Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2014, 21:33   #27
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z MG i innymi graczami...

Adam szedł przodem. Grzybiarz - mimo słabego początku wyprawy - nie tracił werwy. Szedł równo, bez ociągania się. Daniel świecił mu pod nogi nie tracąc czujności. Mimo iż trzymał latarkę to w drugiej jego łapie spoczywał wierny Magnum. Rewolwer o znakomitej mocy obalającej i z niezwykle trudnym do opanowania dla początkujących strzelców odrzutem. Dłoń najemnika była stabilna niczym łoże jego Kałacha. Nie latała jak szmata na wietrze - czego nie można było powiedzieć o wszystkich członkach eskapady...


Cisza i ciemność odpowiadały Jonesowi bardziej niż gadanie kogokolwiek. Adam był skupiony na swoim zadaniu, Jana rozświetlała ciemności za pomocą swojego szperacza, a reszta... Z resztą wolałby nie gadać. Policjant, który częściej wymachuje klamką w groźbie niż z zamiarem ustrzelenia kogoś nie był idealnym rozmówcą - chociaż najemnik musiał przyznać, że w akcji gość sobie radził. Podobnie jak rewolwerowiec, który przybył z powierzchni i... zdaje się, że od wyruszenia ze swojego królestwa ropą i whisky płynącego nadal uważał się za Pana świata.


Daniel nie chciał uświadamiać ani jednego ani drugiego. Nie chciał walczyć z nikim kto na to sobie nie zasłużył, ani zabijać więcej niż to absolutnie konieczne. Zapewne wszyscy mają go za debila, który dobija trafionych, ale nie jeden z tych, którzy zostali ranni nadal mogliby strzelać. Nadal byli śmiertelnym zagrożeniem. Brodaczowi chciało się śmiać kiedy przypomniał sobie jak potężni i władczy byli jego kompani kiedy napotkali na swojej drodze mocarnego rywala w postaci paczki dzieciaków. Wymoczków. Strażników, którzy nie potrafili stabilnie trzymać broni, a ręce trzęsły im się tak bardzo, że szkoda gadać. Wtedy pokazali jacy są. W końcu nie każdy potrafi wygrać z dzieckiem...


Czwórka strażników. Każdy z nich miał M4, jakąś broń krótką i białą. Dodatkową osłonę stanowiły worki z piachem i stalowa siatka. Mimo iż dla kogoś pochodzącego z Phoenix posterunek na starej zwrotnicy mógł wyglądać jak rozjechane gówno to w metrze było to bardzo wygodne i - wbrew pozorom - bezpieczne położenie. Parędziesiąt metrów dalej było widać stragany i prowizoryczne posłania. Jeden ze strażników - wysoki, szpakowaty gość, któremu ćwiczenia fizyczne nie były czymś nieznanym - przedstawił grupie na szybko zasady panujące na stacji.


Daniel musiał rozładować Magnum i schować go do plecaka. Miecz owinął kocem i przytroczył do niego stabilnie. Magazynek od karabinu też trafił do plecaka, a sama broń została odbezpieczona. Po co ją zabezpieczać skoro i tak nie miał amunicji? Niech sprężyny i mechanizmy zabezpieczające sobie wypoczną...

Gliniarz - jako przedstawiciel prawa metra - nie musiał chować ani rozładowywać broni. Daniel nie miał nic przeciwko, ale widać było, że nie wszystkim to leży. Psychol to w końcu psychol - nie ważne czy ma garnitur, dres czy też biega w todze kapłana błękitnego słońca.

Peron był bardzo okazały. Zanim jednak grupa do niego dotarła musiała stawić czoła kolejnym zagrożeniom. Daniel tylko czekał aż policjant czy rewolwerowiec zaczną grozić... gromadzie radosnych dzieciaków sprzedających talizmany z króliczych łapek, stare płyty DVD i szmaty tak stare i sparciałe, że nawet nie dało się nimi udusić. Ostatnio podobnemu towarzystwu dogadali zdrowo, ale Ci nie byli uzbrojeni. Daniel chyba musiał się pogodzić z tym, że na kolejne podobne widowisko będzie musiał trochę poczekać.


