie jej nowej, prywatnej kabiny. Od razu pomyślała coś, nie ktoś. Wyraźnie słyszała dziwne, mlaszczące, gulgotliwe odgłosy dochodzące zza zasłoniętego kotarą okna. Brzmiało to tak, jakby po szybie pełzała jakaś gigantyczna, śluzowata istota, próbująca dostać się do środka jej apartamentu.

Johanna poczuła nagle strach. Pierwotny, atawistyczny lęk, jakby uśpiony system nerwowy odziedziczony po przodkach próbujących krzemieniem skrzesać ogień w pradawnej jaskini powrócił do głosu.

Mlaszczące odgłosy nie ustawały. Nie przybierały na sile. Trwały.

Sięgnęła po telefon, by wezwać swojego Araba, do zajęcia się problemem, ale komórka nie działała. Wyglądało na to, że kiedy spała rozładowała się jej bateria. Sięgnęła więc po telefon w kabinie, służący do kontaktów w obrębie statku, ale kiedy podniosła słuchawkę zamiast znajomego sygnału zaatakowały ją dziwne, hałaśliwe dźwięki – szumu, trzaski, krzyki, wrzaski, ryki i Bóg jeden wie, co jeszcze.

Hałas był naprawdę spory, aż zadźwięczało jej w uchu.

Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy dźwięk pękającej szyby w oknie prowadzącym na jej prywatny balkon, nie była jednak pewna, czy to nie wyobraźnia płata jej figla.



NORA ROBINSON



Kolacja , którą spożyła z mężem, była lekkostrawna i miła. W restauracji czas posiłku umilała gościom piosenkarka śpiewająca piosenki zbliżone repertuarem i stylizacją do dział Edith Piaf i Nora słuchała głosu artystki z zadowoleniem. Kobieta miała dobry, wyszkolony głos.

Przy kolacji porozmawiali z Richardem o jakiś nieistotnych sprawach, a potem powspominali stare, dobre czasy, kiedy to Nora oczarowywała swoim głosem wielu mężczyzn. Richard zażartował nawet, że na morzu jego małżonka miałaby zapewniony etat syreny – kusicielki.

Potem pospacerowali trochę po górnych pokładach i obejrzeli sympatyczny pokaz fajerwerków. To wydawało się im dobrym zakończeniem dnia wiec wrócili, o rozsądnej porze, do swojej kabiny. Mieli chęć dotrzymać postanowienia, by wysypiać się dobrze podczas rejsu, aby wrócić z podróży wypoczętymi.

* * *

Obudziła się z cichym, zduszonym krzykiem, sama nie wiedząc, czemu.
Pierwsze, co zwróciło jej uwagę to fakt, że miejsce Richarda jest puste. To ją zaniepokoiło. W toalecie nie paliło się światło, więc gdzież też wyszedł jej mąż? Na taras? Możliwe, bo drzwi prowadzące na niego były uchylone.

Powiew nocnego wiatru znad oceanu poruszał zasłoną.

- Richard? – zapytała Nora, a jej głos wydawał się być dźwiękiem w jakiś sposób nie na miejscu. Jakby brukała nim wszechobecną ciszę.

- Richard? – powtórzyła jednak, bo wydawało się jej, że dostrzega zarys jakiejś sylwetki stojącej w wejściu na taras.

Nie była jednak w stanie powiedzieć, czy to faktycznie jej mąż, czy ktoś tam stoi, czy też to lekki powiew wiatru ułożył tak fałdy na kotarze, że przypominały czyjąś sylwetkę.

- Richard? – powtórzyła już ciszej, mniej odważnie.

Nora poczuła lęk. Cisza wręcz świdrowała w uszach. Nie zakłócał jej żaden dźwięk, poza biciem jej własnego serca.

I wtedy zza zasłony doszedł ją nowy dźwięk. Bełkotliwy, głęboki gulgot, jakby ktoś nabrał wody do gardła i teraz bawił się nią, przelewając wewnątrz swojego ciała. Zasłona zafalowała jeszcze raz, tym razem wyraźnie. Jakby ktoś lub coś poruszyło się za nią zaalarmowane jej głosem.



CARRY MAY


Dzień naprawdę był męczący. Głównie z powodu tego, że musiała go spędzić z Melody i jej szczurem. W końcu z przyjemnością opuściła jej towarzystwo i zamknęła w ciszy swojej kajuty.

Odpoczywała tak przez dłuższą chwilę ciesząc się spokojem i ciszą.

Potem była kolacja z ojcem i oczywiście jego nową panienką. Podczas jedzenia musiała wysłuchać niekończących się przeprosin ojca, za konferencję i tego, że jutro już wszystko będzie załatwione i będzie mógł spędzić czas tylko z nimi.

Po kolacji wyszli na pokład rozkoszować się zachodem słońca, a potem pokazem fajerwerków. Nawet dla Carry był to przyjemny moment. Widziała rozbłyski światła i czuła z tego powodu jakieś dziwne, głębokie wzruszenie.
Pokaz wprowadził ją w nastrój melancholii i zaraz po nim, wróciła do swojej kabiny. Na dzień dzisiejszy miała dość wrażeń.

* * *

Obudziła się w jednej chwili, zlana potem.

W kajucie panowała absolutna cisza. Nie tylko w kabinie, ale również, jak wydawało się Carry, na całym okręcie. Z pokoju obok nie docierał do niej żaden odgłos. Tak samo z korytarza. Możliwe, że była to ta słynna godzina pomiędzy świtem, a nocą, kiedy wszyscy śpią.

Możliwe.

Ale jednak czuła, że coś jest nie tak. Przebudził się w niej dziwny, wcześniej nieuświadamiany instynkt, który przestrzegał ją, że grozi jej coś złego. Coś niebezpiecznego i złego.

Rozejrzała się wokół, ale poza rozmazanymi kształtami i plamami nie widziała niczego. Oczywiście!

I nagle ciszę przerwał jakiś dziwny, ledwie słyszalny dźwięk. Jak szept, albo powiew wiatru.

Dźwięk ten sparaliżował jej zmysły, spowodował, że miała ochotę, jak mała dziewczynka, schować się pod kołdrę i zamknąć oczy, które przecież i tak niewiele widziały.

A potem do szeptu dołączył jeszcze jeden odgłos. Dochodził z korytarza i brzmiał, jak wołanie o pomoc. Krzyczącą osobą była chyba jakaś kobieta, ale jej głos był zupełnie nieznany Carry.

Krzyki zbliżały się, jakby kobieta uciekała przed kimś korytarzem, mniej więcej w stronę pokoju Carry.


HEATHER MOORE


Leniwy dzień, spacer po pokładzie i odpoczynek psychiczny dobrze zrobił Heather. Pozwolił uspokoić myśli, złapać odpowiedni dystans do siebie. Miał też zaletę – poczuła w końcu nastrój podróży, co pomoże jej lepiej wczuć się w jej rolę. Dzisiejsze zdjęcia były wprawką, jutro zaczynało się nagrywanie najtrudniejszych scen.

Po fajerwerkach wypiła jeszcze lampkę szampana rozdawaną przez obsługę.
Potem położyła się spać.

* * *

Otworzyła powoli oczy z przeczuciem nagłego zagrożenia.
W pokoju panowała ciemność i cisza. Dwa naprawdę budzące grozę połączenia.

Serce aktorki biło bardzo szybko, miała wrażenie, że zaraz wyrwie się z jej piersi. Łomotało, jak dzikie zwierzę w szale, które pragnie wyrwać się na wolność.

Co ją tak przeraziło? Koszmar? Jakiś dźwięk?

Właściwie to raczej ich brak.

Wszędzie wokół panowała nienaturalna, głęboka cisza.

I wtedy przerwał ją jakiś dźwięk. Dziwaczny, obrzydliwy, kojarzący się z pracującą hydrauliką. Dochodził do uszu Heather od strony okna prowadzącego na prywatny balkonik. Miała wrażenie, że coś napiera na szybę, próbuje dostać się do środka. Okna zasłoniła grubymi kotarami przed pójściem spać. Teraz dziękowała sobie samej, że to zrobiła.

Mlaśnięcie za szybą doszło do jej uszu bardzo wyraźnie. Jakby coś lub ktoś stały po drugiej stronie i oblizywało się obleśnie. Sam dźwięk był tak nieprzyjemny, że aktorka poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.


CLEMENTINE MAY

Clementine obudziła się w środku nocy.

Ze zdziwieniem zorientowała się, że jest w kabinie sama. Koleżanki gdzieś znikły, czyżby było tak późno, że poszły do pracy. Ale nie, było zbyt cicho i zbyt ciemno. Chyba nadal panowała noc.

I Wedy to usłyszała. Szum wody. Spojrzała w dół i zorientowała się z przerażeniem, że cała podłoga w pokoju zalewana jest wodą. Ciemną, zamuloną, paskudną wodą, której poziom zdawał się podnosić powoli, lecz nieubłaganie.

Przez umysł Clementine przebiegła niespokojna myśl, że „Destiny” walnęła coś nocą i teraz podzieli losy „Titanica”. Tylko czemu, do kurwy nędzy, nie słyszała alarmu? Czemu nikt jej nie ewakuował? Czemu panowała taka przytłaczająca cisza? Nawet woda wlewała się do pomieszczenia w ciszy, nie wiadomo skąd i jak.

Chociaż nie! Jednak coś słyszała. Dochodziło z korytarza za drzwiami. Jakiś chlupot, jakby ktoś brnął przez wodę, rozchlapując ją i rozbryzgując w pospiechu. A potem Clem usłyszała przeraźliwy, rozciągnięty wrzask kojarzący się jej z wielkim, ludzkim bólem. Krzyk ucichł gwałtownie i towarzyszył mu wyraźny odgłos rozchlapywanej na wszystkie strony wody. Ale i on ucichł dość szybko.

Clem poczuła się nagle dziwnie zagubiona i przerażona.
 
