Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2014, 20:48   #56
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Morgan po jednoznacznym tekście ruszył w stronę skatowanej ciężarówki. Na pace wraku leżał związany przez rewolwerowca więzień. Brodacz oparł się o nią i zagwizdał cicho patrząc jak ten pomiędzy jękami stara się “na czuja” zlokalizować kierunek dźwięku. “Pewnie Wayland chciałby przy tym być - podobnie jak jednooki i Fray. W sumie ten ostatni zapewne bardziej z chęci mordu niż wyciągnięcia czegoś konkretnego z pojmanego mężczyzny…” - pomyślał ponuro starszy z Morganów.
I się zjawił zostawiając rozłożony karabin na szmacie stanął tuż za Morganem. Lekko uśmiechnięty przypatrywał się związanemu potem spojrzał Nathanowi w oczy.
- Będziesz czynił honory czy moralność, sumienie oraz wrażliwość Twoich dzieci na to nie pozwala?
Morgan nadal patrzał przed siebie. Za Fraya, niemal przez niego. Był zmęczony, ale też nie miał zamiaru sam zajmować się przesłuchaniem. Randall mógł wyłapać coś co umknęłoby mu. Spojrzał mu w oczy i też się uśmiechnął. Lekko.
- Poczekaj na wszystkich chętnych, a później zagramy w kamień, papier, nożyce kto będzie czynił honory… - odpowiedział zmęczonym głosem. - Nawet ty wyglądasz po tej przeprawie jak wypłosz. - zaśmiał się Nathan.
- Niech los zdecyduje i zmusi kogoś do zrobienia tego co trzeba. Wybacz ja dzisiaj będę tylko widzem, oddaje scenę innym.
Fray ukłonił się ciągle utrzymując kontakt wzrokowy a potem cofnął się dwa kroki czekając.
- Za chwilę powinni tu być kolejni chętni. Czuję, że Wayland chciałby poznać odpowiedzi na kilka pytań, a ten fagas może je znać. - Morgan spojrzał na jeńca. - Mimo zmęczenia wolę nie zostawiać tego na potem.
- Czekamy więc na pozostałych aktorów. Jestem bardzo ciekaw tego przedstawienia. - skomentował z dużą dawką ironii Randall.
Wayland przeglądał właśnie swój ekwipunek, a właściwie to co z niego zostało. Najbardziej żałował utraty pistoletu maszynowego. Takich cacek było coraz mniej na tym parszywym świecie. Na dźwięk gwizdu Nathana podniósł głowę, domyślał się co się święci. Kimkolwiek by nie był gość związany na pace samochodu, odpowie im na kilka pytań, czy mu się to będzie podobało czy nie. Podszedł do zbierającej się grupy, Nathan i Fray już czekali. Givens zapytał krótko: - Jak to zrobimy? - zwrócił się do pozostałych, pomimo panującej ciężkiej ciszy.
- Ja z chęcią oddam pierwszeństwo i zamienię się w słuchacza i obserwatora - Fray był widocznie co raz bardziej zadowolony z siebie.
Lynx spojrzał na Nathana, dało się słyszeć ciężkie westchnienie, to była jedyna odpowiedź na jaką się zdobył w tej chwili dla Randalla: - Nathan? Grzecznie czy nie? I tak nie możemy go puścić, bo narobi nam koło dupy. Pamiętajmy, że to do nas strzelał, więc jego los raczej jest przesądzony… - zakończył trochę zmęczonym głosem Wayland. Jego ubranie wyschło, więc czuł się już trochę lepiej. Czekał na odpowiedź Morgana, w końcu jego dzieci i żona były tuż obok.
- Raczej? - spytał stojący z boku Ezechiel. - Umrze w piętnaście minut jeśli będzie mówił, jeśli nie, może zdychać nawet tydzień.
- Zapytałem kurtuazyjnie Ezechiel, ten gość wie, że ma przejebane. Jeśli jest mądry odpowie nam bez problemu na pytania, bo wie, że nie będzie cierpiał. Jeśli… - podszedł do nieprzytomnego mężczyzny. Rana wyglądała na poważną, facet omdlał z bólu. Poczekał aż podejdzie reszta, po czym kolbą karabinu trącił go w ranę, czekając na reakcję więźnia.
- Nie chce się wtrącać ale jeżeli ma odpowiedzieć na pytania musicie jakieś zadać.
Randall ewidentnie dobrze się bawił.
- Tak… - pokazał palcem na jeńca Nathan. - Wygląda człowiek nieprzytomny. Z doświadczenia wiem, że jak zadasz mu teraz pytanie to nie odpowie nawet znając odpowiedź. Lynx trącił go kolbą aby ten się ocucił. Poczekajmy może na medyka, bo coś czuję, że chciałby przy tym być.
- Hej, King. - zawołał do lekarza żołnierz pokazując mu głową na pakę zdezelowanej ciężarówki.
- Może weźmy też gówniarza? Najlepiej zna okolicę i będzie wiedział o czym tamten będzie mówić. Jak już skończycie debatować i przejdziecie do rzeczy.
- Zluzuj Fray, jak na kogoś kto nie chce się za dużo angażować, strasznie dużo gadasz. Normalnie bym to olał, ale jestem zmęczony i wkurwiony więc daruj sobie dzisiaj swoją gadkę. - Lynx był wyraźnie zirytowany, stracił sporo gambli i dopiero co wysuszył ubranie. Kolbą strzelby jeszcze raz walnął więźnia, nie czekając aż Clyde przyjdzie. Gościowi lekarz już się na nic nie przyda. Wiezień jęknął z bólu, ale otworzył oczy, jakby powoli wracała do niego przytomność.
Nawoływanie Nathana King zbył tylko krótkim: - Nie teraz. - Obecnie Spec był zajęty rozmowa z Jake’iem przy ognisku i los więźnia najwyraźniej niewiele go teraz obchodził. Nie starał się nawet wchodzić w drogę grupie uzbrojonych mężczyzn zamierzających pastwić się nad więźniem z rządzą mordu w oczach. Był zbyt zmęczony na kolejne wykłady o rzeczach, których i tak nikt nie weźmie pod uwagę.

