Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2014, 20:00   #26
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
- Te młody masz zamiar część drogi odbyć przez powierzchnię? - zapytał John gdy tylko zostali sami.
- Nie kurwa, odjebało Ci ? Nie słuchacie mnie? Przecież mówiłem, że się dziwię, że nie piszczycie, że srebrna nitka idzie przez powierzchnie, ale mówiłem, że się nie martwcie jest droga pod. Właśnie po to idę do kurnika - po gościa który nas przeprowadzić tunelem serwisowym pod srebrna nitką! - nadął się kurier - A teraz daj mi pracować i iść po tego chłopa, chyba że nie masz ochoty na zakupy i chcesz iść do knajpy ze mną.
- Nie ciskaj się tak synek, szkoda zdrowia. Idę z tobą.
Ruszyli na przód i już po chwili wbili się w tłumek ludzi tłoczących się przy straganach. Mimo wszystko udało im się przejść spokojnie na peron, ponieważ dzieciarnia i naganiacze widząc funkcjonariusza policji spuszczali z tonu i nie narzucali się dwójce przyjezdnych. Zadowolony z tego faktu Vasquez parł do przodu dumny jak paw, zapominając nawet o plamie po gulaszu na białych spodniach.
Po chwili marszu dotarli do drewnianej budy, przyklejonej do ścian tunelu. Nad drzwiami wisiała tabliczka z napisem:“Kurnik”. Zapach siana i gówna świadczył, o tym, że kiedyś faktycznie chowano tu drób, za to środek wyglądał jak chlew. Ledwo zamieciona podłoga lepiła się od rozlanego piwa, a pył z ogniska otoczonego cegłami, które znajdowało się w centralnej części budy, dopełniał tylko wizerunku niedbalstwa i syfu.
Przebywający tu ludzie, albo chcieli się szybko najeść i napić, albo zalać się w trupa tutejszym bimbrem i paść pod stół.
Vasquez wskazał glinie pustą ławę i rzucił
- Klapnij se, pogadam z barmanem - nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę zbitego z drewnianych palet baru, za którym stał nalany człowieczek o tłustych włosach. Co ciekawe - nad barem wisiała drewniana żerdź, na której w równych odstępach stały cztery brązowe, wypchane papugi. Martwe ptaki toczyły niewidzącym szklanym okiem po gościach - a jedna siedząca do wszystkich tyłem wpatrywała się w małą gorzelnie, znajdującą się za szynkiem.
Kurier chwilę pogadał z barmanem i podszedł do stolika. Usiadł przy ławie i powiedział
- Zamówiłem browar. Mojego przewodnika jeszcze nie ma ale powinien zaraz przyjść. Eee pijecie na służbie browarki funkcjonariuszu? - spytał robiąc zakłopotaną minę.
- Piję, pewnie, że piję. Nie za dużo oczywiście - John na wieść o piwie ożywił się wyraźnie. Nie liczył co prawda na frykasy ale kto wie...
- Skąd znasz tego gościa? - zapytał wracając do standardowej miny psychola.
- Polecił mi go jeden kumpel z Polis, ponoć kilkukrotnie podróżował tym tunelem pod szarą nitką i dzięki temu wyprzedzał tutejszych handlarzy z niezłym towarem. Zgodził się nas przeprowadzić za niezłą cenę więc postanowiłem zabłysnąć inwencją. Wiesz, jajogłowi się strasznie podniecają tą całą Arką i chcieli ekipę poszukiwaczy wysłać jak najszybciej…. - nagle urwał jakby zdał sobie z czegoś sprawę i szybko siorbnął browar.
- Co jest młody? Zapytał krawężnik zauważając zmianę nastroju rozmówcy.
- No nic - zmarkotniał - Po prostu liczyłem że jak wrócę pierwszy z ekipą to mnie ktoś wreszcie doceni - wbił wzrok w stół i zataczał palcem kółka na brudnym blacie.
- Nie mazgaj mi się tu panie kurier. Po pierwsze to nie wiemy czy ktoś już wrócił, po drugie to ekipa nie jest zła. Aż 3 osoby są coś warte. - Ton głosu Williamsa zmienił się nie do poznania. Zamiast warczenia przypominał mruczenie kociaka.
- No tak, no tak masz rację - ożywił się dzieciak, a szczery uśmiech rozlał się po jego pryszczatym obliczu. Nagle wstał wrzasnął patrząc na drzwi
- Szynka! Bracie! Tu jesteśmy chodź, chodź.
Do stolika przysiadł się wychudzony gość.