Armiel jest offline  
Stary 13-04-2014, 18:39   #42
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Dzień drugi - wieczór


Mimo, że dzień zaczął się całkiem przyjemnie skończył się... W sumie jak zazwyczaj. Julki i jej bandito na razie więcej nie spotkał, stoczył elektroniczną walkę swojego życia którą musiał oddać w imię głupich niemodnych i nie dzisiejszych zasad które zaszczepił w nim człowiek który już dawno nie żył i za którym własciwie nigdy nie przepadał. Teraz zaś stał wpatrując się w mroczną ciemność za relingiem. Właściwie tylko na dole bielała piana z kilwartera. A dalej była ciemność. Nawet nie bardzo wiadomo gdzie jest rozgraniczenie między nieboskłonem a tym morskim padołem. W pewnym momencie końćzyły sie gwiazdy to pewnie gdzieś tam... Ale gdzie dokładnie? Może ktoś i wiedział ale na pewno nie Ed.

Próbując rozwikłać tę zagadkę wbrew rozsądkowi starał się mimo wszystko określić tę magiczną linię. Wówczas właśnie huknęły i błysnęłi pierwsze ognie sztuczne. Całkiem ładne choć bez rewelacji. Ed'owi przyjemnie jednak było, że tak okazałe i pewnie drogie fajerwerki są robione min. specjalnie dla niego. Zazwyczaj jeśli był widzem to zaledwie jednym z tysięcy którzy je oglądali na 4 lipca albo Nowy Rok. Teraz miał te przyjemne uczucie, że jest jednym z wybrańców którym specjalnie się serwuje to widowisko nawet jeśli nie było to dla niego konkretnie. Komunikat o wpłynięciu na wody Trójkąta przyjął z mieszanymi uczuciami. W końcu mówił, wczoraj przy kolacji, że będą go mijać właśnie jakos tak prawda? To teraz jakby co mieli potwierdzenia, że miał rację. Choć z drugiej strony pewnie nikt już o nim z wczorajszego wieczoru nie pamiętał a na pewno nie to, że miał rację... Z drugiej strony od razu przypomniały mu sie te wszystkie historie o porzucanych i zaginionych statkach i samolotach. Od "Marie Celeste" po Lot 19. A statystycznie niby nie różnił się ten akwen od reszty mórz i oceanów no ale jednak... Prychnął w duchu ~ W sumie jak i ze mną. Niby wszystko w porządku a jednak coś nie tak... ~ skrzywił się w grymasie półuśmiechu i odszedł w końću od relingu.


Przystanął niedaleko tego bikini - party. Wyglądało ciekawie. I muza, i stroboskopy, i drinki, i ocierające się laski w przemoczonych szmatkach... Właściwie wyglądało bardzo interesująco. Ale... Jakoś nie był w stanie wykrzesać z siebie entuzjazmu. Zmusił się prawie do cyknięcia paru fotek co ciekawszym turystkom, barmankom i ratowniczom w roli głównej ale zmęczenie i zniechęcenie wzięło górę. Jakoś w połowie drogi do kajuty zorientował się, że w sumie z tak głośną muzą nie musiałby za dużo mówić a jego usmiech i wysportowane ciało na pewno podziałały by na jakąś niunię. To było aż tak prawdopodobne, że przystanął w korytarzu zamierzając wrócić na ten basen. Ale entuzjazm został skutecznie spacyfikowany przez porażki ostatnich dni. Pewnie znów by coś sknocił i byłby tym dziwnym, obcym i generalnie z zewnątrz. Jak zwykle. Machnął tylko ręką i wrócił do swojej kajuty.


W środku wziął jeszcze prysznic, sprawdził maile, podłączył sprzęt do ładowarek. Wahał się czy męczyć się z tym swoim wideodziennikiem. Ze względu na swoją walkę postanowił jednak się zmusić. Już trzymając kamerę zastanawiał się czy wspomnieć o Julce. Wyobraził sobie jakby to wyglądało na filmie jak mówi, że z rana wpadła z wizytą do kajuty superlaska i zaczęli uprawiać seks. Mhm. Akurat. Edowi takie rzeczy sie po prostu nie zdażały. Za cholerę nikt kto go znał by mu nie uwierzył. Zresztą, ktoś kto by go nie znał pewnie też nie...

- Cześć, to znowu ja, Ed znaczy się... I ten dziś mamy drugi dzień rejsu po wypłynięciu z Miami. Właściwie to wieczór, prawie północ tak dokładnie. I ten no... W dzień generalnie było spoko, pozwiedzałem se statek... A zapomniałem pójść na mostek kapitański... Cholera... Dobra, może jutro spróbuję... I jeszcze ten, no... Byłem na Body Combat u Kristen... Trochę inaczej niż to co u nas ale było spoko. A potem... A potem byłem znów na symulatorach! - tu mniej więcej kończył się jasny opis a wychodziła dość rozentuzjazmowana i chaotyczna opowieść z udziałem obu dłoni elektronicznego pilota którymi pomagał sobie w wizualizacji powietrznej walki jaką stoczył. Już trochę ochłonąwszy dodał tylko, że na jutro Ken obiecał mu zgrać filmik to postara się go załaczyć albo i na yt wrzuci. Na tym dokument dziennika się kończył na dzisiaj. Oczywiście o swojej rozmowie z Fiolecikiem już po walce nie wspomniał. Nie było raczej czym się chwalić. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku humor mu się poprawił i nawet zastanawiał się czy jednak nie wrócić do tego basenu ale zanim się zdecydował zasnął nie wiadomo kiedy.



Drugi dzień - noc


Obudził się po ciemku i od razu wiedział, że coś jest nie tak. Że stało się coś strasznego. I że nadal to się dzieje. I może przydażyć się i jemu. Czuł obawę, wręcz strach. Bał się głośniej odetchnąć czy poruszyć. Choć rozum mu podpowiadał, że to bez sensu. Tylko, że... Te dźwięki...

Już wiedział, że to one go obudziły. Były tuż za ścianą, za drzwiami na korytarzu. Zupełnie jakby coś tamtędy przesuwano. ~ Czemu tego nie przewiozą na cholernym wózku tylko budzą ludzi po nocy?! ~ ale jakoś bezsensownie miał pewność, że to nie jest nikt z ekipy ani żaden wózek. To coś innego.

~ Rusz się! ~ zmusił się do działania. Był przecież facetem, dorosłym a nie jakimś dzieckiem. Podszedł cicho do drzwi i nasłuchiwał. Wciąż coś szurało. ~ Kurwa ile to ma metrów? ~ próbował obliczyć. Prędkie chyba nie było. A już trochę to trwało więc? Nie, nie... Bez sensu... Nie ma czegoś takiego. I to na nowoczesnym statku turystycznym! Bez sensu! To musiało się dać jakoś wytłumaczyć. Trzeba tylko jakiś łebskich kolesi jak z "Pogromców Mitów" albo co...

Próbował dojrzeć coś przez szczelinę w drzwiach i tej z boku i tej pod drzwiami no ale niestety w tych nowoczesnych konstrukcjach nie przewidziano takiej fanaberii jak szczelina w drzwiach. Nie wyczuwał też żadnego nowego zapachu ani powiewu cieplejszego ani chłodniejszego powietrza. No tak, bo w sumie niby dlaczego miałby? Pewnie ktoś się uchlał i leży na podłodze szurając czymś tam w tę i we w tę... No bo co innego?

A jednak wciąż pot rosił mu czoło i teraz już także plecy i odczuwał lęk. Bał się bardziej niż wczoraj jak ten buraczny kochaś Julki chciał mu przylać. Wtedy wiedział, że jakoś to będzie i co najwyżej zarobi parę ciosów. To było do opanowania, do przewidzenia... A teraz? Teraz... Teraz to było... Coś innego...

Nagle odgłosy szurnęły raz jeszcze i umilkły. Od razu spojrzał na klamkę i drzwi. A może zostać w kajucie? W sumie nie jego sprawa co się dzieje na korytarzu. Niech się obsługa tym zajmie. Co mu do tego? Ale... Czuł, ze wraz z powrotem ciszy wraca mu też odwaga. I ciekawość. To na pewno pijak... Ale jak nie? Może da się cyknąć fotkę? Jak postanowił tak zrobił. Zaczął się szybko ubierać, spodnie, buty, koszula, plecak, do środka kolena butelka z sokiem i kamera a aparat na szyję.

Spojrzał na drzwi. Wciąż cisza. Wpadł na pewien pomysł. Sięgnął po telefon i wcisnął "0". Usłyszał jednak w słuchawce jakiś eteryczny bezsens jakieś trzaski, szmery, zawodzenia... ~ No co jest kurwa?! ~ na zawahał się ale postanowił zgodnie z zamiarem powiedzieć swoje. Może to z jego aparatem jest coś nie tak i tam po drugiej stronie słyszą go normalnie? - Halo? Tu Ed Taksony, kajuta 2287. Na korytarzu coś... eee... Ktoś hałasuje. Może ktoś przyjść to sprawdzić? - zamilkł zastanawiając się czy powiedzieć coś jeszcze. Po chwili namysłu dodał. - Słyszę w słuchawce same trzaski i nikogo po drugiej stronie. Mam nadzieję, że wy mnie słyszycie. - poczekał chwilę czy trzaski nagle nie przemówią ludzkim i uspakajaącym głosem kogoś z obsługi. No ale nie. A kurde na filmach to zawsze w ostatniej chwili ktoś się zgłaszał...


Po cichu otworzył drzwi. Od razu uderzył go dziwny zapach i ciemność. Nie paliły się prawie żadne światła co dla Ed'a było bardzo złym znakiem. Oznaczała jakąś poważniejszą awarię może nic poważnego dla istnienia statku ale na pewno dla wygody i komfortu pasażerów. Mimo takiej chwili myśl, że ci wszyscy spasieni bogacze będą panikować z powodu paru żarówek jakoś sprawiła mu złośliwą satysfakcję. Pewnie posypią się na obsługę i armatora złe feedback'i... Drugą rzeczą jeszcze bardziej niepokojącą był zapach. A właściwie smród. Coś jak zgniłe ryby, wodorosty i słona woda. ~ Jakby coś wylazło z morza i tędy przepełzło... ~ wniosek wydał się Ed'owi pozornie logiczny ale w sumie musiał być chyba jednak fałszywy. Jak niby coś z oceanu miało się wdrapać po tej parometrowej burcie i wleźć na pokład i to jeszcze do środka? Bze sensu. Przecież wodne stworzenia duszą się na lądzie i na odwrót.