Stragany były wykonane ze starych, popękanych dech, brudnego płótna i plandek jakie kiedyś mogły spoczywać na wagonach towarowych czy pakach ciężarówek. Wybór był przeogromny. Żarcie, broń, picie, leki, broń, ubrania, pancerze, broń. Z tego co widział brodacz proporcje też się zgadzały. Człowiek drugiemu człowiekowi nigdy nie ufał, a co za tym szło musiał być porządnie uzbrojony. Nigdy nie wiadomo co odpali żonie, kochance czy ukochanemu sąsiadowi. Baldachim unoszący się nad targowiskiem i piętra handlarzy nad ich stoiskami nadawał targowi niespotykanego nigdzie indziej charakteru. Daniel nie chciał się jednak nim delektować zbyt długo. Miał dług do spłacenia. Jana chyba już była gotowa na małe zakupy...


- Witam kolegów. - powiedział Daniel na widok gliniarza i kuriera. - Proszę to samo co on. - powiedział do gospodarza pokazując na anorektyka brodacz. Jana chwilę dumała między gulaszem a rosołem, ale w końcu wybrała gulasz - lepiej wypełniał żołądek. No i świnki już w nim nie piszczały.

Geoffrey wszedł zaraz za Hegemońcem i Stalkerką. Położył plecak przy ławie i krzyknął do karczmarza.

- Żarcia i piwa na rachunek mojego przyjaciela.

Klepnięciem po ramieniu pokazał, że chodzi o garniaka. Następnie usiadł, chyba był w kiepskim humorze.

- Jaki jest plan? - zapytał.

Kurier oderwał się od talerza gulaszu - tym razem o dziwo nie brudząc sie przy tym i rzekł:

- Przedstawiam naszego przewodnika: Szynka. - wskazał chudzielca.

- Plan jest taki, że kimamy a potem idziemy dwie stacje do góry i stamtąd tunelem serwisowym pod powierzchnią. Pod srebrna nitką, prościutko aż do Polis. - z uśmiechem na twarzy chłopak zrobił ruch ręką wyrzucając ją wprost przed siebie. Chyba chciał pokazać jak prosta będzie droga, ale co poniektórzy goście popatrzyli na niego spode łba ewidentnie biorąc gest za znak przynależności do nazistów. Chudy tylko przytaknął z ustami pełnymi jedzenia.

- Chyba bardzo zgłodniałeś kolego? - zagadnął ciepło i uprzejmie glina. - Może marcheweczki? - zapytał sięgając do worka.

- Nie lepiej powierzchnią? - zapytał rewolwerowiec.

- Mnie to wszystko jedno. - powiedział brodacz. - Komisarzu pokaż no ten worek. W sumie spałaszowałbym i coś z warzyw…

- A chętnie, jak świeża. - chudy sięgnął po warzywo, odgryzł kawałek i zachrupał. - Pod powierzchnią bezpieczniej. To jednak już prawie centrum LA. Na powierzchni wciąż jest tu szczątkowe promieniowanie, a nie widzę byście mieli kombinezony. - wskazał na Małą. - No może oprócz niej. Zresztą ją spytajcie czemu nie po powierzchni i czemu nikt nie wypuszcza się bez masek i kombinezonów w tą część miasta.

W odpowiedzi Jana wywróciła oczami nie przerywając jedzenia. Gdyby dało się łazić na górze nie trzeba by było stalkerów. Kurier przytaknął.

- Tylko na południowych krańcach metra ludzie wychodzą na zewnątrz bez skafandrów. Miasto długo było też skażenie chemiczne i wciąż część tego gówna siedzi w murach. Z tego co wiem jak będziecie wyłazić przez Hollywood to dostaniecie kombinezony. - powiedział Szynka nie przerywając jedzenia.

- Smakuje Szyneczka? Może po seteczce? - John troszczył się o chudzielca niczym o własne dziecko.

Daniel pokiwał głową na boki strzelając kręgami szyjnymi po czym złapał za worek i wyciągnął z niego kilka ciekawie wyglądających warzyw. Nigdzie w okolicy nie można było dostać tak świeżych jak na farmach. Brodacz popatrzył na chudzielca zastanawiając się czy aby na powierzchni nie odleciałby im jak latawiec. On przecież ważył mniej niż spotkane niedawno w tunelach dzieciaki…

- Promieniowanie nie powinno nas ściągnąć ani nic zrobić jak szybko się uwiniemy. Gorzej z chemią, ale to nie moja decyzja. Pokoje jak rozumiem dostaniemy? - wtrącił Geoffrey.