- Szynka to jest oficer Williams. John to jest Szynka - nasz przewodnik.
- Siemka - rzucił chudzielec.
-Cześć - odpowiedział pałkarz.
- Dobra ziomki, sprawa wygląda tak: jestem styrany, więc rzućcie jakiś browar i żarełko - kimniemy się tu bo według lokalnego czasu już i tak pora kolacji i z rańca ruszamy. Pasi? - Spojrzał unosząc brwi na kuriera.
- No dla mnie git - chłopa spojrzał na Williamsa - John jak myślisz?
- Spoko możemy odsapnąć. - powiedział John nie odrywając od przewodnika świdrującego wzroku.
Chudzielec uśmiechnął się i upił łyk z kufla kuriera
- To jak z tym browcem?
- Już lecę - rzucił Vasquez i rzucił się do baru. Po chwili na stół wtoczyła się misa gulaszu, trzy talerze i bochen chleba. Szynka rzucił się na żarcie jakby tydzień nie jadł.
John też zajął się swoją michą w myśl zasady jedz kiedy karmią. Po chwili zaczęli dołączać się kolejni członkowie pożal się boże drużyny. Gliniarz świadom swego temperamentu starał się nie wtrącać w dyskusję. Obserwował za to bacznie ich przewodnika. Coś mu ewidentnie w gościu nie pasowało. Skoro koleś zna skrót do Polis to dlaczego rzuca się na żarcie jakby tydzień nie jadł. Jego postura i wygląd wskazywały, że gościowi nie wiedzie się najlepiej. Dziwne u kogoś z tak cenną wiedzą. Wlilliams postanowił swym wdziękiem uśpić nieco czujność przeciwnika Co i rusz proponował mu kolejne kąski. Dalej jednak śledził jednym uchem rozmowę. W pewnym momencie po prostu nie wytrzymał słysząc jak brodaty łazęga kpi sobie z nich wszystkich.
- Ale srale - wtrącił się bezpardonowo - W tunelach pokazałeś, że jesteś pizduś. Poleciałeś po gamble nie wiedząc czy snajper jest unieszkodliwiony. Wystawiłeś nas ciulu. Na farmach nie miałeś jaj by zawalczyć o granda z tym pijusem. Cały czas się choć przyznajesz, że nic nie potrafisz. - Cała kwestia została wypowiedziana spokojnym, monotonnym tonem jedynie głęboko w oczach policjanta tliło się coś niedobrego.
Brodacz wybuchnął śmiechem zapluwając najbliższą część stołu.
- Pizduś… - mlasnął kilka razy Daniel. - Gdybyś miał chociaż ćwierć mojej spostrzegawczości wiedziałbyś, że Jana trafiła snajpera, który wziął nogi za pas. A co do walki to ta skończyła się właśnie po ostatnich trzech kulach. Na farmach była mowa o Garandzie, nie Grandzie. Karabin nazwany nazwiskiem twojego imiennika, a ty tak spierdalasz prostą nazwę. A co do pizdusia… Ładne akrobacje z ta latarką żeś wyczyniał w tunelu… Bardzo ładne.
I właśnie w tym momencie Johna trafił szlak.


- Daniel siadaj! John kundla, który tylko szczeka też bijesz? To z chronić i służyć odnosi się też do takich patałachów. Chronić nie oznacza klepać. – Rozkazujący ton głosu rewolwerowca podziałał na nich obu. Gliniarz otrząsnął się. Widać było, że zaczyna odzyskiwać kontakt z rzeczywistością. Cofnął się parę kroków, położył dłoń na klamce i powiedział w przestrzeń - Przepraszam. - Spojrzał Danielowi w oczy i warknął - Zawdzięczasz mu życie. Podziękuj.
- Nie. - powiedział krótko Daniel patrząc w oczy policjanta. - W Polis zawsze tak z zaskoku jedziecie? - zapytał potem zwracając się do rewolwerowca. - Ja jedynie się broniłem. Byłem szybszy, ale nie wykorzystałem przewagi… - rzucił wzruszając ramionami.
John ostatnim wysiłkiem dłoni powstrzymał dłoń sięgającą po pistolet.
Rozczarowana Jana postawiła miskę z powrotem na stole. Wcześniej, widząc co się dzieje błyskawicznie zwinęła ze stołu swój obiad i ze skrywanym entuzjazmem wlepiła spojrzenie w koguty. Niestety Daniel nie wykorzystał swojej przewagi, choć gołym okiem było widać, że jest szybszy od przyciężkawego policja. Nie pojmowała jak Geoffrey mógł tego nie widzieć. Mogła zrozumieć, że Daniel nie chciał prowokować - raczej jednostronnej - strzelaniny z kimś, z kim niby miał podróżować. Z drugiej strony jednak uważała, że glinie należy się nauczka - nawet z odznaką nie można wszystkich konfliktów, sporów, czy drobnych uszczypliwości (bo ironia to w ogóle był dla Johna język obcy) rozwiązywać grożąc każdemu śmiercią, bo… no cóż, w końcu - jak to mówią - trafi się większa ryba. Ale to nie był problem Małej; liczyła tylko, że ryba ta trafi się wcześniej niż później. Najwyraźniej jedna w ich małym stawie już pływała.