Sięgnął do kieszeni wyjął paczkę gum do żucia po czym wpakował sobie jedną do ust. Chciał zabepieczyć sobie odwrót... Eee... To znaczy powrót, przecież nie było przed czym uciekać no nie? Bez sensu. Tak naprawdę zbierał się jednak na odwagę przed opuszczeniem kajuty. Jakoś teraz wydawała mu się oazą bezpieczeństwa i spokoju. A jednak... Wiedział, że to pułapka. Pozór. Tak jak uciekanie na strych podczas pożaru. Instynkt uciekania na drzewo przed wilkami. Czytał o tym. Trochę sam się sobie dziwił ale dotarło do niego, że już prawie zaakceptował to, że dzieje się tu coś cholernie niedobrego. Coś czemu trzeba będzie stawić czoło albo uciec. Tylko, że to bez sensu...


Wziął głębszy oddech i zalepiając zamek gumą do żucia zablokował go. Teraz miał pewność, że czy z zasilaniem czy bez będzie mógł wrócić do kabiny jesli będzie chciał. Na razie jednak chciał się dostac do innych ludzi, najlepiej do kogoś z obsługi, na większą przestrzeń chociaż a nie w tej małej klitce gdzie ktoś mógł na niego wyskoczyć z kazdej dziury!


Zrobił krok na śrdoek korytarza i zamarł. Było ciemno a jednak ściany lekko fosforyzowały. A wczoraj były czyste. Zaskoczony rozejrzał się w obie strony. Ściany były jakby maźnięte tu czy tam na całej długości korytarza jakimś flurooscencyjnym sprajem. Zaskoczony podszedł bliżej i stwierdził, że to nie spray tylko jakiś świecący żel. Ed miał kontakt z różnymi dziwnymi chemikaliami ale o czymś takim nie słyszał. Będąc i pod wrażeniem i chęci udokumentowania tego dziwnego zjawiska cyknął parę fotek. Zarówno zbliżeń na sam spływający żel jak i na całość korytarza wymazanego tym cholerstwem. ~ Kurwa... A jak to jest radioaktywne? ~ zaniepokoił się Taksony. W końcu był jakiś powód dla którego to świństwo świeciło no nie? Zaniepokoił się nie na żarty. Trzeba było to pokazać obsłudze i niech to jakoś sprzątną. To może być szkodliwe dla zdrowia i przy takiej kubaturze i przepływie powietrza to stężenie dawki śmier... No tak, nie wiedział co to jest to nie mógł policzyć. Ale nawet jak nie było szkodliwe to wyglądało podejrzanie i szkaradnie więc i tak wypadałoby sie tego pozbyć.


Niewiele myśląc zpukał do sąsiedniej kabiny z numerem 2285. U niego telefon chyba nie działał ale może u nich będzie? Pukał dobrą chwilę nawet pytał czy tam ktoś jest i czy wszystko gra i czy może skorzystać z telefonu bo u niego nie działa. Ale wciąż odpowiadała mu cisza. Zawahał się czy zrobić to czy nie ale w końcu uznał, że sytuacja jest cholernie awaryjna i wyjątkowa. - Wchodzę do środka! Chcę tylko skorzystać z telefonu! - krzyknął już z ręką na klamce. Miał tylko nadzieję, że w środku nie był żaden rewolwerowiec z Teksasu. Własnoć prywatnia rzecz święta w końcu. Pocieszał się, że chyba czytał w przepisach wycieczki, ze broń można było zabrać ale chyba deponowało się ją w sejfie u obsługi czy coś w tą mańkę. Nie miał spluwy to tylko przeleciał ten punkt wzrokiem.


Otworzył drzwi i zapalił światło i zamarł w miejscu. - C... Co jest kurwa... - wysapał w końću całkowice pochłonięty widokiem w środku. Gdy światło się w końcu ustabilizowało i zapaliło oczom Ed'a ukazało się istne pobojowisko. Połamane szafki, porozrzucane ubrania i pościel, potłuczone lustro, rozbebeszone walizki ale nie to było najgorsze. To, że ktoś przyszedł wymęczony po całym dniu i z nożem albo młotem postanowił odreagować stresy i trudy wycieczki jeszcze Ed może i był nawet w stanie zrozumiec. Ludzie miewali dziwne fantazje i preferencje. Zwłaszcza na wakacjach z dala od domu gdzie królowała dyskrecja i animowość. Ale krew. Wszędzie była krew. Na tych wszystkich sprzętach, ubraniach, pościeli wszędzie była rochlapana krew. A także na ścianach, podłodze i suficie. Odruchowo chciał policzyć ile to może być tej krwi ale nie mógł się skupić. I widać było, że za dużo, cholernie za dużo na jakiś niegroźny wypadek. Koleś musiał się wykrwawić albo własnie się wykrwawiał. Ale może nie? Nie był w końcu lekarzem ani nawet sanitariuszem. Może jeszcze była szansa go uratować? Musiał sprowadzić pomoc!


Nie widział nigdzie jednak poszkodowanego. Miał ten ułamek sekundy wahania pomiędzy wejściem do pokoju i sprawdzeniem co się stało a natychmiastowym biegiem po pomoc. Uniósł dłoń by przeczesać włosy palcami i gdy ją zobaczył to do niego dotarło... Dłoń, odciski palców, klamka i kajuta przerobiona w rzeźnie... - Niee... O nie.... Znowu będzie na mnie! - jęknął zrozpaczony. Ale może była szansa by się jeszcze wykaraskać?! W końcu nie wszedł do środka i to chyba powinno dać się sprawdzić! Więc... Dłużej nie zwlekał. Odwrócił się pobiegł pędem wzdłuż ufajdanego korytarza. Biegł ku rufowej klatce schodowej bo miał najbliżej. Pokład wyżej sa jakieś sklepy i bary i w ogóle powinien się tam ktoś kręcić! Może uda się sprowadzić jakiegoś lekarza albo co! Ponadto biegł, wreszice robił coś na czym się znał i co mu wychodziło świetnie. I biegnąc mógł szybciej opuścić ten zajebany korytarz i tę rzeźnię w kajucie 2285. Chciał to zostawić za sobą i by zajął się tym ktoś inny.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-04-2014, 01:13   #43
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Malcolm usiadł na łóżku wciąż nie do końca rozumiejąc co się wokół dzieje. Krzyki za ścianą, łomot, czerń telewizora jeszcze przed momentem jarzącego się elektryczną szarością. Mężczyzna spiął się z bardzo niemiłym wrażeniem z tyłu głowy. Instynkt podpowiadał mu, że tym razem COŚ było na rzeczy, a jeżeli czegoś nauczył się w życiu to żeby ufać swojemu instynktowi. O ile krzyk mógł mu się przesłyszeć, o tyle głuche rąbnięcie w ścianę było już całkiem realne, tak jak telewizor, którego bynajmniej nie włączał. Jeżeli coś mogło mu grozić nie zamierzał stawiać temu czoła w samej bieliźnie. Uśmiechnął się blado by nieco złagodzić napięcie i nie spuszczając wzroku z czarnego ekranu zaczął wciągać na siebie ubranie. Bezwiednie złapał za srebrny łańcuszek, który nosił w zasadzie z przyzwyczajenia, zapiął go na szyi i wsunął za koszulę.

Godspeed ogarnął spojrzeniem pokój próbując zarejestrować jakiekolwiek zmiany. Jeżeli ktoś robił sobie z niego żarty to były w bardzo kiepskim stylu. Hazardzista przysunął się do odbiornika i przyjrzał mu się. W ciemności szklana powierzchnia jarzyła się lekko. Dopiero teraz pomyślał o źródle światła. Podszedł do włącznika i nacisnął go na próbę.

Żarówki zamigotały, kilka razy, a potem rozbłysły bladym, wydawałoby się że pozbawionym ciepła blaskiem. Niezbyt jednak dużo było tego światła. Jakby jakaś niewidzialna bariera pochłaniała je w drodze z żarówki. Pożerała łapczywie, wieczne nienasycona i głodna.

Malcolm przesunął powoli dłonią przed żarówką przyglądając się jej dziwnemu zachowaniu. Jeszcze wczoraj świeciła mocnym, jasnym blaskiem, teraz przypominała raczej lampę w rzadko odwiedzanej piwnicy.

- Myślałby kto, że nie będą oszczędzać na oświetleniu… - mruknął do siebie

Przyklęknał przed telewizorem. Szukał jakichkolwiek śladów na pulpicie z przyciskami. Jeżeli to kawał wyrządzony przez pijanego turystę na pewno zostawił jakieś ślady. Tylko jak dostałby się do pokoju? Chyba, że ktoś sterował urządzeniem zdalnie. I ten krzyk… Może był nagrany? To miałoby sens. Wzrok powędrował do konsoli odtwarzacza.

Na ile mógł to ocenić w mdłym świetle, wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek manipulował przy telewizorze czy innych sprzętach w kajucie.

Żadnych śladów. To było pocieszające, albo zupełnie odwrotnie - bardzo podejrzane, jednak wrodzony optymizm kazał Malcolmowi myśleć w pozytywnych kategoriach. To jednak nie tłumaczyło zduszonego krzyku zza ściany. Mężczyzna wyjął telefon - ciemny wyświetlacz nie wyglądał pocieszająco. Zerknął na tarczę złotego zegarka ciekaw, która może być godzina.

Była trzecia piętnaście. I, co zauważył po chwili, wskazówka sekundnika nie poruszała się. Stanęła na 18 sekundach i tak została.

No tak, elektronika siadła - to dlatego telewizor tak nagle się wyłączył. Pewnie jakiś impuls magnetyczny, czy coś. Tylko dlaczego ciągle paliło się światło? Kolejną rzeczą na którą zwrócił uwagę było okno zasłonięte kotarą co było o tyle dziwne, że Godspeed nigdy nie zasłaniał okien na noc. Widocznie wczoraj znowu wypił za dużo i kompletnie tego nie zarejestrował. Na moment poczuł się jakby występował w jakimś show, gdzie każdy jego ruch jest obserwowany przez ukryte kamery. Wsłuchując się w nienaturalną ciszę panującą na pokładzie, spodziewając się kolejnych niepokojących hałasów, podszedł i płynnym ruchem rozsunął zasłony na bok.