Do tej pory mężczyzna był w bolesnym pół-letargu, jednakże uderzenie kolbą szybko go otrzeźwiło. Omiótł przerażonym wzrokiem twarze stojących nad nim mężczyzn. Po czym wierzgnął, jednakże ciężki but Lynxa przytrzymał go przy ziemi.
Facet próbował się wyrwać a w jego oczach widać było strach. Lynx poczekał, aż trochę się rozejrzy, w międzyczasie podszedł młodszy z Morganów - Jeff. Wayland wiedział, że on lepiej zna okolicę niż ktokolwiek z nich, dopiero wtedy zaczął zadawać pytania: - Boli? - jeszcze raz trącił kolbą ranę mężczyzny - Pewnie boli. Może przestać, tylko najpierw potrzebuję odpowiedzi na kilka pytań. Jeśli nie będziesz gadał, to po drugiej stronie tunelu, czeka sporo mutantów, które nie pogardzą świeżym żarciem. Kim jesteś? I dlaczego Ty i twoi kolesie do nas strzelali? Jeśli Cię to zainteresuje, to jest z nami lekarz, więc wybierz dobrze co zrobisz. - uznał, ze proste pytania na początek wystarczą.
Mężczyzna szarpnął się pod butem, jęcząc z bólu.
- Ty.. Ty, koleś! - W pierwszej chwili ciężko w ogóle było poznać, że mówi po angielsku, tak bardzo zdegenerowany przez pustkowia był jego język. - Się, no człowiek, dogadamy, no! Wy w kawałku przez palenisko, ja do swoich i mamy targa! - Wręcz fizycznie czuć było w powietrzu jego panikę.
- Odpowiadaj na pytania, gadzie… - ponaglił więźnia Nathan eksponując stojący przy nim karabin, a raczej jego kolbę. - Kim jesteś i dlaczego do nas waliłeś?!
- Noż kurwa z wieży, no! - Krzyknął eksponując rząd przegniłych zębów. - Jak kim jestem? No Czarnuch na mnie wołają!
- Bez jaj, po co się zabijajać?! No ynteres zróbmy!
- Widzę, że masz trudności z rozumieniem… - powiedział Nathan do więźnia i uderzył go boleśnie kolbą w bok.