- Ten elegancki Pan płaci. - powiedział Daniel zapchany warzywami odbierając swoje zamówienie. - Właśnie. - rzucił do kuriera. - Ja nie mogę spać na gołej ziemi. Nie te lata… - zaśmiał się.

- To nie lepiej siedzieć przed kominkiem i bawić wnuki? Czy tam ognisku. - rewolwerowiec chyba faktycznie miał chujowy nastrój.

- No co ty… - pełne usta nie przeszkadzały Jonesowi w rozmowie. - Mój syn… No właśnie. Nie mam go. Córki też nie. Bawić będziemy się dopiero na górze. Chociaż… z taką ferajną to może jeszcze pod ziemią zgarnę jakiś postrzał.

- Powiedziałbym żołnierskie szczęście lub jego brak, ale słabo to powiedzenie pasuje do naszej zbieraniny. Zdradzisz Danielu czym zajmowałeś się w metrze? Wspominałeś, że od lat tu mieszkasz.

- Mój ojciec był rusznikarzem i specjalistą od broni białej. - powiedział Daniel z dumą. - To był prawdziwy fachowiec. Rozpoczął działalność po naszym zejściu do metra i kontynuował ją aż do śmierci. Od wielu lat trawiła go choroba, a ja zmuszony byłem mu pomóc. Nie mogłem patrzeć jak staruszek się męczy, a mimo to nie odszedłem. - Daniel się zamyślił. - Czy to nie zajebiście zabawne, że potrafimy zabijać na masę podczas gdy widząc chorego ojca łamiemy się niemal jak dzieci?

Geoffrey skinął głową, gdy dostał posiłek jednak nie zabrał się za jedzenie.

- Nieszczególnie, ale może to lokalne poczucie humoru. Wracając do tematu jestem niezmiernie wdzięczny za opowieść o Twoim ojcu jednak nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Kieruje mną nie tyle ciekawość a chęć dowiedzenia się czegoś o człowieku, któremu najprawdopodobniej będę musiał zawierzyć swoje życie.

- Zajmuję się tym samym czym zajmujesz się ty, Jana czy nawet Adam. - powiedział brodacz. - Jestem najemnikiem. Nie strzelam jakoś wybornie, nie władam mieczem tak dobrze jak bym chciał, nie jestem też pierwszej młodości, ale… Moje umiejętności są wystarczające jak widziałeś w tunelu. Trzy pociski w celu. Waliłbym dłuższymi seriami, ale AK szarpie, a ja nie lubię marnować amunicji. Sam rozumiesz…

- Ale srale... - wtrącił się bezpardonowo gliniarz. - W tunelach pokazałeś, że jesteś pizduś. Poleciałeś po gamble nie wiedząc czy snajper jest unieszkodliwiony. Wystawiłeś nas ciulu. Na farmach nie miałeś jaj by zawalczyć o Granda z tym pijusem. Cały czas się choć przyznajesz, że nic nie potrafisz. - cała kwestia została wypowiedziana spokojnym, monotonnym tonem.

Brodacz wybuchnął śmiechem zapluwając najbliższą część stołu.

- Pizduś… - mlasnął kilka razy Daniel. - Gdybyś miał chociaż ćwierć mojej spostrzegawczości wiedziałbyś, że Jana trafiła snajpera, który wziął nogi za pas. A co do walki to ta skończyła się właśnie po ostatnich trzech kulach. Na farmach była mowa o Garandzie, nie Grandzie. Karabin nazwany nazwiskiem twojego imiennika, a ty tak spierdalasz prostą nazwę. A co do pizdusia… Ładne akrobacje z ta latarką żeś wyczyniał w tunelu… Bardzo ładne.


- Daniel siadaj! John kundla, który tylko szczeka też bijesz? To z chronić i służyć odnosi się też do takich patałachów. Chronić nie oznacza klepać.

Gliniarz otrząsnął się. Widać było, że zaczyna odzyskiwać kontakt z rzeczywistością. Cofnął się parę kroków, położył dłoń na klamce i powiedział w przestrzeń.

- Przepraszam. - spojrzał Danielowi w oczy i warknął - Zawdzięczasz mu życie. Podziękuj.