Pierwsze, co rzucało się w oczy, to ciemność. Ale nie do końca była to ciemność nocy, lecz taka, jakby statek płynął w czymś, co - z braku lepszego określenia - można było nazwać - czarną mgłą. Wijące się za oknem wstęgi niby atramentowy dym, zmieniały co i rusz kształt i formę powodując lekkie zawroty głowy u Malcolma. Na ten widok znów poczuł przerażenie, które wyrwało go ze snu. Ten dziwny, atawistyczny lęk, który zapewne ludzie odziedziczyli po swoich przodkach ukrywających się w jaskiniach przed zagrożeniami świata zewnętrznego.

Usilnie starał się nie myśleć o wczorajszym koszmarze. Dreszcz znowu przebiegł mu po plecach, ale doświadczenie wielu lat mozolnej ewolucji tłukło mu do głowy żeby zachować chłodny umysł. To trochę jak w kasynie kiedy grasz niepewną kartą - tylko dureń zacznie się denerwować, a wtedy będzie po nim. Hazardzista odruchowo sięgnął po papierosa. Błysnął płomyczek zapalniczki i już po chwili uspokajająca nikotyna popłynęła do krwi. Czymkolwiek była ta mgła, kimkolwiek była kobieta krzycząca w sąsiedniej kajucie, należało zachować rozsądek, a to oznaczało poinformowanie obsługi statku o tym co się dzieje. Albo nawet opuszczenie okrętu...

Prawie nierozpakowana walizka leżała na szafce obok. Godspeed pospiesznie powrzucał do środka tych kilka rzeczy, które leżały poza nią. Pochował do kieszeni kilka drobnych przedmiotów: portfel, niedziałający telefon, papierosy, pióro, piersiówkę, kartę magnetyczną... Zreflektował się, że zamek pewnie nie działa, jak reszta elektroniki. Jak na dany znak żarówki zamigotały. Jeżeli będzie chciał tu wrócić trzeba będzie czymś zastawić drzwi, by przypadkiem się nie zatrzasnęły. W oczy wpadł mu przedmiot, który dotąd stał w kącie praktycznie nieużywany - składany leżak. Niosąc pod pachą lekką metalową konstrukcję, przystojniak podszedł do drzwi i powoli nacisnął klamkę.

Drzwi ustąpiły bez problemu. Za nimi ujrzał dobrze znany, lecz strasznie ciemny korytarz. Nie działały światła. Malcolm przypomniał sobie, że w normalnych warunkach lampy zapalały się pobudzane fotokomórką, kiedy ktoś podszedł w strefę ich świecenia. Kiedy wysiadła elektronika, zapewne nie mógł liczyć na to, że którakolwiek się zaświeci. Będzie musiał poruszać się niemal po omacku.

Ciemność nie zachęcała do pieszych wycieczek. Końcówka papierosa żarzyła się w czarnym korytarzu słabą łuną. Właśnie, że też nie wpadł na to wcześniej. Malcolm sięgnął do kieszeni po zapalniczkę, iskry strzeliły i wokół roztoczyło się słabe światełko rzucane przez niewielki płomyczek. Benzyna nie starczy mu na długo, jednak oszczędnie używana w krytycznej sytuacji będzie w stanie zapewnić nieco widoczności, w każdym razie do czasu kiedy odnajdzie się pewniejsze źródło światła. Leżak został ułożony w poprzek, tak by drzwi nie mogły zupełnie się domknąć. Dziwił nieco fakt, że mimo podejrzanych odgłosów i generalnie ponurej atmosfery, nigdzie nie było żywej duszy. Sąsiednia kajuta, gdzie rozlegały się hałasy bynajmniej nie zachęcała do sprawdzania. Godspeed nie rozumiał ludzi, którzy wabieni dziwnymi odgłosami za wszelką cenę próbowali się dowiedzieć co jest ich źródłem. Hazardzista cenił swoją skórę, dlatego ruszył w przeciwną stronę, by znaleźć kogoś z załogi i poinformować o problemach z elektrycznością i hałasach w sąsiedniej kajucie. Powtórzone na głos brzmiało to strasznie naiwnie, ale niech martwią się tym inni. Pewnie wkrótce wszystko się wyjaśni.
 
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 14-04-2014, 01:21   #44
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Julia stała niezdecydowana na progu łazienki, łypiąc podejrzliwie na sedes, jakby ten miał ją zaraz ugryźć. Czy to możliwe, że na nowoczesnym statku pokroju “Destiny” były szczury? Te włochate, paskudne i śmierdzące gryzonie, wyposażone w ostre zębiska i obrzydliwie gołe ogony? Mieli XXI wiek, arsenał trutek i całą resztę zabezpieczeń przed nieproszonymi gośćmi. Prędzej spodziewałaby się spasionego karalucha, popierdzielającego beztrosko po ścianie, niż śmieciożernego paskudztwa, zazwyczaj gnieżdżącego się w kanałach. Niby tam czytała o pladze szczurów, będącej zmorą wszystkich dużych miast, ale bez przesady. Czego taki zwierz miałby szukać w jej kabinie? Chyba, że chciał poznać swoich białych przyjaciół, śpiących grzecznie w niewielkich, plastikowych torebkach.

Ciemność działała pobudzająco na przestraszony umysł, który z uporem podsuwał dziewczynie coraz to niedorzeczniejsze wizje. Przed oczami, jak żywe, stawały jej kolejne sceny z tandetnych filmów Tromy, Rona Atkinsa i całej reszty horrorów najgorszego sortu, jakimi katował ją swego czasu Rodriguez.

A może to aligator, albo jakiś wąż…albo mordercza opona? - pomyślała nagle, a humor z miejsca się jej poprawił. Odrobinę, ale zawsze. Wciąż odczuwała niepokój i zdenerwowanie, ale przynajmniej jej usta nie wykrzywiały się już w smutną podkówkę. Sto razy bardziej wolałaby spotkać krwiożerczy kawał czarnej gumy, niż Harrego Russo. Nikt normalny nie chciałby spotkać Harrego Russo. Nie chciałby. Nigdy.
Koniec tematu.

Powoli, na palcach, podkradła się do włącznika światła, macając na ślepo po ścianie. Strach miał wielkie oczy, szczególnie po ciemku. Nie była nietoperzem, potrzebowała magii żarówek, by zebrać się w sobie i zacząć działać logicznie.

Światło zamigotało, zadrgało i w końcu żarówka zalśniła ale mdłym, rozmytym blaskiem na pół swojej mocy, wystarczająco jednak, by zobaczyć dobrze kabinę.

- Elektryka siada, czy ki diabeł? - mruknęła cicho pod adresem migającej lampki. Chwilę patrzyła na nią w napięciu, obserwując czy nie zrobi jej brzydkiego psikusa i nie wybuchnie. Światło, choć gówniane, przegnało część strachów. Czyżby statek miał problemy z poborem mocy, przeszedł w tryb awaryjny? A może te bujdy o trójkącie bermudzkim i jego nienaturalnym polu magnetycznym zawierały jednak ziarno prawdy? Przepływali przecież przez czubek tego okrytego złą sławą cholerstwa.
Potrząsnęła głową, zbierając myśli.

Stojąc nago w pustym pokoju wyraźnie odczuła brak Rodrigueza, nieprzyjemną pustkę i strach, pomieszane z narastającą wściekłością. Cholerny meks, jak mógł ją zostawić samą po nocy, do tego z paskudztwem buszującym w kanalizacji? Już ona mu urządzi Bonanzę, niech no tylko wróci.

- Proszę Boże, jeśli istniejesz, spraw żeby ten łoś nie zrobił krzywdy sobie...albo komuś - wyszeptała, ściskając drżącymi palcami złoty medalik, wiszący na jej szyi. Niewiele było potrzeba, by stała się tragedia. Na statkach ludzie mieli tendencję do wypadania za burtę...a co dopiero pijani ludzie.

Zgrzytając zębami podeszła do swojego bagażu, kopniętego dzień wcześniej pod krzesło. Kucnęła przy nim, zaczynając przewalanie zawartości. Ciuchy, ciuchy, forsa, więcej ciuchów, znowu forsa...o, książka! No tak, miała ją przeczytać po raz enty w wolnej chwili. Nie tego jednak szukała.

Raz po raz, zerkała w stronę łazienki, grzebiąc prawie na oślep w poszukiwaniu ukochanego noża. Jeszcze przed wejściem na pokład zawinęła go w dodatkową bluzę, chcąc uniknąć ewentualnych pytań obsługi. Teraz na gwałt go potrzebowała. Z bronią w ręku mogłaby zacząć polowanie i uciszyć niechciane, toaletowe towarzystwo.
- Zrobię sobie z ciebie czapkę, puchatku - cedziła pod adresem gryzonia, hałasującego w muszli klozetowej.

Nóż znalazł się szybko. Znajomy ciężar w dłoni dodał jej otuchy. Światło znów zamigotało. Przez chwilę myślała, że wysiądzie całkowicie, ale żarówka nadal działała dając nikły poblask. Cichy trzask w kiblu spowodował, że zadrżała na całym ciele. Zaraz za tym dźwiękiem odskakującej klapy dało się słyszeć wilgotny plusk, jakby coś ociekającego wodą wypełzło na podłogę.

Broń zaklekotała metalicznie, gdy dziewczyna machnęła nią wytrenowanym ruchem, uwalniając ostrze spomiędzy dwóch kawałków rękojeści. Poprawiła chwyt, cofając się trzy kroki do tyłu. Lewą ręką złapała za róg prześcieradła i ściągnęła je z łóżka, rozpaczliwym szarpnięciem posyłając resztę pościeli na podłogę.

Łapanie gryzonia gołą łapą nie wchodziło w rachubę, potrzebowała czegoś, czym uda się jej go unieruchomić. Paskuda pływała w szambie...a szambo do higienicznych cieczy się nie zalicza. Zarażenie się żółtaczką typu b, albo inną zarazą w tak głupi sposób...trzeba uważać i to bardzo.

