Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2014, 00:01   #10
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- To nie jest dobry pomysł - Sto jak zwykle nie potrafił utrzymać języka za zębami.
- Nie pytałem cię o zdanie.
- Pamiętasz ostatni raz, ty wariacie?! Tuel zrobił z ciebie miazgę i następnego dnia stanąłeś na nogi tylko dlatego że zawlokłem twoją durną, skopaną na miazgę rzyć do Uszatego!

To na chwilę dało Ezekyle do myślenia. Na chwilę, i zaraz wrócił do owijania drugiej pięści rzemieniem.
- Sto, nie rozumiesz o co mi chodzi - chłopak sprawdził czy długie włosy nie wysmykują mu się i czy nie będą przeszkadzały w pojedynku. - Ale mniejsza z tym. Jeśli wygram to masz mnie odciągnąć. To bardzo ważne! Masz mnie odciągnąć, rozumiesz?

- No dobra - Sto ewidentnie był nieszczęśliwy, nie tylko z racji polecenia, ale też miejsca w jakim się znajdowali. Zaraz też dokończył wiązania, cofnął się i wraz z rzeczami tropiciela wtopił w tłum otaczający improwizowaną arenę. Ezekyle rąbnął pięścią o pięść.

- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than - mamrotał, rozglądając się po zebranych w oczekiwaniu na przeciwnika. Z frustracji chciało mu się wyć. Już miesiąc minął od momentu kiedy zabił Keolandczyka.

Jak w każdym przypadku, przy obozie wojskowym momentalnie zaczęło się rozrastać zbiorowisko ludzi czerpiących zyski z obsługi żołnierzy. Szwaczki, wyrabiacze guzików, cyrulicy, wytwórcy wszelakich "cudownych" mikstur i napojów, szwaczki, uliczni artyści, muzycy, kucharze, kowale, prostytutki, wędrowni kaznodzieje, rymarze, chłopcy na posyłki ... prawdziwa ludzka ciżba, by ci od których była zależna również mogli żyć i funkcjonować. Między innymi zaś żyjący z hazardu wszelkiej maści, w tym z pokątnie organizowanych walk.

Sto wyszukał ten konkretny przybytek kilka dni temu. Wraz z Ezekyle zrazu został przywitany z nieufnością, ale koniec końców nikt nie miał nic przeciwko temu żeby obejrzeli kilka pojedynków pięściarskich i zapaśniczych. A trzy dni temu tropiciel stoczył pierwszą walkę. Przegraną, ale potraktował to jako nauczkę, a nie porażkę. Choć musiał przyznać że mocno wtedy oberwał, bo nim stracił przytomność wzięty w duszenie - walczył niczym demon, masakrując twarz przeciwnika i nieomal wyłupując mu oko, co Tuel odbił sobie chwilę później. Sto znał jednak i pokątnego kleryka, który za niewygórowaną opłatą przywrócił Ezekyle do stanu mniej więcej używalności.

Rozmyślania tropiciela przerwało przybycie drugiego zawodnika. Gwar zabrzmiał z nową siłą a zakłady na widok obu zawodników przybrały na intensywności. Ezekyle przypatrzył się przeciwnikowi ignorując hałasy.



Stary Tobias nie przedłużał nadmiernie oczekiwania, chyba nikt nie spodziewał się nie wiadomo jak emocjonującego widowiska. Ezekyle miał szczery zamiar wyprowadzić wszystkich z błędu.

- Teraz Phylip z Meurig zmierzy się z Ezekyle … jak ty się wreszcie nazywasz?
- Neriig-aguulsan - warknął wściekle tropiciel. Zaczynało go męczyć że nikt nie potrafi poprawnie wymówić jego nowego nazwiska. Z drugiej strony, sam był sobie winny przyjmując je, ale akurat to jakoś nie przeszło mu przez myśl.
- … z Ezekyle Nerikiem z Ahulsan! Obstawiajcie, dobrzy ludzie, zaraz zaczynamy!