- Nie. - powiedział krótko Daniel patrząc w oczy policjanta. - W Polis zawsze tak z zaskoku jedziecie? - zapytał potem zwracając się do rewolwerowca. - Ja jedynie się broniłem. Byłem szybszy, ale nie wykorzystałem przewagi… - rzucił wzruszając ramionami.

Rozczarowana Jana postawiła miskę z powrotem na stole. Wcześniej, widząc co się dzieje błyskawicznie zwinęła ze stołu swój obiad i ze skrywanym entuzjazmem wlepiła spojrzenie w koguty. Niestety Daniel nie wykorzystał swojej przewagi, choć gołym okiem było widać, że jest szybszy od przyciężkawego policjanta. Nie pojmowała jak Geoffrey mógł tego nie widzieć. Mogła zrozumieć, że Daniel nie chciał prowokować - raczej jednostronnej - strzelaniny z kimś, z kim niby miał podróżować. Z drugiej strony jednak uważała, że glinie należy się nauczka - nawet z odznaką nie można wszystkich konfliktów, sporów, czy drobnych uszczypliwości (bo ironia to w ogóle był dla Johna język obcy) rozwiązywać grożąc każdemu śmiercią, bo… no cóż, w końcu - jak to mówią - trafi się większa ryba. Ale to nie był problem Małej. Liczyła tylko, że ryba ta trafi się wcześniej niż później. Najwyraźniej jedna w ich małym stawie już pływała.

Rewolwerowiec praktycznie przestał się poruszać. Zastygł jak kamień. Delikatnie poruszył głową patrząc na policjanta. Daniel wyglądał na rozluźnionego. Zupełnie jak wtedy kiedy uniknął ciosu gliniarza.

- Pozwól mi.

Potem znowu delikatnie nią poruszył ciągle nie zmieniając ułożenia ciała. Nie drgając nawet o milimetr. Poruszały się tylko mięśnie twarzy i oczy. Smutne oczy, które widziały za wiele i się wypaliły.

- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie Danielu. Nie lubię się powtarzać, nie lubię gdy mi się przerywa. Zmuszanie kogoś do powtórzeń uwłacza jego i swojej inteligencji a przerywania pokazuje brak szacunku dla rozmówcy. A Ty od początku nie okazujesz go nikomu, mimo, że z pewnością tą cechę jesteś skłonny przypisać Johnowi. Radzę usiąść, bo mówić będę długo. Najpierw pomówmy o ostatnich wydarzeniach, które skłoniły mnie do tego co zaraz zrobię. Wspomniana sytuacja z Garandem… Pokazałeś w niej swoją naiwność, bo Burns opowiedział bajeczkę, swoją drogą kiepską, a Ty ją łyknąłeś. Tym samym pozbawiłeś całą wyprawę dodatkowego źródła funduszy. Widzę, że z Janą kupiliście jej naprawdę dobrą broń, ale za karabin można by nabyć inny ekwipunek. Lub przekazać go rannemu.

Daniel wziął swoje jedzenie, dziwnie spojrzał na rewolwerowca i usiadł bliżej Jany i chuderlaka, a dalej od gliniarza. Pokazał mu ręką na siedzenie. Zaczął jeść, ale słuchał uważnie - bynajmniej na to wyglądało. Nawet się nie opychał tak mocno jak wcześniej… Geoffrey ani na chwilę nie gubiąc wątku ciągle mówił. Jednak reagował na ruch. Jego oczy podążały za każdym gwałtowniejszym gestem w otoczeniu.

- Rannemu, który może nie być już w stanie zarobić na własne utrzymanie. Cofnijmy się jednak jeszcze dalej, gdy pokazałeś swoją niesubordynacje i naiwność narażając nas wszystkich. Gdy podeszliśmy do stanowiska wartowniczego. Opuściłeś broń. Pozwala mi to domniemywać, że podobnie mógłbyś postąpić w przypadku innego zagrożenia. Dajmy na to obozowiska bandytów. Bo równie dobrze tamci trzej mogli nas napaść na rozkaz Burnsa, a wartownicy dobić jakbyśmy przeszli dalej. A gdy spotkamy w ruinach bandytów przebranych za kupców lub żołnierzy? Pewnie ich również byś posłuchał.