*****


Lynx odszedł od rannego więźnia, nie powiedział im nic ciekawego, dlatego jego los już go nie obchodził. Zaatakował ich, więc sam był sobie winien, nie miał zamiaru go zabijać własnoręcznie, nie wiedział, jak zdecyduje reszta. Podszedł do ogniska przy którym siedział King owinięty kocem, znalazł kawałek betonu, na którym dało się w miarę wygodnie przysiąść, rozpalony ogień rozprowadzał przyjemnie ciepło, co było miłą odmianą po taplaniu się w zimnej wodzie:
- Clyde, nie powinniśmy się tu rozsiadać na zbyt długo, nie wiem, czy to dobre miejsce na postój nocny. Choć to w tych ruinach pewnie żadne miejsce nie jest zbyt dobre.
King podniósł zmęczone spojrzenie na Waylanda. Brak snu i zmęczenie wyraźnie malowało się na twarzy czarnoskórego mężczyzny. Wzruszył ramionami: - Pewnie nie zbyt dobre, ale dalej nie dam rady zajść bez odrobiny odpoczynku. Ten tunel mnie wykończył.

Kiedy King zaczął opowiadać o zmęczeniu, jego własny organizm zadziałał synergicznie, przypominając o wymęczającym, pełnym nerwów i adrenaliny marszu przez podziemny korytarz. Odpowiedział: - Może masz rację, wszyscy dostaliśmy w kość, choć przejście górą nic przyjemniejsze nie jest, przynajmniej według tego co powiedział mi ten Przeszukiwacz - Jake. Jak się czuje ten dzieciak, którego leczyłeś?
- Trudno powiedzieć. Już nie umiera, ale czy z tego wyjdzie… czas pokaże. Jestem dobrej myśli. - King odpędził sen przecierając powieki, po czym dodał ponuro: - Kończą mi się lekarstwa. Jeśli wkrótce nie uzupełnimy zapasu może nam ich zabraknąć.

- Do misji jeszcze kawałek, ale może damy radę - przerwał i poprawił się - musimy dać radę.Musimy uważać na kumpli tego idioty co tam leży - machnął za siebie ręką, wskazując na więźnia- nie był sam, a ja przypuszczam, że zasadzą się na nas w okolicy Wieży, choć chciałbym się mylić. - weteran wyciągnął z plecaka resztki żarcia z rana, wyciągnął do Kinga kawałek czerstwego podpłomyka, zostawiając dla siebie podobną połowę. - Głodny?
- Dzięki, już jadłem. - spec uśmiechnął się w zamyśleniu - Nie krępuj się. - chciał zapytać o los więźnia, ale po ostatniej rozmowie, gdy tylko o nim pomyślał robiło mu się niedobrze, więc zaniechał swojego zamiaru.
- Powiedz mi… - odezwał się naukowiec po jakimś czasie, gdy snajper zajęty był podgryzaniem sucharów - Masz jakieś plany? Kiedy to wszystko już się skończy?