Z nożem w jednym i płachtą materiału w drugim ręku czuła się lekko idiotycznie, biorąc pod uwagę, że “polowała” całkiem nago.
- Pierdolony pigmej - prychnęła pod swoim adresem, kierując się po okręgu w stronę toaletowych drzwi. Starał się oddychać przez nos, wytężając wzrok. Choćby miała się skichać, musiała dojrzeć przeciwnika, nim on zobaczy ją. Panujący w pokoju półmrok nie ułatwiał zadania.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-04-2014 o 01:25.
Zombianna jest offline  
Stary 14-04-2014, 03:28   #45
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Nie mogę "po prostu" Ci go załatwić - kontynuował podsuwając powoli swoją dłoń. Gdy znalazła się u jej podbrzusza Clem chciała go powstrzymać. Nim jednak na dobre uniosła rękę, by go złapać facet zdzielił ją w twarz aż w pomieszczeniu rozeszło się echo klaśnięcia. Ratowniczka z wrażenia przekręciła głowę w bok by następnie cała zamurowana powrócić wielkim wzrokiem na niego w niemym krzyku - No, oddaj mi, śmiało - kontynuował władczo napawając się jej reakcją, która nie była tak długa jak by chciał. Clem po chwili zabrała wzrok wbijając go w eter przed siebie. Facet pochylił się nad nią i złapał mocno za szczękę - Jak będziesz się stawiać odetnę Cię od wszystkiego na zawsze. Wiem o Twoich problemach psychicznych i agresji - zapewnił z satysfakcją dając się dziewczynie wyrwać z uścisku. Milczała nadal z kamienną i nerwową twarzą unikając patrzenia na niego. Sam wstał spokojnie i stanął za nią - Chętnie dałbym Ci ten papierek... - opowiadał z lekkością i troską w głosie. Jego łapska oparły się o jej ramiona. Jedno przesunęło się w kierunku szyi, zeszło przy obojczyku i zsuwało się niżej - Ale interesy opierają się na wzajemnym zaufaniu - Jego wolna ręką sięgnęła pod koszulę, było słychać cichy metaliczny brzęk klamry paska - Muszę wiedzieć... Że mogę Ci ufać - stan ten trwał parę sekund, by następnie wolna ręka dołączyła i zaczęła gładzić ją subtelnie po skroni, policzku i brodzie - No jak? - dopytał ciepło obracając jej krzesło do siebie. Jego rozmarzony i napięty wzrok spotkał się z jej wciąż kamiennym wyrazem twarzy. Jego nieco nagrzana od jej ciała ręka wplotła się w jej niedługie włosy. Trzymała sztywno głowę i demonstrowała swoją siłę mocniej i za każdym razem jak się opierała. Nie mogła tego robić długo. W końcu uległa sile a facet zbliżył jej głowę do spodni - Mogę Ci zaufać? - mówił już bardziej do siebie z rozmarzonym z napięcia wzrokiem i napływającą przyjemnością i nerwową pociechą - Jeśli będziesz dla mnie miła... Ja będę miły dla Ciebie...

* * *

Zapach mydła na wyposażeniu statku był całkiem przyjemny i świeży. Problem pojawiał się przy jego smaku. Sytuacja była identyczna jak z próbowaniem czekoladowego szamponu dla dzieci. Intensywny zapach pobudzał tak apetyt i ciągoty do słodkiego, że korciło odchylić głowę, otworzyć usta i wyciskać ambrozję prosto do ust. Każdy kto próbował, wie że czeka go tylko gorzkie rozczarowanie. Podobnie było i z tym mydłem. Mimo wszystko z pewnością spełniało zadanie dezynfekcji. Trzykrotne niemal wyszorowanie ust wystarczyłoby choć Clem wykorzystała jeszcze prawie połowę małego pojemnika, by pozbyć się DOKŁADNIE wszystkiego.

Po tym spojrzała na siebie w lustrze. Jak szybko ujrzała tak szybko zrezygnowała nie analizując jak gównianie wygląda i jak gównianie się czuje. Nie chciała myśleć. Wyłączyła je wystarczająco wcześnie. Był to jakiś sposób na przetrwanie największego bagna. W końcu żyje nadal, więc działanie tej metody nie było bez znaczenia. Przynajmniej by mieć ochotę na palenie nie potrzebowała myśleć. Czuła jedynie niesamowity głód nikotynowy. Nie chciała dłużej przebywać w tym pomieszczeniu ani na tym piętrze. Wyszła z toalety i wróciła do managera, który kończył coś wypisywać. Gdy się zbliżyła wręczył jej papierek z serdecznym i ciepłym wyrazem twarzy.

- To tylko na trzy dni - powiedziała po dłuższej chwili analizy trzymanego świstka rozplanowania przypisanych jej zmian.

- Jak na razie wystarczy - odpowiedział spokojnie przyjmując na siebie przeciągły i zabijający wzrok kamiennej twarzy podopiecznej.

* * *

Wypadając z głębokiego snu poczuła, że jest jej nieco chłodniej. Mając na sobie jedynie gacie i koszulkę bez rękawków nie marzła przecież wcześniej w kajucie. Mogłaby w końcu przykryć się kołdrą i zasnąć mając wszystko w nosie. Nie zgadzał się jednak jeden szkopół. W pomieszczeniu nie było nigdy tak wilgotno. To od tego zrobiło się zimniej. Najwidoczniej Janices wracając ze zmiany musiała przesadzić z przekręceniem termostatu. W kuchni zawsze panował gorąc, pewnie chciała się ochłodzić. Ruszyła się ociężale podnosząc się do pozycji siedzącej i wyciągnęła gołe stopy na podłogę. Zamiast wstać jedynie odskoczyła na łóżko jak poparzona czując wodę po kostki zamiast szorskiej i ubitej wykładziny.

Tafla wody na najniższym pokładzie? Bez alarmu? ...problem z rurami, które zalały cały poziom. Trzeba wszystkich wyprowadzić wyżej i to oczywiście w ramach nadgodzin.

- Świetnie… - wymamrotała pod nosem wściekła - Dziewczyny, wstajemy - odezwała się wystarczająco głośno by obudzić śpiącego. Sama po omacku w czarnej jak w dupie przestrzeni przepełzła na skraj łóżka łapiąc za ubrania - Dziewczyny, wstawać - powtórzyła nie słysząc odpowiedzi. Ubrała na ślepo skarpetki i spodnie. Wyciągnęła się nad wzbierającą wodą ku pobliskiej półce. Czując materiał kamizelki złapała ją i przyciągnęła do siebie siadając na łóżku. Wygrzebała niewielką latarkę i zapaliła.

- Kur*a… - wymamrotała zmieszana widząc, że żadnej współlokatorki nie ma. Przez jej głowę przeleciała myśl, że manager zrobił ją na całego i celowo ominął w zbieraniu ludzi do akcji nie robiąc sobie nic z realizacji jego żądań wieczora poprzedniego. Koncepcja jak się pojawiła tak szybko pękła - przecież o tej godzinie na stanowisku jest ktoś zupełnie inny. Dziewczyny zapewne musiały wyjść gdy spała a powrót już został zabroniony przez obecne służby.

Wkładając latarkę w zęby ubierała się szybko. Buty będące w połowie w wodzie na szczęście były suche w środku, zabrane przed przelaniem się zasyfionej wody. Służbowa koszulka, bluza, kurtka a na to jeszcze kamizelka z torbą medyczną u boku. Reszty swoich rzeczy nie zabierała, ale zwinęła i wrzuciła najwyżej jak się dało. Woda i tak mogłaby najwyżej podejść pod kolana. Uszykowana chwyciła latarkę w dłoń i brodząc w wodzie przedostała pod drzwi. Tam jednak zwątpiła mocno. Krzyki nie były dla niej niczym niecodziennym. Jej zadaniem było pakować się wszędzie tam, gdzie coś się spieprzyło i komuś stała się krzywda. Nie była również maszyną by nie odczuwać wtedy strachu, czy adrenaliny. To było zawsze. To było normalne. Nienormalnym jednak było, że poczuła się nieswojo. Będąc sama tym zaskoczona serce tłoczyło promieniujące zdenerwowanie. Zrezygnowała z szybkiego wybiegnięcia na zewnątrz. Stanęła przy drzwiach i przysłuchiwała się przez chwilę odgłosom - nie było niczego poza sukcesywnym przelewaniem wody. Uświadomiła sobie, że wyjście nie będzie najlepszym pomysłem, ale nie mogła przecież stać i narastającej tafli wody. Wyłączyła latarkę, przylgnęła do ściany obok i delikatnie przekręciła klamkę, by jedynie odrobinę wyjrzeć na zewnątrz.

Drzwi otworzyła z trudem, dzięki oporowi jaki stawiała woda. Jak się okazało korytarz zalany był nią znacznie wyżej, niż jej kajuta, bo woda sięgała ponad pas dziewczynie.
Była zimna, ciemna i gęsta. Pływały na niej różne śmieci.
Korytarz był ciemny. Nie paliło się na nim żadne światło. Ledwie widziała na krok, dwa przed sobą.
Kiedy tylko otworzyła drzwi, woda z korytarza zaczęła wlewać się do środka. Clem odniosła też dziwne wrażenie, że ktoś ją obserwuje, gdzieś z ciemności.
Nim zdążyła na dobre poddać się temu dziwnemu uczuciu, usłyszała krzyk dochodzący gdzieś, z głębi korytarza. Krzyk był dziwny. Niewyraźny, niczym echo dobite gdzieś z oddali. Nie była w stanie nawet przybliżeniu określić, czy dobiegał on z lewej, czy z prawej części korytarza.

Clem wcale nie czuła się na miejscu udzielającej pomocy. Nie wyglądało to jak pęknięcie rury. Pomocy sama potrzebowała i to było powodem nieswojego samopoczucia.

Pierwsza zasada udzielania pomocy: Zadbaj o własne bezpieczeńswo. Trzeba było spieprzać.

Zdenerwowana i wystraszona bez zastanawiania się rzuciła się w kierunku najbliższej klatki schodowej. Mocno trzymała nadal wyłączoną latarkę w jednej dłoni, a w drugiej unosiła torbę, by nie powolić jej zamoknąć, choć nie wpłynęło by to na jej zawartość, która jest wszędzie upakowana w plastikowe opakowania.
 