Danielowi kończyła się porcja jedzenia, ale nadal słuchał. Raz nawet czy dwa razy kiwnął głową, ale poza tym nie reagował na słowa Geoffreya. Nie uśmiechał się, nie smucił raczej. Przyjmował je tak jakby gość właśnie opowiadał jaka była ostatnio pogoda na powierzchni. Chociaż wcześniej sytuacja z dzieciakami go bawiła to teraz już na nią nie reagował. Jak na kawał który słyszało się o raz za dużo.

- Jednak to nie koniec. Jeszcze wcześniej co już John wypomniał. Po strzelaninie ruszyłeś od razu po gamble. Nie mów mi proszę o swojej spostrzegawczości i czujności. Było ciemno. Czwarty napastnik mógł się skryć i chcieć w dogodnej sytuacji strzelić nam w plecy. A nawet, gdy nikogo nie było zagrożenie mogło nadejść w każdej chwili. Istotne było zabezpieczenie miejsca. Co z Johnem zrobiliśmy. Istotnym była pomoc rannym. Co Jana zrobiła. Jednak nie zabezpieczyłeś drugiej części tunelu, nie próbowałeś też jej pomóc. Chociażby przytrzymać rannego, który mógł się rzucać z bólu. Już mówię czemu nie wierzę w Twoją spostrzegawczość. Było ciemno. Aby wiedzieć, że nie było już zagrożenia potrzebowałbyś noktowizji. Akomodacje oka masz jak każdy człowiek więc mutacje umożliwiającą widzenie w ciemności należy wykluczyć. Podobnie wszczep wysokiej generacji. Zresztą nie słyszałem o implancie, który tak udatnie mógłby udawać normalne oko. A przez dwa lata obracałem się wśród Posterunku i widziałem wiele cyborgizacji. Dlatego dałeś mówiąc po żołniersku dupy i mogłeś narazić wszystkich. Na koniec o Twoim braku szacunku. Ustawicznie nie odpowiadasz na zadane przeze mnie i Johna pytania zamiast tego gadając bez sensu. Pytania zadane również grzecznym tonem. A teraz posłuchaj mnie szczególnie uważnie, bo po coś tyle mówię. W świetle ostatnich wydarzeń mam Ciebie za osobę niekompetentną, głupią i arogancką. W przeciwieństwie do Johna nie przysięgałem ochraniać mieszkańców metra. Przyjąłem za to kontrakt na ochronę do Polis i ewentualną pomoc w misji na powierzchni. Dlatego jeżeli jeszcze raz kogoś narazisz lub obrazisz mnie zabiję Ciebie. Jak psa, bo podczas wspomnianych wydarzeń pokazałeś, że nie zasługujesz na śmierć z żelazem w ręce. Nie posługuj się proszę swoją nędzną namiastką retoryki, bo Cyceron przewraca się w grobie. Po prostu odpowiedz czy mnie zrozumiałeś, dobrze?

Mimo długiej przemowy Geoffrey nie sięgnął po piwo. Ciągle siedział nieruchomo jak kamień. Daniel właśnie skończył jeść. Nie miał już chleba, a i reszta posiłku zniknęła w trakcie przemowy rewolwerowca. Nie miał najwyraźniej zamiaru komentować monologu szlachcica. W duchu śmiał się z jego ostatnich słów. Z żelazem w ręce nie miałby z Danielem cienia szans. Brodacz nie chciał jednak kontynuować dyskusji, bo zaraz będzie miał na głowie Federate, gliniarza i pewnie służby porządkowe stacji. Wstał biorąc ze sobą miskę i sztućce. Podszedł do gospodarza kurnika i położył je na prowizorycznym blacie.

- Bardzo dobre. Lepsze niż kiedy byłem tutaj ostatnio. - rzucił do gościa z lekkim uśmiechem.

Potem obrócił się nie spoglądając na nikogo. Podszedł spokojnie do wyjścia i obejrzał się jedynie na dziewczynę. Nie mówił nic, a patrzał na nią bardzo krótko. Współczuł jej. Z takimi gośćmi - o jajach nieproporcjonalnie wielkich jak na ich umiejętności - daleko może nie zajechać. Później obrócił się i wyszedł. Zza wejścia do kurnika dało się jedynie słyszeć głośne beknięcie…
 
Lechu jest offline