- Kiedyś uczono mnie, że trzeba wierzyć, że ludzkość powstanie, że musimy oddawać swoje życia i krew na Froncie, bo tak trzeba. Tak mówiło nam najwyższe dowódctwo, sierżanci w okopach, kopali nas po dupach i mówili, że mamy sobie wybić z głowy to że przeżyjemy. Według nich posiadanie nadziei, tylko by nas ograniczało. Przez jakiś czas sam już nie wiedziałem co mam robić. Teraz już wiem - przerwał na dłuższą chwilę, całą swoją przeszłość i koszmary zostawił za sobą w czasie i miejscu, kiedy roztrzaskał głowę swojej matki o stół dowódczy w obozie Posterunku - znaczy mam plany. Chcę znaleźć miejsce, gdzie będzie można w miarę normalnie żyć. Clyde, ja nie mam złudzeń, że do końca życia nie będę musiał zabijać, czy trzymać broni w rękach. Nie dożyję starości otoczony wnukami, siedzący nad Londonem w bujanym fotelu przy zachodzie słońca. Chciałbym oddechu, stabilizacji, jakiegoś miejsca, gdzie nie musisz co dzień użerać się z mutantami, Maszynami, czy pokręconym świrami. Wiesz? Słyszałem, że w Teksasie ponoć jest nieźle. Tak przynajmniej mówiła mi Maria.
Doktor uśmiechnął się ponuro:
- Spójrz na Ezechiela i odpowiedz sobie, czy Teksas to takie wspaniałe miejsce. Stan, w którym jeszcze przed wojną spierano się o prawo do posiadania w domu broni automatycznej. - szorstka odpowiedź była najlepszym na co mógł się teraz zdobyć ciemnoskóry nauczyciel. - Podoba Ci się, prawda? Stąd to gadanie o Teksasie? - dodał już ciszej, by nikt poza Givensem go nie usłyszał.

Słowa Kinga sprawiły, że jego ręka zatrzymała się wpół drogi do ust i o mało nie zakrztusił się kawałkiem twardego pieczywa, które z mozołem przeżuwał. - Mówisz o Marii? - zapytał badawczo spoglądając w oczy czarnoskórego lekarza.

- Teraz chyba sam sobie odpowiedziałeś.

Givens uśmiechnął się pod nosem: - I właśnie dlatego, Ty zarabiasz na życie szyciem rannych i przeglądaniem broni, a ja tym - trącił butem snajperkę opartą o swoje ramię. - Szczerze? Nie wiem, czy mogę sobie pozwolić na taki luksus, żeby mi się podobała. Mam trochę na sumieniu, przeszłość może wyciągnąć po mnie łapy i co wtedy? Ładna jest nie powiem, choć zbyt wiele kobiet w życiu nie znałem czy widziałem. Czasem na Froncie trafiła się jakaś, ale to było szybkie i ze świadomością, że następnego dnia, może nas już nie być. Sam nie wiem - nigdy nie byłem dobry w te klocki. A Teksas? Nie tylko z nią o tym rozmawiałem, z Nathanem też. To pewnie taki odruch, my z Frontu pewnie podświadomie chcemy od niego uciec jak najdalej… zresztą, sam nie wiem jak Ci to wytłumaczyć Clyde. - zakończył zmieszany żołnierz.

- Coś w tym jest. Im dalej tym lepiej co? To niestety tylko iluzja. Jeśli coś naprawdę będzie Cię ścigać to będziesz to Ty sam, a od siebie nie uciekniesz, choćbyś wskoczył na łódź i połynął za ocean. - Spec wypowiedział te słowa jakby aż za dobrze znał ich znaczenie. - Teksas, czy nie… liczy się to co tam ze sobą zabierzesz.

- A dziewczyna? Nie trzeba być asem, by zauważyć, że się za nią oglądasz. Teraz nie ma czasu by dawać sobie chwile do namysłu. Jeśli myślisz, że coś może z tego być to próbuj, jutro może dostaniesz kulkę i tyle będzie z misternych planów. - murzyn podparł dłonią brodę - Ach, tylko pogadaj najpierw z Frayem. - dorzucił King jakby sobie coś przypomniał - Coś miedzy nimi było, albo jest, trudno powiedzieć. Myślę, że się nią znudził, ale wiesz jaki on bywa. Może sobie coś ubzdurać i będzie z tego jakaś tragedia.