Proxy jest offline  
Stary 14-04-2014, 16:23   #46
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8oPSUf7kyzM[/MEDIA]

Heather otworzyła oczy, choć przez moment miała wrażenie, że wcale tego nie zrobiła. W kajucie panowały egipskie ciemności, gdzie przez dłuższą chwilę nie dało się nawet rozróżnić konturów najbliższych obiektów.
Aktorka leżała nieruchomo, wpatrując się w sufit, nasłuchując. Wzrok szybko przyzwyczaił się do ciemności, toteż zaczęła widzieć kontury otaczających ją mebli. Jednak wciąż bała się ruszyć z łóżka, które wydawało jej się jedyną bezpieczną przestrzenią. Miała wrażenie, że gdyby tylko poruszyła choćby palcem, coś niedobrego by ją spotkało.
*
Zupełnie jak wtedy, kiedy jako dziewczynka stała nieruchomo, prawie wstrzymując oddech, przy drzwiach wejściowych do piwnicy, w której zamknął ją ten mężczyzna.
Wiedziała, że najmniejszy ruch zdradziłby jej plan, toteż bała się wtedy nawet mrugnąć. Gdy porywacz wszedł, by rzucić porwanej dziewczynce kolację, ta zepchnęła go ze stromych, kamiennych schodów i uciekła czym prędzej w nieznane, zyskując wolność.
*
Kompletna cisza otoczenia napawała ją lękiem. Słyszała tylko szybkie łomotanie swojego serca i własny oddech. Miała wrażenie, że te dwa odgłosy zaraz zdradzą jej pozycję i wszystko pójdzie na marne.
Jednak tak się nie stało. Do jej uszu dotarł dziwny dźwięk, przypominający pracującą hydraulikę. Niespodziewane pojawienie się dudnienia pobudziło Heather. Poczuła nagły przypływ adrenaliny, dzięki któremu szybko zerwała się z łóżka, jakby zaczęło ją parzyć.
Co to mogło być? Miała wrażenie, że wcale jeszcze się nie przebudziła. Czyżby ciągle śniła i właśnie stała się bohaterką sennego koszmaru? Tak to właśnie wyglądało, choć zachowała świadomość i wszystko było tak realne. Nawet ból, kiedy uderzyła kolanem o stolik nocny.
Zasyczała, kiedy nieprzyjemne uczucie przeszyło całą jej nogę, i kucnęła, oparając się o ścianę, tuż obok nieszczęsnego mebla. Odetchnęła głęboko i zaczęła ponownie nasłuchiwać.
Zza zasłoniętych drzwi na balkon doszło ją obrzydliwe mlaśnięcie. Poczuła się nieswojo, a żołądek podszedł jej do gardła. Dlaczego tak na nią to działało? Co to mogło być? Czemu była tak przerażona? Miała ochotę zwymiotować. I krzyknąć. I biec przed siebie. Nie wiedziała, co się dzieje, ale intuicja podpowiadała jej, że znajdowała się w ogromnym zagrożeniu. Musiała się ratować.
„Heather, weź się w garść!” próbowała się zmotywować w myślach. Musiała działać szybko. Nie mogła czekać, aż szyba pęknie i coś, cokolwiek znajdowało się na balkonie, zastanie ją w kajucie.

Sięgnęła po słuchawkę telefonu, znajdującego się na nocnym stoliku, obok którego kucała.
Zamiast spodziewanego sygnału usłyszała dziwaczne szumy i trzaski, jękliwe odgłosy i inne, trudne do opisania dźwięki. Raz nawet wydawało jej się, że słyszy czyjś krzyk i płacz dziecka.
Heather jeszcze przez chwilę trzymała słuchawkę przy uchu, mocno ją ściskając. Nie odważyła się nic powiedzieć, próbowała poukładać sobie w głowie to, co usłyszała. Nie potrafiła. Przekraczało to ludzkie pojęcie. Ktoś sobie żarty stroił?
Odłożyła słuchawkę, podnosząc się powoli, plecami wciąż opierając się o ścianę. Uważnie obserwowała zasłonę, za którą znajdowało się wyjście na balkon. Niemalże wyczekiwała momentu, w którym usłyszy dźwięk pękającego szkła i szelest kotary.

Zaczęła powoli przesuwać się w stronę wyjścia. Czuła jak kropelki zimnego potu pojawiają się na jej czole. W tej sytuacji nie interesowało ją to, że ubrana była jedynie w różowy top bez rękawów i materiałowe szorty. Musiała wydostać się z kajuty, która wydawała się być śmiertelną pułapką.
Dłonią dotknęła klamki. Zamek magnetyczny nie trzymał. Mogła bez trudu otworzyć drzwi. Korytarz był ciemny i cichy. Podobnie jak kajuta, nim usłyszała trzaski i gulgoty. Nie paliły się żadne światła, nie było słychać ani krzyków, ani alarmu. Nic. Zupełna, martwa cisza. I ciemność tak gęsta, że aby iść, musiałaby poruszać się po omacku trzymając dłonią ścian.

Sytuacja wydawała się bez wyjścia. Czyżby musiała pozostać w kajucie? Przecież nie była w stanie poruszać się po korytarzach Destiny w kompletnych ciemnościach. Zaklęła pod nosem, zastanawiając się, co się w ogóle działo. Czyżby nastąpiła jakaś awaria? Ale przecież na pewno rozległby się jakiś alarm. Nie było możliwości, by coś takiego przespała. Wszystko to było zagadkowe i dziwne.
Wtedy skojarzyła, że przecież każda kajuta powinna być wyposażona w jakiś sprzęt w razie takich sytuacji. A przynajmniej tak jej się wydawało. Oderwała się więc od ściany i dalej dbając o ciche poruszanie, a także o szybkość działań, zaczęła przeszukiwać po omacku kajutę. Nie było przecież zbyt wielu możliwości ukrycia takich przedmiotów. „Proszę, proszę, proszę... Niech coś się znajdzie”.
W szafce trafiła na mały pakiet - kamizelka ratunkowa, nadmuchiwana przez pociągnięcie małego sznureczka, do tego mała, podczepiana latarka.
Uradowała się w myślach i założyła na siebie kamizelkę. Rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na kotarę. Nie zamierzała ryzykować pozostania w kajucie, choć czuła, że na zewnątrz nie będzie wcale bezpieczniejsza. Jednak liczyła, że znajdzie kogoś z obsługi, kto wytłumaczy jej, co się dzieje.
Pośpiesznie ubrała sportowe dresy, które miała przygotowane na poranną siłownię i adidasy, po czym wyszła na korytarz, zapalając latarkę.

Snop latarki nie dawał tyle światła, ile by chciała. Ot, niewielki strumień i małe kółko prześlizgujące się po ścianach i podłodze. Właśnie. Ten drugi element przykuł uwagę Heather najbardziej. Czysta do tej pory wykładzina pokryta była wyraźnie jakimś szlamem. Brudne błoto rozciągało się we wszystkie strony, na lewo i prawo. Aktorka ze zgrozą ujrzała także, że ta sama maź pokrywa nie tylko podłogę, ale również ściany i sufit.
- Co się tutaj, do cholery, dzieje? - wyszeptała, nie oczekując żadnej odpowiedzi.
Raczej chciała usłyszeć swój własny, ludzki głos pośród tej przerażającej ciszy, dzięki czemu poczuła się odrobinę lepiej. Wciąż miała wrażenie nieustannego niepokoju, co sprawiało, że bez ustanku była czujna.
Skrzywiła się, kiedy usłyszała spod własnego buta obrzydliwe mlaśnięcie. Cóż, maź pokrywała całą powierzchnię, nie miała wyboru, musiała przebrnąć dalej. W poszukiwaniu pomocy i odpowiedzi. W poszukiwaniu ratunku. Postanowiła więc, że uda się na niższe pokłady, gdzieś w okolice miejsc publicznych – przecież ktoś musiał tam być!
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
Stary 14-04-2014, 20:48   #47
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Co do licha?... Nie było Lidii i było strasznie ciemno.
Gregory odłożył telefon na stolik. Wszak to, że się rozładował nie stanowiło ni problemu, ni powodu do zaniepokojenia. Telefony tak mają… baterie się rozładowują. Być może nie dosłyszał alarmu zwiastującego brak energii. Zważywszy, że ostatnio był zajęty kochanką, to musiało być to.
Niemniej dziwne dźwięki, już były powodem dla którego nie położył się znów spać.

Gregory usiał i rozejrzał się. Pewnie Lidia już wyszła, więc nie powinien się przejmować jej nieobecnością.
Gdyby nie wstrząsy i odgłosy walki. Gdyby nie przytłumiony słuch to… w ogóle by się nie przejął sytuacją, wszak na około była… pierwsza, druga, trzecia w nocy?
Możliwe, że wypił za dużo. Możliwe, że jakieś prochy zażył przypadkiem… Możliwe….
Gregory chwilę siedział na łóżku zbierając myśli.
Nacisnął przycisk przy ścianie. Zamiast zapalić się jasnym światłem, żarówka w suficie zaczęła migać jak w przedśmiertnych drgawkach, po czym ledwo się zajarzyła. Nie wyglądało to dobrze.
Gregory trochę się zaniepokoił tym faktem.
Ale od czego jest obsługa prawda?
Sięgnął po telefon i zanim osoba po drugiej stronie odpowiedziała zaczął mówić. - Tu Gregory Walsh z po.. koju…
Po drugiej stronie nie było słychać nikogo. Jakieś szumy, trzaski… jęki bólu...chyba. Dziwny bulgot i szuranie i inne dźwięki budzące ciarki na plecach.
Gregory odłożył telefon na miejsce i przyglądał mu się z odrazą, jakby widział jadowitego węża.
To już… przestawało być normalne. To już w ogóle zaczynało tracić sens.
Wdech, wydech, wdech, wydech… prosta kontrola oddechu pozwoliła Gregory’emu zapanować nad swym lękiem.
Trzeba wszak było myśleć racjonalne i podobnie działać. Trzeba było się szybko ubrać.

Spodnie, koszula, skarpetki, adidasy. Ruszył w kierunku bulaja i rozejrzał się poprzez niego. Było nadal ciemno, więc chyba jeszcze panuje noc. Widać było jakąś gęstą czarną mgłę… a może dym?
Dym pełznący i rozciągający się leniwie dookoła statku. Nie wyglądało to dobrze.
Zupełnie jakby znalazł się na statku widmie… Zadrżał na samą myśl. To nie mogła być prawda. Na pewno jest wiele racjonalnych wyjaśnień na tą sytuację. Choć w tej chwili nie przychodziło mu do głowy ani jedno.
Wdech, wydech, wdech, wydech… wrócił spokój.
Co dalej?