Miedź i srebro, złoto przechodzące ze spracowanych dłoni do innych dłoni dostrzegał naprawdę jedynie z rzadka, bowiem między zgromadzony w namiocie plebs, którego ciężka woń roboczego wołu już przesycała powietrze, po prostu nie trafiało. Ezekyle to nie obchodziło, walczył z innego powodu niż pieniądze. Arogancki młodzik zamiast zająć się porządną rozgrzewką na podobieństwo przeciwnika, wziął się pod boki i obserwował go. A różnica była znaczna i wcale nie na korzyść chłopaka.

Ezekyle był wyższy, o dłuższych kończynach, Phylip z kolei potężnie umięśniony i od razu widać było w jego chodzie i postawie odruchy zapaśnika. Młodzik przypomniał sobie jak trzy noce temu przegrał walkę z podobnym przeciwnikiem. Wtedy był nieostrożny, ale teraz nie miał zamiaru popełnić tych samych błędów. Zaczynając choćby od tego że tym razem zawczasu natarł ciało oliwą by łatwiej wyślizgiwało się z chwytu.

Skinęli sobie głowami, ponuro i z kamiennymi twarzami, choć wyobraźnia Ezekyle dorysowała na ustach mężczyzny kpiący uśmieszek. To wystarczyło by obudzić w nim żądzę mordu.
- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than.

- Zaczynajcie! - głos Starego Tobiasa rozbrzmiał jednocześnie z ostatnim wyszeptanym słowem i Phylip skoczył do przodu usiłując pochwycić chłopaka. Ten rąbnął go prosto w nos i poprawił w skroń błyskawicznym uderzeniem. Zapaśnik zachwiał się i zatoczył do tyłu.

Ezekyle czuł niemal niepohamowaną chęć by rzucić się na oszołomionego przeciwnika i wykończyć go od razu, ale zamiast tego potrząsnął głową i ruszył za nim, zadając bezlitosne ciosy w twarz i tułów, osłaniając własną głowę przed uderzeniami, odskakując gdy Phylip usiłował go pochwycić. Z morderczym błyskiem w oczach okrążał zapaśnika niczym rekin wykrwawiającą się zdobycz. Ciosy które Phylip przyjął na początku walki były mocne i spowolniły go zauważalnie, i Ezekyle bezlitośnie z tego korzystał. Wrzask podnieconej tłuszczy, choć opinię tego śmierdzącego bydła miał głęboko w dupie, podpowiadał mu że takiej walki się nie spodziewała.

I naraz wszystko się zmieniło gdy Phylip zamarkował uderzenie w twarz, a tymczasem walnął go w splot słoneczny z taką siłą, że odebrało mu oddech.

Oczywiście, arogancki gnojek nie docenił doświadczonego przeciwnika.

Grad ciosów spadł teraz na jego głowę i brzuch, dostał też kopa w kolano i na moment sparaliżowało go z bólu. Phylip pochwycił go i rzucił na podłogę, a nim oszołomiony Ezekyle się połapał co i jak, miał już założony chwyt i jedną rękę przygwożdżoną do tułowia. Phylip wycisnął mu powietrze z płuc i polował na jego drugą rękę i tylko rozpaczliwie się miotając Ezekyle uniknął tego. Zresztą walka musiała się i tak zaraz skończyć, sądząc po tym jak zapaśnik gniótł go i zaciskał chwyt, i jeśli młodzik miał ją wygrać, musiał zrobić coś szybko.

Szarpiąc się, kopiąc i wydzierając obrócił się i wreszcie znalazł sposobność by uderzyć. Zacisnął dłoń w pięść i z rykiem nienawiści rąbnął zapaśnika w skroń, raz, drugi i trzeci, aż szczęka Meurigijczyka bezwładnie opadła a jego chwyt raptownie osłabł. Ezekyle wydarł rękę i chwycił Phylipa za włosy, a drugą znowu wymierzył uderzenie, masakrując usta i nos. Wrzasku tłumu już nie słyszał ponad biorącą go w swoje władanie obecnością z płaskorzeźby w zrujnowanej świątyni.

- Zostaw go!!! - ktoś wrzeszczał, ale Ezekyle tylko złapał dygoczącego Phylipa za gardło i zacisnął na nim palce twarde niczym żelazne sztaby, a ślina pryskała mu z ust rozwartych w morderczym grymasie. Ktoś pochwycił go za ramiona, za szyję, za tors i mimo furii młodzika siłą oderwano go od purpurowego, dławiącego się Meurigijczyka. Ledwo docierał do niego wrzask tłumu, zupełnie jak w Hochoch. Nie przemoc wywoływała ten wrzask - w końcu była to arena, miejsce nielegalnych walk - tylko czysta żądza mordu, która wypełzła z czarnej duszy nastolatka i owładnęła nim. Niektórzy zobaczyli dużo więcej niż powinni dla spokoju własnej duszy.

- Ezekyle! Ezekyle, do jasnej cholery, wychodzimy stąd!!! - ktoś krzyczał mu prosto w twarz i nagle młodzik zaśmiał się, jednocześnie z niepowstrzymanej wesołości i frustracji, rechotał, choć brzmiało to niczym warkot wściekłego psa. Zatoczył się, nagle osłabły.
- Wynoś się, ty bękarcie! - wrzeszczał Stary Tobias i Ezekyle odwrócił się ku niemu wraz z podtrzymującym go Sto.
- Nasze srebro! - odkrzyknął łucznik - Wygrał je uczciwie!

Właściciel areny najwidoczniej miał ochotę posłać ich do diabła, ale gdy spojrzał w oczy ciągle śmiejącego się Ezekyle zadrżał i cisnął sakiewkę pod jego stopy, nawet mimo tego że flankowało go dwóch silnorękich. Może miało z tym coś wspólnego i to że tropiciel miał już rękojeść miecza w dłoni.
- Nie wracajcie tu - warknął stary i młodzik wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem, choć popękane wargi i obita twarz pulsowały jaskrawym bólem. Sto złapał sakiewkę, ramię towarzysza zarzucił sobie na kark i pociągnął go na zewnątrz.

- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than - Ezekyle mamrotał niczym obłąkany. Sto zadrżał i omal nie odepchnął towarzysza, ale zdał sobie sprawę że to nie byłoby mądre posunięcie.

Ezekyle czuł jak obecność go opuszcza i przejaśnia mu się w głowie. Przez chwilę kaszlał i spluwał, i walczył z przepełniającą go frustracją.

Będą następni.

Z powracającym uśmiechem spojrzał na Sto, choć głowa, tors i noga bolały go jak obite kowalskim młotem.
- A teraz zaprowadź mnie do Uszatego - rzucił do chłopaka. Młody wieśniak czasami się przydawał, jak na przykład do tego by znaleźć kleryka nie zadającego pytań, a który za perspektywę zapłaty starczającą na kolejny dzień w oparach jakiegoś alchemicznego świństwa leczył takie przypadki jak jego. Ezekyle gardził słabowitym akolitą Olidammary, ale nie zamierzał się z nim spoufalać, tylko szukać pomocy.

Miał nadzieję że wieść o tej walce rozniesie się po obozie. Jeszcze nie wiedział jakim echem się ona odbije, ale potrzebował rozgłosu by jego plany doszły do skutku…



Ezekyle nie zobaczył zamachu, raczej poczuł go przez skórę. Było jednak za późno by zdołał uniknąć ciosu i uderzenie przygwoździło go do ziemi, paraliżując bólem. W chwilę potem but wgniótł jego twarz w błoto.

- Zobaczyłem cię bez trudu, chędożony psi chwoście. Takiemu junochowi owce pasać i jebać, a nie za zwiad się brać - nienawistny głos pana Thiona przedarł się przez łomotanie krwi w skroniach chłopaka. - Powinieneś się skupić miast myśleć o dupie Maryni, inaczej pierwsza zawszona, zezowata pokraka cię wypatrzy i wypatroszy jak wieprzka.

Wielki łowczy królewski jeszcze raz nacisnął butem głowę Ezekyle, dając mu wyraźniej posmakować bogatej palety smaków błota, po czym cofnął nogę i lagę. Tropiciel zerwał się na równe nogi z twarzą bladą z wściekłości i żądzy mordu, i z palcami zakrzywionymi w szpony. Dyszał ciężko, spoglądając na starucha. Dopiero co wyobrażał sobie rozkoszny widok orka padającego ze sztyletem wbitym w kark, ale w tej chwili w zupełności wystarczyłyby mu zwłoki pana Thiona. Ten uśmiechnął się szyderczo. Stojący za nim nieodłączny rycerz Thored stał z dłońmi na biodrach, cichy i niewzruszony niczym skała. Obok zaś Fedelmid czaiła się przy drzewie z dziwnym, zakłopotanym wyrazem twarzy.

- Jeszcze raz, ty niedorobiony gówniarzu. Wybrałeś najgorszy możliwy kierunek by się podkraść. Skup się i postaraj, bo następnym razem przywalę w twój durny, głupi łeb miast w plecy - wyskrzeczał staruch znacząco poruszając solidną, dębową lagą i zawrócił do “obozu Tjalfów”, pilnowany przez Thoreda. - Co prawda nie mam złudzeń że jakaś nauka dotrze do tego garnka który nosisz na szyi.

- Zabiję go - warknął Ezekyle za znikającym między drzewami Thionem, oddychając szybko i próbując utrzymać morderczą wściekłość na wodzy. Fedelmid poskrobała się po głowie.
- Miał rację - wypaliła naraz. - Widzieliśmy cię od kilku ładnych minut, byłeś rozkojarzony i nieuważny.

Tropiciel wytrzeszczył na nią oczy bowiem kompletnie nie spodziewał się od niej krytyki. Jeśli już to zwykle wpatrywała się w niego jak w obraz i trzymała się blisko. Nie było w tym nic z romantycznego zadurzenia choć Sto tak właśnie żartował; zresztą, nieczęsto miał ku temu okazję bo Ezekyle widział go ostatnio bardzo rzadko po tym jak przeszedł do zwiadowców. Raczej dziewczyna poważała go ze względu na umiejętności pogranicznika w tropieniu i radzeniu sobie w lesie, a co bardzo mogło się przydać w nadchodzącym starciu z Tjalfami. Ezekyle był ciekaw co by się okazało gdyby zaprowadził Fedelmid do zrujnowanej świątyni…

Teraz jednak przyglądał jej się ze zdumieniem. Aed polecił ją łowczemu wraz z Ezekyle mimo że nie miała jego wyszkolenia, była jednak bardzo bystra i uczyła się szybko. Co do braku umiejętności “winić” raczej należało to że sama za spokojnych dni nie polowała w przeciwieństwie do jej braci, a zresztą szlachta polowała najchętniej z nagonki. Jak by nie było, Inquartt był z obojga bardzo zadowolony, choć też ciągle doradzał Ezekyle by uważał na pana Thiona. Na co jednak konkretnie - nie chciał gadać. Z tego co młodzik popytał w naprawdę nielicznych wolnych chwilach dowiedział się że dziadyga stoi nad grobem, a w zasadzie od dawna powinien w nim spoczywać; a jednak śmierć ciągle i ciągle omijała go szerokim łukiem. Ezekyle miał szczerą chęć dopomóc kostusze przezwyciężyć wreszcie jej niemoc.

- Jeśli ktoś cię zaatakuje, lub choćby zobaczy, to znaczy że taki z ciebie zwiadowca jak z zerżniętej koziej dupy trąba - takich i podobnie zjadliwych komentarzy nasłuchał się wystarczająco dużo, i choć dostrzegał w nich pewien rozsądek i przekaz, to do tej pory stanowiły one jedynie pożywkę dla jego zimnej nienawiści. Do teraz, do momentu gdy Fedelmid tak wyraźnie zwróciła mu uwagę.

Odchrząknął zmieszany i z nową uwagą ogarnął dziewczynę spojrzeniem. Mogła mieć rację, dziadyga od trzydziestu z górą lat sprawował swój urząd i, na Otchłań, znał się na swoim fachu. Czy za czepianiem się i wyzwiskami mogło kryć się coś więcej? Może Fedelmid łatwiej było to dostrzec?

A to pobudziło jego zainteresowanie dziewką. Ładna była, gdzie trzeba odpowiednio wyposażona i nie o łuku Ezekyle myślał w tym momencie, z charakteru też niczego sobie, nie kłapała gębą jak większość bab. Bystra co równie ważne, a takiej będzie potrzebował w przyszłości. Tyle że do migdalenia się z jego nieskromną osobą widomie jej nie ciągnęło, a sam Ezekyle nie bardzo wiedział jak taką do migdalenia skłonić. W końcu z uwodzeniem bab nie miał za wiele do czynienia a zgwałcenie wieśniaczki w rodowych dobrach i zniewolenie pokojówki na dworze wuja trudno uznać za wiele wnoszące do umiejętności postępowania z kobietami.

Wyglądało na to że na razie musi się ograniczyć do nauczania jej szlachetnej sztuki tropienia i znajdowania sposobności do radującego duszę mordu. I baczniejszego słuchania odwiedzającego ich często-gęsto Thiona, choć w języku łowczego nie było czegoś takiego jak dobrze wykonane zadanie - twierdził że zawsze można było coś poprawić. Ezekyle z radością miał zamiar popracować nad swoimi umiejętnościami, by wreszcie być gotowym do wyprucia staruchowi flaków.
- Tym razem lepiej się postaram, Fedelmid - powiedział i dotknął buzi dziewczyny brudną dłonią, przesunął kciukiem po policzku w niezgrabnej pieszczocie. Potem odwrócił się i ruszył w las.

- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than - czuł jak z każdym słowem narasta w nim żądza mordu a jego ciało przepełnia energia.



Sto widział jedynie od wielkiego dzwonu, jak wtedy gdy wybrał się z nim na nielegalne walki. Trening łuczniczy, zwiad wokół obozu, wymienianie się wiedzą z innymi zwiadowcami i kandydatami na nich, ćwiczenia w skradaniu się, polowanie na siebie nawzajem, czasem trzeba było też męczyć tyłek w siodle również jako goniec… bardzo niewiele wolnego czasu pozostawało.



Przykładał się teraz do każdego zadania, z determinacją porównywalną do obłąkanej determinacji Fedelmid, zwłaszcza gdy pan Thion był widoczny na horyzoncie i można było podjąć rzuconą mu rękawicę. Z weteranami i resztą grupy godzinami gadał o geografii południowego Geoff, zasadzkach, rozróżnianiu liczebności i rodzaju formacji których ślady mogli napotkać, technikach walki z orkami i gigantami, trasach przemarszu który ich czekał… Pilnował by Fedelmid ciągle była blisko, by jak najwięcej się nauczyła i dowiedziała, traktując to jak inwestycję na przyszłość i dbałość o sojusznika u boku gdy zacznie się walka.

A swoją drogą kombinował też jak tu się dobrać do bielizny dziewczyny, nie tracąc przy tym rodowych klejnotów…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 16-04-2014 o 22:48. Powód: Poprawa błędów
Romulus jest offline