Lynx cieżko westchnął: - Nathan już mi o tym mówił, nie wiem jak Ty, ale ja nie mam zamiaru przebywać dłużej w jego towarzystwie, niż będzie to niezbędne. Ja może jestem wrednym skurwysynem i robiłem rzeczy, których się wstydziłem, ale jeśli połowa opowiadań o jego oddziale jest prawdą, to Tobie zalecałbym to samo, zresztą Twoja sprawa. Zostawmy jednak moje sprawy prywatne. Znasz się trochę na rusznikarstwie - wyciągnął z bandoliera potężny nabój śrutowy do znalezionej przy Larwie broni i podał go Clydowi - da się kilka przerobić na brenekę?

- Brenekę… - King pogrzebał w zawiniątku, które otrzymał od Randalla, wygrzebał stamtąd pojedynczy nabój i porównał z tym który wręczył mu Wayland - Podobny kaliber. Amunicję śrutową tworzy się dosyć prosto, ale będę potrzebował więcej łusek i trochę czasu. Teraz padam na pysk, a jeszcze nawet nie poszedłem się odlać. - naukowiec ziewnął przeciągle - Ile tego potrzebujesz?

- Cztery, albo sześć sztuk, a Ty się namyśl ile za to chcesz. I w jakich gamblach.
- Da się zrobić. Najlepszą zapłatą są leki, żywność i woda, ale na tym nam nie zbywa co? Poza tym chyba zgubiłeś plecak.
- Szału nie ma - odpowiedział smutno Givens - chyba, że Ci zapłacę jak dojdziemy do Gianni i spylimy gamble z wozu. Jak nie chcesz czekać, to mam amunicję do kałasza na wymianę albo .38?
- Nigdzie mi się nie spieszy. Z amunicją i tak wiele nie wymyślę, mógłbym ją co najwyżej przerobić, albo pchnąć dalej. Poczekamy do Misji to się pomartwimy o gamble. Póki co dobrze, żebyś miał czym osłaniać nam tyłki. - Delikatny uśmieszek zagościł na zmęczonej twarzy doktora.
- Jak widzisz, robię co mogę, choć tam w tunelu, przez chwilę myślałem, że nie wyjdziemy z niego żywi. Jakoś poszło, niezła z nas ekipa popaprańców - zaśmiał się cicho. Zmienił nagle temat: - Rozmawiałeś z tym gościem od dzieciaka i z tym wielkim? Co to za kolesie?
- Ten starszy to Kaspar Schmeling. Wygląda mi na miejscowego, zna kilku ludzi. Chyba uciekał z Pinneville, jak reszta. Drugi mówi na siebie Silny. - King odchylił się na zdezelowanym fotelu samochodowym. W jego głosie pobrzmiewała wyraźna gorycz, kiedy wymienił ksywę najemnika. - To bardziej czołg niż człowiek, do tego dosyć małomówny czołg, ale wydaje się sporo wiedzieć o enklawach. Zresztą, sam go zapytaj.

- Zapytam… zapytam, wolałbym wiedzieć z kim przyjdzie nam wędrować, bo jak rozumiem oni też do misji zmierzają?
- Kaspar na pewno, a z Silnym nic nie wiadomo. - Clyde znowu ściszył głos i pochylił się do Waylanda, przybierając poważny wyraz twarzy. - On zdaje się dużo wiedzieć o mutantach i tej wojnie. Podobno opad zrzuciła jakaś trzecia strona, a mutki i ludzie rzucili się sobie do gardeł obwiniając drugą stronę o zerwanie paktu. Jeśli to prawda, to sytuacja może być gorsza niż myślimy. - Naukowiec wypuścił powietrze, by nieco się uspokoić, serce mimowolnie zaczęło bić mu szybciej. - Podobno jest jakaś przejezdna droga, na północ od Nashville. Jake twierdzi, że Federacja i 8 mila ciągle tutaj docierają. Może udałoby się z nimi wyrwać.