Drzwi do pokoju 2257. Nie mógł tej sprawy tak zostawić. Choć przypuszczał, że jeśli ktoś tam umierał, to Gregory stracił niepotrzebnie dość czasu, by zgon już nastąpił. Niemniej musiał się upewnić. Nie potrafił inaczej. Walsh zapukał i zapytał.- Hej… wszystko w porządku?
Odpowiedzią była cisza. Nie zdziwiło to Gregory’ego. Być może zmarnował czas, ale przecież drzwi i tak były zamknięte.
Podszedł do zestawu pierwszej pomocy. Wziął na pokład Destiny nie ten co trzeba. Ten służył do pomocy ofiarom wypadków i rannym. To był profesjonalny sprzęt ratowniczy, bo i Gregory był profesjonalistą.
Zawierał też wojskowe pałeczki świetlne.


To światło dodało trochę otuchy Gregory’emu. Wreszcie było jasno… cóż… bardziej jasno. Zamierzał zabrać apteczkę i już ruszał, gdy… przypomniał sobie o prezencie od ojca. Tabliczka do której przymocowany był rekwizyt z planu filmu “Brudny Harry”. Zważywszy że ojciec Gregory’ego był członkiem i aktywistą National Rifle Association of America, Walsh Jr. był pewien, że rekwizyt jest sprawny. Być może nawet testowany.
Tak czy siak tabliczka do powieszenia na ścianie wylądowała w przenośnym zestawie. Co prawda, w tym stanie przedmiotu nie byłby go w stanie użyć, ale jego obecność dodawała otuchy mężczyźnie.

Gregory ruszył do drzwi.
Zamierzał je otworzyć wyjść na korytarz i zapukać do drzwi wejściowych do pokoju 2257, a potem… może do sąsiednich drzwi obok? Może ktoś wie co tu się stało?
A jeśli wszystko było w porządku, to zamierzał skierować się tam, gdzie spodziewał się znaleźć członków obsługi Destiny. Do całodobowego baru.
Niemniej, Gregory instynktownie czuł, że coś tu nie jest w porządku. Że normalność… również spała.
Z bijącym mocno sercem otworzył drzwi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-04-2014, 20:01   #48
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Richard starał się dzielić czas pomiędzy przyjemności i zapiski. Właściwie to należałoby powiedzieć, że zapiski miały pierwszeństwo. Przynajmniej te w głowie. Drugi dzień podróży luksusowym wycieczkowcem był zdecydowanie "wolniejszy" - nie tylko dla Richarda. Stworzył kilka kreacji pasażerów z syndromem kaca giganta i pokręcił się po pokładach statku szukając inspiracji i zajęcia. W kasynie nie do końca celowo, ale przegrał trochę pieniędzy będąc bardziej zainteresowanym obserwacją niż kalkulacją szans przy ruletce czy baccaracie. Kilka kolejnych sytuacji i person znalazło swoje miejsce w głowie pisarza jednak "dama w czerwieni" nie pojawiła się na horyzoncie zdarzeń. Aczkolwiek - pisarsko - ciągle problemem było zawiązanie akcji. Bo - jasne pierwsze kilkanaście stron uroczego blablabla o niczym mógł w zasadzie napisać już teraz posiłkując się tym, co zaobserwował do tej pory i dorzucając trochę kolorytu fikcji... Nawet mógł już pokusić się o jakieś budowanie tajemnicy i swoistego niepokoju "co wydarzy się za chwilę" pozwalając czytelnikowi zastanawiać się kto będzie głównym złym i co się wydarzy... Tylko, że nawet zarysowanie tajemniczej damy w czerwieni, czy niewinnego dorastającego dziecka tatusia z nową mamusią zupełnie nie rozwiązywało problemu tego, że nie miał zupełnie pomysłu na to, co ma się stać na statku. Produkowanie ckliwych opisów, a'la Rowling zupełnie go nie bawiło. Książka musiała mieć swoją objętość - nie za dużą, aby nie przerażać czytelnika i nie za małą, aby nie tworzyć mylnego wrażenia brania pieniędzy za nic. Kryminał musiał być szybki. Wprowadzenie, akcja, trup, zagadka, insynuacje... No może te trzy ostatnie nie w tej kolejności, ale zawsze w okolicach pięćdziesiątej strony... na standardowe około trzysta jego maszynopisu...
Trochę poddenerwowany pisarz włóczył się po pokładach, nagrywał notatki na dyktafon w telefonie, zrobił nawet kilka fotografii i szkiców. Ciągle główkując o stronie pięćdziesiątej. Chodziło o to, że z jednej strony powierzchnia i możliwości były ograniczone; z drugiej nie chciał jakiegoś oczywistego i mdłego cliche trupa za burtą. No chyba, że byłaby to powiedzmy łódka z trupem dryfująca po morzu... Dobre tylko nierozwiązywalne. Za dużo kombinowania i zbiegów okoliczności... Gdyby jeszcze statek gdzieś stał, czy zawijał do jakiegoś portu po drodze... Castle z przyjemnością obejrzał pokaz ogni sztucznych. Uspokoiło to jego nerwy w jakiś sposób. Podróż miała jeszcze trwać, zresztą to nie była praca to był urlop. To miał być urlop...



Urocze popołudnie szybko przeszło we wczesny wieczór i Richard zjadł wczesną kolację. Dzisiejsze przedstawienia nie przypadły mu do gustu, a impreza nad basenem była zbyt... nieletnia. W sumie więc był zadowolony, że udało mu się "wstrzelić" w sytuację z decyzją o wcześniejszym położeniu się do łóżka. Delektując się Jamessonem wymoczył się w wannie z hydromasażem w jaką wyposażono jego łazienkę i podyktował "przy okazji" jeszcze kilka stron opisów i notatek... W końcu położył się do łóżka usiłując nie słyszeć "bikini party" z góry. Urok kajut na wysokich pokładach - piękny widok i brak szumu silników rekompensowany obecnością na każdej pokładowej imprezie...

* * * * *

Richard sięgnął po telefon i nacisnął przycisk zasilania. Drugi raz. Wyświetlacz pozostał jednak ciemny. Przez chwilę usiłował sobie przypomnieć kiedy ostatnio ładował to elektroniczne cudo. Cóż… były spore szanse, że dyktowane notatki, przeglądanie internetu i kilka zdjęć pokładów wyczerpały wątłą bateryjkę pożeraną 5calowym wyświetlaczem i ośmioma rdzeniami procesora… Odłożył telefon i sięgnął do wyłącznika nocnej lampki stojącej na stoliku. W kajucie było bowiem dziwnie ciemno. Żarówka zamigotała kilkakrotnie i dopiero po dłuższej chwili rozpaliła się. “Cudowna technologia świetlówek kompaktowych” - pomyślał siadając na łóżku. Coś jeszcze nie pasowało - cisza. Na tak wielkim wycieczkowcu nigdy nie było cicho. Tak jak w wieżowcu. Zawsze słychać było windę, spływającą wodę, sąsiada z piętra wyżej… Tu też musiałby być słychać… cokolwiek, nawet chlupot wody zza okna kajuty… Coś na kształt chlupotu było słychać z łazienki. Podszedł do telefonu i podniósł słuchawkę. Kilkakrotnie stuknął w widełki słysząc ciszę.

- Nie ma prądu - powiedział na głos i uśmiechnął się - Byle tylko to gulgotanie w toalecie to nie było nieprzepompowane gówno z góry wylewające się przez moją wannę… To jest myśl. Na wycieczkowcu brakuje prądu, w panice jaka ogrania pasażerów ktoś ginie… Sprawa… - kolejne myśli pojawiały się w głowie Richarda. Podszedł do drzwi tarasowych, aby wyjść i zaczerpnąć powietrza. Gwałtownym ruchem odsunął kotarę.

To co zobaczył, było dość dziwne.
Ciemna noc i mgła. Ale mgła nie sina, nie szara, nie biała, ani nie mleczna, lecz mgła ciemna, jak wylany inkaust, albo dym. Wirowała poruszana jakimiś niewyczuwalnymi prądami powietrza. Zwijała się w dziwaczne sploty, od patrzenia na które, szybko dostawało się oczopląsu.
Castle przez chwilę wpatrywał się w szybę kajuty usiłując “w coś” wpasować widziane cienie. W coś - znaczyło w cokolwiek. Dość szybko odrzucił omamy senne i pogodę za oknem… Zakręciło mu się w głowie i doznał olśnienia - klimatyzacja. Przy braku prądu nie działała, a kajuta była dostatecznie małą, aby śpiąc zużyć wystarczająco dużo tlenu… Przekręcił uchwyt, aby otworzyć drzwi i wpuścić świeże powietrze do wnętrza…

Powietrze za oknem było wręcz lodowato zimne i przesycone wyraźnym odorem gnijącej roślinności, ryb i morskich nieczystości. Smród był nie do wytrzymania. Poza tym, zaraz po otworzeniu okna, Castle miał wrażenie, że coś go obserwuje. Wydawało mu się, że widzi jakieś poruszenia w tym dziwacznym oparze. Że coś zbliża się do niego z ciemności i tej niby-mgły, jak ćma zwabiona blaskiem światła.
- Nosz… - zatrzasnął drzwi i potrząsnął głową. Potem zupełnie irracjonalnie podniósł rękę i uszczypnął się w nią przed swoim własnym nosem. “Wszystko wskazuje na to, że nie śpię” - pomyślał starając się przypomnieć sobie jakie substancje wywołują halucynacje i jakie - jednocześnie mogły się znaleźć w jego organizmie… To wszystko co się tutaj działo musiało dać się wytłumaczyć - sam przecież pisał tak, aby czytelnikowi wydawało się co innego. Choć z drugiej strony - może to przepracowanie? Poszedł do łazienki licząc na strumień zimnej wody na głowę. To wszystko musiało się dać jakoś poukładać...

Kiedy wszedł do toalety od razu zauważył, że faktycznie coś wybiło z kanalizacji. W wannie z hydromasażem zalegała teraz warstwa ciemnej, zamulonej wody wypełniająca wannę gdzieś do jednej trzeciej głębokości. Woda cuchnęła zdechłą rybą i czymś, co najłatwiej było nazwać zgniłymi jajkami. Na domiar złego coś pod wodą taplało się, niczym zwijający się wąż lub jakieś morskie stworzenie. Powierzchnia wody poruszała się, rozchlapywana przez coś, czego pisarz nie mógł dostrzec.