Rewolwerowiec praktycznie przestał się poruszać. Zastygł jak kamień. Delikatnie poruszył głową patrząc na policjanta.
- Pozwól mi.
Potem znowu delikatnie nią poruszył ciągle nie zmieniając ułożenia ciała. Nie drgając nawet o milimetr. Poruszały się tylko mięśnie twarzy i oczy. Smutne oczy, które widziały za wiele i się wypaliły.
- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie Danielu. Nie lubię się powtarzać, nie lubię gdy mi się przerywa. Zmuszanie kogoś do powtórzeń uwłacza jego i swojej inteligencji a przerywania pokazuje brak szacunku dla rozmówcy. A Ty od początku nie okazujesz go nikomu, mimo, że z pewnością tą cechę jesteś skłonny przypisać Johnowi. Radzę usiąść bo mówić będę długo. Najpierw pomówmy o ostatnich wydarzeniach, które skłoniły mnie do tego co zaraz zrobię. Wspomniana sytuacja z Garandem… Pokazałeś w niej swoją naiwność bo Burns opowiedział bajeczkę, swoją drogą kiepską, a Ty ją łyknąłeś. Tym samym pozbawiłeś całą wyprawę dodatkowego źródła funduszy. Widzę, że z Janą kupiliście jej naprawdę dobrą broń ale za karabin można by nabyć inny ekwipunek. Lub przekazać go rannemu.

Daniel wziął swoje jedzenie, dziwnie spojrzał na rewolwerowca i usiadł bliżej Jany i chuderlaka, a dalej od gliniarza. Pokazał mu ręką na siedzenie. Zaczął jeść, ale słuchał uważnie. Nawet się nie opychał w sumie jak wcześniej…

Geoffrey ani na chwilę nie gubiąc wątku ciągle mówił. Jednak reagował na ruch. Jego oczy podążały za każdym gwałtowniejszym gestem w otoczeniu.
- Rannemu, który może nie być już w stanie zarobić na własne utrzymanie. Cofnijmy się jednak jeszcze dalej gdy pokazałeś swoją niesubordynacje i naiwność narażając nas wszystkich. Gdy podeszliśmy do stanowiska wartowniczego. Opuściłeś broń. Pozwala mi to domniemywać, że podobnie mógłbyś postąpić w przypadku innego zagrożenia. Dajmy na to obozowiska bandytów. Bo równie dobrze tamci trzej mogli nas napaść na rozkaz Burnsa a wartownicy dobić jakbyśmy przeszli dalej. A gdy spotkamy w ruinach bandytów przebranych za kupców lub żołnierzy? Pewnie ich również byś posłuchał.

Danielowi kończyła się porcja jedzenia, ale nadal słuchał. Raz nawet czy dwa razy kiwnął głową, ale poza tym nie reagował na słowa Geoffreya. Nie uśmiechał się, nie smucił raczej. Przyjmował je tak jakby gość właśnie opowiadał jaka była ostatnio pogoda na powierzchni.