- Czyli jedyna droga z Nashville to na Północ? Pierdolony pech - zaklął - ale nie ma co narzekać, najpierw dotrzyjmy do Nash, resztą będę się martwić później. Dobra King - podał mu jeszcze pięć srutowych gilz, razem dał mu sześć, wstał: - Jak skończysz daj znać, ja idę pogadać z tym Silnym. Dzięki za rozmowę, chyba nie muszę Ci mówić, że pewną jej część powinieneś zostawić między nami?

- Jasne. Uważaj z Silnym, w gruncie rzeczy nic o nim nie wiemy. Trzymaj się, żołnierzu.

*****


Givens skończył przeglądanie ekwipunku, a raczej to co z niego zostało. Przyglądał się Przepatrywaczowi którego uratowali, facet był wyraźnie wstrząśnięty, wiedział, że dał ciała. Podjął złe decyzje, zginęła jego kobieta i kumple z oddziału. Niemniej jednak Lynx poczekał, aż ten znajdzie się na osobności i podszedł do niego. Siedział pod betonową ścianą tunelu i wpatrywał się w zakrwawiony kawałek papieru, który oddał mu Ezechiel:

- Nie przeszkadzam - zapytał się i nie czekając na odpowiedź dosiadł się obok. - Mam kilka pytań odnośnie tunelu i okolicy? Dasz radę pogadać? - widział mętne oczy mężczyzny i pusty wzrok.
Mężczyzna przeczesał dłonią tłuste włosy i kilka razy zamrugał zmęczonymi oczyma, patrząc na Lynxa otępiałym wzrokiem.
- Tak.. tak. Co chcesz wiedzieć?
- Przyszedłeś tu od strony misji Gianii? Jak droga od tamtej strony? Spokojnie?
- Tak, ruszyliśmy z Nashville, zahaczając o Misję i później od razu ruszając na Pogorzelisko. Droga, raczej spokojna, dużo uchodźców z Pineville, czasami ktoś kogoś napadnie, ale niczego stałego. Przeszukiwacze i Tarczownicy, wciąż kontrolują szlaki. Na tyle, ile można... A no i Myśliwi zamknęli swój obóz… Więc po drodze do Nash, raczej tylko w Misji, można teraz kupić jakieś żarcie, czy pewną wodę.
- Ci ludzie, co z tobą byli, co ich wysłałeś górą, miałeś z nimi jakiś kontakt?
- Nie, nie miałem. Rozdzieliliśmy się - dodał z goryczą. - Tam leży młody. - Powiedział wskazując na przykrytę brezentem ciało. - Trzeba go będzie pochować.
- A o ile dobrze zrozumiałem Bill i ta dziewczyna poszli z Tobą tunelem?
- Bill, Haywire i Joy. - Kryjąc twarz w dłoniach wymienił imiona martwych przyjaciół. - Croats mnie okrążyły, nie mogłem się przebić i uciekłem do tunelów serwisowych. Tam w jednych z pomieszczeń zabarykadowała się ta trójka. - Powiedział wskazując siłacza, oraz ojca ze swoim dzieckiem. - Podobno przesiedzieli tam już kilka dni. Tak to przynajmniej wyglądało. W nocy Bill się wykrwawił. Następnego dnia usłyszeliśmy wybuch, strzały i postanowiliśmy zaryzykować. Resztę historii już znasz. - Jake przez chwilę milczał, ważąc swój pistolet w dłoni. - Nie poczekaliście na nas. - Powiedział bez emocji. - Ja też bym nie poczekał. Ale i tak uratowaliście nam życie. - Nie wyglądał na wdzięcznego.
- Gdybyśmy nie poczekali, nie gadałbyś tu teraz ze mną - zimno odpowiedział Lynx. - Nie marnowałbym też amunicji, żeby osłaniać wasze tyłki. - Mężczyzna uśmiechnął się kwaśno.
- Barka.. była za mała, żebyście wszyscy pomieścili się na niej razem. Tylko dlatego teraz gadamy, zwykły przypadek... Zresztą nieważne. - Przyjrzał się przez chwilę twojemu karabinowi. - Czasami, trzeba podejmować trudne decyzje. - Dodał, jakby do siebie.