Przez kilka sekund Richard gapił się na wannę. Długie kilka sekund. W końcu jego umysł zdobył się na mało eleganckie:
- Co to kurwa jest?!? - Obrócił się na pięcie wmawiając sobie, że to jakiś kiepski żart i z mocnym postanowieniem znalezienia kogokolwiek z obsługi dopadł drzwi. Wrócił po kartę leżącą na stole i uświadomił sobie, że brak prądu oznacza niedziałające zamki, windy, oświetlenie… Zaraz.
Zatrzymał się w pół kroku na środku kajuty. To było chore, ale wczoraj hucznie świętowano wpłynięcie na wody Trójkąta Bermudzkiego… To było chore, ale jeżeli faktycznie coś w tym obszarze znikało to… TO BYŁO CHORE.

Richard rozejrzał się. Dobrze, były dwie opcje - mógł udawać normalnego - bo przecież nim był nie wierząc w te bzdury o Trójkącie, i traktując całą sytuację jako senną marę; albo mógł zacząć panikować. Panikować zawsze mógł zacząć. Więc teraz należało się obudzić z tego koszmarnego snu… Wziął głęboki oddech i otworzył drzwi na korytarz. Korytarz był pusty i ciemny, co było dość oczekiwane - zarówno przy braku światła, jak i przy jakiejś wersji świadomego śnienia. Mężczyzna zawołał w ciemność korytarza, nikt nie odpowiedział na wołanie... Chociaż, jak przysłuchał się to wydawało mu się, że słyszy podobne wołanie, jednak bardzo ciche i dochodzące jakby z daleka. "Możliwe że to nawet omem słuchowy" - pomyślał zamykając drzwi. - "W zasadzie wszystko się zgadza. Świadome śnienie pozwala na zrealizowanie każdego pragnienia, a zakres kontroli nad treścią snu zależy od zaawansowania osoby śniącej." Richard usiadł na łóżku. Oczywiście, że bawił się z "Lucid Dream", dla rozrywki, dla poznania, dla dreszczyku emocji. Wykorzystał to zjawisko i doświadczenia nawet w powieści "Bluźniercza burza"...

Jednak - jeżeli jakimś cudem okazałoby się, że nie śni - Richard zaczął się rozglądać za czymś do zrobienia pochodni. Oczywiście nie wpadł na to, aby zabrać ze sobą latarkę. Telefon. Ładowarka znalazła się w gniazdku i podłączył ją do telefonu. Laptop - podniósł ekran i dotknął przycisku zasilania - w zasadzie tylko po to, aby zobaczyć czy bateria miała jakikolwiek prąd. Latarka. Jak już ustalił - nie miał jej, w pokoju też raczej jej nie było - choć warto było, na wszelki wypadek, sprawdzić szafki do których nie zaglądał wcześniej. Miał pod ręką sporo ciuchów i sporo markowego alkoholu. W połączeniu z nogą od krzesła i ogniem dawało to prowizoryczną pochodnię... Lepsze to niż egipskie ciemności na korytarzu. Nauczka na przyszłość: "zabierać latarkę" Noga od krzesła zresztą też nadawała się do przyłożenia komuś w głowę...
 
Aschaar jest offline  
Stary 16-04-2014, 17:03   #49
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nora wyrwała się ze snu ze zduszonym krzykiem. Przebudzenie było tak nagłe, że od razu uleciał jej z pamięci koszmarny sen, który musiał być bezpośrednią przyczyną tak gwałtownego wybudzenia. Przetarła zroszone potem czoło i usiadła. Spojrzała w bok. Brakowało charakterystycznego zarysu sylwetki śpiącego obok męża. Rozejrzała się po ciemnym pokoju ledwie dostrzegając kontury przedmiotów. Dopiero, kiedy jej wzrok przyzwyczaił się nieco do mroku zobaczyła, że drzwi na taras był otwarte. Zawołała w ich kierunku, ale, mimo że było wyjątkowo cicho i jej głos niósł się dostatecznie głośno nikt jej nie odpowiedział. Zasłona zafalowała, ale równie dobrze mógł to uczynić wiatr jak i stojący w wejściu na balkon człowiek.

I wtedy po pomieszczeniu rozszedł się pierwszy dźwięk, który nie pochodził od Nory. Dziwaczne gulgotanie na pewno pochodziło z tarasu.

Nora odrzuciła kołdrę i zsunęła się z łóżka cały czas starając się nie spuszczać wzroku z wyjścia na balkon. Nie zapaliła światła i po omacku przebyła część pokoju kierując się w stronę źródła bulgotania. Wymacała jakiś ciężki przedmiot, karafkę z winem czy inną cieczą. Złapała ją i po cichu zbliżyła się do drzwi balkonowych. Wzrok już na tyle przyzwyczaił się do ciemności, że po drodze na nic nie wpadła. Szybkim ruchem wyjrzała na balkon.

Ktoś był po drugiej stronie. Widziała zarys wysokiej sylwetki, barczystej, wręcz nawet grubej. Tuż przy wejściu na taras poczuła dziwny, nieprzyjemny zapach. Śmierdziało wodorostami, zgniłą rybą i czymś, co kojarzyło się z zapchaną toaletą. Kiedy podeszła blisko gulgotanie umilkło. Za zasłoną rozbłysło kilkanaście dziwnych, żółtawych punkcików gdzieś w górnej części sylwetki lub głowy. Wyglądały jak oczy, chociaż Nora nie miała pojęcia, jakie morskie zwierzę mogłoby posiadać tyle oczu i na dodatek stać na dwóch łapach. Za zasłoną za to na pewno nie było Richarda. Omiotła wzrokiem podłogę balkonu. Nikt tam nie leżał.

Nora cofnęła się o krok i zacisnęła mocniej dłonie na karafce. Sam pokój też był zupełnie pusty, jeśli nie liczyć jej i tego, co stało na balkonie.

Na wszelki wypadek zajrzała jeszcze do łazienki żeby sprawdzić czy i tam nikogo tam nie było, a kiedy się upewniła, że i to pomieszczenie było puste, chociaż okropnie cuchnące, podeszła do stojącego na stoliku telefonu i uniosła słuchawkę.

Telefon zamiast znajomym sygnałem odpowiedział jej serią trzasków, pisków i osobliwych dźwięków kojarzących się z obdzieranymi ze skóry kotami.

Kiedy pomimo tego usiłowała wybrać numer recepcji zasłona poruszyła się gwałtownie i zaczęła odchylać, jakby ktoś, kto za nią stał zdecydował się w końcu wejść do kajuty.

Kobieta odłożyła słuchawkę i szybko rzuciła się w stronę balkonu. Doskoczyła do drzwi i zamknęła je na skobel. Pod samym wyjściem na balkon poczuła intensywny odór gnijących ryb i bagiennego mułu. W sekundę po tym usłyszała, jak coś przesuwało się po szybie wydając dziwny, bulgotliwy, stłumiony przez szkło odgłos.

Sprawdziła czy solidnie zamknęła wyjście na taras i dopadła do włącznika światła.

Żarówka zamigotała jakby miała się przepalić, ale po chwili rozbłysła mętnym, mdłym, słabym blaskiem.

Jeszcze raz już przy świetle rozejrzała się po wszystkich pomieszczeniach. Łazienka była pusta i nadal śmierdziała. W pokoju znalazła piżamę Richarda przewieszoną przez poręcz krzesła, obok którego stały jego kapcie. Brakowało za to jednej pary butów i prawdopodobnie jakiś ubrań jej męża. Do tego na stoliku, gdzie zwykle kładli swoje karty magnetyczne leżała obecnie tylko jedna. Na nocnym stoliku Nora znalazła pozostawiony telefon komórkowy Richarda. Bateria padła i w tym i w jej telefonie.

Pani Robinson wyjrzała też ponownie na balkon, ale za szybą, poza jakimś galaretowatym czymś przyklejonym do szkła, nie było absolutnie nic. Żadnych postaci, świecących oczu a tylko rozmazany ślad piany morskiej. Nora aż parsknęła śmiechem.

- Ale mnie nastraszyłeś Richardzie, żeby tak wyjść i nic mi nie powiedzieć– powiedziała na głos – Za dużo masz lat kobieto żeby sobie wymyślać takie rzeczy. – Skarciła sama siebie.

Wsunęła się pod kołdrę i chociaż światło było słabe usiłowała poczytać jakiś kolorowy magazyn czekając aż Richard wróci z recepcji.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 17-04-2014, 12:43   #50
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Pięknie. Kanalizacja siadła czy mają tu bloba zabójcę... - rzadko gadał do siebie. Tylko gdy się bał, lub czuł wyjątkowo niezręcznie i gdy miał pewność że nikt nie słucha. Monolog przerwał wrzask na korytarzu. Oczyma wyobraźni zobaczył bloba - galaretowate monstrum ze starego filmu, które przewala się przez korytarz i właśnie dopadło pierwszą ofiarę...
- bez jaj Tramp. - zbeształ sam siebie po czym podszedł do drzwi kajuty i wyjrzał na zewnątrz.

Drzwi otworzyły się bez problemu. Zamek magnetyczny nie działał, jak większość elektroniki. Korytarz był ciemny. Nie działały żadne światła. Nawet awaryjne.
Pierwsze, co poczuł Robert, to przenikliwe zimno. Zupełnie nie pasujące do ciepłego klimatu w którym się znajdował statek.
Spojrzał ostrożnie w stronę, skąd słyszał dziwaczne dźwięki.
Coś tam było. W ciemności. Tego był pewien. Lecz nie był w stanie nic zobaczyć.
Chociaż nie!
Ujrzał zarys czegoś, jakąś poświatę lub luminację, niewiele większą od leśnego próchna lub grzyba.
Ściany zadrżały. Wyraźnie i mocno. Przez środek jednej z nich przebiegło pęknięcie, szczelina, jakby ktoś wyrywał kable ze ściany. Rozdarcie zbliżało się w stronę Roberta.

- Cholera. - mruknął pod nosem, zawiedzionym tonem zupełnie nieadekwatnym do sytuacji i zamknął drzwi. Mózg błyskawicznie zracjonalizował sytuację - awaria, coś grubszego. Nic tam po nim. Nie ma co robić zbędnego zamieszania. Zrobi to, co w tej sytuacji najrozsądniejsze: usiądzie na łóżku i spokojnie poczeka na instrukcje załogi statku.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172