- Jednak to nie koniec. Jeszcze wcześniej co już John wypomniał. Po strzelaninie ruszyłeś od razu po gamble. Nie mów mi proszę o swojej spostrzegawczości i czujności. Było ciemno. Czwarty napastnik mógł się skryć i chcieć w dogodnej sytuacji strzelić nam w plecy. A nawet gdy nikogo nie było zagrożenie mogło nadejść w każdej chwili. Istotne było zabezpieczenie miejsca. Co z Johnem zrobiliśmy. Istotnym była pomoc rannym. Co Jana zrobiła. Jednak nie zabezpieczyłeś drugiej części tunelu, nie próbowałeś też jej pomóc. Chociażby przytrzymać rannego, który mógł się rzucać z bólu. Już mówię czemu nie wierzę w Twoją spostrzegawczość. Było ciemno. Aby wiedzieć, że nie było już zagrożenia potrzebowałbyś noktowizji. Akomodacje oka masz jak każdy człowiek więc mutacje umożliwiającą widzenie w ciemności należy wykluczyć. Podobnie wszczep wysokiej generacji. Zresztą nie słyszałem o implancje, który tak udatnie mógłby udawać normalne oko. A przez dwa lata obracałem się wśród Posterunku i widziałem wiele cyborgizacji. Dlatego dałeś, mówiąc po żołniersku, dupy i mogłeś narazić wszystkich. Na koniec o Twoim braku szacunku. Ustawicznie nie odpowiadasz na zadane przeze mnie i Johna pytania zamiast tego gadając bez sensu. Pytania zadane również grzecznym tonem. A teraz posłuchaj mnie szczególnie uważnie bo po coś tyle mówię. W świetle ostatnich wydarzeń mam Ciebie za osobę niekompetentną, głupią i arogancką. W przeciwieństwie do Johna nie przysięgałem ochraniać mieszkańców metra. Przyjąłem za to kontrakt na ochronę do Polis i ewentualną pomoc w misji na powierzchni. Dlatego jeżeli jeszcze raz kogoś narazisz lub obrazisz mnie zabiję Ciebie. Jak psa bo podczas wspomnianych wydarzeń pokazałeś, że nie zasługujesz na śmierć z żelazem w ręce. Nie posługuj się proszę swoją nędzną namiastką retoryki bo Cyceron przewraca się w grobie. Po prostu odpowiedz czy mnie zrozumiałeś, dobrze?
Mimo długiej przemowy Geoffrey nie sięgnął po piwo. Ciągle siedział nieruchomo jak kamień.
Daniel właśnie skończył jeść. Nie miał już chleba, a i reszta posiłku zniknęła w trakcie przemowy rewolwerowca. Wstał biorąc ze sobą miskę i sztućce. Podszedł do gospodarza kurnika i położył je na prowizorycznym blacie.
- Bardzo dobre. Lepsze niż kiedy byłem tutaj ostatnio. - rzucił do gościa z lekkim uśmiechem.

Potem obrócił się nie spoglądając na nikogo. Podszedł spokojnie do wyjścia i obejrzał się jedynie na dziewczynę. Nie mówił nic, a patrzał na nią bardzo krótko. Współczuł jej. Z takimi gośćmi - o jajach nieproporcjonalnie wielkich jak na ich umiejętności daleko ]może nie zajechać. Później obrócił się i wyszedł. Zza wejścia do kurnika dało się jedynie słyszeć głośne beknięcie…

- Warto było? On i tak niczego kurwa nie zrozumie. Takim do łba posłuch trzeba wbijać. - John spojrzał prosto w oczy rewolwerowca czekając na odpowiedź.
Geoffrey zdjął rękę z noża, wyprostował nogę i spojrzał w oczy glinie.
- Warto, nie warto. Lubię jasno postawione sprawy. Mam nadzieję, że mogę liczyć na krycie pleców? - Rewolwerowiec przysunął michę z zimnym już żarciem.
- Krycie powiadasz - uśmiech gliniarza był dwuznaczny - Nie bój żaby. Przecież gramy do jednej bramki. Proszę tylko byś na drugi raz nie interweniował.
- Na drugi raz go odstrzelę. Ale dobrze. Jeżeli Ty zaczniesz, nie będę interweniował dopóki nie będzie to konieczne zgodnie z zawartą umową czyli dostarczeniem Waszych tyłków do Polis.
- No to mamy jasność - John wyciągnął nad stołem prawicę.
Młodzieniec silnie ją uścisnął jednak nie próbował się siłować. Spojrzał w oczy mieszkańca metra a potem wrócił do jedzenia.
- To co Szynka strzelim lufę?
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.

Ostatnio edytowane przez cb : 14-04-2014 o 20:09.
cb jest offline