- A Ci Myśliwi o których wspomniałeś, kim są? - snajper chciał się dowiedzieć o okolicy jak najwięcej.
- Nie jesteście stąd, co? A myślałem, żeś z Pineville, jak tamten. - Zapytał wskazując na Morgana. - Rzeczywiście was nie kojarzę, a słyszałbym pewnie o lekarzu i facecie, którego stać na taki sprzęt. Czyli, co jesteś najemnikiem? Uchodźcy, tak? Mało co, zostało z waszej karawany. Musieliście ostro dostać po dupie.
- Ja dołączyłem do nich niedawno, polowałem tu w okolicy na jednego zmutowanego skurwiela, a potem reszta się napatoczyła. Póki co dogadujemy się.
Jake kiwną głową, wstał, podszedł do ogniska i zdjął z niego manierkę z przyjemnie bulgotającą cieczą.
- Herbata, chcesz trochę? - Zapytał, wlewając mętną ciecz do pogiętego, metalowego kubka. - Z kory, ale i tak dobra.
Wayland przyjął naczynie i pociągnął z niego delikatnie trochę gorącego płynu, w smaku było nieco cierpkie, ale ciepłe i to było teraz najważniejsze.
Przeszukiwacz wlał trochę do drugiego kubka, kilka razy podmuchał we wrzątek i spił mały łyk.
- Myśliwi, to zbieranina różnych gości. Polują na zwierzęta i mutki w okolicy, co się da zjeść do suszą albo wędzą i sprzedają, a skóry wyprawiają na ubrania i pancerze. Siedzą pomiędzy Nashville, a Misją. Na pewno reszta z twojej grupy kojarzy. - Wskazał na Ezechiela. - Spójrz, ten gość ma na sobie pancerz ich roboty.
- Masz jakieś pojęcie, kim są Ci którzy do nas strzelali? - wskazał więźnia leżącego kilkanaście metrów dalej na pace jakiegoś zniszczonego samochodu.
- Jeżeli miałbym stawiać, to pewnie bandyci. Pewnie pajace zasiedzieli się w wieży. Górą karawany nie przeszły, bo miny i oni, a dołem Croats. - Odkaszlnął, dławiąc się kolejnym łykiem. - To będziemy musieli ich wykończyć, żeby przejść przez Pogorzelisko.
Wayland upił łyk gorącego napoju, który smakował trochę cierpko, ale nie najgorzej: - W wieży? Mówisz o tym budynku, który stoi przy wyjściu z tunelu? Myślisz, że dadzą położyć ogień na wyjście z tunelu?
- Może, trzeba wyjść i sprawdzić. - Rzucił mężczyzna. - Jednego jestem pewien - powiedział klepiąc myśliwski sztucer, przytroczony do plecaka. - Jeżeli bym wlazł na ten budynek z takim cackiem, byłbym królem całej okolicy. - Uśmiechnął się cierpko.
- Też tak myślę, sam bym wybrał to miejsce. Słuchaj - rozejrzał się czy dwójka pozostałych nieznajomych ich nie słyszy - co to za goście. Wiesz coś więcej o nich?
- Kaspar jest Pineville. Idzie razem z dzieciakiem do misji. Wydaje mi się, że ma jakiś fach w rękach, przynajmniej o czymś takimś kiedyś wspominał. Chyba elektryk, czy mechanik. Nie wiem. - Przez chwilę Jakę nic nie mówił. - A Silny… Cóż, gdyby nie on, ani ja ani Kaspar i jego dziewczynka, byśmy nie żyli. Jest najemnikiem, ale nie ma co o nim gadać. Niech sam Ci powie, jak będzie chciał.

Najemnik uznał, że rozmowa została na zakończoną. Odstawił kubek, podziękował i zostawił Jake’a z jego ponurymi myślami.


 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline