Arena pogrążyła się w chaosie. Widzowie padli przewracali się na ziemię otumanieni środkiem usypiającym, leżeli pośród tych zabitych przez raptory. Kilku próbowało się jeszcze czołgać przez pobojowisko, byle uciec od śmierci i piekła jakie się rozpętało w podziemiach Noctis.
Ogry nie wiedziały czy skupić się na raptorach czy najemnikach wyłaniających się z kazamatów. Te chwile wahania były ich zgubą, gdyż Naut nie miał wątpliwości. Parli w stronę Trolla. Zauważył ich.
-
Coś ty za jeden? - wykrzyczał do nich z drugiego końca areny ściskając w dłoniach wielki zakrwawiony diamentowy topór, zza jego ramienia sterczała wycelowana w nich lufa automatycznego karabinu. -
Mafia? Błędny rycerz? Idiota? - uśmiechnął się. Był wielki, opancerzony, mechanizmy i broń złączone były z metalem, choć chyba część organów miał jeszcze białkowych. -
Myślisz, że uda ci się wygrać z Trundlem? Ta arena jest czerwona od krwi tych co próbowali. - zatoczył okrąg łapą ich miejsce walki. -
A nawet jeśli… Chinshin nie daruje wam tego. Nie wiesz z kim zadzierasz! - mógłby tak jeszcze długo gadać, ale jego tyradę przerwał strzał ze snajperki. Loco w końcu zajęła dogodną pozycję. Strzał, łuska wylatująca z komory i szczęk przeładowania. Kolejny strzał. Pocisk dość szybko by przebić pancerz cyborga i rozpaść się w środku jego mniejszych tkanek. Kobieta strzelała bez pudła. Pokryta metalem twarz gangstera wykrzywiła się w grymasie zaskoczenia. -
Tak głupio… - wystarczyło go już tylko dobić.
Gdy leżał powalony na czerwonym piasku Naut podszedł do niego by upewnić się, że nie żyje. Przeciwnik charczał, pluł krwią i złorzeczył.
- P
oznaje cię. Jesteś dupą tego pedzia z klubu. Pieprzone tyłkojeby. Ktoś was w końcu wyrucha w wszystkie dziury. Nie zgadniesz kto dał cynk… sam Gajusz Bertrand, gejusz jeden wart drugiego. Macie wrogów i kiedyś… - już nie dokończył by zadławił się własną krwią, albo smarem.
Raptory padły od strzałów ogrów, zabierając wielu ze sobą, tak samo jak widzów. Reszta przeciwników się rozpierzchła. Z widowni wokół areny spływała krew do niecki. Strzały ucichły, słychać było tylko jęki rannych. Traperzy patrzyli po widowni z rosnącym przerażeniem, Rico patrzył w stronę drzwi. Chcieli po prostu opuścić to miejsce, cała trójka.
-
Gdzie jest Freak? - zapytał Madmax.
-
Zginął. - odpowiedziała Loco chłodno. Twarz miałą bladą, pozbawioną emocji, te były schowane gdzieś głęboko, próbując się ukryć przed rzeczywistością. Tylko chłodne działanie, strzał, walka, ewakuacja. Tyle można zrobić.
-
Kurwa nie! - zaprotestował Madmax i pobiegł szukać ciała. Znaleźli go. Seria z automatu ogra przeszła na całej długości ciała. Jeszcze oddychał. Wstrzyknęli środek przeciwbólowy.
-
Trzymaj się stary, jeszcze cię z tego wyciągniemy. - mówił Madmax trzymając kumpla za ramię.
-
Heh, dopadłem go? - zapytał Freak ostatnim wysiłkiem woli.
-
Tak stary, dopadłeś ich wszystkich. - zapewnił Madmax.
-
To dobrze. Należało się im. - konający uśmiechnął się -
Czuję się senny, powiedz… - już nie dokończył.
-
Powiem jej. - zapewnił madmax, ale już nie było kogo. Traperzy nie byli ochipowani, dla nich śmierć była końcem. Milczeli przez chwilę.
-
Niedługo zjawi się Nadzór. - stwierdziła chłodno Loco. -
Nie możemy tu zostać. - Jak bezdusznie by to nie brzmiało miała rację. Zebrali się. Zanieśli ciało Freaka do jednego z transporterów zostawionego przed budynkiem. Akcja została zakończona.